„Widocznie tak miało być” – 50

Dzień wstał bezchmurny i słoneczny. Przezroczyste powietrze przesiąknięte zapachem łąkowych roślin orzeźwiało i odbierało ochotę do dalszego snu pobudzając jakiś punkt w mózgu wymuszający aktywność. W głowie Aldony ów punkt został wyraźnie i  mocno pobudzony, więc wybrała się na spacer do domku pod lasem.

– A ty się dobrze czujesz, że sama przyszłaś? – przywitała Teresa przyjaciółkę.

– Ciąża to nie choroba – odpowiedziała Aldona. – Zapomniałaś już? To może sobie przypomnij, a nuż ci się dziewczynka trafi?

– Bardzo ci dziękuję za troskę, ale poprzestanę na moich trzech Budrysach, w zupełności mi wystarczą. Nie znam się na dziewczynkach, nie potrafiłabym się z nimi dogadać, wolę chłopaków.

–  Pomogę ci w razie czego…

– Wiesz co? A wypluj to słowo i zmień temat. Też coś! Za trochę to ja babcią mogę zostać, a ty mi tu takie tam!

– No już dobrze, dobrze, nic nie mówię. Daj coś do picia, bo mi w gardle zaschło.

Usiadły w ogrodzie rozkoszując się ciepłym, letnim dniem, omawiając różne kwestie. Między innymi poruszyły temat dotyczący wytwarzania batikowej odzieży.

– Zobacz, przyniosłam, żebyś obejrzała – Aldona wyjęła z reklamówki nieduże zawiniątko

– Co to?

– Rozwiń to zobaczysz

– Matko, jakie śliczne – wykrzyknęła Teresa rozłożywszy zawiniątko, które okazało się batikową bluzeczką.

– Zrobiłam próbę – wyjaśniła Aldona patrząc z zadowoleniem na podziw malujący się w oczach przyjaciółki. – Nieźle wyszło, prawda?

– Ty jesteś niesamowicie zdolna, nigdy bym nie przypuszczała…

– Jak miło się przekonać, że tak bardzo we mnie wierzysz – zaśmiała się Aldona.

– Głupia! Nie przypuszczałam, że coś takiego samemu można zrobić. Trzeba być artystką!

– Tylko wybrańcy, moja droga, tylko wybrańcy czegoś podobnego mogą dokonać – odpowiedziała zadowolona artystka.

– A zrobisz mi też? – spojrzała przymilnie gospodyni domku pod lasem. – Zrobisz?

– Zastanowię się, jak będziesz grzeczna, to kto wie, może…

– Zrobisz, zrobisz. A ja pogadam z Dorotą…

– Czy myślisz, że ja z nią gadać nie potrafię? – obruszyła się Aldona.

– Coś taka wrażliwa… aaa… przecież jesteś w ciąży, chociaż nie widać, no jasne. Pogadam z nią, bo mam pomysł, że w jej schowku na półpiętrze można zacząć przygotowania do waszego wspólnego artystyczno-biznesowego działania.

– Może powiesz, że Danusia mogłaby sprzedawać w swoim sklepie takie rękodzieło?

– A powiem. I dodam, że u Magdy w sklepie można reklamować twoje dzieła i sklep Danusi też – roześmiała się Teresa. – Nie ma to jak nasze sąsiedzkie interesy, zawsze ktoś coś wymyśli, potem inny coś dopowie, następny dorzuci kolejny pomysł i do przodu. Ty będziesz miała trochę czasu, oczywiście po tym najtrudniejszym okresie, kiedy malutka już podrośnie. Pójdziesz przecież na urlop wychowawczy i w tym czasie mogłabyś nawet zostać prezesem…

– Jeśli już to prezeską, nie jestem facetem. A niby czego?

– Firmy przecież, takiej …nie wiem …dekoratorsko – krawieckiej na przykład?

– Dajże ty mi spokój na razie. Skąd mam wiedzieć co się zdarzy i jak się sprawy potoczą. Nie będę teraz planować nie wiadomo czego. Przyjdzie czas, to się okaże co przyniesie.

– Dobrze już, dobrze, przecież cię nie zmuszam, poddaję tylko pomysł pod twoją rozwagę. Ale pomyśl, miałybyśmy zawsze najpiękniejsze stroje na różne imprezy… O, jak na przykład na to zeszłoroczne wesele brata Karolci.

– Przecież wyglądałyśmy zupełnie przyzwoicie, co się czepiasz. Dzieciaki też.

– A pamiętasz jacy moi chłopcy zrobili się nagle dorośli w normalnych ubraniach? Nawet zachowywać się starali – przypomniała sobie Teresa.

– Najlepszy był ksiądz – uśmiechnęła się Aldona. – Obserwowałam go, bo sympatycznie wyglądał, taki grubiutki i niewysoki. Najpierw tylko siedział, jadł i pił. Wreszcie panna młoda poprosiła go do tańca. Nie wiedziałam, czy im wolno tańczyć, widocznie wolno, tylko nie mają, biedaki, odwagi. Tańczył zamaszyście, wywijał jedną ręką i nie zginał wcale pleców zachowując idealnie proste. Wyszedł koło dwudziestej drugiej uradowany, uszczęśliwiony, że mógł trochę życia użyć.

– Ja pamiętam, że świetny był też jakiś wujek, okrąglutki jak beczułka z piwem, o niespożytej energii, wywijający coraz to z nową partnerką.

– A inny wuj, po kilku głębszych podszedł do księdza, długo z nim dyskutował i coś mu pisał na kartce. Wszyscy się śmiali, że daje spis grzechów, aby je mieć odpuszczone.

– Wesoło było, do tego jak blisko kuzynki Juranda. Okazało się przecież, że lokal jest dokładnie naprzeciwko jej mieszkania.

– I sala była sympatyczna, choć niezbyt wysoka, sufit wykończony drewnem, białe ściany, ciemne szkło w oknach…

– Ładna była. A dzieciaki jakie się na tę chwilę grzeczne zrobiły, zupełnie jak nie nasze. Tańczyły, zachowywały się jak ludzie…

– Za to później niezłego stracha napędziły, szczególnie biednej cioci Rózi, kiedy się obudziła rano a tych huncwotów ani śladu.

– A właśnie,  gdzie się dzieci podziały? Dopiero widziałam całą bandę i już gdzieś wsiąkli.

– O ile dobrze zrozumiałam – odpowiedziała Teresa, – wybierali się do wujka na strych.

– Tam ich jeszcze nie było – mruknęła Aldona.

Po miłym spędzeniu przedpołudnia Teresa odwiozła przyjaciółkę do domu Karoliny, zaopatrując ją uprzednio w dużą reklamówkę pełną jabłek z ogrodu.

– Dzięki – ucieszyła się Aldona. – Upiekę szarlotkę i nasmażę placków z jabłkami dla tej całej bandy żarłoków.

– Prawda, wcisną w siebie każdą ilość pokarmu, jakiegokolwiek, aby się dało przełknąć, zasysają niczym odkurzacz. Są w tej chwili na takim etapie, że pochłoną wszystko i jeszcze im mało – uśmiechnęła się Teresa. – Dziewczynki to jeszcze nic. Chłopaki, ooo, ci dopiero potrafią dać koncert jedzenia. Maciek zupę je w salaterce, a drugie danie na paterze do ciasta, talerze są dla niego za małe. Masz pojęcie?

– Przejściowe, długo nie potrwa – spokojnie odpowiedziała Aldona. – A pamiętasz jakim był niejadkiem?

– Jasne, że pamiętam. Jego rekord to wyplucie rano parówki, którą dostał na kolację. Nikt normalny w to nie uwierzy, ale Majka zrobiła to samo, tylko wypluła wiśnie. Widocznie taki rodzinny świr…

Dojechały pod dom a tam niespodzianka. Przed bramą stał obcy samochód, na murku oddzielającym posesję Karoliny od sąsiadów jakaś kobieta na czworakach przesuwała się powolutku od okna w gabinecie w stronę ogrodzenia kończącego posesję Karoliny. Przystanęły i ze wstrzymanym oddechem obserwowały niecodzienną scenę dopóki dziwny gość nie dopełzł do końca swej trudnej drogi i nie znalazł się bezpiecznie na twardym gruncie, przy wydatnej zresztą pomocy mężczyzny oczekującego obok ogrodzenia od strony drogi. Całemu zajściu towarzyszyło ujadanie Tiny biegającej wzdłuż ogrodzenia.

– Co się tutaj stało? Czemu pani wychodziła przez okno od doktor Zacharskiej? – zapytała Teresa.

Aldona czym prędzej weszła za bramę sprawdzając, czy przypadkiem Tinie się coś złego nie przytrafiło. W tym samym czasie podjechała Karolina swoim autem. Zdziwiona zbiegowiskiem wysiadła pospiesznie i podeszła do stojących.

– Nie! Niech pani nie wypuszcza tego potwora – krzyknęła kobieta widząc, że Aldona odsunęła bramę i pochyla się nad Tiną.

– Jakiego potwora? – zdumiała się Karolina nie mogąc zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi.

– Dlaczego wychodziła pani przez okno z gabinetu pani doktor? – powtórzyła Teresa pytanie.

– A którędy żona miała wyjść, skoro ten potwór chciał się na nią rzucić? – skoczył z pretensją mężczyzna, który okazał się być mężem pełznącej przed chwilą niewiasty.

– Jak to z gabinetu? – zdziwiła się Karolina. – Z mojego?

– Z twojego, z twojego, pełzła po murku jak glista – mruknęła Aldona urażona nazwaniem Tiny potworem. – Ja mogę moją sunię tak nazywać, bo to z miłości. Ale jak ktoś z agresją do niej… to… to… ja jej będę bronić! – spojrzała groźnym wzrokiem na oboje małżonków.

– Przepraszam bardzo, ale skąd się pani wzięła w moim gabinecie kiedy mnie nie było w domu? – Karolinie coraz mniej się to wszystko podobało. – Wyskoczyłam tylko na moment do sklepu zostawiając psa na straży a państwo się w tym czasie włamali na mój teren!

– Mam iść dzwonić na policję? – spojrzała Aldona pytająco.

– Ależ pani doktor, jaka policja, nigdy w życiu, to nieporozumienie – zaczął tłumaczyć mąż.

– Przecież to fakt. Moje kuzynki są świadkami, że nastąpiło wtargnięcie …

– Czekaj, ja powiem – odsunęła kobieta męża na bok. – Pani doktor, to było tak. Skończyły mi się leki a moja lekarka jest na urlopie. Znajoma powiedziała, że pani ma już otwarty gabinet więc pomyślałam, że przyjdę na wizytę. Przyszłam, to znaczy on mnie przywiózł – wskazała na męża. – Zadzwoniłam do bramki ale nikt się nie odezwał. Pomyślałam, że może w domu nie słychać, nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Potem weszłam do domu i wołałam. Nikt się nie odezwał, więc chciałam wyjść a tu nagle wyskoczył ten potwór…

– Potwora to ja widzę tylko jednego – mruknęła dość głośno Aldona patrząc na męża.

– …ze strasznym rykiem… – ciągnęła żona.

– Słyszysz córcia? Masz straszny ryk – Aldona przytuliła łeb Tiny.

–  …i nie mogłam wyjść z domu! Stał pod drzwiami i warczał…

– Nie stał, tylko stała, bo to dziewczynka. A co miała robić, jak intruz wszedł do domu? Arie śpiewać?

– Wtedy mąż zadzwonił do sąsiadów zza płotu, że może jakieś przejście mają wspólne. Ale nie mają, znaczy nie macie. Sąsiadka poradziła, żeby wejść do gabinetu i stamtąd przez okno na murek. Tak zrobiłam. Wtedy przyjechały panine kuzynki.

– Faktem niezaprzeczalnym jest wtargnięcie przez panią na obcy teren bez zgody i pod nieobecność właściciela – oświadczyła Teresa.

– Ależ jakie wtargnięcie, ja tylko normalnie weszłam…

– No już dobrze, dobrze, nie będziemy tu stać do wieczora, wierzę pani i zapraszam do środka. A pan poczeka w aucie – zarządziła Karolina widząc, że mąż szykuje się do wejścia prędzej niż żona. – Na przyszłość proszę nie wchodzić bez zaproszenia. Ma pani szczęście, że Tina, suczka kuzynki, jest łagodna i spokojna. Ale ja będę miała tutaj psy obrończe, które żadnemu obcemu nie darują więc radzę o tym pamiętać. A teraz  proszę do gabinetu.

Karolina udzieliła porady, potem już na spokojnie rozmawiały o nieoczekiwanym zdarzeniu, pacjentka sama zaczęła się śmiać doceniając komizm sytuacji.

– Właściwie powinnam podziękować tej kobiecie bo dzięki niej awansowałam na twoją kuzynkę – śmiała się później Aldona.

– Same awanse – skomentowała Teresa. – Karolcia awansowała na „tymczasową kucharkę” i tak już zostanie na wieki wieków, Miłosz na wujka a teraz ty na kuzynkę. Ale, ale, ja nijak  nie awansowałam, co to za sprawiedliwość? Mnie się już nic nie należy?

– Ależ należy ci się, bez wątpienia należy, na przykład możesz zostać… chrzestną mamą mojej nowej córeczki. Co ty na to?

– O matko – jęknęła w zachwycie Teresa. – Będę miała córeczkę.

– Mogłabyś się o własną postarać – podpowiedziała Karolina. – Jeszcze możesz ale to już ostatni dzwonek, latka lecą…

– Zmówiłyście się czy co? – trzeźwym wzrokiem spojrzała Teresa na pozostałe niewiasty. – Nic z tego. Prędzej babcią zostanę. Ale taka przyszywana córcia to zupełnie co innego… – rozmarzyła się znowu.

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieści, Widocznie tak miało być. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

10 odpowiedzi na „Widocznie tak miało być” – 50

  1. Urszula97 pisze:

    Oj, tak bym chciała z rana przejść pod lasem, poplotkowac ale jest u mnie jak jest. Placki z jabłkami jak były dzieci w domu to się piekło, ślubny nie lubi to czasami z wnukami.Maja przyjaciółki super relacje, świat był kiedyś inny, pozdrawiam.

    • anka pisze:

      Uleńko:-) No niestety, nie ma tego co by się chciało. A jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma 🙂 Dzieciaki zawsze lubiły placki z jabłkami, moim jeszcze serkowe smażyłam, najchętniej w soboty na śniadanie kiedy dłużej spali, bo nie musieli iść do szkoły. Teraz dziewczynki lubią 🙂
      Świat naszej młodości z reguły wydaje się super, a na pewno stosunki między ludźmi były zupełnie inne. Posyłam dużo CiP 🙂

  2. jotka pisze:

    Twoje opowieści są takie znajome, jakbyś normalnie czytała w myślach swoich czytelników lub po prostu byliśmy uczestnikami podobnych zdarzeń.
    Dialogi wychodzą Ci świetne, a to trudna sztuka 🙂
    Co ja zresztą będę się powtarzać, cudnie jest!

    • anka pisze:

      Jotuś:-) Dziękuję Ci baaardzo za te słowa, serce się raduje, gęba się śmieje, skakać z radości by się chciało 😉 …ale już trzeba uważać przy skokach, żeby sobie kości nie połamać, stawu nie zwichnąć… 😉 Niemniej jest radość !!!

  3. zamyślona pisze:

    Czekam na ciąg dalszy.

  4. L.C pisze:

    Aniu,sprtynie odpisałaś historię, faktem jest,że to tej pory nie wiemy kto to był. Dzięki. T.

  5. Mysza w sieci pisze:

    Niezła akcja z tym wtargnięcieml. Niech się cieszą, że kochana potwora tylko warczała! A co do jedzenia, to mam wrażenie, że nasz syn zaczyna wchodzić w etap pochłaniania. Choć kulminacja nastąpi pewnie w wieku dojrzewania i człek nie nadąży dostarczać Czekam na kolejny odcinek i pojawienie się małej Kruszynki. Usciski Aniu i miłego weekendu dla Was

    • anka pisze:

      Myszko:-) Mały Książę pochłania wszystko jak leci czy wybiórczo? Wygodniej z takim apetytem niż mordować się z niejadkiem, bo to jest wykańczające ;(
      W okresie dojrzewania z moimi chłopakami tak było, że a niejadków przemienili się w pochłaniaczy 🙂
      Buziaki! Zdrowia i dobrego wypoczynku na świeżym powietrzu 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *