„Babie lato i kropla deszczu” – 12

Październik minął, nie wiadomo kiedy nadszedł listopad. Dopiero było Wszystkich Świętych, a już zaraz będzie połowa miesiąca. Naprawdę coś dziwnego działo się z tym czasem. Jeszcze nigdy tak szybko nie uciekał. Tak rozmyślała Inga próbując odnaleźć sen, który ją obudził. Sny mają to do siebie, że znikają kiedy tylko człowiek odzyska świadomość. Rzadko udaje się sen przywołać z powrotem, a jeszcze gorzej jest ze zrozumieniem znaczenia. Inga ostatnio przeczytała ciekawy artykuł na temat znaczenia snów. W jej przypadku jednak nie ma zastosowania sposób przekazywania informacji z innych wymiarów za pomocą sennych widziadeł. Skoro ona, Inga, ich nie pamięta oraz nie rozumie to jaki w tym sens? Jeśli ktoś chce jej coś przekazać, niech używa zrozumiałego języka i już.

Zakończywszy w ten sposób rozmyślania zerknęła na godzinę widoczną na wyświetlaczu komórki. Budzik stał po drugiej stronie łóżka, na szafce Feliksa. Bez okularów widziała tylko świetlną plamę, cyferek nie dała rady odczytać. Komórkę też musiała przystawiać blisko, do samego oka, żeby odczytać godzinę. Była piąta siedemnaście. Według czasu letniego byłoby już po szóstej, nic dziwnego, że rozległo się stukanie psich pazurków na schodach, a w chwilę później szczekanie Zorki. Widocznie któryś z osiedlowych kotów podszedł do okna wychodzącego na taras. Inga codziennie wsypywała kocią karmę do miseczki i wstawiała do  drewutni. Dopóki było ciepło okoliczne koty mogły same zdobywać pożywienie, teraz jednak z dnia na dzień zrobiło się zimno i na pewno smutno i źle było tym, które domów nie miały, nie mogły się przytulić i ogrzać.

Wstała z ciepłego łóżka, mąż spał, więc starała się poruszać bezszelestnie, żeby go nie obudzić. Niech śpi jak najdłużej, tylko we śnie może zapomnieć o problemach, zregenerować organizm. Po obudzeniu – koniec, rzeczywistość skrzeczy i tyle.

Cichutko przeszła do ciepłej łazienki. W sypialni było chłodno, spało się dobrze, lecz po obudzeniu chłód stawał się dotkliwie odczuwalny i przestawało być przyjemnie. Wszystko dlatego, że popsuł się grzejnik. Feliks na wszystkie znane sobie sposoby próbował go reanimować. Skończyło się na postawieniu trafnej diagnozy – zepsuł się programator. Należało go wymienić lecz pieniędzy na wymianę nie było. Kolejny powód do smutku i łez dla Ingi.

Próbowała za wszelką cenę zachowywać spokój. Na zewnątrz nawet jej się udawało pokazywać pogodną, spokojną twarz. Gorzej było w środku. Funkcjonowanie w bezustannym stresie i poczuciu zagrożenia musiało się odbić na stanie fizycznego ciała. Czuła się źle. Bolały ją stawy, kości, także mięśnie ostatnio zaczęły się dziwnie zachowywać, jakby ogłosiły strajk i nie chciały jej słuchać, nawet bolały bez powodu. Gdyby po zmęczeniu czy wysiłku fizycznym to byłoby zrozumiałe, normalne zjawisko. Ale bez powodu? Poza tym astma i sarkoidoza zmniejszały pojemność płuc i wydolność, serce łopotało coraz częściej niemiarowym rytmem, czasem sprawiało wrażenie, że się zmęczyło i chętnie przeszłoby w stan spoczynku. Z początku odczuwała przerażenie, wpadała w panikę, ale z czasem się przyzwyczaiła. Przemawiała do swego serca jak do samodzielnej, żywej istoty i chyba dochodziła z nim do porozumienia, bo przestawało się buntować i pracowało spokojniej. Do następnego razu. Powodów do przerywania  spokoju było aż nadto. Do zachowania teściowej przywykła, co nie znaczy, że chwilami nie czuła się doprowadzona do ostateczności, ale  szybciej niż dawniej wzburzenie jej przechodziło. Bezustannie martwiła się o Feliksa i jego zdrowie. Poza tym widmo zamieszkania pod przysłowiowym mostem prześladowało ją w dzień i w nocy. Próbowała to ukryć myśląc jednocześnie, że mąż posądza ją o brak rozeznania w sytuacji oraz o to, że ona nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia wiszącego nad nimi.

Ogólnie Inga miała wrażenie, że jej wytrzymałość wisi na bardzo cienkim włosku. Bez względu jednak na wszystko trzeba iść do przodu i zmierzyć się z kolejnym dniem.

– O matko, co za koszmarna baba – jęknęła na widok kobiety z lustra, po czym umyła twarz zimną wodą. Zakręciła grzywkę na wałek, nałożyła na twarz krem, który udało jej się kupić w aptece za pięć złotych bez grosza. Kredką poprawiła brwi, kontur oczu delikatnie też. Zdjęła wałek z grzywki, użyła mocnego lakieru, żeby jej nie opadała, włosy związała w kitkę. Noo, może być od biedy…Gdyby miała za co, skorygowałaby podbródek i trochę powieki, od razu byłoby lepiej. Nawet zupełnie dobrze… Stop! Nie idźcie tą drogą moje myśli! W tył zwrot! Na odpowiedni odcinek marsz! Czyli pomyśl, Ingo droga, co ty dziś na obiad zrobisz. Skup się na najbliższych chwilach i ani kroku do przodu, zrozumiano? Tak jest! – zasalutowała patrząc w lustro. Nawet się uśmiechnęła, lecz uśmiech szybko zniknął z twarzy widocznej w lustrze, kąciki ust znowu opadły. Idiotka  – można było odczytać z ruchu warg.

Po drodze do kuchni wypuściła psy do ogródka, wstawiła wodę na kawę. Wyjęła i schowała naczynia ze zmywarki. Woda się w tym czasie zagotowała, więc zalała sobie rozpuszczalną z Biedronki, z pianką, która najbardziej jej smakowała, wolała ją  od markowych kaw „dostanych” od Bogny. Z kubkiem podeszła do kuchennego okna. Pod ogołoconym już z liści bzem siedział białorudy kotuś.  Wciąż nie udawało się znaleźć dla niego domu. Aura do niedawna była łaskawa, jak na porę roku nawet bardzo, lecz właśnie jej łaskawość się skończyła i zrobiło się zimno oraz mokro. Noce spędzał u Patrycji, było to jednak coraz bardziej kłopotliwe, ponieważ koty sąsiadki poczuły się zagrożone przez intruza i doszło do walki, w wyniku której poturbowany został najstarszy kot. Sprytne futrzaki potrafiły otwierać drzwi zamknięte na klamkę więc, niestety, drzwi nie stanowiły dostatecznego zabezpieczenia. Okrywając się swetrem Inga wyszła na zewnątrz i dosypała kocich kulek do miseczki. Pogłaskała kotusia, który łasił się wyraźnie spragniony ludzkiej serdeczności.

Po południu rozpogodziło się niespodziewanie, nawet wyjrzało słońce, ustał wiatr. Zrobiło się wyjątkowo miło. I wtedy do Ingi zadzwoniła domofonem Kasia.

– Inga, nie widziałaś tego rudego kotusia?

– Widziałam. Dosypałam kulek do miski, wygłaskałam go i wyprzytulałam.

– A gdzie on jest? – do Kasi dołączyła Sabina.

– Nie wiem, rano to było.

– Chodź do nas, musimy go znaleźć. Szybko, odezwała się pani, która mówi, ze to jej kot! – relacjonowała Kasia.

– Poczekajcie chwilę, już idę, tylko buty założę…

Rozpoczęło się poszukiwanie kota, który akurat teraz zniknął, zdematerializował się, wcięło go i szukaj wiatru w polu. Korzystając z poprawy pogody dzieciaki osiedlowe wyległy na uliczkę i przyłączyły się do poszukiwań.

– Mój Łukasz zrobił kotusiowi zdjęcie, kiedy dwa tygodnie temu u mnie był – mówiła Kasia. – Wstawił gdzieś tam w internet i się odezwała kobitka, że go rozpoznała, jest prawie pewna, że to ich kot. Tych, co jadą. Łukasz dał jej mój numer i dzwoniła, że jadą. Nie wiem ile ich jedzie, ale wytłumaczyłam gdzie mają dotrzeć.

– O matko, jakbym chciała, żeby to była prawda – złożyła ręce Sabina. – Żeby wrócił do własnego domu.

– Najpierw to go trzeba odszukać – zauważyła przytomnie Inga.

– Żeby to był ten, żeby to był ten – powtarzała Kasia zaklinając rzeczywistość.

– Też bym chciała – powiedziała Sabina. – Nasz klimat nie sprzyja bezdomnym zwierzętom. Tym bardziej, że nasz kotuś nie jest dziki, jest wyraźnie udomowiony, przyjaźnie nastawiony do świata i ludzi.

W całym osiedlu, w sąsiednim również, a także na łące kot był poszukiwany przez trzy „ciotki” oraz  zaktywizowane dzieciaki.

– Jest! Jest! – Amelka wołała najgłośniej. – Ciociaaa! Znalazł się!!

– Całe szczęście – wykrzyknęła Kasia z radością biorąc kota na ręce.

Właśnie podjechał samochód, z którego wyskoczyła młoda, ładna dziewczyna z długimi włosami związanymi w koński ogon. Za nią wysiadła starsza od niej kobieta i młody chłopak.

– Tak, to on! – zawołała,  – zobaczcie, na pewno nasz Paskudek! – zwróciła się do towarzyszących jej osób.

Wyjęła telefon i pokazała zdjęcia, które ewidentnie przedstawiały tego właśnie kota.

– Ale dlaczego Paskudek? – skrzywiła się z niesmakiem Inga. – Przecież on jest cudny, to prędzej Przecudek.

Okazało się, że przyjezdne panie pracują w klinice weterynaryjnej i tam właśnie mieszka kotuś. Paskudek dlatego, że tak wyglądał kiedy do nich trafił w okropnym stanie, adekwatnie do nadanego mu imienia. Został u nich na zawsze, jako piękny kot witał pacjentów w recepcji, chodził sobie swobodnie wokół kliniki, nigdy się nie oddalał i nagle zniknął. Szukano go wszędzie, rozwieszano ogłoszenia w okolicy, zamieszczano informacje na portalach społecznościowych. Już właściwie nikt nie miał nadziei na odnalezienie kota gdy Łukasz zrobił zdjęcie i pani weterynarka – jak się okazało – zobaczyła zgubę.

– Skąd się wziął w miejscu tak bardzo oddalonym od miejsca zamieszkania? – zastanawiała się Alicja, która przybiegła zaalarmowana krzykiem córki.

– Myślę, że wskoczył do jakiegoś samochodu, usnął i nie zauważony dojechał aż do nas – powiedziała Sabina.

– To jest chyba najbardziej prawdopodobna wersja – zgodziła się pani weterynarka.

– Gdyby trafił do auta zwierzaczkowego pacjenta kliniki, na pewno zostałby odwieziony z powrotem. Jeśli jednak wskoczył do jakiegoś kuriera, a to nie zawsze są mili ludzie, ten go po prostu wyrzucił z auta natychmiast po znalezieniu. To by tłumaczyło zachowanie kotusia w chwili, gdy znalazłam go na ulicy – powiedziała Alicja.

Kiedy kot został rozpoznany i dzieciaki zrozumiały, że zniknie z osiedla – dopiero się zaczęło przedstawienie. Dzieci w płacz, szczególnie jedna z dziewczynek tonęła we łzach, co udzieliło się kilku pozostałym, nawet tym, które mówiły, że nie lubią kotów. Tak więc w uliczce zrobiło się zbiorowisko ludzi i ludzików dwojakiego rodzaju. Jedno rozpaczająco-szlochające, drugie – próbujące temu pierwszemu wytłumaczyć, że kot to nie zabawka, której się można z domu pozbyć kiedy się znudzi lub zacznie przeszkadzać. Panie z kliniki nie miałyby nic przeciw adopcji kota, ale musiałaby to być prawdziwa, odpowiedzialna i pełna adopcja, z wypełnieniem dokumentów i możliwością kontroli warunków w jakich kot żyje.

Niestety, taka adopcja w wypadku rodziny rozpaczającej dziewczynki nie wchodziła w rachubę. Tak więc mimo rzęsistych łez kotuś odjechał do swojego domu. Panie weterynarki tłumaczyły dzieciom, że mogą przyjeżdżać w odwiedziny, mogą adoptować kotki, bo jest ich dużo czekających na własny dom i rodzinę, ale muszą rodzice wziąć za kotka pełną odpowiedzialność.

– Słuchajcie, przestańcie już rozpaczać, bo przesadzacie – powiedziała Kasia. – Wokół jest wiele kotów potrzebujących pomocy i opieki. Nic prostszego jak je przygarnąć, a przynajmniej karmić i zrobić jakiś ciepły i bezpieczny kącik do spania.

– Jak ja się cieszę, że nasz kotuś wrócił do domu – powtarzała Inga. – Jak ja się cieszę!

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „Babie lato i kropla deszczu” – 12

  1. Krystyna 78 pisze:

    Witam Aniu, dzięki za taka dawkę ciekawej lektury. Pozdrawiam

  2. jotka pisze:

    Och Aniu, gdy czasami patrzę w lustro, to jak twoja bohaterka widzę, że wiele trzeba by poprawić, bo czasem człowiek siebie nie poznaje.
    Oglądałam kiedyś program o kotach, potrafią być wytrwałymi wędrowcami, ale do domu nie trafią, niestety, chyba że dobrze poznały okolicę!

  3. anka pisze:

    Jotuś:-)Lustra kłamią najwyraźniej, patrzę i widzę babcię, mamę, siostrę a gdzie ja się podziałam?
    Koty w swojej okolicy nie zginą, ale jak wskoczą np do cudzego auta to klopot. Franka wyciągnęłam kiedyś z cudzego auta, miał szczęście, że go zobaczyłam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *