„Pasma życia” 42

Elka siedziała u Kasi w kuchni. Właściwie powinno się już mówić: u Kamila w kuchni. Kamil nie miał nic przeciwko spotkaniom „cioteczek” z matką, mógł wtedy na dłużej opuścić dom ponieważ nie musiał myśleć o wyjściu z Dżemikiem. One to załatwiały zbiorowo wychodząc na spacery. Najczęściej chodził wtedy na koncerty nie będąc zobowiązanym do wczesnego powrotu. Albo, oczywiście, na randki.

– Powiedzcie dziewczyny jak to jest, że ktoś sobie coś wymyśla, a potem się okazuje, że kilka innych osób w różnych częściach świata, niezależnie od siebie, wymyśliło takie same albo podobne rzeczy. Czasem też rodzą się podobne idee  – w zamyśleniu powiedziała Ela.

– Ty tak ogólnie czy coś konkretnego masz na myśli? – rzeczowo zapytała Kasia.

– Kiedyś nie było seriali. W polskiej epoce przedserialowej w telewizji można było brazylijskie albo argentyńskie obejrzeć.

– Pamiętam. Kiedyś w czasie zwolnienia robiłam sweter na drutach i oglądałam jeden, kiedy dzieci były w szkole. Ale co w związku z tym? – Kasia nie dawała za wygraną.

– Myślałam o Teresie. Bo to ona wymyśliła taki polski serial…

– Z nami w roli głównej – wtrąciła ze śmiechem Adelka.

– Taki miała pomysł. Żeby kilka głównych postaci i między nimi jeszcze inni…

– Elka, a tobie co się nagle zebrało na takie rozmyślania?

– Tak sobie myślałam, że człowiek wymyśla różności ale potem ich nie wciela w życie. Robi to ktoś inny, obcy. I jeszcze zgarnia kasę a człowiek nic nie ma…

Kasia z Adelką spojrzały na siebie ponad głową Elżbiety, która oparła łokcie na stole, brodę na dłoniach i zapatrzyła się w przestrzeń.

– Hej, człowieku – pomachała Kasia ręką przed oczami przyjaciółki. – A propos czego te twoje wywody? Jaki obcy, jaka kasa?

– No właśnie, kasy nie ma – oprzytomniała Elżbieta i z niesmakiem spojrzała na przyjaciółki. – O co wam chodzi?

– Nam?! – zgodnym chórem odezwały się pozostałe panie, których oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.

– A komu? Próbuję wam powiedzieć, że spotkałam się z Teresą w naszej ursynowskiej Galerii i… no właśnie… i…spotkałam …  Winicjusza…

– Aaa – zgodny chór znów wyrażał zdziwienie tym razem połączone z zaciekawieniem.

– Razem czy osobno? – dopytała Kasia wyjątkowo dociekliwa tego dnia.

– Co razem czy osobno?

– Rety, z tobą się nie da dziś rozmawiać – jęknęła Kasia. – Byli razem Teresa z Winicjuszem, czy ty byłaś z Teresą a Winicjusz sam, aaa… może ty byłaś z Winicjuszem, a Tereska sama…

– Wariatki, kompletne wariatki. Byłam umówiona z Teresą, no… w sprawie ilustracji… a on się napatoczył… przypadkiem…

Wieczorem Elżbieta długo nie mogła zasnąć. Teraz tak było: albo padała ze zmęczenia i zasypiała na stojąco, albo przewracała się w pościeli z boku na bok czekając na sen, który nie przychodził. Leżała z szeroko otwartymi oczami. Zwróciła uwagę na grę świateł i cieni na ścianie i niespodziewanie wróciło wspomnienie rozmowy.

– Co chciałaś robić tak naprawdę, tak całym sercem? – spytał Winicjusz gdy siedzieli na brzegu jeziora  i z zachwytem patrzyli na księżyc srebrzyście odbijający się w wodzie.

Pomyślała, że nie powinna odsłaniać przed nikim swoich zapomnianych marzeń.

– Malować – odpowiedziała zanim rozum zdołał zapanować nad emocjami.

Usiadła gwałtownie na łóżku i rozejrzała się. Tak wyraźnie usłyszała w duszy głos Winicjusza jakby stał obok. Gama poruszyła się, zerknęła na panią jednym okiem, po czym uspokojona zamknęła oko i z powrotem pogrążyła się we śnie. Elżbieta wprost przeciwnie. Siedziała i myślała. Owszem, kiedyś nie miała ani chwili dla siebie, teraz jednak sytuacja się zmieniła. Chodziła z Adelką na zajęcia, zaczęła pracować nad rysunkami do bajek napisanych przez Teresę. Szło z początku opornie lecz z czasem rozkręcała się coraz bardziej, miała więcej pomysłów, rękę coraz sprawniejszą…

Właściwie to dlaczego nie? – zastanowiła się półgłosem wypowiadając myśli. Mam przecież sztalugi, nie wyrzuciłam ich, chyba, że Mirek a ja nie zauważyłam… Wyniósł przecież do śmietnika serwetki haftowane ręką mojej mamy, które trzymałam na pamiątkę. Sprawdzę, powinny być w schowku na półpiętrze. Poczekam do rana.

Siedziała i czekała. Ale ile można siedzieć, czekać, myśleć i jeszcze nasłuchiwać? Nasłuchiwała z przyzwyczajenia czy Mirek nie nadchodzi, chwilami zapominając, że nie musi się już tego obawiać. Wytrzymała trzy minuty i trzydzieści trzy sekundy. Zdecydowanym ruchem odrzuciła kołdrę i wstała. Poszła do kuchni, postawiła na gazie czajnik z wodą. Po chwili z kubkiem kawy w ręce wróciła do pokoju i stanęła przy oknie. Noc się kończyła, we wszystkich okolicznych blokach budziło się życie. Nagle z tyłu za nią rozległ się jakiś potworny ryk zwielokrotniony w odbiorze poprzez panującą ciszę. Podskoczywszy do góry z przestrachu wychlapała kawę na podłogę, psy się rozszczekały. Po chwili zidentyfikowała źródło diabelskiego dźwięku. Przecież odkurzała wieczorem. Zapomniała wyjąć z gniazdka sznur od odkurzacza a Kocio skoczył i trafił akurat na włącznik. Wyłączyła odkurzacz, uciszyła psice i rozejrzała się szukając sprawcy alarmu. Siedział przerażony w kącie przedpokoju chowając się pod kurtką zrzuconą z wieszaka. Wzięła na ręce pręgowanego futrzaka, przytuliła, uspokoiła.

– Przepraszam, to moja wina, nie powinnam zostawiać włączonego odkurzacza. Nie gniewaj się Kociu – mówiła do kosmatego uszka.

Właściciel owego ucha najwyraźniej się już nie gniewał, polizał ją po nosie i mrucząc z zadowolenia ułożył się wygodnie na kołdrze, na którą został zaniesiony. Ela wytarła podłogę i zrobiła sobie nową kawę. Potem wzięła prysznic, ubrała się wykonując wszystkie czynności powoli jakby chciała odsunąć od siebie chwilę podjęcia ważnej decyzji. Wyszła jeszcze z psicami na spacer. Po powrocie nie znalazła już żadnego pretekstu, żeby odwlec zamierzoną czynność. Nie zwlekając dłużej wyjęła klucz z szuflady i zeszła na półpiętro do schowka.  Odnalezienie sztalug nie zajęło jej zbyt dużo czasu. Mózg zarejestrował  obraz zagraconego pomieszczenia i pomyślała, że koniecznie musi tam posprzątać. W ogóle musi posprzątać swoje życie, pozbyć się resztek „pamiątek” po Mirku, poukładać wszystko od nowa. Do tej pory nie chciało jej się, nic się nie chciało zrobić, po powrocie do domu z zajęć ogarniały ją bezwład, niemoc, niechęć do robienia czegokolwiek i złość na siebie, że czas przecieka między palcami.  Może był to ciąg dalszy odreagowywania przeżytych lat gehenny? Trzeba z tym skończyć i wrócić do życia. Ma przecież dla kogo. Chłopcy zaczęli się między sobą dogadywać, mieli stałe dziewczyny i poważnie podchodzili do życia myśląc o przyszłości.

Wytarła sztalugi z kurzu i zabrała do domu. Wyczyściła je, odszukała pudło z przyborami do malowania, teczki ze starymi szkicami i zaczęła je przeglądać. Przeniosła się w przeszłość, każda kartka kojarzyła się z wydarzeniem albo sytuacją czy osobą, przypominała uczucia, kolor chwili….

Co powiedziała Winicjuszowi? Że to była tylko chwila przerwy  i, że sytuacja w dalszym ciągu pozostaje bez zmian. A co odpowiedział jej Winicjusz? Uśmiechnął się, że dobrze, dobrze. I poważniej dodał, że strach przed porażką potrafi sparaliżować tak, iż uniemożliwia osiągnięcie sukcesu. Teraz przyznała mu rację, sama się o tym przekonała. Ale teraz ona już nie musi się niczego obawiać. Może spróbować swoich sił bez strachu, bez żadnego obciążenia. Teresa w nią uwierzyła, z czegoś to musi wynikać. Taak… ileż tego jest w tych teczkach… niektóre nienajgorsze… coś podobnego… to nawet całkiem niezłe. Rozpięła płótno na sztaludze. Po jakimś czasie nabrała odwagi, wzięła paletę do ręki i przymierzyła się do mieszania kolorów. Czas przebiegał obok niej zupełnie niepostrzeżenie. Przebiegał i przebiegał a gdy już pokonał ogromną odległość, zbliżyły się do pańci psice i zażądały spaceru. Zdziwiona Elżbieta wpatrywała się w płótno, a raczej w coś, co się na nim pojawiło. Podchodziła, oddalała się, obchodziła raz z jednej strony raz z drugiej, mrużyła oczy, kręciła głową, myślała. Od dłuższego myślenia odwiodła ją skutecznie Beta ciągnąc w stronę drzwi z jazgotem o odpowiedniej intonacji, co brzmiało jak: pospiesz się, co ty znowu dałaś do jedzenia temu kociemu futrzakowi? Zwinęłam mu trochę i muszę natychmiast wyjść. Pospiesz się albo będziesz miała robotę!

Ledwo zdążyły na trawnik. Uff, udało się. Elżbieta odetchnęła i postanowiła podarować suczkom długi spacer na przeprosiny za swoje niezrównoważone zachowanie ostatnimi czasy. Zrobiły największe kółko, Beta małymi nóżkami szybciutko przebierała i dotrzymywała Gamie kroku. Wracały zmęczone lecz zadowolone. W windzie przepaliła się żarówka. Trudno, pojadą w ciemności. Po wyjściu z windy obejrzała się szukając wzrokiem Bety i nie zobaczyła małej suni. Pomyślała, że zostawiła ją na dole. Wsiadła z Gamą i zjechała na parter. Coraz bardziej zdenerwowana rozejrzała się, wyszła przed blok. Nigdzie Bety nie było. Gama przyglądała się swojej pani z dziwnym wyrazem mordki. Wreszcie szczeknęła. Elżbieta odwróciła się, powiodła spojrzeniem w ślad za wzrokiem  Gamy i ujrzała czarny cień prawie przyklejony do własnych nóg.

– Beta, ty poczwaro jedna! Zawału przez ciebie dostanę! Ty się cały czas przesuwałaś za mną i dlatego cię nie widziałam! Nie widziałam czarnej psicy w ciemnej windzie!

25.05.2018

  • kobietawbarwachjesieni Piszesz bardzo ciekawie. Lubie czytać Twoje opowieści.
  • kasiapur Cała wlazłam w to opowiadanie ! Bardzo wszystko ,,po mojemu 😉 ,,
    Anula dobrego poniedziałku…wtorku…w ogóle całego tygodnia !
    uściskuję mocno !
  • annazadroza Marysiu:-) Dziękuję i serdeczności cały wagon posyłam do Ciebie:)))
  • annazadroza Kasiula:-) Dzięki, przecież Ty z tych, co znają Józefa… Tobie też wszystkiego co najlepsze na cały tydzień, buziaki:)))
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *