Nadeszły długo oczekiwane wakacje. Cudowny czas, kiedy można się wreszcie wyspać, nie trzeba odrabiać lekcji, marnować energii na mnóstwo dodatkowych zajęć w rodzaju: angielski, basen, rytmika, gimnastyka korekcyjna, jakieś kółka zainteresowań… Po co to wszystko? Rodzice chcą jak najlepiej dla swoich dzieci, wiadomo, ale dzieci często tego nie chcą. Za to chciałyby posiedzieć spokojnie w domu choć przez jedno całe popołudnie i na przykład … poczytać książkę.
Dziesięcioletnia Julka połknęła właśnie niedawno bakcyla czytania. Wszystkie zajęcia, które dotąd były zajmujące i pożądane teraz stały się zbyteczne i nużące. Dlatego tegorocznych wakacji oczekiwała z większą niecierpliwością niż zazwyczaj, ponieważ mając dużo czasu przeznaczonego tylko dla siebie – będzie mogła czytać do woli. W gry komputerowe też pogra, jasne, filmy poogląda, powtórki „Violetty” na przykład, bo kilka odcinków umknęło właśnie przez te wszystkie dodatkowe zajęcia ale nikt jej nie będzie przeszkadzał w czytaniu. Teraz mało kto czyta z własnej woli i w klasie nie mogą się nadziwić co ona w tych książkach widzi. Twierdzą, że to nudne. Lepiej film obejrzeć albo pograć na play station.
Nie potrafiła Julka wytłumaczyć rówieśnikom dlaczego tak się dzieje, że ona nie może się oderwać od książki. Wyobraźnia zaczynała pracować od pierwszej linijki tekstu i działała już dalej bez Julcynej woli. Robiła co chciała. Podsuwała opisane obrazy, przedstawionych bohaterów, którzy stawali się dla dziewczynki prawie realnymi ludźmi, mogła z nimi rozmawiać, chwalić ich lub strofować. Co ciekawe, dotyczyło to dobrych, interesujących postaci. Czarne charaktery albo takie, których towarzystwo z różnych względów Julce nie odpowiadało, udawało się odrzucić. Po prostu nie miały wstępu do jej krainy wyobraźni.
– Dziewczynki, ponieważ ja w tym roku w żaden sposób nie mogę wziąć urlopu w lipcu – powiedziała mama, – pojedziecie na cały miesiąc do cioci Halinki i wujka Emila do Tenczynka.
– O rany – jęknęła Zuzia, siostra Julki. – To będzie okropnie nudne! Co tam można robić przez cały długi miesiąc?
Zuzia, starsza od Julki o trzy lata, uważała się za całkiem dorosłą.
– I jeszcze będę musiała się zajmować tą smarkulą? – spojrzała lekceważąco na siostrę.
– Zuźka, przestań. Nic na to nie poradzę – smutno powiedziała mama. – W pracy znowu mam reorganizację i nie mogę się ruszyć.
– Już wolałabym zostać w Warszawie – mruknęła Zuzia pod nosem. – A tata? – dodała głośno. – On też nie może? A może nie chce?
– Przecież wiesz, że tata nie może przylecieć z Kanady akurat na wakacje. Kontrakt kończy mu się w październiku i wtedy do nas wróci.
– A może nie wróci, bo nas już nie kocha – zbuntowana nastolatka najwyraźniej miała dziś zły dzień.
– Co ty bredzisz?! Głupia jesteś! Wczoraj rozmawialiśmy na skypie i mówił, że tęskni i że nas kocha najbardziej na świecie! – Julka nie mogła znieść smutku w oczach mamy.
– Ojej, przepraszam. Nie chciałam ci, mamo, sprawić przykrości. Tak wyszło. Ale cóż, sorry, takie mamy czasy – Zuzia odrzuciła do tyłu swoje długie włosy koloru miodu akacjowego.
Cóż, prawda, takie mamy czasy – powtórzyła w myślach pani Bogna. Nieustanny stres w pracy, kredyt we frankach, mnóstwo obowiązków domowych a do tego jeszcze buntująca się nastolatka i mąż na innym kontynencie. Ciężko. Nawet bardzo. Dobrze, że choć Julka nie stwarza problemów. Na razie. Bo za chwilę i ona stanie się nastolatką z wszelkimi konsekwencjami tego wieku.
Wieczorem Julka nie mogła zasnąć podekscytowana perspektywą pierwszej w życiu samodzielnej podróży pociągiem. Tylko w towarzystwie siostry. Mama postanowiła, że odwiezie córki na dworzec i usadowi w wagonie na odpowiednich miejscach. W Krakowie miał je odebrać wujek Emil i zawieźć do Tenczynka. To blisko, tylko jakieś dwadzieścia pięć kilometrów. Pani Bogna odważyła się swoje największe skarby powierzyć kolei tylko dlatego, że pociąg po drodze nigdzie się nie zatrzymywał i wyruszywszy z Warszawy kończył bieg w Krakowie.
– Boisz się? – zapytała Zuźka.
– No, trochę – przyznała Julka. – Jeszcze nigdy nie jechałyśmy same tak daleko bez opieki dorosłych.
– Spoko siostra, damy radę. Przecież ja jestem prawie dorosła – powiedziała Zuzia z trzynastoletnią pewnością siebie.
Wujek Emil zlokalizował dziewczynki w pociągu zanim skład zdążył zatrzymać się na stacji, ponieważ pani Bogna przez telefon podała numery wagonu i miejsc zajmowanych przez córki.
– Hurra! Wujek już jest! – krzyknęła Julka i wyskoczywszy z pociągu rzuciła się na szyję bardzo lubianemu przez siebie wujkowi.
– Widzę, że cieszysz się na mój widok jak ja na wasz – roześmiał się.
Uśmiech miał taki ciepły i serdeczny, że wszyscy wokół mimowolnie też się uśmiechali. Nawet Zuźka, choć początkowo trochę się skrzywiła patrząc na entuzjastyczne przywitanie siostry z wujkiem. W głębi duszy też by tak chciała, ale przecież nastolatce nie wypada wskakiwać wujkowi na ręce, tym bardziej, że sięgała już mu do ucha. Kiedyś, gdy była małą dziewczynką, to co innego… Westchnęła. Jak się okazało, bycie „prawie dorosłą” nie zawsze jest takie przyjemne jakby się mogło wydawać.
– Zuzik, a ty co, nie przywitasz się z wujkiem? – wujek Emil wyciągnął ramiona do dziewczynki.
Niewiele myśląc przytuliła się jak dawniej. I już nie zastanawiała się nad tym, że trzynastolatce nie wypada… W ogóle przestała myśleć, poczuła się szczęśliwa i bezpieczna.
Ciocia Halinka była siostrą mamy a wujek bratem taty. Tak więc byli spokrewnieni ze sobą z dwóch stron.
– To są moje siostrzenice – mówiła ciocia.
– A właśnie, że moje bratanice! – przekomarzał się wujek.
Tak samo było ze Zbysiem i Krzysiem, synami wujostwa, na zmianę nazywali dziewczynki siostrami ciotecznymi albo stryjecznymi.
– Chodźcie dziewczyny, czas jechać. Musimy jeszcze po drodze wstąpić do sklepu po karmę dla Szilki. Zamówiłem kilka dni temu i wreszcie dziś zadzwonili, że dotarła. Całe szczęście, bo z poprzedniego zakupu została nędzna resztka na dnie pojemnika – mówiąc to pan Emil doprowadził siostry do auta i umieścił walizki w bagażniku.
– A kto to jest Szilka? – zainteresowały się obydwie.
– Mama wam nie mówiła? – odpowiedział pytaniem na pytanie, ale zaraz pokiwał głową ze zrozumieniem a współczucie przepełniło jego dobre, niebieskie oczy. Przeciągnął dłonią po swoich lekko szpakowatych włosach. – No tak, Bogna ma teraz tysiąc spraw do przemyślenia i załatwienia, więc trudno, żeby pamiętała o psie…
– O psie? – wrzasnęła Julka. – Macie psa? W domu? To znaczy, że będę mogła się z nim bawić? I zabierać na spacery? I uczyć różnych sztuczek? I będzie spał przy moim łóżku? I…
– Stop, stop, moja panno – śmiał się wujek. – Tyle pytań naraz, że już zapomniałem co było na początku.
– Bo ona jest jeszcze bardzo dziecinna – wtrąciła Zuźka siląc się na obojętność, co nie bardzo jej wyszło i co nie uszło uwadze uśmiechniętego wujka. – A co to za pies? Pewnie jakiś rasowy – wydęła wargi z dezaprobatą, tak na wszelki wypadek.
– To czarna suczka średniej wielkości. Dobra i kochana. Znaleźliśmy ją leżącą pod krzakiem w lesie, zupełnie bez siły. Prawdopodobnie jakiś bardzo zły człowiek ją wyrzucił z samochodu. Na szczęście trafiła do nas, pokochała wszystkich domowników a my ją – odpowiedział wujek uruchamiając silnik. – Ruszamy. Pasy zapięte?
– Tak – odpowiedziały zgodnie.
Zatrzymali się na chwilę w Krzeszowicach – uroczym miasteczku graniczącym z Tenczynkiem – w celu odebrania psiej karmy i niedługo potem samochód stanął przed bramą posesji. W tej samej chwili na ganku starego domu pojawiła się ciocia machając ręką do przyjezdnych. Za nią wybiegła czarna suczka, stanęła jednak w drzwiach jakby zalękniona i nie poszła dalej.
– Zobacz Halinko jak wyrosły nasze siostrzenico-bratanice – uśmiechnął się wujek do żony.
– Ojejku, Zuzik, ty już jesteś mojego wzrostu! A i Julci niewiele brakuje – ściskała ciocia dziewczynki a w jej oczach widoczna była prawdziwa radość. – Już otwieram bramę. Emilku, wjedź do środka.
Siostry rozglądały się z zainteresowaniem. Dom i ogród do tej pory widziały jedynie na fotografiach. Ciocia z wujkiem i chłopcami zamieszkali w Tenczynku nie tak dawno. Jak do tego doszło? Otóż pani Halinka – będąc z wizytą u krewnych – wybrała się na spacer i wtedy właśnie natknęła się na dom, który zrobił na niej wrażenie dobrze znanego i bliskiego. Pomyślała, że wie jak jest wewnątrz, że skądś go zna, gdzieś już widziała… Po powrocie ze spaceru podzieliła się z kuzynka Helą swoimi odczuciami.
– Nic dziwnego– stwierdziła Hela. – Przecież ten dom zbudował nasz przodek. Przypominają ci się pewnie jakieś opowiadania z dzieciństwa, na starych fotografiach musiałaś go widzieć na sto procent.
– Niczego takiego do tej pory nie przeżyłam – zadumała się wtedy pani Halinka. – Ten dom po prostu mnie wołał! Gdyby stał otwarty, weszłabym do środka! Nie oparłabym się temu wołaniu.
– Rzeczywiście dziwne – kuzynka Hela pokręciła głową. – Twoi dziadkowie wyprowadzili się stąd jako młode małżeństwo, nawet twojej mamy jeszcze nie było na świecie. Potem – zero kontaktów, pewnie nie dowiemy się już dlaczego. Dopiero, w sumie niedawno, ja się zainteresowałam historią rodziny i rozpoczęłam poszukiwania przodków w internecie na różnych stronach zajmujących się genealogią.
– I tym sposobem się spotkałyśmy – dokończyła pani Halinka.
Poznała licznych członków bliższej i dalszej rodziny, dzieje wsi i pokochała to miejsce. Potem okazało się, że dom, który wywarł na niej wielkie wrażenie, został wystawiony na sprzedaż. Tak długo wierciła mężowi dziurę w brzuchu aż zgodził się pojechać z nią obejrzeć nieruchomość. I tu czekała na nich miła niespodzianka. Z zewnątrz, od strony drogi i furtki dom wyglądał na stary i nieduży. Dopiero po pokonaniu odległości od furtki do ganku widać było, że taki mały wcale nie jest. Wewnątrz zaś – zadziwiał. Był w bardzo dobrym stanie, odnowiony, zaopatrzony we wszystkie media oraz urządzenia niezbędne dziś do życia (a przynajmniej życie ułatwiające ) jak pralka, zmywarka, lodówka, satelitarna telewizja i łącza internetowe.
Do domu wchodziło się przez duży oszklony ganek, z niego do sieni a tam po lewej stronie były drzwi do łazienki, na wprost do kuchni i po prawej do pokoju dziennego, za którym znajdowała się sypialnia z wielkim małżeńskim łożem. Z sieni poprowadzono drewniane schodki na strych, bardzo duże pomieszczenie, które aż się prosiło, by przerobić je na pokoje dla dwóch urwisów i ewentualnych gości.
Pani Halinka zakochała się w domu, rzucił na nią urok, nie mogła o niczym innym myśleć jak tylko o zamieszkaniu w Tenczynku. Mąż coraz bardziej „kruszał” aż wreszcie uległ. Wcześniej spędzili trochę czasu u kuzynki Heli, zaś chłopcy – prawie całe wakacje. Nie chcieli nigdzie indziej jechać zakosztowawszy prawdziwej wolności bez kolonijnej musztry, w towarzystwie „odzyskanych” nowych kuzynek i kuzynów, biegając całymi dniami po Skałkach, po lesie, pływając w stawie, wyprawiając się do ruin zamku, opychając się ciastami pieczonymi przez nowe ciocie oraz różnymi innymi pysznościami domowej roboty.
Po przeanalizowaniu sytuacji, rozważeniu wszystkich „za” i „przeciw”, konsultacjach z resztą rodziny, zdobyciu kredytu, zapadła decyzja sprzedaży mieszkania w Krakowie i kupna domu przodków.
Kwestia pracy została również wcześniej bardzo gruntownie przemyślana. Pani Halinka miała ruchomy czas pracy a poza tym większą część obowiązków mogła wykonywać w domu, na przykład pisanie artykułów czy przygotowanie zebranych materiałów. Ponieważ dostęp do internetu miała zapewniony, była w ciągłym kontakcie z redakcją. Zresztą w każdej chwili mogła wsiąść w samochód i po krótkim czasie znaleźć się w Krakowie. Chłopcy nie byli już oseskami, a tuż obok mieszkała kuzynka Hela deklarująca pomoc w każdej chwili, bo i tak zajmowała się swoimi dziećmi. Nie widziała problemu w dopilnowaniu Zbysia i Krzysia w awaryjnych sytuacjach.
Pan Emil doszedł do porozumienia ze swoim głównym pracodawcą w kwestii jednego dnia pracy w domu (jako informatyk nie miał z tym problemu), a czterech na miejscu w firmie.
Chłopcom było wszystko jedno gdzie będą chodzić do szkoły, bo ogólnie uważali szkołę za nieporozumienie i niepotrzebną stratę czasu wymyśloną tylko po to, żeby im dokuczyć. Obaj szybko nawiązywali kontakty a w Tenczynku nawiązali już podczas wakacji spędzonych u cioci Heli. Wydawało im się, że tutaj całe życie to będą jedne wielkie wakacje, nie mogli się więc doczekać, kiedy zamieszkają na stałe w starym-nowym domu.
Najbardziej spodobało im się spanie na strychu. To znaczy w pokoiku, który do tej pory udało się panu Emilowi stworzyć. Większe inwestowanie w strych trzeba było na razie odłożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość. Pieniędzy starczyło na kupno domu, konieczne drobne przeróbki w celu przystosowania pomieszczeń do potrzeb rodziny jak ów pokoik chłopców, prowizoryczna – na razie – łazienka dla mieszkańców strychu oraz kupno drugiego auta, bo dorośli musieli się teraz często przemieszczać niezależnie od siebie. Aha, jeszcze trzeba było zainwestować w kosiarkę, więc zdecydowali się na kupno robota, który sam kosi. Pani Halinka wymogła to na mężu zdając sobie sprawę, że z olbrzymim ogrodem zostanie sam na sam, ponieważ zabawa w ogrodników szybko się znudzi wszystkim trzem panom i zaczną się tłumaczyć brakiem czasu, aby wymigać się od pracy. Samo życie. Robot więc załatwiał sprawę koszenia trawy.
Pan Emil skopał spory kawałek ziemi za domem, gdzie żona posadziła warzywa, posiała szczypiorek i pietruszkę naciową, żeby mieć własne zdrowe produkty na wyciągnięcie ręki.
Na oknach ganku stały skrzynki, w których rosły różnokolorowe petunie. Przed schodkami na ganek stała ławka, na której każdy lubił choćby na chwilę przysiąść mając na wprost krzaki róż posadzone nie wiadomo czyją ręką ale przepięknie kwitnące pod troskliwą opieką pani Halinki; różowe, fioletowe i białe floksy; różnokolorowe dalie oraz aksamitki – zwane w Tenczynku śmierdziuszkami – posadzone w celach terapeutycznych, bo podobno odstraszały jakieś szkodniki. Na tyłach ganku rósł bez a obok studni wspólnej dla nich i kuzynki Heli – krzaki jaśminu. Za domem, za warzywnikiem rozpościerał się sad, w którym rosły jabłonie rodzące cudownie słodkie, ogromne jabłka. Dalej – śliwki węgierki, renklody i mirabelki oraz grusze, wiśnie i morele. Znalazło się też z boku miejsce na krzaki czerwonych i czarnych porzeczek oraz agrestu. Na dodatek w jednym kącie rosły maliny a w drugim jeżyny bezkolcowe.
W takie właśnie miejsce przyjechały Zuźka i Julka na cały miesiąc wakacji.
– Pewnie zgłodniałyście już, prawda? – zapytała ciocia Halinka. – Jadłyście w ogóle jakieś śniadanie? Przyznam się wam, że o tak wczesnej porze nie jestem w stanie przełknąć ani kęsa. Za to potem dopada mnie wilczy głód.
– To pewnie rodzinne – zaśmiała się Julka. – My też tak mamy, prawda Zuźka?
– Prawda – przytaknęła siostra. – Teraz chętnie bym coś zjadła.
– Super. To zapraszam na śniadanie. Na co panie mają chęć? Bułeczki upiekłam rano, akurat w czasie, kiedy jechałyście pociągiem. Świeżutkie. Do tego może być biały serek, dżem morelowy z własnej moreli, powidła śliwkowe albo marmolada. Wszystko z ogrodu. Chyba, że chcecie żółty ser ze sklepu albo jajecznicę.
– Jak cudnie pachną bułeczki. Ciociu, chyba właśnie na nie mam ochotę – uśmiechnęła się Zuzia zupełnie zapominając, że jest zbuntowaną nastolatką.
– Dziewczyny, ciocia już się wami zajmie a ja jadę do pracy. Buziaki, do wieczora – wujek Emil pomachał na pożegnanie, wsiadł do auta i odjechał.
– Pa, pa – odmachały wszystkie trzy jednocześnie.
– Ciociu, a gdzie są chłopaki?
– Chłopcy wrócą późnym popołudniem, są na zawodach. Nie wiem czy już wiecie, że obaj z zapałem trenują karate i po raz pierwszy załapali się na wyjazd.
– To będziesz miała prywatnych goryli – zaśmiała się Julka.
– Chyba gorylątka – bąknęła Zuźka.
Szila przez cały czas stała przy drzwiach na ganek. Z pewnością zastanawiała się nad tym co się dzieje i czy to „coś” będzie miało wpływ na jej dalsze losy. Wciąż nie mogła uwierzyć, że ona już tutaj zostanie i że nic się nie zmieni, choć pani jej to ciągle powtarzała. Bardzo pokochała swoją nową rodzinę ale wciąż miała w pamięci tamtą, też kochaną. I to, że pan kiedyś wywiózł ją samą do lasu, bez dzieci, z którymi nieraz w różne miejsca jeździła. Kazał wyjść z samochodu po czym odjechał. Czekała tyle czasu myśląc, że wróci. Nie wrócił. Potem szukała drogi do domu. Była głodna a ludzie odganiali ją od swoich domostw choć ona tylko prosiła o jedzenie. Jeden straszny człowiek zbił ją kijem. Tak bardzo bolało, że nie miała siły dłużej uciekać. Położyła się pod krzakiem i leżała głodna, obolała, przemoczona, zobojętniała na wszystko. Wtedy znalazła ją nowa pani. Zawołała nowego pana, zanieśli ją do auta, potem zawieźli do lekarza i zabrali do domu. Pokochała ich całym serduszkiem. I chłopców też. Wciąż się jednak bała, że ją oddadzą, wywiozą gdzieś i zostawią albo zamienią na innego psa. Teraz też była przerażona, bo ktoś nowy przyjechał do domu. Powinna tego domu bronić, ale ona jeszcze się bała. Może ją wyrzucą jeśli zacznie szczekać?
– Ciociu, jaka ona śliczna – zawołała Julka. – Mogę ją pogłaskać?
– Poczekaj chwilę, niech się przyzwyczai do waszej obecności. Ona wciąż się czuje niepewnie.
Zuzia stojąc nieruchomo patrzyła na czarną istotkę z podkulonym ogonkiem. Miała wrażenie jakby strach i niepewność przepełniające serduszko suczki przeskoczyły na nią samą i ona wie, co Szila czuje. Przykucnęła.
– Chodź, Szilunia, do mnie – powiedziała ciepło i spokojnie. – Dobra sunia, chodź.
Szila zastanowiła się przez chwilę, po czym podeszła z lekkim wahaniem. Zuzia przytuliła czarny łebek, pocałowała wilgotny nosek i głaskała łapkę, którą suczka jej podała. Przyjaźń została zawarta.
2
Po smakowitym śniadaniu siostry weszły z ciocią na pięterko zobaczyć swój „apartament”.
– Chłopcy odstępują wam swój pokój na czas pobytu – wyjaśniła. – Oni będą spać na łóżkach polowych obok, za ścianą. Uprzątnęliśmy wczoraj z wujkiem ten kawałek strychu – wskazała ręką na „odgruzowany” fragment podłogi mniej więcej wielkości pokoju, który miały zająć dziewczynki.
– Ojej, a nie będą się bali tu spać? – Julka niepewnie spoglądała na wciąż zagraconą pozostałą część strychu.
– Przecież to faceci – uśmiechnęła się ciocia. – I do tego wojownicy uprawiający sztuki walki. Twierdzą, że niczego się nie boją.
– Stefek Burczymucha też tak mówił – mruknęła Zuźka.
– A może jakoś oddzielić ten ich niby pokój od reszty strychu? – myślała głośno Julka. – Na przykład przywiązać sznurek do słupów i na nim zawiesić prześcieradła.
– Pierwsza byś się przestraszyła gdyby nagle zaczęły się ruszać – skrzywiła się siostra.
– Możecie o tym pomyśleć wspólnie z chłopakami. Coś wykombinujecie, jestem tego pewna. A teraz się rozpakujcie. Zrobiłam w szafie miejsce na wasze rzeczy. Zostawiam was, jak już się zadomowicie to zejdźcie na dół – ciocia odwróciła się w stronę drzwi. – O rany, Szilunia! Pierwszy raz odważyła się wejść na górę.
Czarna suczka stała przez chwilę nieruchomo wodząc bursztynowymi ślepkami od jednej dziewczynki do drugiej, wreszcie spojrzała na panią.
– Chodź do nas maleńka, nie bój się – przykucnęły wszystkie trzy jednocześnie.
Szilka podeszła, zamerdała ogonkiem, przytuliła łebek do pani, po czym obie dziewczynki polizała różowym języczkiem i usiadła obok Zuzi podając łapkę.
– Widzę, że akceptacja z obu stron jest stuprocentowa i spokojnie mogę was tu zostawić, moje wy trzy dziewczyny – ciocia podrapała sunię za uszkami i poszła na dół, do kuchni.
Siostry nie zadały sobie wiele trudu na początek. Włożyły walizki pod łóżka i tyle. Łóżka były z sosnowego drewna, z takiego samego olbrzymia szafa, w której ciocia zrobiła miejsce na ich dobytek. Dwa biurka, dwa krzesła, kwadratowy sosnowy niski stolik oraz dwa stare, ale odnowione i bardzo wygodne fotele stanowiły wyposażenie pokoju. Światło dzienne wchodziło przez dwa połaciowe okna oraz podwójne drzwi balkonowe prowadzące na spory balkon skryty pod dachem, dzięki czemu nawet w deszczowy dzień można było spędzać miłe chwile na powietrzu leżąc na rozłożonych leżakach lub siedząc na krzesłach balkonowych stojących obok lekkiego stolika.
Julka zachwycona oglądała swoje wakacyjne lokum. Zwróciła uwagę na plecione dywaniki leżące na podłodze przy łóżkach zastanawiając się, który wybierze Szilka na swoje posłanie. Ani przez chwilę nie miała wątpliwości co do faktu, że ich nowa przyjaciółka noce będzie spędzała w pokoiku na strychu.
– Zuźka, popatrz jaki super widok z tego balkonu – zawołała. – Akurat na ogródek z przodu, na cioci kwiatki i jeszcze widać kto idzie drogą!
Zuzia wyszła za siostrą i rozejrzała się.
– A tam, daleko, widzisz? To ruiny zamku! Bardziej w prawo! Julka, no gdzie ty patrzysz? Widzisz?
– Widzę! Musimy się tam wybrać, koniecznie.
Rozglądały się z zainteresowaniem pragnąc jak najszybciej, najlepiej od jednego spojrzenia, zapamiętać wszystkie szczegóły najbliższej okolicy. Za płotem po prawej stronie, obok wspólnej studni zamkniętej na kłódkę, bawiły się dwie małe dziewczynki. Niedaleko od nich, w ogródku, pracowała kobieta w krótkich dżinsowych szortach i niebieskiej koszulce na ramiączkach. Kiedy podniosła się i spojrzała w stronę balkonu, z którego siostry obserwowały otoczenie, odrzucając do tyłu włosy identycznym ruchem głowy jak Zuzia, zdziwiły się, że jest podobna do mamy i cioci Halinki. Zauważywszy dziewczynki pomachała im ręką na powitanie.
– To pewnie jest ta ciocia Hela od której się wszystko zaczęło – domyśliła się Zuzia i „odmachnęła” pozdrowienie.
Chłopcy wrócili późnym popołudniem pełni wrażeń i zadowoleni z wyjazdu. Cała czwórka serdecznie się przywitała. Zuzia zupełnie zapomniała, że powinna być poważna jako prawie dorosła osoba. A ponieważ jak wiadomo „prawie” robi różnicę, więc wygłupiali się razem i dokazywali jakby wszyscy byli zwariowanymi siedmiolatkami a sekundowała im dzielnie Szila włączając się coraz śmielej w zabawę. Tego dnia wszyscy udali się na spoczynek bardzo późno. Chłopcy niemal zasypiając na stojąco ledwie dotarli do łóżek i padli ze zmęczenia. Szila poszła z dziewczynkami. Pół nocy spała przy łóżku Zuzi, pół przy Julci. Sprawiedliwie. Rano zajrzała do chłopców, obwąchała ich, potem zeszła na dół do pani i pana czyli do swoich opiekunów, sprawdziła czy wszystko jest w porządku i położyła się przy drzwiach wejściowych. Uznała obchód za zakończony.
Dzień wstał piękny i słoneczny. Taki powinien być każdy dzień wakacji. Zuźka obudziła się pierwsza z całej czwórki.
– Cześć ciociu – zawołała zbiegając na dół po szybkim wykonaniu niezbędnych porannych zabiegów higienicznych.
– Hau – powitała ją Szilka.
– Witaj ranny ptaszku – uśmiechnęła się ciocia. – Myślałam, że po wczorajszych nocnych szaleństwach będziecie spać przynajmniej do południa.
– Maluchy jeszcze śpią, będzie trochę spokoju. I dobrze, bo chciałabym cię o coś spytać.
– Pytaj o wszystko. Jak będę umiała to odpowiem. Siadaj – odpowiedziała ciocia przesuwając nieco na bok stolnicę, na której wałkowała ciasto na makaron.
– Co robisz? – spytała Zuzia wskazując na stolnicę.
– Ciasto na makaron – padła odpowiedź.
– O matko – zdziwiła się Zuzia, – kto dziś robi makaron w domu?
– Ja – zaśmiała się pani Halinka na widok zdziwienia siostrzenicy. – I jeszcze co najmniej kilka osób, które znam. Mogę cię też zapewnić, że nie są to same kobiety.
– Mama nie ma czasu na takie rzeczy. W ogóle jest taka … inna… ostatnio – ze smutkiem powiedziała Zuzia. – Może ja jej za bardzo dokuczam? Bo czasem coś palnę, choć naprawdę nie chcę, jakoś tak samo wyskakuje. Mama wzdycha i mówi, że nastolatki już tak mają.
– Kochanie, jeśli świadomie nie chcesz zrobić ani powiedzieć nic złego, to jest w porządku. Każdy ma prawo się mylić i każdego czasem ponoszą emocje. Moim zdaniem ważne są intencje.
– Naprawdę tak myślisz? Bo powiedziałam, że może tata nas nie kocha, dlatego nie przyjedzie na wakacje a mama miała łzy w oczach. Przeprosiłam ale do tej pory jest mi głupio. Co mam zrobić?
– Jeśli przeprosiłaś, to ok. Nie wracaj już do tego. A Bronek naprawdę was bardzo kocha i czeka z niecierpliwością na koniec kontraktu, żeby do was wrócić. Zapewniam cię, że tak jest.
Zuzia wstała z krzesła i serdecznie uścisnęła ciocię.
– Uważaj, bo cię ubrudzę mąką – zaśmiała się ciocia. – Pokroisz makaron?
– Nie potrafię!
– Żadna filozofia. Pokażę ci jak to się robi, tylko ciasto trochę przeschnie. A jeśli będziesz chciała, robić makaron też cię mogę nauczyć.
– Właściwie… czemu nie? – zastanowiła się dziewczynka. – Teraz jest moda na gotowanie. Żadna z moich koleżanek nie umie robić makaronu.
– To będziesz pierwsza.
– Super. A właściwie to chciałam cię spytać o rodzinę.
– A dokładniej?
– Bo tak sobie myślałam jak to się dziwnie złożyło, że ten dom kiedyś należał do rodziny, potem długo nie a teraz znowu należy…
– Też tak sobie nieraz myślałam… Dziwnie się czasem ludzkie losy układają…– w zadumie spojrzała przez okno pani Halinka. – Gdybym nie zaczęła się interesować genealogią żyłabym tylko czasem teraźniejszym… Wiesz jak to było? Przy okazji poszukiwania materiałów historycznych do artykułu zetknęłam się z miejscami i nazwiskami, które wydawały mi się znajome. Zaczęłam się zagłębiać w temat no i zagłębiłam się całkowicie. Wciągnęło mnie po prostu. Wiesz Zuzik, jakie to było dla mnie niezwykłe przeżycie, kiedy na stronie internetowej odnalazłam liczną rodzinę, informacje o przodkach do kilku pokoleń wstecz? Hela przebywała wtedy w domu na urlopie wychowawczym po urodzeniu Jędrusia, czyli czternaście lat temu. W ramach odpoczynku i relaksu zajęła się poszukiwaniem licznych rozgałęzień rodziny rozsianej w różnych częściach nie tylko kraju ale i świata. Było to dużo wcześniej zanim ja rozpoczęłam poszukiwanie korzeni. Ona, że tak powiem, korzenie ma na miejscu. Stale tu jest. Kocha Tenczynek, opuściła rodzinną wieś jedynie na okres studiów, bo wygodniej było mieszkać w Krakowie niż codziennie dojeżdżać na zajęcia. Miejskie życie nie ciągnęło jej wcale, wolała wrócić tutaj.
– Teraz wiele osób ucieka z miasta na wieś – powiedział Zuzia. – Mama kupuje taki kolorowy dwumiesięcznik „Sielskie Życie”, ja też go lubię przeglądać, czasem nawet coś przeczytam, choć generalnie to Julka jest od czytania… A ciocię Helę widziałam z balkonu. Machała do mnie i do Julki. Zawsze mieszkała za tym płotem?
– Za tym płotem nie – zaśmiała ciocia. – Tu stała kiedyś rozpadająca się ze starości chata odziedziczona po jakimś pradziadku jej męża Andrzeja. Po ślubie zburzyli ruderę i postawili nowy dom, w którym teraz mieszkają. Poznasz ich dzisiaj, bo zaprosili nas w ramach poznawania rodziny. To znaczy chodzi o ciebie i Julkę, bo przecież my się już znamy.
– A jak wy się poznałyście?
– Przez internet. Napisała do mnie pierwsza. Ja też chciałam to zrobić ale oczywiście zawsze byłam czymś zajęta i Hela mnie uprzedziła. Bardzo nam się fajnie rozmawiało na skypie, potem umówiłyśmy się na Rynku, kiedy przyjechała do Krakowa załatwiać swoje sprawy. Przypadłyśmy sobie do serca. No i okazało się, że jesteśmy do siebie podobne.
– I do mamy – wtrąciła Zuzia. – Od razu to zauważyłam.
– No widzisz, jak to w rodzinie, różne cechy charakteru albo fizjonomii odzywają się nieraz po kilku pokoleniach.
– I co dalej? Przyjechałaś tu i znalazłaś ten dom? Tak od razu?
– Przyjechałam. Hela jeszcze nie mieszkała „za tym płotem”, dom był dopiero w budowie. Oni oboje z Andrzejem mieszkali u rodziców Heli, niedaleko kościoła. Czyli właściwie po drugiej stronie wsi. A mnie coś przygnało aż tutaj. Wyszłam sobie pospacerować i zawędrowałam taki kawał drogi nie wiedząc kiedy. Musiałam być bardzo zamyślona. Pewnie gdzieś z tyłu głowy miałam opowiadania Heli o miejscu budowy i tak tu trafiłam.
– Ale jak było z tym domem, twoim, kto go zbudował?
– Twoi prapradziadkowie, wyobrażasz sobie?
– To było tysiąc lat temu! Jakim cudem jeszcze stoi? – wykrzyknęła Zuzia.
– No, trochę mniej niż tysiąc – uśmiechnęła się pani Halinka. – Wtedy był tylko małym domkiem. Potem, z czasem, rozbudowywano go, wymieniono jakieś tam elementy konstrukcji. Nie znam się, wujek ci wytłumaczy jeśli cię to interesuje.
– A skąd informatyk może się znać na budowaniu? – zdumiała się Zuźka.
– Emil akurat zna się na prawie wszystkich tak zwanych męskich pracach.
– Niektórzy moi koledzy nawet gwoździa przybić nie potrafią – wtrąciła dziewczynka.
– A warto umieć takie rzeczy, prawda?
– Fakt, sama potrafię. Ale mów, ciociu, co dalej.
– To już właściwie finał. Po śmierci prapradziadków dom został sprzedany. Tyle wiem. Rósł, jak ci już wspomniałam, wzdłuż, wszerz i wzwyż. Ostatni właściciel, ten od którego go kupiliśmy, zrobił generalny remont, wyposażył w nowy sprzęt i wyjechał do Stanów. Postanowił tam zostać i zlecił agencji nieruchomości sprzedaż domu. Skorzystaliśmy z oferty i dom jest nasz.
– Ale czad – pokręciła głową Zuzia. – Normalnie nie do uwierzenia. Może po ogrodzie snują się duchy przodków?
– Kto wie? – szelmowsko przymrużyła oko ciocia. – Tylko nie mów maluchom, bo się będą bały.
– Czego ma nie mówić maluchom? – rozległ się głos Julki.
– O, już wstałaś. Wyspałaś się? – spytała pani Halinka.
– Jeszcze jak. Cudnie mi pachniał jaśmin przez okno – przeciągnęła się Julcia. – No, dalej, mówcie co to za tajemnice. Przecież ja maluchem nie jestem. To się odnosi tylko do chłopaków.
– Co? Jakie maluchy? Maluchy są u cioci Heli – odezwał się Krzysiu bezszelestnie zjawiając się w kuchni.
– Ty jesteś maluch! – Zbysiu stanął obok brata.
– Wcale że nie – Krzysiu stanął w pozycji obronnej. – Chcesz się bić?
– Spokój panowie – stanowczo powiedziała pani Halinka. – Zęby umyte? Nie? To marsz do łazienki ale już! I pospieszcie się, bo śniadanie za chwilę.
Chłopcy urodzili się w tym samym roku choć nie byli bliźniakami. Zbysiu przyszedł na świat pierwszego stycznia a Krzysiu trzydziestego pierwszego grudnia. Chodzili do jednej klasy mimo, że dzielił ich rok. Byli ze sobą bardzo związani, rozumieli się bez słów, nie lubili się rozstawać. Choć między sobą często prowadzili spory czasem przechodzące w rękoczyny, to na zewnątrz zawsze tworzyli wspólny front. Obaj mieli jasne włosy. Różnił ich kolor oczu: Zbysia niebieski a Krzysia brązowy. Zbyszek był odrobinę wyższy od brata.
Po śniadaniu cała czwórka udała się do sadu. Właściwie piątka, bo obok dziewczynek szła Szilka zerkając to na jedną, to na drugą i starając się trzymać jak najbliżej Zuzi. Widocznie jako najstarsza z obecnych dawała jej poczucie bezpieczeństwa.
Julka rozglądała się z zachwytem. Ogromny ten sad. Można się w nim schować tak, żeby nikt z domu nie widział. Chłopcy zaprowadzili cioteczno-stryjeczne siostry do swojego ulubionego miejsca zwanego domkiem na drzewie. Była to „budowla” postawiona przez ich tatę wokół drzewa, na słupach czy też palach o wysokości około półtora metra. Wchodziło się po drabince. Na wprost wejścia było okno a środek stanowił pień wielkiej starej jabłoni. Chłopcy spędzali tu wiele czasu, często w towarzystwie gromady dzieciaków, z którymi zdążyli się zaprzyjaźnić.
– Siostra! – szeptem godnym teatralnego suflera zwróciła się Julka do Zuzi. – Co to za tajemnica miała być, tam, w kuchni…
– Nie w kuchni tylko w sadzie – sprostowała Zuźka.
– Ale co w sadzie? – dopytywała się Julcia.
– Duchy – ponurym głosem oznajmiła starsza siostra.
– Jakie duchy? – Julka rozejrzała się dookoła czując zimny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. – Przecież duchów nie ma. Chyba…
– Duchy przodków. Gdzie mają przychodzić jak nie do swoich dawnych domów? – ciągnęła ponuro Zuzia przewracając oczami. – Przecież to dom i sad naszych prapra…przodków, więc pewnie przyjdą nas odwiedzić i sprawdzić czy nie przynosimy wstydu rodzinie – Zuzia zawiesiła ponury głos wpatrując się wytrzeszczonymi oczyma w siostrę, którą znów przeszył dreszcz.
– Głupia jesteś! Przestań mnie straszyć bo i tak się nie boję! Kto widział jakieś duchy w dzień kiedy świeci słońce? – machnęła ręką Julka.
– Ale nocą przestanie świecić – zajęczała Zuźka – i co wtedy będzie?
– Przestaniesz? – tupnęła nogą Julcia. – O rany, tam się coś rusza – nagle zbladła. – Tam! Widzisz?
– Tam jest płot – uspokajała siostrę Zuzia przepełniona poczuciem winy. Miała się nią opiekować a nie straszyć. – Za płotem już nas żadne duchy nie obchodzą.
Coś tam się jednak musiało dziać ponieważ Szila z ujadaniem rzuciła się w kierunku pokazywanym przez Julkę, oglądając się wszelako za siebie aby sprawdzić czy ma zabezpieczone tyły. Czyli, czy dziewczynki za nią idą.
Na odgłos szczekania suczki chłopcy wyjrzeli z domku na drzewie.
– Hej, poczekajcie na nas! Gdzie tak lecicie? – krzyknął Krzysiu.
– Ja wiem gdzie. Niech lecą – spokojnie powiedział Zbysiu. – Szilka tak szczeka na Kasztana. Pewnie przyszedł na łąkę za płotem.
– To się przestraszą. Pewnie nigdy żywego konia nie widziały, tylko w telewizorze.
– Nie przestraszą się. To nasze siostry, one nie mogą się bać. Nie powinny.
– Fakt. Cioteczno-stryjeczne ale siostry. Nasze.
Dziewczynki za ujadającą Szilką doszły do granicy posiadłości. Julka z lekką obawą, Zuźka z zaciekawieniem. Za płotem stał … koń. Bez ruchu. Jak posąg. Brązowy z biała gwiazdką na czole.
– To żywy czy sztuczny? – zdumiała się Julka.
– Przecież się ruszał. Bałaś się go – Zuźka wzruszyła ramionami.
– Ale nie konia się bałam tylko ducha – sprostowała Julka.
– Tu nie ma ducha tylko koń. Widzisz przecież – zniecierpliwiła się starsza siostra.
– A może to duch konia? Dlaczego taki duży? – Julcia miała wątpliwości co do widzianego zjawiska.
– Jak konie są duże to niby czemu ich duchy miałyby być mniejsze od nich? Ludzkie duchy są wielkości ludzi.
– A skąd wiesz? Widziałaś? – Julka zadziornie spojrzała na siostrę usiłując zatrzeć wywołane wcześniej wrażenie strachu.
– Na filmie.
– Mama przecież ciągle powtarza, że filmy to fikcja, sztuczne efekty i techniczne triki…
Oparły się o płot tyłem do konia i dyskutowały zawzięcie. Nagle tuż przy ich głowach rozległ się niesamowity dźwięk: ni to chichot diabelski, ni to drwiący śmiech. Odruchowo rzuciły się do ucieczki i wpadły na chłopców idących w ich stronę. Oni zaś spojrzeli po sobie i ryknęli śmiechem. Spojrzały na nich, na siebie i za siebie na konia. Miał łeb dokładnie w miejscu, w którym one przed chwilą stały. Znów spojrzały na siebie i zawtórowały braciom.
– Jeszcze nigdy nie słyszałam śmiejącego się konia – wykrztusiła Julka.
– I to tuż przy własnym uchu – Zuzia rżała prawie tak samo jak przed chwilą koń. – Ihaha, ihaha! O matko, umrę ze śmiechu…
Zamilkła nagle, bo kątem oka dostrzegła obok głowy konia pojawiającą się drugą głowę. Niewątpliwie należała do osobnika płci męskiej gatunku homo sapiens i to w przedziale wiekowym wzbudzającym jej zainteresowanie… Poza głową, obdarzoną przez naturę bujnymi ciemnymi włosami, niczego więcej nie było widać przez szczelnie połączone ze sobą deski drewnianego ogrodzenia. Głowa przez chwilę przyglądała się roześmianej czwórce.
– Cześć Bartek – powiedział Zbyszek uspokoiwszy się wreszcie. – Nie masz pojęcia jak nasze siostry przeraziły się twojego konia.
– Wcale się nie przeraziły, nic a nic. Po prostu nas zaskoczył – Zuzia odrzuciła do tyłu swoje piękne włosy i pomaszerowała w stronę domu nie oglądając się za siebie.