Aldona siedziała na werandzie pogrążona w lekturze. Dała sobie na czytanie godzinę, potem planowała zająć się obiadem. Tina spała rozciągnięta na całą długość, dzieci pobiegły na Skałki zajęte swoimi sprawami, Karolina była w Krzeszowicach. Wokół cisza i spokój, cudownie leniwe letnie przedpołudnie. Koło ucha zabrzęczał owad. Aldona machnęła ręką nie przerywając czytania, by nie tracić wątku. Duża, pasiasta osa przeleciała jej nad głową i przysiadła na brzegu szklanki po kompocie. Aldona odłożyła książkę na stolik, wzięła szklankę z osą i wytrzepała owada na trawę.
– A idźże sobie stąd – mruknęła. – Jeszcze bym cię połknęła i co wtedy? Udusiłabym się jak nic. Śpij Tinunia, śpij malutka – uspokoiła suczkę, która pytająco spojrzała na opiekunkę, po czym z powrotem przyjęła pozę najwygodniejszą do dalszej drzemki.
Aldona wróciła do przerwanej lektury. Nie dane było jej tym razem na dłużej przenieść się w świat bohaterów powieści. Drzemka Tiny również nie trwała długo. Usłyszały odgłos pracującego samochodowego silnika, zrazu daleki lecz wyraźnie coraz bardziej się przybliżający dopóki nagle nie zamilkł. Przed bramą zatrzymało się auto i wysiadł z niego wysoki mężczyzna. Aldona zapatrzyła się w niego jak w nadprzyrodzone zjawisko, bowiem uwielbiała długie włosy u mężczyzn. Nic tak nie przyciągało jej uwagi do przedstawicieli męskiego rodu jak właśnie długie włosy a nieznajomy takowe posiadał w dużej obfitości. Zachowywał się jakby był u siebie, po prostu wszedł przez furtkę, otworzył drzwi wejściowe domu i… zastygł bez ruchu. Na progu stanęła Tina pokonując kilkoma susami odległość z werandy do drzwi szczerząc zęby i wydając z siebie złowrogi warkot. Ona też czuła się jak u siebie, poza tym była tu przecież pani, trzeba bronić swego stada przed intruzem.
– Już wiem, czego tu brakowało – głośno powiedział przybysz wcale nie przestraszony. – Tu po prostu brakowało psa. Piękna jesteś, dobra sunia, dasz mi przejść czy mnie zjesz?
Aldona poderwała się z miejsca i znalazła się u boku Tiny gotowa do obrony domu.
– Ooo, widzę, że nadeszły posiłki – zaśmiał się. – Ty jesteś pewnie Doniczka? Ja nazywam się Renald Czerwiński i jestem…
– Aaa, to ty, wiem kim jesteś – wyciągnęła rękę Aldona. – Miło cię poznać. Tiny się nie bój, ona tylko straszy.
– Ależ wcale się nie boję. Ja się w ogóle psów nie boję, ja je kocham – uśmiechnął się. – Tutaj też psy będą, bez nich nie ma życia w domu.
– Teraz i ja tak uważam, właściwie od roku, bo tyle czasu Tina jest z nami, od poprzednich wakacji.
Rozmawiali jakby się znali od dawna, czas więc mijał bardzo szybko, jak zwykle, gdy nie potrzeba. Aldona zerwała się raptownie z krzesła.
– Przepraszam cię, nie zauważyłam, że tak późno się zrobiło, muszę się wziąć za obiad. Karolina niedługo wróci, dzieciom kazałam przyjść na piętnastą…
– Wiesz co? Może rozpalę grill, zrobimy dziś taki wakacyjny obiad – zaproponował. – Mam wszystkie potrzebne składniki. Siedź, a ja rozpalę.
– Jak to siedź? Co to ja, z gębą na pączki przyjechałam? – zaprotestowała. – Chociaż w ten sposób mogę się odwdzięczyć za gościnę.
– Nie ma żadnego odwdzięczania. Ja się cieszę, że Karolina dzięki wam może się zrelaksować i rozerwać. Była już bardzo zmęczona i odpoczynek połączony z rozrywką jakiej dostarczają dzieciaki bardzo jej służy.
Jak wywołana do tablicy Karolina zjawiła się po słowach Renalda.
– Widzę, że już zdążyliście się poznać – powiedziała.
– Ale nie zdążyłam z obiadem… – zaczęła Aldona.
– Nic nie szkodzi. Wzięłam na wynos z restauracji, mają tam bardzo dobre jedzenie, tanie i do tego ogromne porcje. Pomyślałam, że skoro Reniek przyjedzie, to przyda się jak największa. Na pewno się nie zmarnuje – położyła na stole przyniesione pudełka z jedzeniem.
– Na pewno się nie zmarnuje – powtórzył jak echo Renald zaglądając do środka. – Umili nam czas oczekiwania, bo nie będziemy siedzieć z pustymi brzuchami.
– Oczekiwania na co? – zdziwiła się pani domu.
– Na grilla – odrzekł.
– Chyba na potrawy z grilla – sprostowała. – Grill jest obmurowany na stałe.
– Oj tam, oj tam, nie bądź taka drobiazgowa, kochanie – przytulił zarumienioną Karolinę do siebie i delikatnie musnął wargami policzek.
– No dobrze, niech ci będzie – mruknęła. – Posiedzimy chwilę spokojnie, a ty nam zrób kawę, dobrze?
Zaledwie usiadły, Reniek jeszcze nie zdążył dotrzeć z kawą na werandę, a już rozległ się gwałtowny, ostry dzwonek do bramki. Aldona podskoczyła na krześle i chwyciła Tinę za obrożę. Karolina zwróciła wzrok w stronę furtki. Stała tam kobieta niecierpliwie bębniąc palcami lewej ręki po bramce, prawą naciskała bez przerwy dzwonek.
– Już idę, idę – zawołała Karolina. – Co się stało? Słucham panią.
– Niech pani nie słucha, niech pani patrzy!
Z bliska Karolina zobaczyła, że kobieta ma zaczerwienioną twarz, a widoczne spod rękawów bluzki ręce całe w czerwonych plamach, słowem czerwona była jak przysłowiowy upiór. Poznała ją, miały już kontakt w przychodni. Od razu wiedziała, że to uczulenie.
– Ojej, w stanie wysiewu – powiedziała.
– Znowu? – jęknęła kobieta. – Wysiewa się znowu? Już mi się leki skończyły. Pani przepisze, pani doktor, bo zwariuję, tak mnie swędzi.
– Zapraszam do gabinetu – Karolina wskazała kierunek i zastanowiła się. – A skąd pani wiedziała, że otworzyłam gabinet? Właściwie planowałam zacząć przyjmowanie pacjentów od przyszłego tygodnia.
– Wcale nie wiedziałam. Mieszkam niedaleko i pomyślałam, że pani przecież nie odmówi pomocy…
– Pewnie, że nie odmówię. Będzie pani moją pierwszą pacjentką w nowym gabinecie.
Kobieta wyszła z gabinetu zadowolona i uspokojona.
– Tu u nas jest świeże powietrze – powiedziała wychodząc na zewnątrz. – A ja jak głupia postanowiłam nie myśleć o pracy tylko rozkoszować się piętnastoma minutami spaceru. Szłam do roboty wzdłuż ulicy i powoli, głęboko oddychałam. Dopóki sobie nie uświadomiłam, że wdycham spaliny!
– No tak, zdrowia nie dodały, to pewne – potwierdziła Karolina. – Na szczęście szybko sobie pani to uświadomiła.
Pożegnała pacjentkę i wreszcie usiadła wziąwszy do ręki filiżankę z kawą. Grill był rozpalony, Reniek zajął się całą resztą. Widać, że był mistrzem w tej dziedzinie. Opowiadał, że nauczył się w Stanach, bo tam na porządku dziennym jest takie spędzanie wolnego czasu. Zdążyły wypić kawę, Reniek pochłonął w międzyczasie największą obiadową porcję i Tina znów skoczyła do furtki, tym razem cała w radosnych piskach i podskokach. Dzieci wróciły. Za nimi pojawiła się Teresa.
– Matko jedyna, jak ty się tu znalazłaś – zdziwiły się obie panie odstawiając filiżanki po kawie. – Piechotą przyszłaś?
– Zdurniałyście? Czy ja mam tyle lat ile nasze dzieci, żeby latać po polach jak jakaś morowa zaraza? – obruszyła się przyjezdna. – Ogłuchłyście chyba obydwie, skoro nie słyszycie auta.
– Nie miej do nich pretensji – odezwał się Reniek. – Pewnie ja zagłuszyłem, potem Tina się rozszczekała i ogień trzaska paląc się. Taki hałas, że nie było ciebie słychać.
– No właśnie, nie było cię słychać – przytaknęła Karolina. – A macie jakieś plany na wieczór? Może przyjechalibyście wszyscy do nas na grilla?
– Zapraszasz bo wypada, czy naprawdę chcesz? – upewniała się Teresa.
– No wiesz co, małpa jesteś – oburzyła się Karolina.
– Popieram przedmówczynię, małpa jesteś – dodała rozweselona Aldona.
– Przyjedźcie, przyda mi się jakieś męskie towarzystwo – przytaknął Reniek.
– No dobrze, – zgodziła się Teresa. – A gdzie macie koty? Rozglądam się i nie widzę. Coście z nimi zrobili?
– Nic. Mieszkają w pokoju na piętrze. Wiesz, że Mimi nie wychodzi na zewnątrz, a Maciuś siedzi razem z nią – wyjaśniła Aldona.
– O właśnie, – przypomniała sobie pani domu. – Reniek, idź na górę i przynieś krzesła, żeby wszyscy mieli na czym siedzieć.
– No dobrze, skoro tak, jadę do domu i przekażę wasze zaproszenie – powiedziała Teresa, po czym wsiadła w samochód i odjechała.
Renald poszedł na piętro, do pokoju aktualnie zamieszkałego przez Aldonę i koty. Na jednym z krzeseł siedział Maciuś. Reniek kucnął obok krzesła, a kotek pogłaskał go łapką, powąchał łapkę po czym polizał go po policzku.
– A siedź sobie, później przyjdę po to krzesło – powiedział Reniek i wziął trzy pozostałe.
W piękny, letni wieczór zebrali się wszyscy w ogrodzie Karoliny.
Dorośli zajęli się swoimi sprawami, Stokrotki zaprowadziły chłopców do małego pokoiku i przekazały wiadomość dnia.
– Słuchajcie, Monika przyjedzie ze swoją babcią – pierwsza odezwała się Inka.
– Będą mieszkać obok nas, to znaczy tutaj, koło cioci Karoliny – dodała Linka.
– Na zawsze?- zdziwił się Marek.
– Na jakie zawsze, głąbie – skrzywił się Kuba. – Chyba na wakacje.
– No, na wakacje – przytaknęły siostry.
– Musia zaraz by powiedziała, że nie zaczyna się zdania od „no” – Maciek zerknął na Linkę….
– No i co z tego? Teraz się nie chodzi do szkoły – Marek stanął w obronie bliźniaczek. – No to kiedy przyjadą?
– Jakoś niedługo.
– Super, to poczekamy na Monikę z pójściem na strych wujka Zygmunta, bylibyśmy świniami gdybyśmy poszli sami. Pójdziemy też zobaczyć Bramę Zwierzyniecką, ruiny po kopalni „Krystyna” – dodał. – Aha, jeszcze willę „Eliza”, taką starą, do której kiedyś z Krakowa sławni ludzie przyjeżdżali.
– Jacy sławni? – zainteresowała się Inka.
– Nie pamiętam, przecież wtedy nie żyłem – wzruszył ramionami.
– Dowiem się – obiecała sobie dziewczynka.
cdn.
Ooooo !!! Brama Zwierzyniecka !! (pamiętasz??). Ale willa Eliza :(( aż się płakać chce …
Magduś:-) Jakbym mogła nie pamiętać? Jako zdjęcie kontaktu sobie ustawiłam 🙂
Willa się paliła w zeszłym roku, czytałam o tym. Nie płacz, może ktoś kupi i wyremontuje… Buźka!
To i może ja się dowiem….
Pięknie się czytało! Wspaniały natrój budujesz słowem Anuśko 🙂 I historie ciekawe tworzysz… Profesjonalistko tutaj nasza 🙂
Pozostań w zdrowiu, papapa…Polka
Polinko:-) Dowiesz się, bo czego Stokrotka Inka nie powiedziała to ja powiem w jej imieniu 🙂 Dziękuję Ci kochana za dobre słowo, od razu jakby słonko zaświeciło 🙂
I Tobie zdrowia nieustającego, buziaki!
Jak chętnie bym spędziła teraz czas na grillowaniu z najbliższymi, był 1 w tym roku taki rodzinny lecz bez córki.Jak kiedyś ludzie lgneli do się a ta mała „banda” Jest słodka.Co te dzieciaki jeszcze wymyslà.Pozdrawiam.
Uleńko:-) Takie czasy, że coś normalnego – zdawałoby się – jak letnie grillowanie w rodzinnym gronie stało się prawie owocem zakazanym…
Inaczej było kiedyś, naprawdę kontakty między ludźmi wyglądały odmiennie niż dziś. Nawet jak pomyślę o naszych sąsiedzkich, klatkowych imprezach to cieszę się, że wybawiłam i wytańczyłam się wtedy. Teraz byłoby to niemożliwe, od razu Straż Miejska stanęłaby w drzwiach…
Dzieciaki też miały pole do wyobraźni a nie siedzenie przed komputerami.
Uściski serdeczne!
Takie spontaniczne spotkania przy grillu, ognisku to fajna sprawa. Miło mieć sprawdzone grono przyjaciół, nie trzeba uważać na słowa, wszyscy czują się swojsko i ta świadomość, że w razie potrzeby jest wsparcie …
Ależ ciekawskie te dzieciaki i solidarne, super!
Czekam na to, co też dzieci na strychu znajdą i domyślam się, że odkryjesz kawałek historii 🙂 A za grillowaniem tęsknię, za tym sielskim spokojem i spotkaniami z najbliższymi, które to teraz mocno okrojone. Uściski Aniu, pozdrawiamy gorąco i zdrowia życzymy
Jotuś:-) Wprawdzie z reguły młodość jest idealizowana, tzn. czasy młodości, ale naprawdę ludzie byli bardziej „ludzcy”… Może znowu się tacy staną? Mam nadzieję, że tak będzie.
Dzieciaki są wspaniałe, sama wiesz najlepiej mając z nimi codzienny kontakt, no prawie… teraz jest inaczej. Ale wreszcie normalność kiedyś wróci. Uściski!
Świetnie się czyta Twoje opowieści. Czekam na ciąg dalszy.
Maryniu:-) Dziękuję bardzo 🙂 Przytulam!
Czekam na to, co też dzieci na strychu znajdą i domyślam się, że odkryjesz kawałek historii A za grillowaniem tęsknię, za tym sielskim spokojem i spotkaniami z najbliższymi, które to teraz mocno okrojone. Uściski Aniu, pozdrawiamy gorąco i zdrowia życzymy
Myszko:-) Zmiana trybu życia nadeszła nieoczekiwanie wiosną razem z covidem, teraz wróciła znowu i nie wiadomo kiedy wróci upragniona normalność. Pod wszystkimi możliwymi względami oczywiście 🙂
Ściskam całą trójkę i posyłam CiP w ogromnych ilościach 🙂