Dawno, dawno temu, jak to w bajkach bywa:) powstało „Wejście w światło”. Wyszło w 1995 toku (więc siłą rzeczy musiałam je napisać dużo wcześniej, bo szukanie wydawcy zajęło sporo czasu) nakładem wydawnictwa Linia. Tak naprawdę pisałam dla odreagowania różnych moich ówczesnych traumatycznych przejść. Spodobał mi się „stan pisalności” w jakim tkwiłam (co teraz wróciło ze zdwojoną siłą dzięki blogowej przygodzie), żal było rozstawać się z bohaterami i tak zrodził się ciąg dalszy prezentujący kolejne perypetie ursynowskiej „mafii”. Nadmieniam, iż „Po co wróciłaś…” skończyłam niedługo po pierwszej części, czyli też na początku lat 90-tych, teraz tylko przepisałam tekst z maszynopisu do Lapcia.
Jakież to inne czasy były! Dla moich wnuczek nie do uwierzenia. – Nie było internetu? Nie było komórek? To jak wyście żyli? – Nie może sobie tego młodzież wyobrazić.
Mało kto wtedy miał telefon, trzeba było do automatu iść, żeby zadzwonić mając nadzieję, iż któryś działa a wcale dużo ich nie było. W okolicy pamiętam jeden koło sklepu na Szolc-Rogozińskiego, drugi po naszej stronie Cynamonowej niedaleko pętli autobusowej i trzeci przy moim bloku – i to było najlepsze umiejscowienie, bo z okna mogłam zobaczyć, czy duża kolejka stoi. Tak, tak, do aparatu telefonicznego też stały kolejki.
Anteny satelitarne pojawiły się już, zakładały je prywatne firmy i wykorzystałam to niesamowite wówczas novum jako miejsce pracy Sergiusza. Aha, czy ktoś pamięta Wicherka? Gdybym go nie „napotkała” podczas przepisywania, to już bym też nie pamiętała. Tak nikną ludzie z ekranów goszczący niegdyś na nich codziennie.
Sumy pieniędzy sprzed denominacji brzmią dziś fantastycznie, każdy chciałby operować milionami (mając dzisiejszą wartość na uwadze).
O naszej klatkowo-osiedlowej przyjaźni już wspominałam, w powieściach uwieczniłam. Oczywiście, to nie kronika ani biografie, mieszają się wydarzenia wymyślone, bo przecież cała akcja taka jest, z okruchami rzeczywistości przeplecione: Ursynów taki, jaki wtedy był, działka leśna w Cięciwie, Tenczynek też – tylko domku Juranda nigdy nie było, sfrunął pod las na skrzydłach fantazji.
Sporo ciekawostek zamieszczonych pochodzi od mojego taty. Kiedy był w szpitalu podczas rekonwalescencji po zawale, naciągałam go na opowiadania dla oderwania myśli od choroby i notowałam, stąd się wzięły np figle młodzieńców pracujących w czasie wojny w krakowskich tramwajach, o cegłach, węglu i browarze w Tenczynku to też od niego, jak również bryzgane ziemniaki, pieczarki olbrzymy czy koniak na rozbitej głowie (zmieniłam tylko imiona bohaterom wydarzeń).
Tenczynek jest ukazany taki, jakim był w okresie mojego dzieciństwa. Cudowne Skałki, pola, przestrzenie niezmierne dawały poczucie wolności i swobody. Dziś już tego nie ma.
W Krzeszowicach rzeczywiście była budka z lodami, które NAPRAWDĘ były najlepsze na świecie 🙂
Przygodę z „diabłem” na kopalni „Krystyna” faktycznie miał mój osobisty dziadek.
Dzieci same sobie organizowały zabawy rozwijając wyobraźnię i -dziś byśmy powiedzieli – kreatywność. Nie siedziały całymi godzinami wpatrzone w monitory, ekrany i kontaktowały się z prawdziwymi, żywymi rówieśnikami. Zapisywałam (szkoda, że tak mało) różne śmieszne przytrafki, powiedzonka dzieciaków, niejedne zabawne sytuacje powstałe dzięki nim – tak było, bo dzieci same z siebie są genialne i jeśli dorośli nie zaburzą im sposobu odbierania świata i reagowania nań, wyrastają na fantastycznych ludzi.
W sadze ursynowskiej jest na zawsze uwiecznione „grono o jakim się marzy i uczucia, za którymi się tęskni”. Wzięłam w cudzysłów, bo znalazłam te słowa w zapiskach i nie wiem, czy to ja tak mądrze powiedziałam, czy ktoś inny:) Wszystko jedno, najtrafniej powiedziane jak tylko można.
Pozostaje mi podziękować „gronu” za to że jest i za to, że było. Niech zostanie na kartach powieści takie, jakie jest w sercach i pamięci przyjaciół.
15.06.2017