„Pasma życia” 10

Zima naprawdę zaczęła się wycofywać. Powoli, bez specjalnego zapału, niechętnie ale jednak. Ogromne masy śniegu zmalały, w powietrzu dało się wyczuć nowy zapach, wyraźny zapach wiosny. Dni stawały się dłuższe, słońce wznosiło się coraz wyżej podczas swej całodziennej wędrówki. Wielkanoc w tym roku wypadała dość późno. Elżbieta szła wolnym krokiem ulicą Puławską.  Oglądała wystawy przeobrażone dzięki świątecznym dekoracjom w małe dzieła sztuki albo w kiczowate obrazki. Mijali ją spieszący się przechodnie, niejednokrotnie potrącając, mamrocząc coś pod nosem ze zniecierpliwieniem.

–  Skoro widać wielkanocne bazie, jaja i baranki  to znaczy, że naprawdę zima wreszcie się obraziła i poszła za siódmą górę – powiedziała szeptem do cukrowego baranka za szybą i pomyślała, że nic dziwnego, bo pomijając kalendarz, kto zniósłby wieczne, bezustanne, bezsensowne kłótnie polityków zwiększające się w miarę zmniejszającego się dystansu czasowego do kolejnych wyborów, które zresztą i tak niczego nie zmienią poza nazwami rządzących partii, reszta pozostanie taka sama. Ci, którzy rządy trzymali, trzymali się oburącz i zapierali nogami, aby nie dać się usunąć tym, którzy mieli nadzieję na rychłe dorwanie się do trzymania. Intrygom, obelgom, pomówieniom nie było końca. Zwykłe polskie piekiełko. Niezależnie od nazwy ustroju, od czasu – zawsze to samo przed rozbiorami, przed wojną a przed czym teraz? Ee, szkoda gadać. Machnęła ręką jakby odganiała muchę sprzed nosa.

Spojrzała w lustro i uśmiechnęła się do własnego odbicia z zadowoleniem. Miała świadomość, że Mirek wyjeżdża i nie będzie go w domu przez trzy tygodnie. Całe trzy tygodnie! Dowiedziała się o tym z usłyszanej przypadkiem rozmowy telefonicznej więc czuła się lekka i szczęśliwa.  Wiedziała, że ma przed sobą wiele ciężkich chwil lecz postanowiła nie myśleć teraz o przykrych sprawach. Sobota jest dniem odpoczynku. Może uda się wyciągnąć Adelkę na długi spacer?

Niestety, Adelka miała inne plany. Natomiast na propozycję entuzjastycznie zareagowała Kasia. Gama i Beta uszczęśliwione powrotem pani i wyjściem na spacer pobiegły wprost pod klatkę Kasi i hałaśliwie witały się z Dżemikiem.

– Jak dobrze mieć przyjaciółki pod ręką. Któraś z was zawsze jest na chodzie, jak nie Adelka to ty. Co ja bym bez was zrobiła? – przywitała Katarzynę Elżbieta.

– To samo co ja bez was – uśmiechnęła się Kasia. –  Musiałabyś usiąść na ziemi, spuścić nogi na dół i wyć do księżyca.

– To już wiem skąd ciągle słychać wycie…- odwzajemniła uśmiech Ela. – Ale teraz nie ma księżyca. Nie mogłabym wyć, nie umiem do słońca.

– Elka, a gdzie ty masz słońce?

– Jak to gdzie? Za chmurami.

– Za chmurami mieszka Baba Jaga – sprostowała Kasia. – Zapomniałaś jak straszyłyśmy nią naszych chłopców?

– Twoja mieszkała na dźwigu w czasie budowy poczty na Szolc-Rogozińskiego. Pamiętam dobrze,  ty wyrodna matko, twoje straszenie dziecka, twoje znęcanie się przy jedzeniu nad biednym Łukaszem

– Tak, z Kamilem takich problemów nie miałam. Powiedz – westchnęła Kasia – gdzie się podziały tamte czasy? Dlaczego życie tak szybko ucieka? Dopiero byłyśmy młode, dzieci małe, miałyśmy mnóstwo planów na przyszłość,  tymczasem  ta ówczesna przyszłość przemknęła obok nas i stała się przeszłością. Chłopcy są niemożliwie dorośli, my zaś jako starsze panie…

– Mów za siebie… – Elżbieta potknęła się i zaklęła, mijający je mężczyzna spojrzał z zainteresowaniem. – Widzisz? Mimo mojej pięćdziesiątki faceci się za mną oglądają. Jeszcze nie jest tak źle.

– Tak, tak, tylko przyznaj, że nie poznałabyś tego faceta, bo chodzisz bez okularów, choć powinnaś mieć je na nosie.

– Phi, ale on o tym nie wie.  O choroba – Ela wytężyła wzrok próbując dokładniej zobaczyć oddalającego się mężczyznę. – Za późno, wygląda trochę jak taki jeden, którego ostatnio ciągle spotykam w metrze, albo czasem w Śródmieściu… No nie, już go całkiem nie widzę.

– Nic mi nie mówiłaś, że masz metrowego znajomego.

– Głupia, żadnego znajomego, tylko mi się zdawało, że go widziałam, kiedyś,  ale nie wiem gdzie. Czytałam książkę, miałam patrzałki na nosie, to coś widziałam…

– A teraz?

– Teraz nie wiem, bo za szybko przeszedł.

– Elcia, ty masz najwyraźniej dobry humor – ucieszyła się Kasia.

– Aha, dzisiaj świat mi się podoba.

– Dlaczego dziś?

– Bo dowiedziałam się z pewnego źródła, że typ, który ze mną mieszka, służbowo zmienia miejsce pobytu na trzy tygodnie i będę miała spokój. Jakieś zgrupowanie czy zawody ma jaśnie pan trener…Ta świadomość sprawia, że się czuję o dwadzieścia lat młodziej a ty mi wyjeżdżasz ze starszą panią!

– Wiesz Elu, ja się też zupełnie nie czuję na swoje lata. Ciągle mi się zdaje, że jeszcze wszystko przede mną.

– Dlatego nie patrzę w lustro w okularach, przynajmniej zmarszczek nie widzę – Elżbieta miała naprawdę świetny humor.

– A propos, kiedyś zastanawiałam się czemu stare baby tak mocno się malują. Teraz już wiem.

– Po prostu nie widzą – dokończyła Ela. – Zupełnie jak ja. Od czasu jak się zobaczyłam w lustrze z takim makijażem i to w Galerii, po założeniu patrzałek, bo chciałam sprawdzić cenę na kolczykach, już nigdy czegoś takiego nie robię. Miałam wrażenie, że widzę upiora i to jeszcze rozmazanego.

– Słuchaj, rozmazany upiorze – Kasia śmiała się serdecznie – pójdziesz ze mną do Hita? Adelka prosiła, żebym jej przy okazji kupiła majonez, groszek i kukurydzę. Są tańsze w promocji. Wiesz, że ona nie lubi chodzić po sklepach.

– Dobrze, ja też muszę zrobić jakieś zakupy. Ale chodź, jeszcze przejdziemy się z psami Aleją Kasztanową i wrócimy Aleją Komisji Edukacji Narodowej.

– KEN -em, jak ludzie mówią – wtrąciła Kasia.

– Albo mówią ulicą Płaskowicką zamiast: Płaskowickiej, Filipiny zresztą – dodała Ela.

Szły w stronę Multikina. Pięknie wyglądała Aleja KEN w purpurowym odcieniu zachodzącego słońca. Sprawiała wrażenie, że wznosi się w górę i prowadzi gdzieś w przestworza albo wprost na górskie stoki. Chmury co chwilę zmieniały kształty. Wyobraźnia każdego człowieka obserwującego piękno owego zjawiska zaczynała pracować niezależnie od tego, czy uczestnictwo w zachodzie słońca było świadome czy nie.

Nazwa Hit dawno zniknęła z mapy hipermarketów stolicy i zastąpiła ją nazwa Tesco, lecz pozostała jako potoczne określenie konkretnego sklepu na Kabatach.

– Ten Tesco ma na imię Hit – oświadczyła kiedyś Ela i tak zostało. Potem okazało się, że wielu ludzi używa takiego właśnie terminu.

Psy wróciły do domu zmęczone długim spacerem i szaloną gonitwą. Z rozkoszą ułożyły się na swoich posłaniach i nie miały ochoty się z nich podnosić.  Ich panie z czystym sumieniem wybrały się do Hita. Na zakupy oraz w celach poznawczo – relaksacyjnych. Obie lubiły spacerować między stoiskami, przeglądać powoli, bez pośpiechu cały asortyment towarów, no i oczywiście – poszperać w ciuchach. Zawsze udawało się znaleźć coś fajnego na wyprzedaży. Jesienią – na przykład – Kasia nabyła odlotowe spodnie, ostatni krzyk mody a jednocześnie nawiązanie do lat młodości: dzwony ze sznurówkami na nogawkach i w pasie. Z westchnieniem odłożyła na półkę francuski rozmiar 38 zamieniając na 40. Pocieszyła się jednak, że niemieckie 38 jest w sam raz…

W natłoku codziennych zajęć takie wyprawy nie zdarzały im się zbyt często, więc obydwie cieszyły się jak małe dziewczynki.

– Patrz, dają lody do spróbowania – zauważyła Ela.

– Ale zobacz jaka kolejka! Nie chce mi się stać – marudziła Kasia.

– Ooo, a tam są torty! Mrożone! Miałyśmy kiedyś sprawdzić czy nadają się do jedzenia. Nie odejdę, dopóki nie spróbuję – stanowczo stwierdziła Elżbieta.

– Właśnie się skończyły. Masz zamiar czekać na rozmnożenie następnych? – zajęczała Kasia.

– Nie będę patrzyła jak się rozmnażają, bo to nieprzyzwoicie podglądać, ale na pewno poczekam aż się rozmrożą.

– Małpa!

– Na razie chodź i przestań mnie przezywać.

Pociągnęła  Kasię za rękę prosto w alejkę z  zabawkami. Długi regał zajmowały żółciutkie, puchate kaczuszki, które po naciśnięciu brzuszka głośno kwakały przez dłuższy czas. Pokładając się ze śmiechu przyjaciółki „rozkwakały” całą półkę.

– Spadajmy zanim nas ochrona zgarnie – odciągnęła Ela Kasię od kaczek.

W międzyczasie rozmroziły się torty i z plastikowymi talerzykami w rękach, degustując torty firmy, której długiej nazwy w obcym języku nie udało im się wymówić dając nowy powód do śmiechu, oglądały szeroką ofertę producentów łakoci.

– Kaśka, spójrz na tego faceta. Pewnie tajniak z ochrony, uważnie nam się przyglądał przy kaczkach.

– Nic dziwnego- wzruszyła Kasia ramionami, – też bym się wariatkom przyglądała. Który? Nie widzę.

– To załóż okulary.

– Fakt, co ślepemu po oczach – zgodziła się Kasia i  wyjęła okulary. – Który?

– Tamten, w bluzie.

– Co najmniej połowa jest w jakichś bluzach.

– Ten przy kasie.

– Rany koguta, wszyscy są przy kasie, tfu, przy kasach. No, jak są przy kasach to muszą być przy kasie…Co mi w głowie plączesz? Tak się składa, że tam są same kasy!

– O matko kochana, nie wytrzymam z tą babą! Przy tamtej grubej dziewczynie w świecącej różowej bluzce.

– Aaa, trzeba było od razu… Ten? No wiesz co? On wygląda trochę jak ten, co się za tobą oglądał na ulicy… – Kasia nieco uniosła ręką okulary, dla poprawy ostrości widzenia. – Choroba, mam za słabe szkła, a na razie cierpię na brak forsy i nie stać mnie ani na lekarza ani tym bardziej na nowe patrzałki…. Noo, nawet na pewno .. nie, nie wiem….

– Czy mogłabyś mu się dokładniej przyjrzeć? – spytała szeptem odwracając się przodem do Kasi, tyłem do faceta.

– Dlaczego ja? – zdziwiła się Kasia. – Nie gustuję w obcych facetach, mam swojego. A poza tym, czego ty właściwie ode mnie chcesz?

– Przyjrzyj mu się dokładnie i opisz tak, żebym go potem poznała. – wyjaśniła Ela.

– Załóż swoje okulary, do pioruna, i sama mu się przyjrzyj!

– Nie mogę, bo w nich źle wyglądam – szepnęła. – A mnie się zdaje, że ja go skądś znam, tylko jeszcze nie wiem skąd.

Nie widziała Elżbieta dokładnie lecz „coś” jej podpowiadało, że już go widziała, skądś go zna, gdzieś musiała go spotkać. Ponieważ mnóstwo ludzi spotykała w pracy przez całe życie, nie chciała popełnić gafy i wolała się odwrócić się tyłem. Tym bardziej, że jeśli Kaśka miała rację i to był ten sam facet, który się oglądał za nią na ulicy…Głupia sprawa, kto to może być?

– Mówiłaś że z metra czy ze Śródmieścia…

– Ale ja nie wiem na pewno

-Ty chyba naprawdę straciłaś resztkę rozumu. A może cnota rzuciła ci się na mózg?

– O,  wypraszam sobie. Nie powinny cię obchodzić aż takie szczegóły dotyczące mojego intymnego życia – ofuknęła przyjaciółkę Ela.

– Ojej, przecież wiesz, że to z dobrego serca. Troszczę się o ciebie. Jeśli wreszcie mnie coś fajnego się w życiu przytrafiło, to i niech tobie się przytrafi – wyjaśniła Kasia przymrużając oko.

– Ależ bardzo ci dziękuję za życzliwość – parsknęła śmiechem Ela. – Dobrze pamiętam jak tłumaczyłaś, że nigdy, przenigdy do końca nikomu nie uwierzysz ani nie zaufasz.

– A kto ci powiedział, że do końca wierzę i ufam? Nawet dziewięćdziesiąt kilka procent to nie sto – uśmiechnęła się Kasia  i ciągnęła poważniejąc. – Myślę, że rysa w psychice pozostaje na zawsze, po pewnych przeżyciach nigdy całkowicie nie zniknie. Wspomnienia mogą się ukrywać bardzo głęboko w podświadomości jakby ich nie było, ale już zawsze w określonych sytuacjach  zapali się w mózgu ostrzegawcze czerwone światełko.

– Na razie nie mam głowy do takich rzeczy – stwierdziła Ela. – Mam dość kłopotów z chłopami, z ich dojrzewaniem, przekwitaniem, humorami. Oni są gorsi od najgorszej starej panny. A poza tym, jeśli czasem trafi się wyjątek  wśród przedstawicieli tego gatunku…

– …podgatunku jak mówi moja koleżanka z pracy… – podpowiedziała Kasia.

– właśnie…- zgodziła się Ela. – Jednym słowem, jeśli tobie udało się trafić na wyjątek, nie należy się łudzić, że na tej samej szerokości geograficznej pojawi się drugi.

– Nigdy nie wiadomo co człowiekowi pisane – sentencjonalnie rzekła Kasia.

– Bardzo odkrywcze – skrzywiła się Ela.

– Nie krzyw się, bo ci tak zostanie. No, ten twój facet ma super włosy jak na swoje lata – zauważyła Kasia.

– Jaki mój? Nawet nie wiem jak wygląda, bo mi nie powiedziałaś.

– Trzeba się było przyjrzeć. Już za późno. Zapłacił. Kartą. Nie ma go. Poszedł.

– Uff, – odetchnęła Ela . –  Nareszcie mogę stanąć normalnie przodem do przodu.

– Możesz mi to wytłumaczyć?

– Nie.

– Dlaczego?

– Bo sama nie wiem, tak jakoś, intuicyjnie…

– Intuicyjnie nie wiesz skąd go znasz i w ogóle nie wiesz czy to jego…? Coś z tobą nie tak.

– Odczep się ode mnie, dobrze?  Zajmij się lepiej swoimi zakupami, bo wszystko pomieszałaś w koszyku… Wiesz co? Poczekaj chwilę, polecę po farbę do włosów, bo mam tyle siwych i taka jestem ogólnie… niewyględna…

12.12.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *