„Po co wróciłaś…” 22

Sergiusz dwoił się i troił. Przyjmował zamówienia, planował rozszerzenie  działalności i zwiększenie zakresu świadczonych usług, wykosztował się na reklamę w TV, tryskał energią i miał mnóstwo pomysłów na przyszłość. Wspólnik – owszem, potakiwał, ale entuzjazmem nie pałał, za to znikał czasem bez zapowiedzi.

W rzadkich wolnych chwilach wpadał Sergiusz do Aldony. Przygotował warsztat pracy – to znaczy przykręcił do betonowych ścian poziome listwy, do których należało teraz przybić pionowo listewki boazeryjne, czekające pod ścianą odpowiednio wymierzone i przycięte. Kto mógł przychodził i przybijał ile zdołał. Tak więc pomału ale bezustannie przedpokój zmieniał wygląd dzięki  Jurandowi, Michałowi, Marcinowi i Bronkowi. Nawet Ziutek, choć małomówny i cichutki, przysłany przez Stenię, oferował swą pomoc.

Sergiusz był tak zmordowany, że Aldona często miała chęć wyrwać mu młotek z ręki. Jeśli tego nie robiła, to tylko dlatego, że nie chciała go urazić. Znalazła na niego inny sposób. Czekała aż przybił kilka listewek i na przykład prosiła:

– Sergiuszku, czy mógłbyś pokroić cebulę do sałatki? Tak bardzo oczy mnie pieką, że nie mogę.

Przychodził natychmiast a skoro usiedli przy stole, już nie wracał do przedpokoju. Jedli kolację. Sergiusz miał sto pomysłów na godzinę w kwestii jak powinien wyglądać jego dom w Cięciwie, co chwila zmieniał koncepcję, meblował w wyobraźni wymyślone pomieszczenia pytając o zdanie Aldonę i biorąc pod uwagę jej sugestie. Któregoś wieczoru wpadł na pomysł założenia hodowli psów i szkolenia ich do celów służbowych. Mógłby wtedy spokojnie mieszkać na wsi jeżdżąc do miasta jedynie w razie potrzeby.

– Właściwie, dlaczego nie? – Jurand z Michałem poważnie podeszli do sprawy. – Mamy znajomych w Sułkowicach. Tylko, chłopie, my mamy znajomych teraz, a sam wiesz, jak teraz jest. Za chwilę może ich nie być. Jak postawisz dom i resztę, pogadamy. Bo gdzie byś te psy aktualnie trzymał? Na sośnie?

Wreszcie któregoś dnia wieczorem uroczyście przybito w przedpokoju ostatnią listewkę.

– To ci nie ujdzie na sucho – orzekła Danusia.

– Właśnie, jak nie oblejesz to ci się drewno rozeschnie – dodał Marcin.

– Dobrze, skoro tak uważacie, zapraszam was na sobotę. Jest okazja i możemy się pobawić – zgodziła się Aldona . – Pierwszy raz zrobię normalną imprezę u siebie – dodała po chwili. –  Jestem wzruszona, naprawdę. U babci nie było jak, bo w domu tylko jeden pokój, u teściowej podobne bezeceństwa w ogóle nie wchodziły w rachubę, w wynajętym mieszkaniu też było tylko jedno pomieszczenie. Chyba się rozpłaczę z tego wzruszenia.

– Nie płacz, bo będziesz miała czerwone oczy – zauważyła Danusia.

– Czerwone mogą być, byle nie „duże oczy” jak u Doroty.

– Dlaczego? – zdziwiła się Danusia. – Przecież Dorota ma wyjątkowo piękne oczy.

– Nie wiesz jak to było z „dużymi oczami”?

– Nie wiem.

– Dziwne, żeś nie słyszała, to była bardzo śmieszna historia. Dorota, Teresa, Magda i ja siedziałyśmy w kuchni i ustalałyśmy kto pojedzie z dziećmi na basen, coś tam jeszcze przy okazji też było do omówienia, jak zwykle. Dorota tego dnia była nastawiona na „nie”. Nic jej się nie podobało, z niczym się nie zgadzała, na każdy temat miała odmienne zdanie. Wreszcie Magda stwierdziła, że wszystko dlatego, że ma „duże oczy”. Podchwyciłyśmy jak jeden mąż i przez resztę wieczoru na każde „nie” Doroty odpowiadałyśmy: nie znasz się, bo masz takie duże oczy, albo: nie marudź, bo masz takie duże oczy; po co ci takie duże oczy; nie patrz,  bo masz takie duże oczy i tak dalej. O dziwo, nie wpadła w furię. Ale gdy poszłam do niej na drugi dzień po książkę otworzyła mi prawie po omacku z potwornie zapuchniętymi oczami. Stwierdziła, że to my, czarownice, rzuciłyśmy na nią urok. Do tej pory twierdzi, że zrobiłyśmy to specjalnie i trzeba nas spalić na stosie albo przynajmniej przypiec boczki.

– Niesamowita historia, rzeczywiście, normalnym ludziom nic podobnego by się nie przytrafiło, tylko wam może się coś takiego zdarzyć – śmiała się Danusia. – A wracając do tematu, nie szykuj za dużo jedzenia. To my się do ciebie wprosiliśmy, więc nie szalej. Każdy coś przyniesie i będzie składkowy bal, jak za młodych lat

Pani domu w piątek zrobiła większość zakupów. Na sobotę zostawiła pieczywo no i oczywiście wszystko to, o czym się zawsze zapomina. Żeby tego jak najmniej było, położyła na lodówce kartkę, długopis i zapisywała każdą rzecz, która mogłaby być przydatna. Sporządziła menu, policzyła ilość zaproszonych osób, wprawiła w ruch szare komórki i stwierdziła, iż organizowanie przyjęć wcale nie jest takie trudne. Zrobiła wszystko sama. Sergiusz pogrążony w pracy po uszy, miał dołączyć dopiero wieczorem.

Tak więc mając jedynie Bibi za kibica i pomocnicę, zakasała rękawy i wzięła się do roboty, nie pozwalając się wyręczyć żadnej z sąsiadek.

– Kota na was napuszczę jak mi będziecie przeszkadzały – straszyła z uśmiechem, radosna i lekka jak ptaszek.

Zrobiła kilka różnych sałatek. Jedną tradycyjną jarzynową. Drugą – z kolorowej papryki duszonej z cebulą, ugotowanej soi, konserwowej kukurydzy, koperku i majonezu. Trzecią z kukurydzy, jajek na twardo, żółtego sera, tuńczyka i majonezu, czwartą z groszku, jabłek i jajek  z majonezem, piątą…

– Dziewczyno, czy tobie coś padło na mózg? Ileś ty tego narobiła? Po co? Mówiłam, żebyś się nie przemęczała – biadoliła Danusia.

– A po to, żebyś się pytała  – cieszyła się Aldona. – Najważniejsze, że wszystkim smakuje. Bo chyba smakuje, co?

– A masz wątpliwości?

– Oczywiście, że mam. Specjalistką od ryby po grecku ty jesteś, więc moje dzieło twojemu nie dorównuje.

– Pleciesz, pycha przecież ci wyszła. Powiedz co jest w tej zielonej sałatce.

– Nic wielkiego: biała kapusta, sałata, ogórki i sos majonezowy. A w tamtej: ogórki, pomidory i cebula, albo w occie albo w majonezie, do wyboru.

–  Zdecydowanie królem wieczoru należy wybrać majonez – stwierdził Marcin.

– Ona jest psychicznie chora – powiedziała Dorota opychając się wszystkimi sałatkami po kolei. – Albo chciała się popisać… Ciekawe przed kim…

– Wiesz, przy takich pysznościach wcale nie mam ochoty na wędlinę – chwalił Marcin.

– Tobie teraz smakuje byle co. Nie ma Magdy i jesteś zdany na własną inwencję – wyjrzała Dorota zza pleców Marcina i szybko, w myśl zasady „przezorny zawsze ubezpieczony”, schowała się za drzwi.

– Drugi raz mi się naraziłaś, ty Babo Jędzo. To znaczy, że wszystko co zrobiłam jest niezjadliwe? – Aldona raźno ruszyła w stronę przyjaciółki.

– Może ci się przyda? – Marcin usłużnie podał salaterkę z jajkami na twardo i zielonym groszkiem w majonezie. – Wyobraź sobie jak ładnie wyglądałby groszek na głowie Dorci i kremowe strumienie majonezu spływające na ciemnozieloną sukienkę.

– No coś ty, szkoda jajek – zabrał mu z rąk salaterkę Bronek.

– Ojej, osa – osłaniała się przed owadem Danusia.

– Nie machaj rękami – poradził Bronek. – Poczekaj, niech wyląduje na krześle a potem ją szybko przysiądź…

Sergiusz wcale nie przyszedł ostatni choć tak uprzedzał. Wpadł z męczeńskim wyrazem twarzy.

– Ratunku, dajcie mi pić, bo czuję się jakbym miał w żołądku włączoną suszarkę!

– Faktycznie, upał nie do wytrzymania – odezwała się Stenia.

– Wicherek zapowiedział taką pogodę, jego wina, powinni go za to wyrzucić z telewizji. Jak jest susza to powinien zapowiadać deszcz – kategorycznie stwierdził Bronek opróżniając szklankę ze swego „małego co nieco”.

