„Widocznie tak miało być” – 39

Sergiusz znalazł się w takiej sytuacji, o jakiej nie chciałby czytać w najstraszniejszym horrorze ani oglądać na ekranie. W chwili gdy wierzył, że sprawy zmierzają do szczęśliwego finału, okazało się, iż brak jest środków na spłatę kredytu, bo wszystkie pieniądze wyparowały z konta. Do tego wspólnik się zdematerializował zaś pierwszy żyrant zmarł niespodziewanie na zawał. Prawdopodobnie z powodu szoku wywołanego wysokością sumy jaką miałby spłacić za poręczenie fałszywej wiarygodności nieuczciwego znajomego. Już gorszego splotu negatywnych okoliczności nie mógł się Sergiusz spodziewać. Zresztą nikt nie mógłby się spodziewać. Nawet Dorota i Michał, choć wielokrotnie ostrzegali go przed wspólnikiem, nie wymyśliliby tak czarnego scenariusza. Siostra mu często powtarzała, że jeśli ktoś raz oszuka, no, ostatecznie, można darować, bo każdy ma prawo się pomylić. Jeśli drugi raz mu się zdarzy to samo, z pewnością nie oprze się pokusie po raz trzeci. A potem delikwentowi wejdzie w nawyk i koniec, kropka, nic takiemu już nie pomoże. I miała absolutną rację. Skruszony Sergiusz musiał to przyznać żałując poniewczasie własnej naiwności. Nie wiedział co robić, czuł się odarty z wszelkich złudzeń i oszukany.

Ponieważ zaczęły się wakacje i mama wyjechała z Moniką nad morze, nie musiał w ogóle wracać do domu. Nie miał najmniejszej ochoty spotykać się z Agatą. Działała na niego jak płachta na byka. Bał się, że nie zdoła nad sobą zapanować i w ten sposób dostarczy jej argumentów w sądowej walce o Monikę. Postanowił bowiem, że nie pozwoli sobie dziecka odebrać i wywieźć gdziekolwiek, nie tylko za granicę. Sam oczywiście nie wpadłby na pomysł, że Agata mogłaby porwać córkę. Matka i Dorota otworzyły mu oczy na niecne knowania, na konszachty ze wspólnikiem na pewno nie kończące się na sferze finansowo-biznesowej lecz przenoszące się również na sferę osobisto-intymną.  Z początku nie chciał wierzyć, uważał, że to wymysły nie mające pokrycia w rzeczywistości. Z pewnością jad sączony przez Agatę do uszu dzień po dniu bezustannie, przedostał się przez jego wewnętrzną linię obrony i zasiał pewne wątpliwości co do czystości intencji wszystkich osób z otoczenia, w tym również Aldony. Ta ostatnia zaś była już tak zmęczona i zniechęcona całą sytuacją, że podczas którejś kolejnej rozmowy telefonicznej, bo bezpośrednio nie spotkali się od długiego czasu, nie wytrzymała.

– Nie powiedziałeś mi prawdy, kazałeś mi czekać nie wiadomo ile i na co. Kręciłeś, bredziłeś coś, manipulowałeś mną. Nie zaufałeś mi. Odsunąłeś mnie od siebie, czułam się odepchnięta i odrzucona jak w dzieciństwie. Nie będę dłużej na nic czekać. Nie może być żadnego związku bez zaufania, szczerości, bez poczucia bezpieczeństwa. Przynajmniej ja nie potrafię bez tego żyć. Kręć, miotaj się i kombinuj dalej, mnie to już nie interesuje. Zawiodłam się na tobie. Cześć – rzuciła słuchawką.

Poczuł się jakby dostał w głowę. Po raz pierwszy odezwała się do niego w taki sposób, krótko, dobitnie i stanowczo.   Nie dała mu dojść do słowa, nie wysłuchała żadnych tłumaczeń. Nie chciała więcej z nim rozmawiać, odkładała słuchawkę usłyszawszy jego głos.

– Przepraszam, ale nie mogę teraz rozmawiać – mówiła spokojnie i na tym kończyła.

Magdzie zapowiedziała, żeby jej do telefonu nie wołała gdyby zadzwonił, bo ona z nim rozmawiać nie chce.

Sytuacja się odwróciła. Teraz on próbował się z nią kontaktować. Nagle objawiła mu się jako jedyny pewnik, jedyny jasny punkt w świecie. W jego świecie, który stał się ciemny, ponury, nieprzyjazny, złowrogi. Potem przestała odbierać telefony w pracy. Zamiast wyczekiwanego głosu usłyszał obcy, za to chętny do rozmowy. Nie pytając o nic dowiedział się, że Aldona wyjechała na urlop, że pewnie wyjechała z Marianem, bo on też urlop wziął w tym samym czasie, niby to o niczym nie świadczy, ale kto może wiedzieć na pewno, prawda? Przecież byli kiedyś parą, Marian cały czas wierzył, że Aldona zrozumie co traci, zmądrzeje wreszcie i wróci do niego. Pewnie zmądrzała…

Nasłuchawszy się takich „mądrości” od Grety i od Agaty, straciwszy możliwość rozmowy z Aldoną czuł się jak szmaciany pajacyk wrzucony do rzeki, który nie wie gdzie wypłynie i czy w ogóle wypłynie, bo – być może – jest tak wodą nasiąknięty, że pójdzie prosto na dno. Nikt mu ręki nie poda, bo nikomu nie pozwolił zbliżyć się do siebie. Został sam, a przynajmniej tak mu się zdawało.

Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Michał z Jurandem, oczywiście po uprzednim przeszkoleniu przez swoje połowice w kwestii zakresu dozwolonych tematów rozmowy, zjawili się w miejscu pracy Sergiusza. Właściwie to nie było już miejsce pracy lecz obraz nędzy i rozpaczy. Pracowników żadnych ani śladu, na wieść o problemach finansowych firmy i zniknięciu szefa zmyli się w podskokach i rozpłynęli w sinej dali zabierając ze sobą co się dało jako rzeczowy ekwiwalent zapłaty. Został Sergiusz siedzący nad resztką sprzętu i materiałów niczym Skrzetuski na ruinach Rozłogów. Obaj prawnicy rozejrzeli się po lokalu, pozbierali jakieś papiery, zamknęli pomieszczenie i zabrali inżyniera na męską wódkę. Zeszło im do rana. Taksówka zawiozła inteligencję pracującą w ilości sztuk dwóch do segmentu na Rosoła z racji większej ilości pomieszczeń mieszkalnych. Trzecia sztuka na miejsce zamieszkania odstawiona została, w gratisie otrzymując pomoc w doprowadzeniu do celu, ponieważ taksówkarzem był zaprzyjaźniony Stefan mieszkający dwa piętra niżej.

Następnego dnia, na szczęście była to sobota, panowie u Teresy w ogródku leczyli zbiorowo swoje przypadłości będące wynikiem  niesienia przyjacielskiej pomocy.

– Dowiedziałaś się czegoś? – cicho spytała gospodyni przygotowując napój leczniczy w postaci wody z rozpuszczonym czymś musującym poleconym przez Magdę.

– Michał nie nadawał się do rozmowy. Stwierdził tylko, że przyjaciela nie można zostawić w potrzebie i usnął. A u ciebie jak było?

– Jurand powiedział to samo. Sergiusz zdążył jeszcze powiedzieć ”kocham was chłopaki” i też padli obaj. Jeden na wersalkę, drugi na fotel, który przezornie wcześniej rozłożyłam. Nadmieniam, iż poza moim mężem chłopaków nie było, byłam ja – chichotała Teresa.

– I tak zostali?

– Dopóki się nie wyspali. Dobrze im się chyba spało obok siebie, bo chrapali obaj tak, że aż się Maksio przeniósł na taras, spać mu nie dali.

– Dobra, to chodźmy z tą miksturą, trzeba ich postawić na nogi. Mam tylko nadzieję, że żaden się nie wygadał – szepnęła Dorota.

Po dojściu do stanu używalności prawnicy  coś wymyślili, ale nie udało się ich połowicom dowiedzieć co.  Pozornie odpuściły, stwierdziły, że trudno, że dla dobra sprawy to one się mogą poświęcić, ale tylko chwilowo, więc niech oni sobie nie myślą, że wszystkie rozumy zjedli i utrzymają sekret w tajemnicy, a żony w niepewności. Sergiusz zaś zaszył się w sobie tylko i prawnikom wiadomym miejscu i myślał, myślał i myślał.

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieści, Widocznie tak miało być. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

12 odpowiedzi na „Widocznie tak miało być” – 39

  1. Krystyna 7.8 pisze:

    Oh Aniu, twoje opowiadania są bardzo intrygujące. Jakbyś poświęciła im więcej czasu to może i książka by powstała.

    • anka pisze:

      Krysiu:-) To jest powieść 🙂 Kolejny rozdziałek powieści w odcinkach prezentowanej na blogu. Pierwsza część to „Po co wróciłaś, Agato”, jest już tutaj i można przeczytać w całości. Miłej lektury – jeśli znajdziesz czas i ochotę, pozdrawiam 🙂

  2. Magda pisze:

    No nieee, znowu przerywasz w najciekawszym momencie !!
    (zapisuję sobie kolejne rozdziały w specjalnym folderze, i jak pojawia się nowy to czytam całość. Dzięki temu i jestem na bieżąco, i mam co czytać :)). )
    buziaki :)*

    • anka pisze:

      Magduś:-) Ale zrobiłaś mi przyjemność jak nie wiem co 😉 Baaardzo się cieszę, że mam dwie wierne czytelniczki: Ciebie i Ulę 🙂
      Serdeczności najnajnajcieplejsze 🙂

  3. jotka pisze:

    Historie z długami i matactwo w znajomościach bywają chyba w każdej rodzinie, bo gdy czytam u Ciebie opowieść, to stają mi przed oczami konkretne osoby, które kiedyś znalazły się w podobnej sytuacji.
    Nie na darmo powstało przysłowie: mówiły jaskółki, że niedobre są spółki…

    • anka pisze:

      Jotuś:-) Szczera prawda, że są ludzie i ludziska. Moja sąsiadka mawiała, że lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć. To samo można odnieść do uczciwości, przyzwoitości i wielu innych cech. Jaskółki w wielu przypadkach mają rację…

  4. Urszula97 pisze:

    Szkoda mi Sergiusza, musi być dobrym człowiekiem ale łatwowiernym .Mysle że chłopcy mu pomogą.

  5. Pola pisze:

    A nie daj Boże nikomu znaleźć się w podobnej sytuacji! Nie na darmo przysłowie mówi: ” Na spółki….” Może prostackie, ale mądre. Nigdy, przenigdy! Nie jestem zachłanna, i nigdy nie rzucam się na ryzyko… A jeszcze z jakimś oszustem…
    Nie, nie moja dziś energia… wrrrr…
    Nie chcę się tym przejmować 🙂
    Buziaczek zostawiam :*

    • anka pisze:

      Polu:-) Mądra dziewczynka jesteś 🙂 Ale z reguły – mądry Polak po szkodzie…
      Ty jesteś na zupełnie innym już poziomie 🙂 Uściski serdeczne!

  6. Mysza w sieci pisze:

    Niech ten Sergiusz już nie myśli, tylko wreszcie zacznie działać, bo ja tu dzielenie czekam na jego powrót do równowagi Buziaki Aniu i uściski dla całej rodzinki!

    • anka pisze:

      Myszko:-) Wiesz, że u chłopców myślenie często przebiega w innym tempie niż u dziewczynek 😉 Widzę to teraz choćby u Calineczki- Iskiereczki 🙂
      Dobrego weekendu, oby choć chwila bez deszczu. Buziaki dla całej trójki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *