„Niezwykłe wakacje Julki” 8

 W czasie wakacji dni biegną tak szybko jeden za drugim, że traci się rachubę czasu i przestaje zwracać uwagę na datę i dzień tygodnia. Szczególnie gdy dzieje się mnóstwo ciekawych rzeczy i pojawiają się zagadki czekające na rozwiązanie.

– A ja narzekałam, że się zanudzę w Tenczynku – powiedziała do siebie Zuźka. – Tymczasem nie wiadomo kiedy minął tydzień, jutro przyjeżdża mama a my z Julką nie zdążyłyśmy zajrzeć do zamkniętej szuflady.

Zeszła do kuchni, gdzie Julka zajęta przygotowywaniem śniadania nie zwróciła na nią uwagi.

– Hej, głucha jesteś? – klasnęła w ręce.

– O rety, Zuźka! Ty małpo jedna, o mało się nie oblałam wrzątkiem.

– To uważaj co robisz. Jakaś nieprzytomna jesteś. Co ci? Nie wyspałaś się na ławce?

– Śmiej się, śmiej, a ja miałam jakieś dziwne sny i jeszcze się nie mogę otrząsnąć…

– Po śniadaniu będziesz lepiej myśleć – zaśmiała się Zuzia. – Czy ty pamiętasz, że jutro mama przyjeżdża?

– Dlatego ciocia pojechała po zakupy. Musimy przygotować coś specjalnego na powitanie, żeby wiedziała, że się cieszymy z jej przyjazdu.

– O, już ciocia wróciła, właśnie wjeżdża przez bramę. Chodź, pomożemy jej wyładować torby.

Wobec perspektywy przyjazdu pani Bogny sprawa dziwnych snów i tajemnic rodzinnych zeszła na dalszy plan. Chłopcy po śniadaniu pobiegli do kuzynów grać w jakąś nową grę. Dziewczyny pod okiem pani Halinki przeszły przyspieszony kurs pieczenia ciasta. Oczywiście najpierw entuzjastycznie wyraziły na to zgodę, pragnąc sprawić mamie przyjemną niespodziankę.

– Gdybyście wolały zająć się czymś innym niż gotowanie – powiedziała ciocia wyjmując z szafki produkty niezbędne do stworzenia kulinarnego arcydzieła – nie będę was do tego zmuszać, rozumiecie, prawda? Chłopcy często pomagają w kuchni i jest dla nich zupełnie oczywiste, że każdy zajmuje się tym, co aktualnie jest potrzebne.

– W porządku ciociu – odpowiedziała Zuzia. – Chętnie dla mamy coś specjalnego zrobimy. Stęskniłyśmy się za nią, prawda siostra?

– A gdzie mama będzie spała? – spytała Julka jednocześnie kiwając potakująco głową w stronę siostry w odpowiedzi na jej pytanie.

– Na wersalce, w pokoju dziennym – usłyszała odpowiedź.

– To będzie miała telewizor przez całą noc – zauważyła dziewczynka.

– A co, zazdrościsz? Przecież wolisz spać na ławce przed domem – szepnęła Zuzia.

– A żebyś wiedziała… Tak jak ty skradać się po ruinach – odgryzła się Julka.

– Wtedy nie było ruin, tylko wspaniała renesansowa rezydencja – sprostowała Zuzia.

– O czym mówicie ? – zainteresowała się ciocia.

– A takie tam, coś nam się śniło i próbujemy uściślić co…

Do wieczora nie było czasu zajrzeć na strych. Zresztą naprawdę im to wypadło z pamięci. Julka poszła do cioci Heli ponieważ obiecała zająć się dziewczynkami umożliwiając ich mamie spokojne zajęcie się przetworami z wiśni. Bliźniaczki nie odstępowały Julki na krok i z wielkim przejęciem słuchały bajek, którymi młodziutka bajarka sypała jak z rękawa. Zuźka zaś poszła na Skałki z Bartkiem oraz Szilką i Kasztanem. Rozmowa nastolatków rozpoczęła się od tematu wolontariatu w schronisku dla bezdomnych zwierząt i hipoterapii jako skutecznego sposobu leczenia pewnych dolegliwości, poprzez mnóstwo tematów pośrednich, aż do przyszłości Bartka jako leśnika i planów Zuzi ukończenia studiów na wydziale weterynarii.

Pani Bogna przyjechała najwcześniejszym porannym pociągiem. Pan Emil przywiózł szwagierkę z Krakowa tak jak tydzień wcześniej jej córki. Radości podczas powitania było co nie miara.

– Aż trudno was poznać po tych kilku dniach – nie mogła się nadziwić. – Opalone, uśmiechnięte, wypoczęte, choć podobno wcale długo nie śpicie…

– A nas możesz poznać? – dopytywali się chłopcy. – My już dużo urośliśmy.

– Faktycznie, na ulicy bym miała trudności, bo nie spodziewałam się aż tak dużych facetów – z uśmiechem zmierzwiła dwie czuprynki zadowolonych „facetów”.

– Mamusiu, bo tu jest bajkowo – z zachwytem zaczęła Julka. – Byliśmy na zamku, piekliśmy ziemniaki, wujek Andrzej ratował Kasztana, złapali kłusownika i go zamknęli i bliźniaczki cioci Heli są takie słodkie…

– A Zuźka i Bartek mieli randkę w czwartek … – zawołali chórem chłopcy.

Zuźka spojrzała na braci spode łba i pomyślała, że nie daruje szczeniakom, tym razem na pewno.

– …i praprababcia Frania z prapradziadkiem Feliksem przylecieli w nocy…– ciągnęła Julka.

Pani Halinka i pani Bogna spojrzały na siebie ze zdumieniem.

– Mówiłaś im coś? – spytała mama dziewczynek.

– Nie, nigdy nawet nie wspomniałam – odpowiedziała mama chłopców.

– Skąd znasz imiona pradziadków? – spytała pani Bogna.

– Chyba prapradziadków – sprostowała Julka. – Przyśnili mi się.

– I co, tak ci się przedstawili, we śnie? – z niedowierzaniem patrzyła na córkę.

– Właśnie tak było. Zastanawiam się dlaczego do tej pory nie znałam ich imion. Zuźka, ty też, prawda? – zawołała do siostry.

– Do tej pory mnie to nie obchodziło – odpowiedziała Zuźka. – Ale teraz owszem. Te rodzinne tajemnice są intrygujące. No właśnie, mamo, dlaczego nie wiemy nic o prapradziadkach, nawet nie znałyśmy ich imion? A ty je znałaś!

– Ponieważ… nie pytałyście…a poza tym… moi rodzice spełnili życzenie mojej babci…

– Czyli babcia Marianna i dziadek Wojtek – uściśliła Zuzia – spełnili wolę prababci Stefy i pradziadka Staszka.

– Właśnie – wtrąciła ciocia Halinka.

– Ale o co chodziło? – zniecierpliwiła się Julka.

– Chodziło o nieprzekazywanie informacji o okropnej kłótni miedzy Staszkiem a Feliksem, w wyniku której teść i zięć zerwali ze sobą kontakty i żonom również ich zabronili. Obaj byli okropnymi cholerykami. Feliks przyrzekł swoją córkę Stefanię bogatemu i leciwemu już gospodarzowi. Ona jednak pokochała Staszka. Sprzeciwiła się ojcu, więc ją wydziedziczył. Ot i cała tajemnica. Młodzi ślub wzięli, unieśli się honorem, wynajęli pokój w domu z czerwonej cegły przy drodze do kościoła i tam zamieszkali. Potem Staszek znalazł pracę poza Tenczynkiem, wyjechali stąd i nigdy więcej nie wrócili.

– A co z domem? W jaki sposób przeszedł w obce ręce? – dopytywały się dziewczynki.

– Stefa miała brata Janka, któremu wszystko przypadło w spadku po rodzicach, kiedy zginęli w wypadku. Sprzedał dom, pole i pojechał na Śląsk. Wtedy bez trudu można tam było dostać pracę i mieszkanie. Niestety, długo nie nacieszył się życiem, zginął w kopalni.

– Zupełnie jakby jakieś fatum zawisło nad rodziną. Dlatego nasza mama – tu Halinka spojrzała na Bognę – nie chciała o tym mówić bojąc się, że jego działanie może się przenieść na kolejne pokolenia.

– Ojej, to zabobony. Poza tym nic nie jest takie, jak się wydaje na pierwszy rzut oka – z tajemniczą miną stwierdziła Julka.

– A ty skąd taka mądra jesteś? – skrzywiła się Zuzia.

– I prababcia i praprababcia mi to powiedziały. Tam w ogrodzie…

– Chyba we śnie, siostro, chyba we śnie.

– Niech ci będzie – tajemniczo się uśmiechnęła. – A ja swoje wiem.

– Brednie – zlekceważyła siostrę Zuzia.

Wujek Emil do tej pory w milczeniu towarzyszył ceremonii przywitania głównie żeńskiej części rodziny. Gdyby nawet próbował się odezwać, zostałby zagłuszony przez pięć damskich głosów, czyli dwóch starszych sióstr, dwóch młodszych sióstr oraz Szilki, która bez wątpienia mężczyzną nie była i chętnie włączała się do rozmowy wysokim „auuu”. (Chłopcy znudzeni rozmową o rodzinnych koligacjach czmychnęli do kuchni zajadając się tam kremem, który miał być dodany do poobiedniego deseru.) Przysłuchiwał się jednak uważnie i wyłowił szczegóły, które umknęły uwadze rozentuzjazmowanych pań. Wyczekał na chwilę przerwy spowodowaną częstowaniem się wybornym ciastem z truskawkami, w którego tworzeniu dziewczynki brały czynny udział. Chrząknął, zastukał łyżeczką w swoją filiżankę z kawą jakby chciał wygłosić toast, chrząknął jeszcze raz i zrobił poważną minę starając się ukryć wesołe iskierki w oczach.

– Brednie? – zaczął. – Może niekoniecznie. Zuziu, mamy tu wątek powielający się w twoim śnie. A mianowicie córka zbuntowana przeciw ojcu, która idzie za głosem własnego serca. Nie ma zamiaru słuchać ślepo ojca i wyjść za mąż za wybranego przez niego kandydata. Ma odwagę sprzeciwić się despocie, ponosi karę, ale nie daje się zastraszyć. Pomyślcie, Dorota całe wieki spędziła w zamknięciu dopóki nie przyśniła się Zuzi. A wasza prababcia wyjechała stąd i dopiero teraz przyśniła się Julce. Powiedziała też, że ma kontakt z matką, którego na tym świecie nie miała.

– Emilku, a ty co? – zdziwiła się pani Halinka. – Może i ty miałeś jakieś sny?

– Oj miałem, miałem, ale – uśmiechnął się do żony i szeptem dodał – ale opowiem ci o nich wieczorem.

Julka patrzyła na wujka z uwielbieniem. Nareszcie jest ktoś, kto myśli poważnie i potrafi wyciągać wnioski.

– Wujku, a może poszedłbyś z nami na strych otworzyć zamkniętą szufladę w komodzie? – zaproponowała.

– Czemu nie? Chętnie – zgodził się od razu. – Niech sobie tu siostry siedzą i plotkują a my chodźmy.

– A ja to co? – konspiracyjnym szeptem spytała Zuzia. – To przecież dzięki mojemu snu…snowi…kluczyk się znalazł.

– Moje wy śpiące królewny, chodźcie – uśmiechnął się wujek.

Poszli na strych. Julka uroczyście wręczyła wujkowi mały kluczyk. Dla podkreślenia wagi chwili pomału i z namaszczeniem przyjął klucz z rąk bratanicy, obejrzał, zważył w dłoni jego ciężar. Dziewczynki wstrzymały oddech z wrażenia, kiedy wkładał kluczyk w zamek. Coś zaskrzypiało, zazgrzytało, jęknęło, stęknęło i klucz się przekręcił. Z trudem ale jednak się przekręcił. Przez chwilę wujek mocował się z szufladą. Stawiła zdecydowany opór, jakby nie chciała wypuścić na światło dzienne tajemnic, które tak długo skrywała. Nie miała szans i musiała ustąpić przed połączonymi siłami sióstr i wujka. Zaciekawionym oczom – bo i pan Emil wydawał się być ogromnie zaintrygowany – ukazała swoje wnętrze.

Niestety, nie dane im było zaspokojenie ciekawości w tym konkretnym momencie ponieważ rozległ się znajomy tupot, ściany domu prawie się zatrzęsły od naporu energii dwóch małych chłopców. Wpadli na strych roztrącając siostry.

– Ładnie to tak? – wydyszał Krzysiu.

– To wy tak same, bez nas się tu włamałyście? Wiecie co, wy świnie jesteście! Normalne świnie a nie siostry – wykrzyczał Zbysiu.

– Nie gorączkuj się braciszku – usiłowała uspokoić sytuację Zuźka. – Wykorzystałyśmy okazję, że wujek był chętny. Zawsze to lepiej dokonywać odkryć w obecności dorosłych. Prawda, siostra? – odwróciła się puszczając porozumiewawczo oko do siostry i wujka.

– Pewnie – przytaknęła Julka. – Nigdy nie wiadomo co z takiej szuflady wyskoczy.

– I co wyskoczyło? – zainteresował się Krzyś.

– Nie widziałam, bo wpadliście jak stado słoni i wszystko uciekło – krztusząc się ze śmiechu wycharczała Zuzia.

– Może mysz? – zastanowił się Krzyś.

– Coś ty, jakby w szufladzie siedziała mysz to wszystko byłoby pogryzione. A tam są przecież jakieś całe rzeczy.

– Proponuję wyjąć całą szufladę na stolik i wtedy dokładnie sprawdzimy jej zawartość – powiedział pan Emil.

– Jasne, wujek ma rację – przytaknęła Zuźka. – Przecież nie będziemy tu kucać w nieskończoność.

Szuflada została przeniesiona na stolik. Przez wszystkich, bo cała czwórka chciała mieć udział w tak wiekopomnym zdarzeniu ale wiadomo, że największy ciężar dźwigał wujek a ciężar był naprawdę spory. Stanęli wokół stolika i jakoś nikt pierwszy nie wyciągnął ręki. Nawet chłopcy przestali się szturchać i patrzyli na zamknięte stare metalowe pudełko trochę większe niż zeszyt. Na kilka paczek kopert, z których każdą ktoś kiedyś przewiązał wstążeczką.. Na drugie pudełko, nieco mniejsze od pierwszego, a napisy na nim umieszczone świadczyły, że pierwotnie zawierało sypką herbatę. Dalej leżało zawiniątko kształtem przypominające komplet sztućców. To wszystko zajmowało mniej niż połowę ogromnej szuflady. Drugą część wypełniał jeden wielki pakunek.

– Co to może być? – szepnęła Julka przerywając milczenie.

– Nie wiem. Zaczniemy od tego? – Zuźka błagalnie patrzyła na wujka.

– Jak chcecie – powiedział spokojnie ale najwyraźniej zaciekawiony nie mniej niż dzieci. – To zaczynamy. Poszukiwacze skarbów gotowi?

– Tak – odrzekli chórem.

Wujek wyjął ostrożnie to „coś”, co opakowane było kilkoma warstwami papieru i owinięte tkaniną. Z zapartym tchem patrzyli jak kładł pakunek na podłodze. Nic z niego nie wyskoczyło, nic nie wybuchło. Dziewczynki pomogły wujkowi rozsupłać sznurki oplatające papier. Zdejmowali wspólnie opakowanie, warstwę po warstwie. Wreszcie oczom obecnych ukazał się delikatny, kremowy materiał który był… przepiękną ślubną suknią, pod nią zaś spoczywał długi welon zdobiony u góry wyhaftowanymi drobnymi kwiatami niebieskich różyczek

– Jakie to cudne – krzyknęła Julka.

Pełna emocji zbiegła po schodach i chwyciła mamę za rękę.

– Mamusiu, chodź zobaczyć co znaleźliśmy. Ciociu, ty też. To jest coś cudownego.

Zaciekawione zachowaniem dziewczynki poszły z nią na górę. A tam Zuźka zdążyła już przymierzyć suknię i założyć welon na rozpuszczone włosy. Obie panie stanęły jak wryte na ten widok.

– To jest moja córeczka? Ta dama? Niemożliwe, podejrzewam jakieś czary, które moje maleństwo zmieniły w taką dużą pannę, na którą pasuje ślubna suknia – załamała ręce pani Bogna.

– Piękna, prawda mamo? Pasuje na mnie jak ulał. Jak ze starego filmu.

– Czyja może być ta suknia? – zastanawiała się Julka.

– Może być prababci Frani, córeczko. Pamiętam jak przez mgłę, że ktoś mówił o welonie haftowanym w niebieskie różyczki – przypomniała sobie mama Bogna.

– I przechowałaby się na strychu? Tyle czasu? – z powątpiewaniem pokręciła głową ciocia Halinka.

– Dlaczego nie? – odpowiedziała jej siostra pytaniem na pytanie. – Była bardzo dobrze zabezpieczona, szuflady nikt nie otwierał wieki całe więc nawet kurz tam nie wchodził…

– Kiedyś meble robiono szczelne, bardzo starannie i z dobrego surowca – wtrącił wujek Emil.

– …a na strychu jest sucho – ciągnęła dalej. – Kolejni właściciele jakoś miejsca w domu nie zagrzali, ani jeden, więc najwyraźniej nawet specjalnie nie zaglądali do strychowych zakamarków.

– Widocznie nie mieli dzieci – zauważył Krzyś.

– Bo dzieci wszędzie wejdą i wszystko znajdą, prawda? – dodał Zbyszek.

– Faktycznie, nie mieli, lecz nawet wy, moi synkowie waleczni, niczego nie znaleźliście…

– Bo nie szukaliśmy – przerwał mamie Zbyszek. – Jakbyśmy szukali, to byśmy znaleźli.

– … i dopiero dziewczyny musiały przyjechać, żeby przeszłość odsłoniła swe tajemnice…– dokończyła.

– Ale to siostry! Co prawda cioteczno-stryjeczne ale siostry – wzruszył ramionami Krzyś. – To tak jakbyśmy my sami szukali, znaleźli i tyle.

Wujek zaproponował, żeby wyjąć pozostałe przedmioty z szuflady, znieść na dół i dopiero tam spokojnie, po kolei oglądać znaleziska. Tak zrobili. W zawiniątku rzeczywiście były sztućce. Stare, srebrne, przepięknie zdobione, z pewnością przedstawiające dużą wartość. W jednym pudełku znajdowała się koperta z fotografiami, para złotych obrączek z wygrawerowanymi literami FF po wewnętrznej stronie i cyfrą 1922, która z pewnością oznaczała rok zaślubin tej pary. Dalej złoty łańcuszek z medalikiem, dwa złote pierścionki oraz srebrna papierośnica. W drugim, większym pudełku uwagę dorosłych w pierwszym rzędzie przyciągnęły zeszyty. Były to szkolne zeszyty Stefanii i Janka, jeszcze sprzed wojny. Tylko matka mogła z taka pieczołowitością przechować na pamiątkę zeszyty swoich dzieci.

– Spójrz mamo, tu jest jeszcze inne pismo, takie dorosłe – zauważyła Zuzia przeglądając jeden z zeszytów.

– Pokaż. Masz rację, inne. O rany, to są zapiski prababci Frani! Halinko, zobacz, są nawet daty!

– Coś podobnego. To pamiętnik. Pamiętnik prababci. Naprawdę odkryliście skarby, moje wy skarby kochane – spojrzała ze łzami w oczach na sprawców owego odkrycia.

– Pamiętnik? Taki dziewczyński? Też mi skarb – mruknął zawiedziony Zbyszek.

– Nie dziewczyński tylko praprababciny – sprostowała Julka.

– A co, może ta praprapra…ileś tam razy była chłopakiem? – skrzywił się Krzyś.

– Pewnie, Kopernik też była kobietą – zacytowała Zuzia.

– I nic tam już nie ma ciekawego? Same papiery? – chłopcy wyraźnie byli zdegustowani znaleziskiem.

– Wygląda na to, że papiery – odpowiedział im ojciec.

– To my sobie idziemy do domku na drzewie. Tu się zaczyna robić nudno – stwierdzili obaj.

– A idźcie, idźcie tylko potem nie narzekajcie, że was coś ominęło – upomniała Julka.

– Tu nic więcej nie ma do omijania. – I już ich nie było.

Tymczasem dorośli zaczęli przeglądać papiery. Były tam stare – jeszcze sprzed wojny – obligacje korporacyjne, spory pakiet papierów wartościowych, niektóre z nich emitował bank, inne firma ubezpieczeniowa.

– Ciekawe – wujek Emil z coraz większym niedowierzaniem czytał papiery. – Ciekawe. Pójdę z tym do kancelarii prawnej, z którą współpracujemy. Być może odziedziczyłyście po pradziadkach spadek. To znaczy nie wy ale wasza mama.

– Jak to? – zdziwiły się żona i szwagierka.

– Tutaj są dane osobowe waszych pradziadków. To była ich własność. Janek zmarł bezpotomnie, więc całość przechodzi na Stefanię a potem na Mariannę.

– Przecież Feliks wydziedziczył Stefę – przypomniała pani Bogna.

– Widocznie mu przeszło. Patrzcie, tu stoi jak byk, że uposażonymi są dzieci: Stefania i Jan. Data też jest…zaraz….zaraz…wasza mama już była na świecie.

– Nic nie jest takie jak się wydaje na pierwszy rzut oka – powiedziała Julka zaczynając rozumieć znaczenie słów przodkiń ze swego snu.

– Chyba masz rację – zgodziła się Zuzia.

– Mama nam nie uwierzy – zwróciła się pani Halinka do siostry. – Za skarby świata nie uwierzy, że to się dzieje naprawdę.

– Trzeba zadzwonić do babci Marianny. Ja to mogę zrobić – zaproponowała Zuźka.

– Wstrzymajcie się na razie. Tak jak mówiłem, najpierw skontaktuję się z prawnikiem. Może się okazać, że to jedynie pamiątka rodzinna. Powiecie mamie dopiero wtedy gdy będziecie mieć pewność co do wartości: czy jest tylko sentymentalna czy też i materialna. W drugim przypadku będzie musiała sprawę prowadzić dalej sama we własnym imieniu.

– Albo zlecić kancelarii – wykazała się Zuźka wiedzą.

– Tak, jednak w takim przypadku musi na piśmie udzielić mecenasowi pełnomocnictwa.

– Uff, ale wrażenia – dwie pary sióstr, czyli cztery dziewczyny w różnym wieku, miały wypieki na twarzach. – Pamiętnik odłóżmy na później, to będzie bardzo dużo czytania. Teraz zobaczmy zdjęcia.

Na jednym ze zdjęć ujrzeli Franię w ciemnej spódnicy, jasnej bluzce zawiązanej po szyją, w sznurowanych bucikach. Siedziała na krześle, obok stała dziewczyna podobnie ubrana.

– Rany, praprababcia Frania przyleciała do mnie w takim samym ubraniu – szepnęła Julka.

Na drugiej fotografii na tle uroczego domku z bali była uwieczniona grupa młodych ludzi obok siedzącej starszej kobiety, jeden z chłopców trzymał mandolinę. Na innej dwie kobiety siedziały na ławce obok tego samego domku, którego maleńkie okienko wychodziło na też maleńki ogródeczek. Na następnej przytulona para stała pod kwitnącą jabłonką, na kolejnej cała grupa młodych ludzi opalających się nad stawem. Była też fotka ruin zamku, na których tle trzymała się za ręce ta sama para, co pod jabłonką.

– To przecież nasi dziadkowie przed ślubem – przyjrzała się uważnie dwom fotografiom pani Bogna. – Na pewno je widziałam u mamy.

– Szila, to jest Szila – zawołała Zuzia.

Suczka usłyszawszy przez sen swoje imię zerwała się z posłania. Przez chwilę wodziła nieprzytomnym wzrokiem po obecnych. Stwierdziwszy, że nic się nie dzieje, wróciła na posłanie i znów zapadła w sen.

– To była suczka pradziadków, miała na imię Aria, bo śmiesznie szczekała, tak „auuu” – powiedziała pani Halinka. – Naprawdę wygląda identycznie jak nasza sunia.

– Pewnie dlatego się tak witała kiedy przylecieli – mruknęła Julka i krzyknęła patrząc na kolejne zdjęcie. – A to kto? Feliks? Znaczy prapradziadek?

Zdjęcie przedstawiało młodego mężczyznę w mundurze żołnierza piechoty armii austriackiej z okresu pierwszej wojny światowej.

– A ty skąd wiesz? – zdumiały się mama i ciocia.

Wujek też się zdziwił, ale nic nie mówił.

– Bo Frania i Feliks przylecieli do mnie w takich samych ubraniach i właśnie tak wyglądali – wyjaśniła dziewczynka.

Pan Emil pomyślał, że dalej nic nie powie ale ponieważ ostatnio sporo czytał w „Nieznanym Świecie”– i nie tylko – o fizyce kwantowej, światach równoległych więc jakoś sny Julki i Zuzi nie wydawały mu się dziwaczne.

– A to kto? – spytała Zuzia widząc na zdjęciu młodego chłopaka łudząco podobnego do Bartka.

– Który? Ten? – zerknęła ciocia. – Może pochodzić z rodziny Bartka, gdyby nie ubiór i fryzura powiedziałabym, że to on…

– Sama zauważyłam – mruknęła Zuzia.

bo jego rodzina od zawsze mieszkała w tym samym miejscu, wiec to pewnie jakiś jego przodek.

– Nic prostszego jak zapytać – podpowiedziała Julka.

– Nie trzeba, już wiem, to Ignacy, pradziadek Bartka. Stefania mu się podobała, podobno nawet miał zamiar się z nią żenić, ale nie wyszło – wyjaśniła Zuźka.

– A skąd ty to wiesz? – wszyscy wyrazili zdziwienie.

– A tak się zgadało…

– Bardzo lubisz Bartka? – zapytała pani Bogna.

– Lubię, bo śmiejemy się z tych samych rzeczy i te same nas wkurzają. I nawet można z nim pomilczeć – wytłumaczyła Zuzia. – Z żadnym chłopakiem w klasie tak nie jest.

 cdn

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Niezwykłe wakacje Julki, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *