Sabina wyjrzała przez kuchenne okno. Znieruchomiała nie chcąc spłoszyć trzech sikorek skaczących po pozbawionych liści gałązkach bzu. Nie bardzo były zainteresowane prowizorycznym karmnikiem zrobionym z plastikowej butelki. Trzeba będzie zrezygnować z tego chałupniczego wytworu i zafundować ptakom porządny, przyzwoity karmnik – pomyślała. Śliczne ptaszki przyciągnęły uwagę nie tylko Sabiny, również przechodząca Inga przystanęła i patrzyła z uśmiechem. Nagle – jakiś ruch, furkot małych skrzydełek i odleciały spłoszone. To Bonzo przemknął uliczką jak ruda kula, a za nim Amelka niczym różowy balonik, bowiem miała na sobie różową kurteczkę. Sabina uchyliła okno i zawołała przyjaciółkę.
– Inga, wejdź do mnie na chwilę – zawołała i nie czekając na odpowiedź sąsiadki podeszła do drzwi wejściowych i otworzyła je wciskając jednocześnie przycisk od domofonu.
Inga weszła przez furtkę do przedogródka.
– Jak ładnie zrobiłaś – wskazała na dwie donice ozdobione gałązkami iglaków w miejsce kwitnących latem kwiatów.
– Podoba ci się? – ucieszyła się Sabina. – Tak patrzyłam na te puste donice, patrzyłam i mi coś nie pasowało. Ucięłam gałązki, wpadłam na pomysł, żeby je tu włożyć i chyba dobrze, prawda?
– Jeśli nie masz nic przeciw temu podkradnę ci pomysł – odpowiedziała Inga. – Też mnie wkurzają puste donice. Miałam je schować do garażu ale jakoś tak zeszło.
– Wchodź, zimno wpada do domu. Zaraz Kaśka wpadnie na kawę, dzwoniłam już do niej.
Inga weszła, równocześnie Kasia otworzyła furtkę..
– Czekaj, nie zamykaj drzwi, bo mnie przytrzaśniesz – zawołała.
– Wchodźcie dziewczyny – uśmiechnęła się Sabina. – Już mi się podoba taki dzień. Kawy?
– A jak! Przecież mnie na kawę zaprosiłaś – wesoło odpowiedziała Kasia. – Jak tam teściowa? – zwróciła się do Ingi.
– Ona znów wyrzuca leki – jęknęła Inga. – Felek ją przyłapał. Wzięła do ust, trzymała przez chwilę i kiedy myślała, że nikt nie patrzy, wypluła do ręki. Podniosła się od stołu, poszła do kuchni wyrzucić. On stał i patrzył. Jak to zobaczyła, włożyła tabletki z powrotem do ust. Spytał: ”Co ty robisz? Nie rozumiesz, że to na ciśnienie i na pamięć? Żebyś wiedziała co robisz i jak się nazywasz!” Nic nie odpowiedziała, wściekła się i od razu uciekła od stołu. Nie zjadła śniadania, nie wypiła herbaty tylko się obraziła. Po pewnym czasie zaczęła się do mnie przymilać widząc, że on nie reaguje.
– Biedna ty jesteś – ze współczuciem powiedziała Sabina.
– Jestem bezustannie w rozterce… a może jestem w bezustannej rozterce… licho z tym! Z jednej strony mi jej żal, z drugiej doprowadza mnie do białej gorączki, ale muszę nad sobą panować i staram się na zewnątrz zachować spokój, choć nie zawsze mi się udaje.
– A wewnątrz się cała gotujesz – dopowiedziała Kasia.
– Właśnie tak. Ale najbardziej żal mi Felka. Co ja mu się natłumaczę, żeby nie brał wszystkiego do siebie, bo ma do czynienia z chorym człowiekiem.
– Ale do niego nie dociera, prawda?
– Znasz to, wiem przecież. On to przeżywa bardzo. Widzę przecież choć zaprzecza. Nawet często kiedy jesteśmy z psami na spacerze to w myślach rozmawia z matką.. Wiem, bo czasem powie coś głośniej i usłyszę. Taki jest zaaferowany.
– Trudno oderwać myśli od problemów, szczególnie takich, które się długo ciągną i na zawsze jakby wrastają w człowieka. Mnie do tej pory śni się praca. Dziś na przykład przyśniło mi się, że muszę iść do pracy, a ja już od tego odwykłam i nie mam się w co ubrać! Wyobrażacie sobie? Mam we śnie świadomość, że noszę teraz zupełnie inną garderobę niż dawniej i co mam zrobić? Znalazłam w tym śnie jakąś czerwoną spódnicę, a przecież od dawna nie noszę spódnic więc czułam się w niej źle! Poza tym szukałam do niej butów i żadnych nie mogłam znaleźć, bo ni czorta nic mi nie pasowało. Zaczęłam szukać w różnych miejscach, znalazłam jednego ale drugiego do pary nigdzie nie było! Pomyślałam, że wreszcie muszę zrobić porządek z butami. I co wy na to? Na szczęście coś mnie obudziło, bo już miałam dzwonić do Mariolki, że się spóźnię – Kasia pokiwała głową do własnych myśli.
– O matko, ja ci nie zazdroszczę takich snów. A może ci się przyśniło po to, żebyś opowiedziała i żebym ja się wreszcie zmobilizowała do pójścia na strych? – powiedziała Inga.
– No nie wiem – zastanowiła się Kasia. – Wolałabym cię zmobilizować do działania bez pracowych snów. Naprawdę koszmarne były ostatnie miesiące w pracy.
– Możesz już o tym mówić? – spojrzała Sabina. – Twierdziłaś, że jeszcze nie dasz rady, że za wcześnie i jeszcze cię trzęsie na samo wspomnienie.
– Bo mnie trzęsło i to jeszcze jak! Dotąd miewam te straszne sny, albo budzę się i myślę, że muszę tam znowu pójść… Nie dałabym już rady za żadne skarby świata.
– Wyobrażam sobie jak przeżywałaś niszczenie dorobku całego twego zawodowego życia – ze współczuciem powiedziała Sabina.
– A ja sobie nie wyobrażam, ja wciąż to czuję jeśli tylko pozwolę sobie na myślenie… – Kasia zamilkła patrząc przed siebie. – Wiesz co? Wolę wspominać różne fajne sytuacje pracowe, było ich naprawdę dużo. Ale ten ostatni okres to koszmar. Trwało kilka lat zanim upadło na amen… – dodała po chwili
– Co trwało? – Inga w pierwszej chwili nie zrozumiała.
– Upadek. Zanim nas wyrzucili z budynku specjalnie przeznaczonego, no, wybudowanego dla potrzeb kultury, szczególnie biblioteki.
– Aha – skinęła głową Inga.
– Rozumiesz? Jakoś w latach 60-tych to było… Ja zaczęłam pracować kiedy Łukasz miał półtora roczku, to był sam koniec siedemdziesiątego ósmego roku.
– Popatrz – przerwała Sabina, – ja zaczęłam pracę chwilę potem, wiosną siedemdziesiątego dziewiątego.
– Była zima stulecia – uśmiechnęła się Kasia do wspomnień. – Szłam piechotą od taty, bo tam jeszcze mieszkałam, do Śródmieścia i z powrotem. Alejami Jerozolimskimi szłam w tunelu wykopanym w śniegu, ludzie się śmiali bo śnieg był wyższy od nas.
– Dokładnie to pamiętam – potwierdziła Sabina. – Tak było. Auta nie jeździły ulicami bo nie dały rady, taki widok zapamiętałam.
– A wiecie, że kiedy braliśmy ślub z Mikołajem to też nagle spadł śnieg? Mieliśmy zaraz po ślubie jechać samochodem do Szczawnicy, a tu zaczęło sypać tak, że w pantofelkach ślubnych skakałam przez zaspy, a po ulicy nie jechało żadne auto. Taka chwila była. Musieliśmy zrezygnować i dopiero potem pojechaliśmy ekspresem do Krakowa, stamtąd autobusem do Szczawnicy. A mróz się zrobił minus dwadzieścia. Taką mieliśmy podróż poślubną.
– Z przygodami – stwierdziły zgodnie sąsiadki.
– No tak, ja mam całe życie z przygodami. Sęk w tym, że nie lubię przygód, nieprzewidywalnych sytuacji, niespodzianek. Lubię wiedzieć naprzód, być przygotowaną, lubię spokój bez nagłych atrakcji. W sumie dopiero teraz, na emeryturze mam trochę tego co lubię.
– Poza snami – zaśmiała się Inga.
– Żebyś wiedziała. Kiedyś mi się przyśniło, że budynek biblioteki wyleciał w powietrze w wyniku wybuchu gazu. W sumie… to możliwe, bo na dole stołówka była… Innym razem, to akurat wielokrotnie, że choć wiedziałam w tym śnie, że mojej biblioteki już nie ma, to ja wracałam na stare śmieci i obsługiwałam czytelników jak zawsze. I co ciekawe, wszystkie książki tam były. Wiecie, że ja do tej pory jak zamknę oczy to wiem, gdzie która książka stała? Tak w ogóle to mogłam nie pamiętać autora i tytułu, ale jak mi czytelnik powiedział o co mu chodzi to szłam w ciemno w półki i przynosiłam. Teraz je też widzę na tych półkach…. – Kasia zamilkła i zapatrzyła się przed siebie.
– Kaśka, najpierw was wyrzucili z waszego budynku, tak? – spytała Sabina.
– Najpierw to nas próbowali wyrzucić. Długo się nie dawałyśmy z Mariolką, bo tylko we dwie zostałyśmy. Ale cóż, siła złego… Musiałyśmy pakować cały olbrzymi księgozbiór. Nie było w co… nasi mężowie jeździli do hipermarketów i przywozili pudła z odzysku, taśmę klejącą same kupowałyśmy…
– Wariatki – szepnęła ze współczuciem Inga.
– Wariatki, kompletne wariatki, a reszta świata miała to w …czterech literach. Tym bardziej bolało, że wcześniej napisałam do ministra naszego o planach niszczenia biblioteki. Otrzymałam odpowiedź, że nic takiego się nie stanie. Po czym nowym dyrektorem został facet, który podpisał list w imieniu ministra, że nikt nie zniszczy po czym sam doprowadził do zniszczenia. Miał jakąś fobię na tym punkcie… W przenosinach pomógł nam dyrektor logistyki, który jak zobaczył co się dzieje to się wściekł. Dostałyśmy pudła, taśmy, ludzi do pomocy i jakoś się udało. Część księgozbioru poszła w jedno miejsce, część w drugie. Miałam wciąż nadzieję na odbudowanie tym bardziej, że wreszcie po długim czasie udało się ściągnąć resztę książek. Harowałam jak dziki osioł. Sama już, bo Mariolka poszła gdzie indziej. Plany odbudowy przedstawiłam przełożonej, ale cóż, przyszła do pracy młoda gnida i nic nie wyszło. Potem się okazało, że z różnych miejsc ta wredna cholera musiała uciekać, bo czego się dotknęła to spierniczyła niszcząc ludzi przy okazji…
– Biedna ty… – szepnęła Inga.
– Potem była kolejna reorganizacja i już straciłam jakąkolwiek nadzieję. Nikt biblioteki nie chciał, nawet związek emerytów nie chciał jej przygarnąć pod swoje skrzydła i wszystko umarło śmiercią naturalną z chwilą mego odejścia na emeryturę.
– Nabawiłaś się nerwicy, chorych oczu, astmy, sarkoidozy– ze współczuciem powiedziała Sabina, – i wszystko na marne.
– Może nie tak do końca, tyle pokoleń korzystało z zasobów, uczniów, studentów, zwykłych wielbicieli książek. Jak już była bieda z pieniędzmi to czytelnicy sami przynosili książki, własne, nowe, już przeczytane, żeby inni mieli co czytać. Taka super solidarność się między ludźmi wiązała…
– Wspomnienia zostały – powiedziała Sabina. – Teraz inne czasy, każdy nos w telefon wsadza i świata nie widzi.
– Z jednej strony masz rację, ale z drugiej w tych telefonach też książki czytają. A jestem pewna, że dzieci i wnuki moich czytelników też czytają, mają w genach przekazaną miłość do książek – uśmiechnęła się Kasia.
– I tym optymistycznym akcentem kończymy poważną część naszego spotkania – stwierdziła Sabina. – Nie wiem jak doszło do takich wspomnień.
– To przez sen przecież – przypomniała Inga.
– No tak, sen… a przecież sen mara Bóg wiara – skinęła głową gospodyni. – To teraz zmiana tematu.
cdn.
Fajne ,mile wspominkowe spotkanie.Pozdrawiam cieplutko.
Uleńko:-) Przyjaciele to skarb, prawda? Tacy prawdziwi, na dobre i złe.
Przytulam kochana 🙂
Och, królestwo temu, kto potrafiłby nasze sny objaśnić, bo i ja miewam przeróżne, dziwne i straszne, a przecież skąd takie się śnią, kiedy zmartwień nie ma?
Pięknie opowiadasz, Aniu:-)
Jotuś:-) Dzięki 🙂 Podobno w snach są przekazywane informacje z drugiej strony… Ja jednak nie rozumiem ich zupełnie i mówię, że jak ktoś chce mi coś powiedzieć to niech mówi po ludzku 🙂 Ale sen – jakby przekaz od taty po jego odejściu – pamiętam dokładnie, słowo w słowo i „po ludzku” powiedziane…
Serdeczności 🙂
On historia kołem się toczy. Banał , ale prawdziwy.
Krysiu:-) Ależ to jest najprawdziwsza prawda!
Pozdrawiam Ciebie i cały Ursynów 🙂