Moja przyjaciółka M. to prawdziwa czarownica;))) Powiedziałam i nie cofnę. A było tak.
Babcia Ania wybierała się na chrzest i urodziny Calineczki. Wypadałoby się przyzwoicie ubrać, bo odkąd babcia nie musi skoro świt zrywać się do pracy, ubierać się „na wysoki połysk”, wszak między ludzi szła, z dziką rozkoszą chodzi w dżinsach, koszulkach, nauczyła się nawet chodzić na płaskim obcasie. Ciuchów tyle, że się w szafie nie mieszczą, ale… co z tego, kiedy się jakoś dziwnie skurczyły, co babcia stwierdziła jakiś czas temu, przed urodzeniem się Calineczki. No cóż, dała babcia nurka do szafy, wyjęła ukochane spódnice – nie noszone od dawna – ze świadomością, że szkoda czasu na mierzenie. Nie byłaby jednak kobietą, gdyby nie spróbowała i… wcisnęła się!!! Nawet zupełnie spokojnie. Nie we wszystkie, fakt, ale od czegoś trzeba
zacząć. Pełna euforii rzuciła się wyjmować buty leżące sobie w pudełkach, trzy pary nowiutkie, nie noszone, kupione tuż przed pójściem na wolność. Babcia zdawała sobie sprawę z faktu, iż za wolność płaci się ograniczeniem środków finansowych, na tyle jeszcze jej rozum działał. Czwartą parę, w kolorze musztardowym, założyła słownie dwa razy: na ślub syna przyjaciółki M. oraz na komunię Średniej. Ponieważ babcia ma dyżurną torebkę w odpowiednim kolorze była usatysfakcjonowana. Zadzwoniła do M. w celu podzielenia się radością w kwestii wciśnięcia się w spódnicę – dostaną kiedyś od M. właśnie.
M. opowiedziała w rewanżu jak to sobie założyła kupione sporo wcześniej buty, przechowywane na dnie szafy, trzymane na wyjątkowe okazje. Okazja taka nastąpiła, M. buty założyła i … doszła do metra, a metro ma pod blokiem. Poczuła w bucie dziwny luz, spojrzała … a tu podeszwa od reszty się odkleiła. Dobrze, że mogła wrócić i się przebrać. Poradziła babci Ani, żeby na wszelki wypadek wzięła drugie na zmianę. Babcia obśmiała, że niby jak, co, a w życiu, bo już jedne takie same buty wykończyła dokładnie i trafiła na drugie takie, coby mieć je na zawsze. Bo pasujące i wygodne, i jeszcze wyględne na dodatek. Ubrała się babcia, poczuła się jak człowiek na obcasie, w spódnicy, w delikatnym makijażu (innego nie zrobi, bo ślepa i
założywszy patrzałki wycierać nadmiar urody musi). Zadowolona z siebie i życia w kościele nie mogła się napatrzeć na tego kochanego krasnala, potem z resztą towarzystwa poszła piechotą na Meander, gdzie urodziny były świętowane. Wszystko było ok, babcia Ania opowiedziała drugiej Calineczkowej babci o przygodzie M. z butami, ona też o butach, że nie może wysokich szpilek założyć po złamaniu nogi ( co dla kobiety całe życie spędzającej na niebotycznych obcasach – jak i babcia Ania – jest co najmniej nieprzyjemne), po czym poszły z malutką w kąt sali, gdzie był placyk zabaw dla maluchów. Przykucnęła babcia Ania, a potem… zobaczyła, że jej się podeszwa od musztardowego buta odkleiła!!! W pierwszej chwili pomyślała, że da do szewca, żeby skleił, ale po dokładniejszym przyjrzeniu się zobaczyła, że cały kolor schodzi, łuszczy się i nic z tym już się nie da zrobić. Są do wyrzucenia, a nawet zapasowe fleki do nich dali w pudełku! Stoją w przedpokoju i kłują w oczy, bo jak to – nowe buty wyrzucać?
No i czy M. to nie prawdziwa czarownica;)))
6.09.2018
czekam do października bo wtedy zaczynam przetrząsać szafy i wszelakie zakamarki już tam wypatrzyłam buty do wywalenia,nie tylko buty.
a z tymi butami, to chyba jakaś epidemia…
Buty teraźniejsze są widocznie tak robione, żeby szybko trzeba było kupować nowe.