„Babie lato i kropla deszczu” – 30

Wstali oboje z Feliksem wczesnym rankiem, słońce ich obudziło zaglądając przez szparki między listewkami żaluzji. Inga pomyślała, że jeśli szybkie pranie wstawi, to jeszcze na „tanim prądzie” się upierze.

– Feluś, nie wiesz gdzie się podziało pudełko z calgoonem? Pranie chcę włączyć, szukam, szukam i nie mogę znaleźć, przecież zawsze tutaj stało.

– Może przestawiłaś?

– Po co? Zresztą przepatrzyłam wszystkie miejsca, w które mogłabym w zamyśleniu postawić… chyba, że…

– Że co?

– Że matka wzięła i pierze w calgoonie!

– Przecież jej mówiłem, żeby nie prała w rękach. Od tego jest pralka. Niech wkłada do kosza brudne rzeczy. Jeszcze znowu wannę zatka…

– Jest! Jest zguba u niej w łazience.

Inga przesypała biały  proszek do plastikowego pudełka po lodach, włożyła do środka kawałek tektury z firmowego pudełka z nazwą i zamknęła pudełko.

– Mamo! To nie jest proszek do prania – Feliks zajrzał do pokoju matki słysząc, że już nie śpi. – W tym się nie pierze. On zmiękcza wodę, żeby się w pralce kamień nie osadzał.

– Dobrze – powiedziała pani Wala.

Po dwóch dniach Inga znów szukała calgoonu, pudełko znowu zniknęło. Odnalazło się oczywiście u teściowej, bez  kartki z nazwą i bez plastikowego przykrycia.

– Ręce opadają – mruknęła.

Zrobiła na śniadanie sałatkę. Miała ugotowane trzy jajka na twardo, pokroiła je, dodała groszek, tuńczyka z puszki, wkroiła ogórek konserwowy, doprawiła solą i pieprzem, wymieszała z czubatą łyżką majonezu. Wyszło bardzo smaczne jedzenie. Rozłożyła na stole talerzyki, sztućce, postawiła biedronkowe masło w kubeczku (wczoraj kupiła dwa w niższej cenie).

– Idź Feluś, idź na górę poproś mamę – zwróciła się do męża.

Poszedł najpierw do sypialni gdzie w szufladce trzymał matki lekarstwa. Przygotował poranną porcję. Zastukał do drzwi i wszedł do pokoju. Inga usłyszała z dołu, że „nie spała całą noc i jeszcze sobie trochę pośpi”. Machnęła ręką, teściowa każdego dnia powtarzała te same słowa, nie robiły na synowej już żadnego wrażenia.

Zjedli śniadanie we dwójkę. Usłyszeli, że matka weszła do łazienki.

– Pierze – stwierdziła po chwili Inga. – Znowu pierze w rękach, a przecież dopiero pytałam czy ma coś do prania.

– Zapcha wreszcie wannę na amen – odpowiedział Feliks już poirytowany. – Tyle razy jej mówiłem, żeby nie prała w rękach tylko dawała do pralki.

Z góry dochodziły dziwne odgłosy, jakieś stukania, walenie, pluskanie. Feliks zerwał się od stołu, poszedł na górę. Inga usłyszała podniesiony głos męża.

– Mamo! Zatkałaś wannę! Ile razy mówiłem ci, żebyś nie prała w wannie, od tego jest pralka, nie możesz tego pojąć?

– Ja nie piorę w wannie – odpowiedź jest natychmiastowa.

– A gdzie? W sedesie?! Znowu kłamiesz? Dlaczego nigdy nic nie powiesz normalnie tylko musisz kłamać? To ci idzie świetnie, najlepiej.

– Nie krzycz na mnie! Wyjdź stąd!

– Nie krzyczę, tylko mówię tak, żebyś usłyszała. Podobno nie słyszysz bez aparatu! Mam wyjść? Proszę bardzo, męcz się sama. Zatkałaś i będziesz się teraz myć w misce. Ja ci nie pomogę!

Wrócił do stołu w stanie silnego wzburzenia.

– Kochanie, uspokój się, proszę cię. To jest chory człowiek, do niej nic już nie trafi. Trzeba pilnować i poprawiać, nic więcej nie da się zrobić…

– Chora? Poza głową to ona jest zdrowsza od nas!

Inga tylko westchnęła w odpowiedzi. Kochała męża, przez lata małżeństwa uczucie się zmieniło z pierwszego młodzieńczego porywu serca rozpalonego jak ogromne ognisko w stabilny, równy płomień odporny na najsilniejsze powiewy. Przyszedł czas, że bardzo musiała ochraniać nie płomień ogniska domowego, lecz płomień życia Feliksa przed podmuchami historii dziejącej się tu i teraz, zmiatającymi ludzi na Drugą Stronę Tęczy przed czasem.

– Chodź na spacer – tak długo prosiła, tłumaczyła aż wreszcie udało się jej męża przekonać i wyciągnąć na spacer.

Psy były uradowane i okazywały tę radość w sobie właściwy sposób. Zadzior szedł spokojnie, dostojnie niemal, oglądając się za siebie co jakiś czas kontrolował swoje stado. Zorka z uśmiechniętą mordką oznajmiała głośno każdemu kto szedł ulicą, że jest zadowolona, kręciła ogonkiem młynka niczym Wołodyjowski szablą i poszczekiwała co kilka kroków. Przeszli aż do ulicy Chyliczkowskiej poznając nową trasę  koło rzeki Jeziorki. Po lewej stronie ukazał się jakiś budynek, ściany prześwitywały przez wiosenną zieleń liści.

– Jakie to ładne – przystanęła Inga. – Wygląda jak dworek. Duża weranda, zejście schodkami do ogrodu, balustrada z kolumienkami, jakie to urocze!

– Tu musiał być jakiś lokal, knajpa albo dom weselny – Feliks przyglądał się odkrytemu obiektowi chłodnym okiem. – Dość zniszczony. Zobacz, dachówki bardzo stare, w złym stanie. W ogrodzie ławeczki są, lampy jeszcze ocalały. Ogród rozciąga się aż do samej wody.

– Jakie to urocze – powtórzyła Inga w zachwycie. – Okienka ma śliczne, popatrz. Mogłabym tu zamieszkać na zawsze.

– A skąd wzięłabyś pieniądze na remont?

– Ty zawsze musisz przywołać ponurą rzeczywistość – z żalem stwierdziła Inga.

– Żeby ci oszczędzić rozczarowań – próbował wytłumaczyć.

– A może ja nie zawsze chcę być oszczędzana? No, może nie tak od razu – westchnęła. – Przecież jestem realistką, tak sobie tylko pomarzyłam przez chwilę…

Poszli dalej rozglądając się po okolicy. Dobrze się szło i nie zauważyli kiedy dotarli do zielonej tabliczki z białym napisem „Konstancin-Jeziorna”.

– O, coś takiego – zdziwiła się Inga. – Zobacz gdzie nas przyniosło. Granica jakimś zygzakiem pewnie idzie. Autem jak jedziemy to się wydaje, że daleko, a piechotą jakoś szybko dotarliśmy. Odkryliśmy świetną trasę na spacery. Musimy tu jeszcze wrócić, ciekawi mnie przyszłość tego dworku. Jest prześliczny.

 cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „Babie lato i kropla deszczu” – 30

  1. Urszula97 pisze:

    Marzenia nie kosztują, warto pomarzyć. To trudne ale nerwy czasami mogą puścić, może lepiej tak niż dusić wszystko w sobie, pozdrawiam upalnie.

    • anka pisze:

      Uleńko:-) Mądrzy ludzie mówią, że lepiej wyrzucić z siebie to, co gryzie niż dusić w środku, bo stres potrafi zabić nie tylko spowodować choroby. Trudne to wszystko…
      Przytulam ❣️

  2. jotka pisze:

    Schodzenie na ziemię w takich sytuacjach jest dołujące nieco, marzymy o czymś bardzo, a tu rachunek ekonomiczny pozbawia nas złudzeń…ale życie bez marzeń byłoby zbyt szare!

    • anka pisze:

      Jotuś:-) Bez marzeń nie da się żyć! Poza tym jak Mulford powiedział NIE STAWIAJ BARIER SWEJ WYOBRAŹNI, TYLKO Z ZAMKÓW NA LODZIE POWSTAJĄ POTEM NA ZIEMI PAŁACE
      Uściski ♥️

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *