Wracam jeszcze do okresu świątecznego, bo wczoraj „poszłam w inne tematy”. W wigilię był Mały z rodzinką, Duży z „przyległościami” przyjechał w drugi dzień. Gwiazdą oczywiście była Calineczka. Jakże mogłoby być inaczej? Przez chwilę posiedziała w foteliku zajęta ziemniakami, buraczka wzięła do buzi, reszta niekoniecznie wzbudziła jej zainteresowanie, właściwie tylko w momencie wyrzucania z talerzyka. Zajęła się na dłuższą chwilę kromką chleba, którą pracowicie obgryzała, pakowała sobie do buzi ze smakiem i wyraźnym zadowoleniem. Poza tym wszystko było ciekawe – światełka na choince, pieski kręcące się między ludźmi, stroiki, które można przenosić z miejsca na miejsce i wyrywać z nich szyszki, przytulanki wyjęte z
kolorowej prezentowej torebki. Najlepszy jednak jest wciąż niebieski konik na biegunach należący wcześniej do siostry, którego babcia Ania przechowała na strychu. Na takim koniku można się bujać, można siedzieć okrakiem, można po damsku – wtedy „dama” siada bez pomocy, samodzielnie, można też ciągnąć go po całym pokoju:) Eh, nie ma to jak młodym być;)))
Kulinarnie babcia Ania się wyrobiła zgodnie z planem, rodzinka chwaliła, babcia rosła z dumy i zadowolenia, i wzdłuż, i wszerz. Wieczorem wyszła z dziadkiem i psami, żeby trochę spalić kalorii, na szczęście nic nie padało na głowę. Nasza ulica jest udekorowana świątecznie, ładnie wygląda, świeżo wyremontowane skrzyżowanie oddano do użytku, można więc bezpiecznie, na światłach przechodzić i przejeżdżać, i z przyjemnością iść na
długi spacer.
Aha, wcześniej babcia Ania sobie przypomniała, że trzeba się jakoś przyzwoiciej, świątecznie choć trochę, przyodziać, zrzucając na tę chwilę ukochane dżinsy. Szafa pęka od nadmiaru lecz … co to? Zeschły się te stroje czy co, bo żadne „przyzwoite” spodnie się dopiąć nie chcą, a spódnice całkiem nie wchodzą w rachubę. Ostatni raz babcia się ubrała na urodziny Calineczki w jasną spódnicę i prawie nowe buty, które się rozpadły i powędrowały na śmietnik. Udało się babci znaleźć jedne jedyne spodnie nadające się do użytku, z rozciągliwego materiału, które się dopięły. I cóż pozostało babci Ani? Nic wielkiego, po prostu w najbliższej przyszłości pozostawić za sobą kilka kilogramów i ruszyć przed siebie bez zbędnego balastu.
Wprawdzie kilka już zgubiła (kilogramów) w międzyczasie, ale za mało. Patrząc na ładne szmatki gromadzone radośnie i nie mogąc ich używać zgodnie z przeznaczeniem – musiała babcia powiedzieć: szkoda ich. Zobowiązań noworocznych nie robi, ale sobie po cichu przyrzekła, że się w nie zmieści;)
Najpierw trzeba oczywiście wykończyć słodycze świąteczne, a tych było sporo. Został jeszcze kawałeczek murzynka upieczonego z przyprawą do piernika, ale już bez przekarajania i smarowania marmoladą, bo babcia siły nie miała. Został kawałek sernika (były dwa, serniki, nie kawałki), kilka zawijasków makowych. Babka marchewkowa zniknęła bez śladu, pierwszy raz była ubrana w lukier cytrynowy i wyszła rewelacyjna w smaku. Więcej nie powiem ani słowa, bo mi się tak zachciało sernika, że nie mogę się oprzeć. Ponieważ nie muszę wstawać z fotela, żeby po niego sięgnąć, ulegnę pokusie. Wszak Wańkowicz mawiał, że trzeba się „wypokusić”, czyli pokusie poddać, wtedy człek odpornym się staje na różne takie chęci…
No to sięgam i Wam też radzę pozwalać sobie na co tylko chcecie aż do Sylwestra. Potem trzeba będzie wrócić do rzeczywistości, ale na razie – niech się leni kto może:)))
28.12.2018
i Babci nie zawitać i bez świąt… A do lata, żeby zrzucić to i owo, jeszcze
mnóstwo czasu, a zresztą czy to takie ważne ? Calineczka najważniejsza !!!
uściski :)))
Uściski serdeczne Kasieńko:)))
Rozciągliwe ciuchy są zdradliwe strasznie, bo niby wciąż pasują, ale…