Po co wróciłaś…” 25

Nadszedł upragniony dzień wyjazdu do Tenczynka. O szóstej rano Sergiusz  przyjechał białym polonezem. Zamienił się z kolegą na okres urlopu, zostawił mu turkusowego malucha w zamian za jego samochód.

W środku siedziała uszczęśliwiona Monika, roześmiana od ucha do ucha, trzymając na kolanach koszyk z kotką. Znalazło się w nim miejsce także i dla Bibi. Obie kocie siostrzyczki, czyli Bibi i Mimi, obwąchały sobie pyszczki i po chwili spały przytulone jakby nigdy się nie rozstawały. Obie zaś ludzkie siostrzyczki, czyli Inka i Linka, narobiły hałasu na całe osiedle witając radośnie Biedroneczkę i jej  tatę. Bez ceremonii wpakowały się do samochodu, Inka przez prawe drzwi, Linka przez lewe, biorąc Monikę w środek. Ponieważ żadna nie lubiła siedzieć pośrodku uzgodniły, że co pół godziny będą się zamieniać miejscami, żeby było sprawiedliwie.

Panienki chichotały, opowiadały sobie wrażenia z wakacji, przy czym Monika wciąż powtarzała, że z babciami – czyli mamą Doroty i mamą Sergiusza – wymęczyła się i wynudziła okropnie, bo nie pozwoliły jej nigdzie iść, grać w piłkę czy bawić się z innymi dziećmi, tylko kazały siedzieć i odpoczywać. Koszmarne takie wakacje.

– Zamykały bramkę na klucz i nie pozwoliły mi wychodzić na drogę – skarżyła się, – bo tam są spaliny. Nie rozumiem jakim  cudem spaliny były na drodze a w ogrodzie nie, skoro płot jest dziurawy. Inne dzieci biegały po drodze a ja siedziałam jak małpa w klatce. To znaczy,  nie zawsze siedziałam, bo jedna sztacheta była przybita gwoździem u góry, na dole nie. No to ja urwałam drugą, rozsuwałam je na boki, ona zasuwały się same i nic nie było widać.

– Sprytna jesteś – pochwaliły Stokrotki.

– A one nie kazały ci dużo jeść, te babcie? – spytała Inka.

– Bo nasza babcia zawsze każe nam dużo jeść, nawet jak już nie możemy – dodała Linka. – I zaraz potem się kłócą z dziadkiem, bo dziadek mówi, żeby się nie znęcała nad dziećmi.

– A babcia wtedy twierdzi, że on się wcale nie zna na wychowaniu i karmieniu dzieci – dokończyła Inka.

– Tatusiu, czy tam jest ładnie, w tym Tenczynku? – spytała Monisia.

– Prześlicznie.

– Skąd wiesz?

– Widziałem zdjęcia i slajdy.

– My też będziemy robić zdjęcia?

– Oczywiście, przecież widziałaś, że spakowałem aparat.

– Mamusiu, a ty nasz aparat wzięłaś? – zapytała Inka.

– Leży za tobą, nie widzisz? Szkoda, że nie pstryknęłam wam fotki kiedy wsiadałyście do auta.

– Nadrobimy tę zaległość na pierwszym postoju. Proponuję, żeby dziewczynki robiły dokumentację fotograficzną naszych wakacji.. Codziennie inna będzie fotografem dyżurnym, zgoda?- powiedział Sergiusz.

– Zgoda – poważnie oświadczyła Linka. – Musimy przyczaić się na zamku i koniecznie zrobić zdjęcie ducha ciotki.

– Jakiego ducha jakiej ciotki? – zdumiała się Aldona.

– Tego, co straszy w zamku, ducha ciotki Doroty.

– Dziecko, co ty bredzisz? Przecież ciotka Dorota jeszcze żyje!

– I też straszy… – Sergiusz nie trzymał się za brzuch tylko dlatego, że  nie mógł puścić kierownicy. – Zaraz wam wyjaśnię. Jedna z baszt zwana jest basztą Doroty.

– A chłopcy mówili, że widzieli ducha, już go mieli złapać ale im uciekł – tłumaczyła Inka.

– Zwyczajnie zrobili was w konia, albo wy nie zrozumiałyście  co do was mówili – zawyrokowała Aldona.

– Na pewno opowiadali wam o duchu, który wychodzi z baszty o północy i snuje się na tle granatowego nieba otoczony księżycową poświatą – mówił Sergiusz ponurym głosem.

– Właśnie, z baszty Doroty – zgodziła się Aldona.

– Ty go znasz? – zafascynowane Stokrotki wpatrywały się w matkę.

– Osobiście? Nie miałam przyjemności.

– To skąd wiesz, że o północy i że się snuje?

– To Sergiusz wie. A w ogóle wszystkie duchy tak robią.

– Wcale nie wszystkie – włączyła się do rozmowy Monika. – Mogą wyć, jęczeć, dzwonić łańcuchami albo zgrzytać zębami aż idą skry.

– To dlaczego ten się snuje? – zastanowiła się Linka.

– Bo to jest zakochany duch – podpowiedział Sergiusz.

– Aha, to znaczy, że jak duch się zakocha to się snuje – pokiwała ze zrozumieniem Biedroneczka.

– Nie tylko duch się snuje… – Aldona próbowała zachować powagę.

– Nie tak. Nie duch się zakochał jak już był duchem – sprostowała Inka, – tylko duch się zakochał jak jeszcze nie był duchem i snuje się, bo mu nie przeszło. Ale czyj to duch?

– Mogę zaspokoić waszą ciekawość, przynajmniej częściowo. To duch pięknej Doroty, która nie chciała wyjść za mąż za faceta, którego jej wybrał ojciec, bo kochała innego. Ojciec ze złości kazał ją żywcem zamurować. Ciocia Teresa mi o tym mówiła.

– Jaki podły! – oburzyły się bliźniaczki. – Lepiej wcale nie mieć ojca niż takiego.

– Tatusiu, ty byś mnie nie zamurował  w baszcie, prawda? – upewniała się na wszelki wypadek Monika.

– Oczywiście Biedroneczko, że nie, przecież nie mam  baszty – uśmiechnął do córeczki. – A co, czyżbyś już się zakochała?

– Jeszcze nie, ale kobieta musi być przygotowana na wszystko – wyrecytowała dziewięcioletnia kobieta.

– Jakbym słyszał obie babcie…- pokiwał z politowaniem głową i rozejrzał się po okolicy. – Powiedzcie, czy zmienił się krajobraz, czy jest taki sam jak koło Warszawy.

– Nie! Tu są górki i daleko widać. Ojej, jak daleko!

– A teraz droga idzie do góry.

– A tam są kolorowe pola, jak tu ładnie.

Zainteresowane zmianami zauważonymi poprzez szyby samochodu na bieżąco komentowały mijane miejsca.

– Zobacz mamusiu, tam jest wysokie wzgórze. Chłopcy mówili, że zamek na takim stoi.

– Mamusiu, pójdziemy na zamek, prawda? Zaraz jak tylko przyjedziemy, proszę.

– Nie tak zaraz ale na pewno pójdziemy. Zwiedzimy też różne inne ciekawe miejsca. Z pewnością nie będziecie się nudziły.

– Skoro jesteście tak bardzo zainteresowane zamkiem, powiedzcie kto go zbudował i czyją   był własnością?

– Oczywiście Tęczyńscy – z dumą popisała się Linka, której Maciek przy ognisku opowiadał o historii i tajemnicach zamku.

– Brawo – pochwalił Sergiusz. – Powinnyście zapamiętać jeszcze jedną ważną informację i na dzisiaj wystarczy historii. Czy wiecie coś o królowej Jadwidze i królu Jagielle?

– Pewnie – tym razem Inka pospieszyła z odpowiedzią nie mogąc pozwolić, by siostra ją zdystansowała. – On rozłożył Krzyżaków pod Grunwaldem na obie łopatki.

– Zapamiętajcie więc sobie, że do małżeństwa Jadwigi z Jagiełłą doprowadził Jan z Tęczyna, a co za tym idzie, do unii polsko-litewskiej, która połączone państwa wprowadziła w okres potęgi i świetności.

– Zapamiętacie? – upewniała się Aldona.

– Już zapamiętałyśmy – odpowiedziały zgodnym chórkiem.

– Widzisz jakie mamy zdolne dzieci? – Sergiusz dumnie się wyprostował za kierownicą.

Zjechał na pobocze i stanął. Pasażerki wysiadły rozprostować nogi. Dziewczynki wykonały serię zdjęć, każda po kolei. Dzień był pogodny lecz nie upalny. Słońce świeciło na bezchmurnym niebie, które już miało jesienny kolor, nie blado lecz ciemnobłękitny. Powietrze świeże, ostre, wręcz chłodne wypełniło wnętrze samochodu. Nikt nie protestował kiedy Aldona zaproponowała zjedzenie drugiego śniadania. Dalszy ciąg podróży upłynął na oglądaniu zmieniających się co chwilę pięknych widoków, na podziwianiu ładnych domów stojących niedaleko szosy  oraz tych stojących dalej, usytuowanych na wzgórzach.

Dorośli przyciszonymi głosami próbowali prowadzić rozmowę, niestety nieudolnie, ponieważ nieustannie przerywały im okrzyki dzieci.

– Mamusiu, spójrz jaki cudny domek! Widzisz? Ten biały z brązowymi oknami.

– Mamusiu, spójrz jaka chatka stoi na górce pod lasem!

– Tatusiu, chciałabym mieć tyle pieniędzy co na samolot.

– Oo, a na co ci potrzebny samolot, Biedroneczko?

– Nie jest mi potrzebny samolot tylko pieniądze.

– A co byś zrobiła z tymi pieniędzmi? – pytał rozbawiony ojciec.

– Kupiłabym domek w lesie. O, taki jak tam stoi. Mogłabym wziąć różne biedne kotki i pieski co nie mają domu, w którym mogłyby mieszkać. Nawet Stokrotki zmieściłyby się ze mną. Ale by było super.

– Kto wie? – zerknął na Aldonę. – Na tym świecie dzieją się bardzo dziwne rzeczy. Może choć część twego marzenia się spełni?

Ziemia krakowska witała ich słońcem, wciąż jeszcze żywą zielenią, choć czerwień korali jarzębiny rosnącej przy drodze aż nadto wyraźnie przypominała o zbliżającej się jesieni.

Piękna ta ziemia, przyciągająca oczy swą urodą, zmieniająca co chwilę kształty i kolory. To pnie się w górę sięgając nieba, to schodzi w dół poprzecinana pasami pól, urozmaicona  kępą krzewów czy drzew, by zaraz znów rozpocząć wędrówkę ku górze i spotkać się z obłokami płynącymi po niebie.

Dotarli wreszcie do Krzeszowic. Pomału przejechali przez miasteczko zwracając uwagę na nazwy ulic i wypatrzyli tę, przy której mieszkała Karolina. Mieli dla niej paczkę od Teresy, ale nie zatrzymali się. Postanowili wybrać się do niej z wizytą już po rozlokowaniu się w domku pod lasem. Po prawej stronie dostrzegli kamienną willę obrośniętą dzikim winem, z półokrągłą ścianą od frontu, pilnowaną przez dwa wysokie srebrzyste świerki. Aldona zwróciła na dom uwagę, ponieważ Teresa wielokrotnie wspominała z zachwytem ów piękny budynek.

Po przejechaniu mostu skręcili w lewo i dojechali do przejazdu kolejowego. Mieli szczęście, bo szlaban właśnie uniósł się i ruszył sznur samochodów stojących z jednej i z drugiej  strony torów. Jechali dalej. Na wprost, za zabudowaniami wznosiła się Buczyna. Po obu stronach drogi kiedyś, dawno, dawno temu, słońce odbijało się w wodzie: po lewej stronie był młyn, po prawej grobla prowadząca do wsi. Teraz wszędzie stały domy mieszkalne, resztki młyna zostały zapewne zużyte od ich budowy.

Razem z szosą skręcili w prawo, mijając wcześniej tabliczkę z napisem „Tenczynek”. Po lewej stronie mieli Buczynę, po prawej rzeczkę. Jurand pamiętał jeszcze czystą wodę, w której pływały maleńkie rybki, źródełka bijące na brzegu i powodujące nieustanny ruch piasku, łąkę pełną kaczeńców i tataraku.  Teraz rzeczką płynęły cuchnące ścieki granatowego koloru, łąkę zaś zasypano i zrobiono skład węgla. Cóż, niech żyje postęp, niech ludzkość idzie do przodu depcząc to, co stoi na drodze, nie zdając sobie sprawy, że niszcząc życie w rzece – niszczy siebie, usypując kopiec na łące –usypuje swoją mogiłę. Czyż kiedyś przyjdzie na ludzi opamiętanie?

Przejechali nad tą cuchnącą rzeczką i pojechali prosto w pola, mijając Zamkową Drogę i Styrek. Za kapliczką, pod lasem dotarli wreszcie do ogrodu uśpionego, cichego, zamkniętego ze wszystkich stron porządnym parkanem, strzeżonego przez bramę z wielką kłódką, ukrywającego w gąszczu zieleni ukochany dom Juranda.

Sergiusz otworzył bramę, wjechali do środka. Aldona wysiadła i prawie zatoczyła się uderzona upajającym, chłodnym powietrzem, wiatrem niosącym leśne wonie od strony lasu, a polne – od pól. Trzeźwo pomyślała, że najpierw trzeba się rozpakować a dopiero potem zachwycać do woli. Wzięła co było pod ręką i ruszyła w stronę domu.

1.09.2017

  • fg2002 Jesteście bardzo sympatyczni. – A może to nie o Was?
    Polecam opowieść o Erwince Barzychowskiej.
  • annazadroza fg2002:) Przeczytałam. Wstrząsające. Takich Erwinek są tysiące. Współcześnie, aktualnie, dzisiaj. Może w tej właśnie chwili na przykład w Syrii. Nawet 10-ciu nie chcieliśmy przyjąć i wyleczyć. Żeby przeżyły. Są wciąż na całym świecie, bo agresja i nienawiść biorą górę. A wystarczyłoby stosować 10 przykazań nie tylko w stosunku do innych ale przede wszystkim do siebie. Byłby raj zamiast piekła.
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Po co wróciłaś Agato?, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *