Znalazłam kilka tekstów, które określiłam mianem „miniatury”, napisanych w 1992 r. Smutne są, takie akurat sytuacje wtedy zdarzały się w nadmiarze. Pamiętam, że kilka informacji przeczytanych w prasie zrobiło na mnie wrażenie, bardzo zresztą przykre, stąd się wzięły miniaturki. Pewnie w ten sposób odreagowałam część z nich. W życiu też miałam wtedy zawirowania i tak się razem wszystko plotło. Najpierw chciałam wyrzucić, że smutne. Ale przecież życie nie składa się tylko z wesołych sytuacji. Dziś np. tytuł przeczytałam – 91-letnią kobietę chcą pozbawić domu, bo droga ma przebiegać akurat tamtędy. I tak mi się przykro zrobiło, jak po napisaniu „Lustra”.
———-
Leokadia była starą kobietą. Starała się nie patrzeć dokładnie na swoje odbicie w lustrze czesząc rzadkie, siwe pasemka włosów. Niegdyś były piękne, bujne, lekko falujące, połyskujące kasztanowym brązem. Starała się nie patrzeć na pooraną zmarszczkami twarz, na oczy jakby chowające się w głąb czaszki przed powiekami o brązowym zabarwieniu. Słabo widziała bez okularów i dlatego zdejmowała je idąc w stronę lustra. Mogła wtedy oczyma wyobraźni widzieć kobietę, jaką była niegdyś. A może zwierciadło zachowało odbicie twarzy, sylwetkę osoby, z którą stykało się dzień po dniu przez wiele dziesiątków lat? Może z jego drugiej strony wciąż żyje młoda dziewczyna o śniadej cerze i zielonych oczach, zmieniająca się z biegiem czasu w – zawsze piękną – żonę i matkę? Może w prawym górnym rogu, pod fotografią młodszej córeczki, która utonęła w jeziorze, jest też odbicie starszej, potrąconej przez pijanego kierowcę? Może w lustrze odbija się duch męża przebywający w mieszkaniu od dnia śmierci? Umarł zaraz po drugiej córce, zostawili ją tu wszyscy samą.
Mieszkanie było duże: trzy pokoje z jasną kuchnią. Kiedyś wypełnione miłością mieszkających w nim ludzi, pachnące ciastem i czystością teraz przedstawiało obraz ruiny. Leokadia nie miała siły aby umyć duże, rozkręcane okna, wyszorować i wypastować dębowe podłogi, odnowić brudne ściany, szczególnie czarne nad grzejnikami. Nie miała też pieniędzy aby zapłacić komuś obcemu za wykonanie potrzebnych prac. Snuła się po mieszkaniu a razem z nią snuły się duchy jej najbliższych. I Leokadia była szczęśliwa mogąc obcować z ukochanymi.
Pewnego dnia jej spokój zakłóciła wizyta młodej, energicznej sąsiadki i pani z jakiejś opieki społecznej czy skądś tam. Leokadii było zupełnie obojętne skąd. Kiwała głową, uśmiechała się, coś podpisała aby tylko szybciej sobie poszły i zostawiły ją w spokoju. Panie wyszły zadowolone. Leokadia też była zadowolona, że poszły, oraz – że ona zrobiła im jakąś przyjemność.
Kiedy kilka dni później niespodziewanie rozległ się ostry dzwonek u drzwi, wystraszyła się. Zamknęła drzwi na łańcuch i dopiero wtedy odsunęła zasuwę. Na korytarzu stała jedna z pań, które ją odwiedziły. Obok czekało dwóch mężczyzn w roboczych kombinezonach. Pani przez szparkę w drzwiach pokazywała jakiś papier, uśmiechała się. Tłumaczyła Leokadii, że przecież podpisała zgodę, że tam, gdzie pojedzie dostanie śliczny, czyściutki, słoneczny pokoik, będzie miała dobre jedzenie i opiekę lekarską.
Staruszka nagle zrozumiała czego od niej żądają. Ma się wyprowadzić z mieszkania, w którym przeżyła życie, zostawić cienie swoich bliskich, odejść od nich na zawsze? Cofnęła się, oczy zabłysły przerażeniem. Skrzyżowała ręce na piersiach, kręciła przecząco głową.
Pani – wciąż się uśmiechając – spokojnym głosem wyjaśniała, że Leokadia będzie mogła zabrać ze sobą to, co zechce a reszta przedmiotów zostanie wystawiona na sprzedaż. Za pieniądze będzie mogła sobie coś kupić.
Kupić? Renta po mężu starczała ledwo na jedzenie i opłaty. Dużo pieniędzy? Pani przytaknęła, może i dużo. I ona, Leokadia, będzie mogła kupić kwiaty i lampki na grób męża i dziewczynek? Dużo kwiatów? Pani potwierdziła. Może nawet dużo kwiatów.
Leokadia otworzyła drzwi. Ucieszyła się. Tak dawno nie miała pieniędzy na kupno świeżych kwiatów, by złożyć je na grobie. Z przycmentarnego śmietnika wybierała takie, które jeszcze całkiem nie uschły, albo sztuczne, które jeszcze całkiem nie straciły koloru i nimi przystrajała grób. Nigdy nie wzięła ani jednego cudzego kwiatka.
Siedziała na krześle i patrzyła jak panowie w kombinezonach wynoszą sprzęty. Spokojna, od lat żyjąca w innym świecie, w innym wymiarze.
Poruszyła się niespokojnie gdy mężczyźni zdjęli lustro z haczyków. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w jasną plamę na ścianie, pozostałą w miejscu gdzie wisiało przez lata. Jeden z mężczyzn potknął się. Możliwe też, że porysowana szklana tafla nie tworzyła już jednej całości z poczerniałą ze starości ramą. Rozległ się trzask i lustro w postaci migocących kawałeczków rozsypało się po podłodze.
Leokadia wydała z siebie głos przypominający wycie. Podniosła się i przysiadła. Nie odezwała się więcej, siedziała wpatrzona w zasłaną iskierkami podłogę.
Nie zobaczyła obiecanego pokoju. Tydzień później spoczęła obok męża i córek pod rozłożystym dębem.
15.11.2018
To oczywiście moje subiektywne odczucie. Ale teraz szukam lektur łatwych i przyjemnych.
Pozdrawiam Cię serdecznie i z uśmiechem:)))
Jak się dożyje to się zobaczy jak to jest mieć lat 60 i co kto przeżył
dziś mnie prowokujesz do pisania