Obiecałam wspomnieć o Calineczce, u której „na służbie” byłam w piątek 3-go stycznia. Mąż zawiózł mnie i Średnią wcześnie rano, żeby Synowa zdążyła do pracy. Malutka była po szczepieniu i została jeszcze w domu, nie poszła do żłobka, aby nie mieć styczności z „obcymi” bakteriami i wirusami. Radość Calineczki z powrotu siostry do domu po trzech dniach nieobecności była nie do opisania. Zresztą i Średnia stwierdziła, że się ogromnie za Szkrabusią stęskniła. Malutka nie dała siostrze chwili spokoju, więc o nauce nie mogło być mowy, choć miała w planie sięgnięcie do podręczników, bo zapowiedziano klasówki, kartkówki, sprawdziany zaraz po przerwie świątecznej. Calineczka nawet spać nie chciała u siebie, zresztą wcale nie spała. Posiedziała tylko przez krótką chwilę przytulona do babci Ani, ale szybko zerwała się, odrzuciła kocyk, bo: nie chcę kocyka”, zabrała poduszkę i zaniosła ją do siostry. Zaraz wróciła i z łóżeczka swoją kołderkę ściągnęła (ma wyjęte dwa szczebelki, żeby sama sobie mogła wchodzić do łóżeczka kiedy czuje potrzebę), by ją również zaciągnąć do pokoiku siostry. Łaskawie pozwoliła sobie pomóc 🙂 Stwierdziła, że chce „lulu tu”, ale to lulu trwało jedynie krótką chwilę i polegało na przyłożeniu
główki do podusi. I po spaniu 🙂 Zaczęło się szaleństwo polegające na wyjmowaniu zabawek z szafeczki, szufladek, półek, na wdrapywaniu się na krzesła, stołki (przed wejściem na stół została przechwycona), na chowaniu się w pufie, na wyśpiewywaniu (zdziwiłam się, że z
zachowaniem melodii). Jednym słowem – cuda się działy. Jedzenie w przyzwoity sposób, czyli siedząc w foteliku z założonym śliniaczkiem w ogóle nie wchodziło w rachubę (śliniaczek czym prędzej zaniosła do pralki i włożyła do środka). To akurat – czyli przeprawy z niejadkiem – przerabiałam z jej tatą gdy był w tym samym wieku 🙂 Karmiłam więc z doskoku, w międzyczasie, gdy zaaferowana jakąś czynnością przypadkiem otwierała buzię. Kiedy się orientowała, że jest karmiona, od razu był protest: „nie, nie, nie, nie chcę”i odpychanie babcinej ręki trzymającej łyżeczkę. Protest był wyrażany nawet w języku obcym: „no, no, no” – pewnie dlatego, że bajki w j.angielskim ogląda na równi z tymi w wersji polskiej i zapamiętuje słówka. Może to i dobry sposób, wszak bez angielskiego w obecnych czasach trudno poruszać się w świecie.
Dziś już 9-ty dzień stycznia. Czy to możliwe? Przecież …wczoraj… był Sylwester! Jak nie oszaleć z tym pędzącym czasem? Ostatnie dwa dni spędziłam pod gabinetami lekarskimi, wypadły kolejne wizyty u specjalistów odbywane mniej więcej raz w roku. Sama wizyta to pestka (prawie), ale siedzenie i oczekiwanie to prosty koszmar. Wczoraj np. cztery godziny. Cztery! I to jest normalka, ale wszystkie grzecznie siedziałyśmy (bo do doktorka dla pań) przyzwyczajone, że u niej tak jest. Dopóki pracowałam sytuacja była podwójnie stresująca, teraz mi nie przeszkadza nic poza rozmowami innych pań o chorobach. Nie znoszę tego, a ponieważ pogłos na korytarzu jest, więc mimo woli wszystko słychać. Na szczęście usiadła obok mnie pani w wieku dużo bardziej zaawansowanym niż mój, ale w cudownej formie umysłowej i nawiązała rozmowę na przyjemniejsze tematy. Łzy wzruszenia mi poleciały, kiedy opowiadała jak syn z synową zatrzymali się w lesie na postój i do auta wskoczył im pies. Biedny, wychudzony i łzy mu płynęły z oczu, jak grochy. Cóż mieli zrobić? Zabrali go do domu i był cudownym przyjacielem, opiekunem wnuczki, która się później urodziła. Potem o różnych psich losach i przypadłościach była mowa. Muszę przyznać, że ja byłam i jestem nadal pod wrażeniem owej pani. Mimo problemów z chodzeniem ze względu na zwyrodnienia (w tym wieku to już normalka, w dużo młodszym zresztą też) nie narzekała, tryskała z niej energia, radość życia, akceptacja życia takiego jakie ono jest, ale bez rezygnacji, lecz z próbą poprawienia sobie sytuacji na tyle, na ile to możliwe. Przy tym wyglądała ładnie, była zadbana ale bez tzw. „wypindrzenia”, pomyślałam, że taka chciałabym być za te ileś lat. Dziś nareszcie w domu bez większych wyjść, dla mnie radość największa bo odetchnąć muszę. Mam w planie nową potrawę, jeszcze nie próbowaną, a jak wyjdzie to zdradzę.
Zdjęcia w związku z przygarniętym psem. To jest Burbon, przyjaciel moich dzieci, który dołączył do nich na wyjeździe, szedł za nimi spory kawał drogi, rano czekał pod budynkiem, nigdzie się nie oddalił i został na zawsze, przyjechał z nimi do W-wy i od kilku lat ma dom i rodzinę. Tak więc pojechali na urlop z jednym psem a wrócili z dwoma 🙂 🙂 🙂
Calineczka taka piękna 😉
Ervi:-) Głownie sprytna i cwana, a energii ma za dziesięć babć albo i więcej 🙂
Niesamowite te psie przygody. I szczęśliwe psy, którym się one przytrafiły!
A czas rzeczywiście gna nieprawdopodobnie szybko! Nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić… ;(
Matyldo:-) Ja bym się martwiła gdybym miała czas 😉
Piękne życiowe historie, jak z tomu balsam dla duszy 🙂
Siostra mojej bratowej tez przygarnęła psa, spotkał go przywiązanego do drzewa w lesie, jechała rowerem do pracy na wsi, bo w kilku szkołach pracuje.
Teraz Maks jest pupilem całej rodziny:-)
Ciekawe, co to za potrawa?
Jotko:-) Takiego bydlaka co psa przywiązał do drzewa to najchętniej na golasa przywiązałabym na mrowisku! Jakim to podłym trzeba być, jakim …. xxx… najgorszym na świecie, żeby na tak potworną śmierć skazywać niewinne stworzenie, które może obdarzać tak wielką miłością opiekuna, że życie potrafi dla niego poświęcić. Moja kuzynka też w lesie znalazła przywiązanego psa, tylko już za późno…
Chociaż Maks miał szczęście 🙂
Makaron w sosie z brokułami. Udała się i najedliśmy się po czubek nosa 🙂
To na zdrowie:-)
makaron mogę jeść codziennie 3 razy dziennie:-)
Naprawdę? Ja kocham ziemniaki, makaron od niedawna, a teraz się uczę jeść kasze. Na naukę nigdy nie jest za późno 😉
Jotka, ja też!!!
Ej Aniu skąd ja to znam, oczy naokoło głowy, Olek to sam schodzi po schodach jak sie wyśpi.Mamy problemy z małym który potrafi co godzinę w nocy się budzić i trochę się napic.Nic nie weźmie do ust oprócz mleka mamy, łyżeczką kilka razy kaszki bezsmakowej.Historie z pieskami niesamowite.Pozdrawiam.
Uleńko:-) Z tymi szkrabami małymi bez przerwy komedia. Jutro jadę „na służbę” do naszej i okaże się co znowu wymyśli spryciulka jedna, żeby babcię zamęczyć 🙂
Najbardziej uwielbia dziadka, obu dziadków zresztą, jak któryś się trafi to nawet na powrót mamy nie reaguje, dziadek ważniejszy w tym momencie. Woła „dziadziuś, dziadziuś” i pędzi na małych nóżkach aż jej się o mało nie zawiążą na supełek 😉
Daje Wam Jacuś do wiwatu z tym budzeniem w nocy, dobrze, że kiedyś z tego wyrośnie, ale zanim – to wymęczy rodzinkę. Nie ma innej rady jak przetrzymać, więc siły życzę 🙂
Biedne są zwierzęta całkowicie zależne od człowieka. Jeśli trafią do dobrych ludzi – są szczęśliwe i tym szczęściem dzielą się, rozsiewają wokół, ale gdy na złych… szkoda mówić, tragedia.
Uśmiechnęłam się czytając, jakie prowadzisz boje z Calineczką. Z moich dwu Wnuczek,
Najnajmłodsza była żarłokiem, a z tej Starszej straszny niejadek. I był tylko jeden sposób, musiała się nieźle przegłodzić, aby cokolwiek chciała jeść! Na szczęście jej to przeszło! 😉
Ludzie czasami psy traktują jak zabawki. Mój Kuzyn znalazł w lesie takiego małego szczeniaczka, przywiązanego do drzewa. Zabrał ze sobą i Batonik dożył u nich do późnej starości!
Dobrego wszystkiego na Nowy Rok!
Fusilko:-) Nie mogę znaleźć wytłumaczenia dla takiego bestialstwa! Jak można tak robić?!!! Jotce odpowiedziałam co bym z takim …xxx… zrobiła! Powinny być kary dla takich sadystów bez żadnego zawieszenia. Przecież moja Szilunia też z lasu wyszła, tylko na szczęście nie była przywiązana. Jest najukochańszą sunią. Do auta mojej koleżanki też sunia wskoczyła. Została z nimi przez resztę swego życia. Gdyby był jakiś Psi Bóg to bym do niego modły zanosiła o pomoc dla wszystkich biedactw… Mam nadzieję, że takie podłe typy zostaną na starość potraktowane tak samo przez własne dzieci, życzę im tego!
Dobrego wszystkiego dla dobrych ludzi, Fusilko kochana, tych pozostałych niech dobro ominie i niech dostaną to, na co zasłużyli.
No szlag mnie po prostu trafił i się wkurzyłam…
Ciebie ściskam najserdeczniej 🙂
Już sobie wyobrażam tę kochaną, dokazującą Calineczkę Maluchy to wulkan energii. A wszystkie psy i koty tego świata powinny żyć w dobrych domach i wśród dobrych ludzi.. Tak powinno być!
Myszko:-) Masz absolutną rację!
Zajrzyj na pocztę 🙂
Ania, znowu się przez ciebie poryczałam…
Ewcia, a co ja Ci zrobiłam?
Wszystko pięknie opowiedziałas. Lubię takie opowieści. Kawalek zycia … Dzieci zwierzaki i miłość do nich. 🙂
Lucia:-) Samo życie, prawda? Chciałoby się, żeby więcej dobrych opowieści można było snuć…
Bardzo szczęśliwy jest Burbon. Widać bo uśmiechniętym pyszczku. Trafił do dobrego domu, do ludzi o wielkich sercach. Jego szczęście:)
Mamuśko:-) Rzeczywiście ma szczęście, w domu ma jeszcze „brata” ze schroniska, dwa koty i gekony 🙂
Oj zmęczą człowieka te wnuczęta, ale i tak się to pięknie i z przyjemnością wspomina.
Ty już szczęśliwa, bo już po wizytach lekarskich.
Mnie od poniedziałku czekają dwie i w lutym następna.
Same wizyty nie problem, ale ten czas oczekiwania pod gabinetem i wysłuchiwania tych wszystkich historii, czy chcesz, czy nie, jest horrorem.
Najgorzej było na onkologii, bo starej części szpitala było bardzo ciasno i słuchało się tych opowieści na dwoje uszu;))).
Od roku odział jest już w nowym pawilonie i tam panują już standardy europejskie, jest przestronni i mona się odseparować od „opowiadaczy”.
Dobrych dni, Aniu.
Wilmo:-) Po jednych wizytach już, ale jeszcze przed następnymi. Przed nefrologiem- usg, badania i wizyta. Poza tym oczekiwanie na wyniki, co miłe nie jest, zawsze jakaś doza niepewności istnieje i gryzie…
Jest grupa osób, które uwielbiają opowiadać o chorobach, wręcz delektują się szczegółami, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że choroby dają im szczęście. Najgorzej, kiedy się na kogoś takiego trafi oczekując pod gabinetem. Zawsze mam przy sobie coś do czytania albo pisania i w ten sposób próbuję odseparować się od takich toksycznych osobników.
Uściski serdeczne, Wilmo 🙂
Zajrzałam i kto by pomyślał prawda.. 🙂 Może w piątej wodzie po kisielu jesteśmy rodzinnie spokrewnione! Miłego weekendu dla Was i czworonogów, buziaki!
Myszko:-) Wesoło, prawda? Dziękujemy w imieniu swoim i psiepsiołów. Dla Was też miłego spędzenia, w co nie wątpię, że będzie 🙂 Buziaki 🙂
Jau kiedys wspomnialas, ze Calineczka ma ten dryg do prac domowych, wiec to wlozenie sliniaczka do pralki musialo byc po prostu! Rosnie cudowna dziewczyna! Tak wiec Babciu, kuj te angielskie slówka 😉
Wyobraz sobie, ze moja przyszla synowa wkuwa polski. Chodza oboje na taki swoisty „kurs przedmalzenski” przy uniwersytecie. Potem sobie gadaja do Mirki, a ta im ogonem potakuje.
Psy w niektórych krajobrazach bardzo pod górke maja czasami…
Lucy:-) Fajnie, że synowa uczy się polskiego, miłe to 🙂 A Mirka to poliglotka chyba już jest 🙂
Calineczka w dalszym ciągu woli techniczne sprawy od lalek i maskotek. Uznaje je tylko po to, żeby np. leczyć zabawką „mały lekarz”, albo wozić w wózku, traktując jako dodatek do urządzenia jeżdżącego 🙂
Lucy, najgorzej, że nie czasami mają pod górkę…