Michał pstrykał zdjęcia. Bronek poszedł po swój aparat twierdząc, że zrobi lepsze. Aldona zastanawiała się dlaczego jeszcze nie ma Zacharskich.

Goście bawili się w najlepsze. Muzyka z lat sześćdziesiątych przeżywająca obecnie renesans, przypominała jednym lata wczesnej młodości, innym dzieciństwa, bowiem różnica wieku między Danusią i  Bronkiem a resztą sąsiadów była spora, ale nie miała żadnego znaczenia. Tańce, żarty, pozowanie do zdjęć, znów tańce i śmiechy pozwalały zapomnieć o codziennych kłopotach, oderwać się od rzeczywistości. W pewnym momencie Dorota wyłączyła magnetofon a włączyła stary adapter, który niepostrzeżenie wniosła wraz z płytą. Owinięta kolorowym szalem odtańczyła fragment przepięknego walca Straussa, po czym, kłaniając się oklaskującej ją publiczności, wepchnęła Aldonę prosto w objęcia swego brata.

– A teraz biały walc. Zaczynajcie – powiedziała. – W końcu to Doniczki mieszkanie a Sergiusz wniósł największy wkład w jego urządzenie, najbardziej się napracował. Cóż za brak ogłady – utyskiwała. – Przecież to wy powinniście rozpocząć bal. Że też ja zawsze i wszystkiego muszę uczyć tego mojego brata. Co za wstyd!

Rozbawiony Bronuś próbował tańczyć z Dorotą, ale kazała mu siedzieć bez ruchu i się nie odzywać. Przez chwilę przyglądała się tańczącej parze, po czym sprytnie wyciągnęła całe towarzystwo do ogródka. Został tylko Michał i zrobił kilka zdjęć.

Tańcząca para nawet nie zauważyła zniknięcia pozostałych uczestników imprezy. Wpatrzeni w siebie poruszali się lekko, jakby oboje byli wprawiani w ruch przez energię o tej samej częstotliwości. Szeroka, falująca czarna spódnica Aldony oplatała w tańcu nogi partnera sprawiając wrażenie, że oboje są jedną całością.  Niestety, nie mogli na długo ulecieć w krainę intymności ponieważ natarczywy dzwonek domofonu wnet sprowadził ich na ziemski padół.

– Teresa! Jurand! No nareszcie! A gdzież was diabli nosili tak długo? – rzuciła się gospodyni w stronę przyjaciół. – O, przepraszam.

Za Teresą stała jeszcze jedna osoba płci żeńskiej, wypychana do przodu przez Juranda.

– Przedstawiam wam Karolinę, cioteczną siostrę mojego męża – przedstawiła Teresa wysoką blondynkę. – A to są nasi przyjaciele – zatoczyła ręką krąg

– Karolino, czy twój brat zawsze cię tak traktuje? – bezceremonialnie spytała Dorota.

– Ona się krępuje, nie chciała z nami przyjść, prawie siłą wyciągnęliśmy ją z domu – odpowiedziała Teresa.
– Wysłała telegram, żeby uprzedzić o przyjeździe ale nie doszedł – dodał Jurand.

– Karolino! – ryknęła Dorota. – Czy ty znasz jakiś ludzki język? A może oni zabronili ci się odzywać?

– Właśnie, dlaczego oni za ciebie mówią? Bardzo dobrze, że przyszłaś, akurat było nie do pary, bo żona Marcina jest z dziećmi na wsi – Aldona wprowadziła gościa do pokoju.

– Słusznie, a oni – Stenia wskazała spóźnialskich ruchem głowy, – oni niech sobie tutaj siedzą, skoro nie potrafią być punktualni. Czy oni się na to zgadzają?

Karolina roześmiała się na takie powitanie i przywitała się ze wszystkimi. Była wysoka, wyższa od pozostałych kobiet, bardzo proporcjonalna i zgrabna. Miała piękne włosy, a właściwie całą masę lekko falujących włosów koloru dojrzałego żyta, sięgających połowy pleców.

– Naprawdę zrobiło mi się głupio – tłumaczyła Aldonie, – kiedy okazało się, że nie doszedł do nich żaden telegram a na domiar złego właśnie mają w planie wyjście. Chciałam zostać sama i przespać się trochę ale mi nie pozwolili.

– No jeszcze by tego brakowało! My będziemy tańczyć do białego rana a ty miałabyś się zawyć na śmierć w towarzystwie pustych ścian, jeszcze czego – z poważną miną powiedziała Teresa.

– No, jeszcze zwierzaki w domu zostały – nieśmiało zauważyła Stenia. – O dzieciach nie wspomnę.

– Dzieci są u taty – wyjaśniła Teresa. – Zwierzaki pilnują domu.

– Rano musiałam być w Centrum Zdrowia Dziecka – tłumaczyła Karolina. – W poniedziałek też muszę pojechać do Międzylesia, tak wypadło. Musiałabym dwa razy przyjeżdżać, co naprawdę nie ma sensu mimo, że z Krakowa do Warszawy jest doskonałe połączenie

– O, nieraz szybciej pokonasz pociągiem tę trasę niż przejedziesz z jednego końca Warszawy na drugi – wtrącił Marcin.

– A jakie bilety są drogie – westchnęła Stenia.

– To prawda, wielu ludzi nie stać już na podróżowanie. Staruszkowie na próżno będą oczekiwać wizyt dzieci i umierać w samotności a mogiły obrastać chwastami, bo bliskich nie stać na przyjazd albo wyemigrowali za chlebem. Jakie to straszne… – wzdrygnęła się Teresa.

– Przestań, co ty się na horrory przerzuciłaś? Straszydła teraz będziesz pisać? Nie licz na mnie, nie przeczytam ani jednego – huknęła Dorota. – A po co jedziesz do Międzylesia? Dzieckiem już chyba nie jesteś – zwróciła się do Karoliny i zaraz dodała: – jak nie chcesz to nie odpowiadaj, bo ta jędza horrorowa, żona twojego brata, znowu mi powie, że jestem wścibska i zawsze muszę wszystko wiedzieć.

– To żadna tajemnica – Karolina uśmiechnęła się pokazując białe,  równiutkie zęby. – Jestem pediatrą i robię drugą specjalizację. Mój profesor umówił mnie na konsultacje w Centrum. Tak wyszło nieporęcznie, że i w piątek i w poniedziałek.

– No i bardzo dobrze – skwitował Jurand. – W żadnym innym wypadku nie wybrałabyś się do nas przed emeryturą.

– To prawda, nie mam wcale czasu. Uczę się, biorę dodatkowe dyżury, chciałabym otworzyć prywatną praktykę. Buduję dom pod Krakowem, bliźniak na spółkę z moim osobistym, rodzonym bratem. Jurandzie, wiesz gdzie? Na Woli Filipowskiej, od mojej działki do twojej wcale nie jest daleko. Polami można spokojnie przejść piechotą, sprawdziłam. Jako staruszkowie będziemy mogli się odwiedzać w  niedzielne popołudnia.

– Co ty mi tu będziesz mówiła o starości – ofuknęła ją Teresa. – Moje dzieci powiedziały, że ja zawsze będę młoda. Uwierzyłam im na słowo, więc przestań krakać. Myślisz, że jak jesteś o całe cztery lata młodsza to ci wszystko wolno?

Bawiono się radośnie i wesoło. Przez szeroko otwarte drzwi balkonowe wchodziła letnia noc przesycona upojnym zapachem maciejki, smagliczki i wilgotnej trawy obficie skropionej wieczorną rosą.

Karolina ucieszyła się na wieść, że za kilka dni Aldona, Sergiusz i dziewczynki przyjadą do domku pod lasem. Musieli przyrzec zatrudnienie jej w charakterze cicerone.

– Aha, przecież zapomniałam powiedzieć o najważniejszym. Mój brat się żeni. Mam zaproszenie dla Juranda z całą rodziną. Ponieważ ślub i wesele wypadają akurat podczas waszego pobytu w Tenczynku, będzie cudownie jeśli ty i Sergiusz też przyjedziecie.

– Dziewczyno, przecież to twój brat się żeni a nie ty wychodzisz za mąż. Nie możesz mu ściągać na głowę obcych ludzi – sprzeciwiła się Aldona.

– Jak was pozna to już nie będziecie obcy. A ciebie dobrze znam z listów i opowiadań Teresy. Będziecie i koniec, sama po was przyjadę – stanowczo powiedziała Karolina.

– Zobaczymy. A tymczasem jedz, bo na pewno jesteś głodna. Częstuj się, proszę bardzo.

17.08.2017

  • Gość: [L.C.] *.play-internet.pl Karolina…czekam,co dalej.
  • annazadroza L.C. :):) Karolina to piękne imię:) Po prababci, niezwykłej kobiecie, która w czasie I wojny potrafiła pojechać do Przemyśla z Tenczynka i przywieźć swego rannego męża. Wtedy! Kobieta!
  • Gość: [Rick] *.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl Szacun dla Takiej Kobiety
  • annazadroza Rick:) Polskie kobiety mają siłę niezwykłą.
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Po co wróciłaś Agato?, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *