Elżbieta marzyła o remoncie mieszkania. Marzyła i marzyła aż wreszcie remont rozpoczęła. Marzyła dalej, żeby udało jej się skończyć do świąt. A może nawet przygotować prawdziwy świąteczny obiad? Tak na przykład żurek, mnóstwo jajek na twardo, jajka faszerowane pieczarkami w ilościach hurtowych, bo chłopcy je uwielbiają. Albo pasztet jajeczny według przepisu już wypróbowanego, który dostała od Kasi, a ona od koleżanki z pracy. Potem pyszne kotlety z płatków owsianych, bo przecież nie jedzą mięsa, ona zresztą już właściwie też, rybę jedynie czasami. I koniecznie sos jak do ryby po grecku, ale zamiast ryby z kotletami sojowymi. Kiedyś zrobiła i smakowało, nawet bardzo. Na razie jednak nie ma gdzie i na czym ugotować, a już całkiem nie ma mowy, żeby kogoś wpuściła do tej ruiny mieszkania pozostałej po wyprowadzeniu się Mirka. Ale się wyniósł, to jest absolutnie najważniejsze, więc ona w ogóle nie powinna narzekać tylko się sprężyć i wziąć za robotę, cała reszta się w ogóle nie liczy.
Zaczęła od położenia glazury w łazience i kibelku. Płytki miała już dawno kupione, czekały w składziku na półpiętrze na swoją kolej. Najwięcej czasu zajęło jej szukanie sedesu z półką, a nie z dziurą, bo Kocio swoje potrzeby fizjologiczne załatwiał kulturalnie w toalecie więc była to rzecz absolutnie niezbędna. Wreszcie się udało, a znajomy glazurnik znajomego hydraulika podjął się wykonania remontu obu pomieszczeń.
Następnym etapem, zarazem najgorszym i najtrudniejszym do przeprowadzenia, było przebudowanie kuchni połączone ze zlikwidowaniem ściany oddzielającej ją od pokoju zajmowanego w przeszłości przez Mirka, wyglądającego teraz jak najgorsza melina w mieście, słowem: obraz nędzy i rozpaczy. Wymyśliła sobie Ela już dawno temu, że chciałby mieć dużą kuchnię połączoną z jadalnią i teraz właśnie przyszedł czas na realizację pomysłu. Święta minęły, a końca prac widać nie było. Kurz, cement, pył – pozostałe po wyburzeniu ściany – wchodziły w najmniejszy zakamarek, nawet w zamkniętych szafach było tego pełno. Każdy wyjęty ciuch należało przed założeniem na siebie porządnie wytrzepać na balkonie. Podczas jedzenia zgrzytało w zębach, psice kichały na potęgę nawet w nocy, budząc swą panią przez co była niewyspana, a co za tym idzie, zła jak osa. Wreszcie jakoś udało się opanować kataklizm, zawisły nowe szafki kupione w Ikea, stanął stół z krzesłami i zrobiło się miło, przyjemnie i przestronnie. Należało jeszcze doprowadzić do stanu używalności przedpokój, bo nijak nie pasował do pięknej kuchni i drażnił zmysł estetyczny właścicielki. Poza tym ostatni pokoik, w którym postanowiła urządzić sobie sypialnię, był również w stanie tragicznym. Nie dosyć, że zniszczony, to całkowicie zawalony rzeczami chłopców, spakowanymi i czekającymi na przewiezienie do ich własnych mieszkań, których jeszcze nie mieli, lecz w celu ich zdobycia poczynili odpowiednie kroki, między innymi składając papiery w Urzędzie Stanu Cywilnego. Oczywiście w towarzystwie swoich dziewczyn czyli przyszłych małżonek. Pokoik na razie był nie do ruszenia, odnowiła więc duży pokój, tak naprawdę jedyny, w którym do tej pory mieszkała. Na nowe meble na razie nie miała pieniędzy, lecz od czegóż fantazja i zdolności plastyczne? Stary regał częściowo pomalowała, a częściowo jego wygląd zmieniła przy pomocy okleiny samoprzylepnej i efekt okazał się nadzwyczajny. W przedpokoju stanęły szafy wbudowane we wnękę. Trwało to naprawdę długo i w takim rozgrzebanym domu przyszło Elżbiecie spędzić sporo czasu. Pocieszała się myślą, że potem będzie już tylko lepiej. Pomału mieszkanie zmieniło się nie do poznania, zaś Elżbiecie świat się chwilami naprawdę podobał.
Zmęczona do nieprzytomności nalała sobie lampkę wina, usiadła na balkonie ze świadomością, że zakończyła remontowe szaleństwo. Na razie. Sypialnię odnowi i przerobi kiedyś, w przyszłości, jak chłopcy się pożenią i będą mieli własne domy. Na razie mieszkali z partnerkami w wynajętych mieszkaniach, a mieszkanie swojej mamy Ela wynajęła i w ten sposób uzbierała pieniądze na remont. Mirek odziedziczył po swojej matce mieszkanie poza Warszawą, opuścił lokum zmarłej teściowej i dlatego Ela mogła je wynająć.
Wino było czerwone i słodkie, bardzo smaczne. Po drugiej lampce poczuła się rozluźniona i o wiele spokojniejsza. Zastanowiła się chwilę nad trzecią, przeleciało jej przez głowę pytanie, czy to już nie jest alkoholizm? Pomyślawszy stwierdziła, że jeszcze nie i zaniechała podobnych myśli. Należy jej się odrobina przyjemności ponieważ dokonała rzeczy wielkiej i jest z siebie dumna. Właśnie, jest z siebie bardzo dumna. Przed nią pojawił się promień światła. Zaciekawiona przypatrywała mu się uważnie, zastanawiając się dlaczego taki dziwny. Jakieś UFO czy co? Promień zaczął się przed nią kręcić, spęczniał jakoś dziwnie.
– Ależ z ciebie kompletna idiotka – powiedział.
– Pozwolę sobie nie zgodzić się z tobą – zaczęła ostrożnie nie bardzo wiedząc jak rozmawiać z taką dziwną istotą.
– Musiałaś się tak sama męczyć? Nie musiałaś. Ale ty chciałaś wszystkim pokazać jaka z ciebie święta męczennica…
– Nieprawda! Żadna męczennica tylko samodzielna kobieta…
– Przyznaj się wreszcie, że chciałaś zaimponować Winicjuszowi.
– Też coś – prychnęła. – A w życiu!
– Jak to nie? Przecież od czasu mandarynki nic innego nie robisz…
– O nie, to już gruba przesada – obruszyła się. – Robię mnóstwo rzeczy, a nawet jeszcze więcej. Nie będzie mi tu jakiś cudak mącił w głowie…
Rozległ się sygnał telefonu. Elżbieta podskoczyła na fotelu, gadający promień powoli rozpływał się w powietrzu aż wreszcie zniknął.
– Elka, macham do ciebie i wołam, a ty co, głucha jesteś? – usłyszała głos Kasi.
– Nie, jeszcze nie, tylko chyba przysnęłam ze zmęczenia… Ooo, stoi tu pusta flaszka po winie… i jakieś zwidy miałam…
– Nie dziwię się – skomentowała Kasia. – Otwórz mi drzwi, bo idę do ciebie. Słyszysz?
12.06.2018