„Pasma życia” 24

Adelka dogoniła Elżbietę na psiej górce.

– Szykujesz się na spotkanie u Teresy? – spytała.

– Bardzo bym chciała ze wszystkimi się spotkać, niestety, chyba akurat w tę sobotę nie będę mogła… – zaczęła zapytana.

– Nie wysilaj się, nie musisz kręcić. Winicjusza i tak nie będzie, bo gdzieś wyjechał, słyszałam jak rozmawiał z Zenkiem – wyjaśniła Adelka.

– Aaahaa… – w głosie Elżbiety zabrzmiały jednocześnie i ulga i rozczarowanie. – Zobaczę, może uda mi się zmienić plany…

Zmieniła.

–  Jak się cieszę, że jednak ci się udało znaleźć wolną chwilę – przywitał ją Jurand.

– A żebyś wiedział jak ja się cieszę – odpowiedziała szczerze uradowana.

Naprawdę bardzo chciała się spotkać z dawno niewidzianymi przyjaciółmi, a dokładniej widzianymi, lecz zawsze w biegu, gdzieś w przelocie, gdzie można zamienić najwyżej kilka słów i pędzić dalej do swoich spraw. Podchodzili do niej wszyscy po kolei, albo i bez kolejki, witając się z nią jakby była jakąś arcyważną personą. Nie było w tym nic dziwnego, bo „mafia” tak właśnie traktowała przyjaciół. Wiedząc, że Winicjusza nie będzie, rozluźniła się, żartowała, wspominała, z wielką przyjemnością spędzała czas w miłym towarzystwie. Pod koniec imprezy kątem oka dostrzegła za sobą jakiś ruch. Wszedł Winicjusz. Przecież miało go nie być! Jak na swoje lata był naprawdę atrakcyjnym mężczyzną. Musiała to przyznać. Nie tylko przystojnym ale właśnie atrakcyjnym. „Przystojność” to zewnętrzność, rysy twarzy, kształt szczęki, kolor oczu, włosy. „Atrakcyjność” zaś to coś nieuchwytnego, co każe się przyglądać, zerkać  na niego spod oka, co przyciąga uwagę i sprawia, że chce się poczuć zapach jego wody po goleniu… Elka, co ty bredzisz?! Sama siebie w duchu przywołała do porządku. Zdrętwiała na moment, ręce i nogi odmówiły jej posłuszeństwa, musiała się oprzeć.  W porę jednak przypomniała sobie, że nie jest nastolatką, a kobiecie w jej wieku wypadałoby się opanować… Udało jej się tego dokonać i była pewna, że nikt nie zauważył chwilowej słabości.

Spóźniony gość po przywitaniu się ze wszystkimi pozostałymi gośćmi stanął koło Elżbiety. Mijające lata przyniosły jego rysom wyrazistość, srebrne nitki przetykające czarne włosy czyniły go jeszcze bardziej interesującym. Pod koszulą rysowały się silne mięśnie. Nie na darmo dwa razy w tygodniu spędzał trochę czasu w siłowni oraz jedno popołudnie na macie przypominając sobie młode lata, kiedy karate było jego pasją. Oczywiście wtedy, kiedy nie wyjeżdżał w tak zwanych interesach. Wrócił do ćwiczeń, gdy stwierdził pewnego dnia, że zbyt szybko dopada go zadyszka, a „mięsień piwny” zaczyna w postaci wałka zbierać się nad paskiem spodni.

– Witaj Elżuniu – powiedział. – Jak dobrze cię widzieć po tak długim czasie.

– Nie przesadzaj, przecież się widzieliśmy…

– Sama wiesz, że na ulicy albo w sklepie to żadne widzenie się.

– Uwierz mi, że tak jest najlepiej

– Dla kogo?

– Dla mnie, dla ciebie – spojrzała z wymuszonym uśmiechem kryjąc w głębi duszy to, co naprawdę czuła.

Uważała, że powinna go unikać i zamierzała się tego trzymać. Starała się być spokojna mimo chwilowych mroczków przed oczami, galopującego tętna i młoteczków nierównomiernie walących w jej głowie. Ze wszystkich sił usiłowała zachować kamienną twarz… Jego garnitur był absolutnie nienaganny, fryzura również, zapach wody toaletowej przywołał wspomnienie chwili, kiedy słuchali muzyki i rozmawiali pijąc czerwone wino…

Winicjusz zaś czuł wokół niej mur nie dający się pokonać, którym szczelnie się otoczyła. To znaczy owa szczelność zdawała się być o wiele mniejsza niż dawniej… Kiedyś uda mu się ten mur przekroczyć. Na pewno. On i Maria darzyli się zaufaniem… Potem była przerwa na ból, przeżycie straty po jej śmierci, pogodzenie się, oraz na różne takie „nic poważnego”. A teraz? Teraz chciał mieć zaufanie Elżbiety. Jak ją zdoła przekonać, że może mu zaufać? Miał pewność, że chciałby spędzić resztę życia właśnie z nią, przy niej, budzić się obok, opowiadać, spierać się, przytulać, trzymać za rękę… Wiedział, że musi zapracować i poczekać na uczucie i na jej zaufanie. Ale ma czas, nie spieszy mu się nigdzie bo wie, że warto.

Coś do niej mówił, nie rozumiała ani słowa choć dźwięczał w jej uszach męski głos. Spróbowała się maksymalnie skoncentrować na zrozumieniu słów.

– Byłem wolny i niezależny. Córka dawała mi poczucie sensu istnienia. Wiesz, że uwielbiam Marysię. Dorosła, ma swoje życie. Teraz czuję, że chciałbym mieć do kogo wracać z podróży i przywozić pamiątkowe drobiazgi, żeby ktoś się cieszył, że wracam do domu, że jestem. Tym kimś jesteś ty, Elżuniu.

To usłyszała. To chciała usłyszeć. Ale przecież postanowiła być sama…

– Gdybyś przygarnął psa ze schroniska, to zawsze by się cieszył z twojego powrotu… Przepraszam cię, ale muszę…

Uciekła. Zwyczajnie, tchórzliwie uciekła…Nie pamiętała jak dotarła do domu, na pewno  wyszła z psicami, bo smycze były mokre od deszczu lecz tego też nie pamiętała. Ani jak się znalazła w łóżku, w którym przeleżała do rana w stanie półświadomości, częściowo we śnie, częściowo na jawie. Rano nie wiedziała nic poza tym, że głowa jej pęknie na milion kawałków jeśli nie weźmie czegoś przeciwbólowego. Po pewnym czasie od połknięcia tabletki zaparzyła sobie kawę. Przepełniała ją niechęć do całego świata i do siebie. Pomyślała, że kolejny raz zrobiła z siebie idiotkę. A przecież miała być spokojna, chłodna, nieprzystępna i dojrzała… Ale właściwie… dlaczego taka miała być? Kazał jej ktoś? Bo się boi nowego życia? Boi się powtórnego skrzywdzenia? Głupia, przecież nikt jej więcej nie skrzywdzi, bo ona sobie na to nie pozwoli, jest silną kobietą! Do tego jest człowiekiem, nie robotem i ma prawo do uczuć! Czy znów ma wpaść w psychiczny dołek i wszystko widzieć w czarnych barwach? A właśnie, że nie!

Jednak cały dzień miała do bani. Nie zrobiła niczego konkretnego, snuła się po domu, poszła na długi spacer z psicami  i wylądowała za lasem w Julianowie. Wróciła zmęczona ale nie uspokojona. Jak to Kaśka powiedziała? Nie jego winą są twoje wymysły, jakoś tak. Może i coś w tym jest, może ona, Elżbieta, naprawdę przesadza? Z perspektywy czasu inaczej każda rzecz wygląda, można spojrzeć bardziej obiektywnie, znaleźć aspekty, których nie widać kiedy się jest we wnętrzu sprawy, w samym środku, poddanym przede wszystkim emocjom, one zaś potrafią zgasić każdą cząstkę zdrowego rozsądku.

Kolejna  noc wcale nie była lepsza. Przewracała się z boku na bok nie mogąc usnąć mimo zmęczenia. A przecież powinna być spokojna, bo Mirek wyjechał na dłużej, o czym dowiedziała się od Rafała. Robert nocował z grupą przyjaciół pod Warszawą. Była ciepła noc. Elżbieta wyszła na balkon i z wysokości patrzyła na ukochaną dzielnicę. Kiedyś była uśpiona o tej porze. Teraz Aleją KEN szły grupki ludzi, pary trzymające się za ręce albo objęte w pół i przytulone. Na ławeczkach siedzieli faceci z puszkami piwa albo nie zawsze młodzi całujący się zakochani, nie zważający na nic co się wokół  nich dzieje. Kiedyś, dawno temu, gdy Teresa dla odreagowania problemów chodziła nocą po osiedlu ze swoim psem, olbrzymim Maksem, między blokami nie było żywego ducha, jedynie w chaszczach na metrze, które dopiero miało w przyszłości zostać zbudowane, przemykały zające. Teraz, gdy Hit czyli hipermarket Tesco był otwarty „na okrągło”, ulice też żyły całą dobę. Szczególnie w noce bezdeszczowe i ciepłe.

Elżbieta przeniosła fotel na balkon i usiadła. Kot natychmiast usadowił się na jej kolanach, psice położyły się obok. Patrząc w rozgwieżdżone niebo od czasu do czasu przecinane światłami lecącego w stronę Okęcia samolotu, cofnęła się w czasie o lata i niczym na taśmie filmowej oglądała wydarzenia z życia swojego i „osiedlowego” na przestrzeni ponad ćwierć wieku. Zapewne spotkanie spowodowało ów nastrój… Znów przyszła na myśl Teresa i jej przyjaciółka Dorota, która mieszkała pod Elką. Każda przeżyła ciężkie chwile. Teresa podobnie jak Kaśka, bo jej mąż związał się z sąsiadką udającą przyjaciółkę dopóty, dopóki nie zniszczyła jej małżeństwa. Potem los postawił Juranda na drodze Teresy rekompensując przeżytą tragedię i dał jej szansę na drugie życie, drugie szczęście tym razem prawdziwe i pewnie na zawsze. Spotykały się czasem w soboty na giełdzie, bo wszyscy się na giełdzie spotykają. Mieszkała niedaleko, w pierwszych domkach wybudowanych na Rosoła. Dorota też sobie ułożyła życie i wyprowadziła się do nowego mieszkania na Kabatach i też się spotykały w soboty na giełdzie. Nawet Aldona zwana Doniczką, która przez pewien czas mieszkała w Teresy mieszkaniu z córkami bliźniaczkami, po różnych perypetiach rozpoczęła życie od nowa. Marianna, sąsiadka Majki, tak samo.  Właściwie – patrząc po kolei w okna sąsiadów – mogła Ela stwierdzić, że bardzo nieliczni pozostali w związkach, w których byli przed dwudziestu laty.  Albo rozdzieliła ich zdrada i nienawiść, albo śmierć. Ta ostatnia, niestety, dość częstym zaczęła być gościem.

Wprowadzali się tu wszyscy jako młodzi, pełni entuzjazmu i nadziei ludzie rozpoczynający dorosłe, samodzielne życie. Z czasem przyszło im dostosowywać się do zupełnie nowych realiów, uczyć się funkcjonować w rzeczywistości stanowiącej często zaprzeczenie wartości wpajanych od dzieciństwa. Nie wszyscy potrafili się odnaleźć w takim świecie, przestawić o trzysta sześćdziesiąt stopni i w wyścigu szczurów przegrywali z młodymi, bezwzględnymi, bez skrupułów, bez sumienia, ale za to „prawidłowo” myślącymi. Dlatego karetki pogotowia coraz częściej zabierały pięćdziesięciolatków, niektórym nie udawało się doczekać pomocy i odchodzili ze świata. Ze świata, na który przyszli niedługo po wojnie, który ich rodzice odbudowywali z ruin i zgliszczy wbrew innym, niszczącym to, co odbudowano. A potem tym co niszczyli stawiano pomniki a tym, co odbudowywali zakładano teczki. Przeżyli kryzys, puste półki, potem zmianę ustroju i co? Opowiadania dziadków o przedwojennej biedzie wróciły jako real. I wracają  w trumnach młodzi chłopcy wysyłani na wojny poza granicami, zaś terroryści, którzy w ogóle nie wiedzieli, że istnieje taki kraj jak Polska, szukają miejsca w które trafić. Wyszli z kraju Rosjanie, a zaraz wejdą Amerykanie, którym na siłę wchodzimy w cztery litery, skłócając się ze wszystkimi sąsiadami. Jesteśmy chyba jedyną nacją świata nie będącą się w stanie niczego nauczyć i mającą w genach zapisane samozniszczenie. Mikołaj Rej dawno powiedział, że „Polak przed szkodą i po szkodzie głupi”. Czy tak musi być zawsze? Może wejście do Unii jest wreszcie szansą na normalność?

Pod balkonem w ogródku rozegrała się jakaś kocia walka. Wrzask, miauczenie i zwycięzca pozostał w ogródku. Intruz uciekł, w krzakach wylizywał swoje futerko. Kocio zjeżył się na kolanach Eli obudzony ze snu,  psice spojrzały na siebie i znów zapadły w drzemkę. To kocia wojna, nie psia, ich nie dotyczy. Ela pogłaskała Kocia, uspokoiła. Znów się ułożył, przytulił i zasnął. Incydent wyrwał ją z niemiłych rozmyślań. I dobrze. Po co ma rozważać takie sprawy. Szkoda nerwów. „Co poradzisz jak nic nie poradzisz?”. Trzeba się nauczyć żyć w takiej sytuacji jaka jest. Pracę spróbować znaleźć, żeby móc do emerytury dołożyć parę groszy. Myśleć pozytywnie o mieszkaniu, jakoś musi się wszystko ułożyć…A Winicjusz?… Westchnęła. Może i zachowała się jak idiotka. Nawet na pewno. Z jego strony nie było fałszu. To były najprawdziwsze reakcje, pewnych rzeczy nie można udawać…Dlaczego ona musi być taka durna i uparta?

2.03.2018

  • kobietawbarwachjesieni Czytałam jednym tchem i leciałam do przodu. Trochę jestem rozczarowana zakończeniem. Nie pozwól, żeby takie uczucie się zmarnowało przez brak zdecydowania u bohaterki.
  • annazadroza Maryniu:-) Wszystko się dobrze skończy, jakże by inaczej? Tylko musi trochę czasu upłynąć, inaczej – cała historia zmieściłaby się na jednej stronie. A co to za przyjemność tak pisać i czytać;)
    Nie masz pojęcia jaką mi sprawiasz radość swoim czytaniem i komentarzem. Uściski baaardzo serdeczne posyłam:)))
  • Gość: [kasiapur] *.toya.net.pl A mnie ciekawi czy Winicjusz jest naprawdę taki nieskazitelny ?
    Do jego opisu brakuje mi jeszcze, że ma piękny głęboki głos.
    Jejku gdzie się taki uchował ?
    serdeczności :)))
  • annazadroza Kasiu:-) Tylko w bajce może się taki rycerz-królewicz uchować. Chociaż – w tym wieku to już może nie królewicz tylko król? O idealnych ludziach/sytuacjach dobrze czytać/marzyć. Myślę, że lepiej niż napawać się scenami okrutnymi, ociekającymi krwią. Przynajmniej ja wolę. Te drugie są w każdym programie informacyjnym w tv, do tego realne, nie reżyserowane i wystarczy.
    Aha, no przecież, Winicjusz głos musi mieć piękny, wyobrażasz sobie amanta z piskliwym:)))
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *