Gwizdnęła na psy, które natychmiast przygalopowały z roześmianymi mordkami, minęły ją i pomknęły dalej. Jeżyn było mnóstwo, jagód też. Postanowiła wrócić po południu z odpowiednim naczyniem, bo teraz nie miała do czego zebrać owoców by zanieść je do domu. Jej uwagę zwróciło zajadłe szczekanie. Przywołała towarzystwo, które posłusznie po chwili się zjawiło i usłyszała oddalający się warkot silnika samochodowego. Za krzewami jeżyn zobaczyła wydeptane paprocie i ślady prowadzące w głąb lasu.
Pewnie służba leśna – przemknęło jej przez głowę, ale zaraz zapomniała, były przecież ważniejsze sprawy, zawróciła i poszła w stronę domu. – Krysiu, mam dla ciebie niespodziankę – zawołała od furtki.
– Ja dla ciebie też – odkrzyknęła Krysia stając na progu. – Mów pierwsza.
– Otóż Adam zapowiedział się na weekend. Nie będziesz miała nic przeciw temu?
– Przecież się umówiłyśmy, że może przyjechać kto chce i na ile chce pod warunkiem, że jest przyzwoitym człowiekiem. A Adam przecież jest? – spojrzała z uśmiechem w oczach odgarniając grzywkę z czoła.
– Pewnie, że jest – odpowiedziała Adelka również się uśmiechając. – A twoja wiadomość?
– Oprócz twojego Adama i mojego Zenka dotrze do nas Winicjusz. Mogłabyś tu jakoś ściągnąć Elkę?
– Ale jak to zrobić? Przecież zwącha pismo nosem i nie da się nabrać.
– Niech wsadzi psice do auta i przywiezie. Nie musisz mówić, że ktoś jeszcze będzie oprócz niej. Zawsze możemy zrobić głupie miny, że niby niespodzianka i nic nie wiedziałyśmy.
– Ale pod jakim pretekstem? Wymyśl coś!
– Mówiłaś, że jakieś ilustracje ma robić dla Teresy. Może tu sobie szkice porobi, tak na łonie natury. Albo fotki i potem je wykorzysta?
– Musiałybyśmy być umierające. Obydwie. Tylko wtedy dałaby się przekonać. I żebyś nie pomyślała, że w trosce o nasze zdrowie, nie łudź się. Tylko ze względu na zwierzaki, nami by się nie przejęła.
– No to… na przykład… zatrułyśmy się. I ona jest niezbędna. W końcu już nie pracuje, jest wolna. Może się poświęcić ratowaniu naszego życia…
– Przecież nasze ma głęboko gdzieś, usiłowałam ci to wytłumaczyć.
– Wszystko jedno czyje, aby się tylko tu przywlokła.
– Będzie się bała jechać sama tak daleko…
– O matko, jak ty marudzisz – zniecierpliwiła się Krysia. – Już kilka razy jeździła poza Warszawę więc na pewno sobie poradzi. A tu prosto trafić. Do Szczytna jest dobra droga a stamtąd to już właściwie rzut beretem.
– Spróbuję. Wątpię jednak w pozytywny rezultat.
Niewiarygodne, ale się udało. Elżbieta obiecała, że przyjedzie wraz z całą baterią leków na zatrucie i obiema psicami oczywiście.
– Widocznie Opatrzność ma jakieś plany w stosunku do tych dwojga. Ja naprawdę nie wiem jak ją przekonałaś – oświadczyła Krysia.
W zaistniałej sytuacji obie postanowiły udać się na jeżynową polankę zaopatrzone w pojemne koszyczki. Powtórzyła się sytuacja z porannego spaceru. Wszystkie psy zgodnie rzuciły się w tę samą stronę co poprzednio, małe z jazgotem, duże w milczeniu. Rozległ się jakiś dziwny hałas, rumor po czym dał się słyszeć warkot silnika odjeżdżającego samochodu. Adelka przywołała psy.
– Co u diabła…- zaklęła Krysia potknąwszy się o kłębowisko jakichś sznurków, żyłek, drutów i innego żelastwa.
– Tego rano nie było – zastanowiła się Adelka. – Dziwne. Przecież leśnicy przed nami by nie uciekali.
– Z pewnością. Nakrzyczeliby na nas, że psy biegają luzem albo i mandat wlepili – dodała Krysia.
– Dziwne – powtórzyła Adelka. – Rano też tak było. Jakby samochód przed psami uciekał czy co?
– Słuchaj, weźmiemy to diabelstwo ze sobą – wskazała Krysia znalezisko. – Zadzwonimy do leśników niech nam powiedzą co to takiego. Ale teraz musimy się zmobilizować, bo nas czeka dużo roboty. Rwij. Wolisz ostrężyny czy jagody?
– Z łaski swojej mogłabyś nazbierać jagód? Kręgosłup mnie boli przy dłuższym schylaniu.
– Niech ci będzie. Tylko się sprężaj. Wiesz co, miałabym stracha gdyby nie te nasze potwory. A i tak mam wrażenie jakby ktoś nam się przyglądał.
– Nie ma obawy. Potwory wyczułyby każdego. Poza tym pokaż mi takiego co zadarłby z Bazylem i Reksem jednocześnie. O małych jazgotach nie wspomnę.
– Fakt. Może się ktoś gapił wcześniej a mnie się ten wzrok do bluzki przyczepił? – zastanowiła się Krysia.
Adelka obejrzała przyjaciółkę ze wszystkich stron i parsknęła śmiechem.
– Nie masz żadnych oczu przyczepionych do bluzki, nie masz na co liczyć.
Z dziwnym znaleziskiem ciągniętym za sobą i zebranymi owocami lasu w koszyczkach wróciły do domu. Znalezisko zostawiły na zewnątrz, blisko budynku, owocami zajęły się w kuchni. Późnym popołudniem ochłodziło się, zerwał się wiatr i przygnał ciemne deszczowe chmury. Rozpadało się. Wszystkie zwierzaki skryły się w domu. Koty w kuchni, w pobliżu ciepłego jeszcze pieca myły sobie pyszczki po smacznym jedzeniu. Małe psy zgodnie wskoczyły na tapczan, oba olbrzymy na dywaniku rozłożyły swoje cielska otwierając od czasu do czasu ślepia by nie tracić kontroli nad rzeczywistością. Obie dwunożne istoty zaaferowane przygotowaniami nie zwracały uwagi na odpoczywające zwierzaki. Drzwi od domku zamknął przeciąg, uchylone okno w kuchni oparło mu się tylko dlatego, iż zostało dobrze zabezpieczone przed zamknięciem w tym celu, żeby koty mogły swobodnie wychodzić na zewnątrz zgodnie z własną wolą i potrzebą. Teraz jednak wola i potrzeba spania przeważyła nad jakimikolwiek pozostałymi z czego skorzystała Adelka wychylając się na zewnątrz połową ciała.
– Co ty robisz? – zdziwiła się Krysia. – Nie możesz wyjść normalnie przez drzwi?
– Patrzę, bo po drodze łazi facet tam i z powrotem – wyjaśniła Adelka.
– Z psem? – zainteresowała się Krysia.
– Nie, psa nie widzę.
– To po co łazi? Głupi jakiś? Jak głupi to niech łazi dalej. A ty chodź do mnie, musisz potrzymać durszlak nad wiadrem bo sama sobie nie poradzę. Szybciej.
Adelka zapomniała o facecie i jego łażeniu, potem zajęła się przygotowaniem pokoi dla jutrzejszych gości. Późnym popołudniem albo wczesnym wieczorem – jak kto woli – przestało padać. Słońce nie zdążyło już wyjść zza chmur, udawało się w podróż na drugą półkulę. Na tej zaś zrobiło się miło i przyjemnie. Oszałamiająco świeży po deszczu zapach natury, nie skażonej żadnym okolicznym przemysłem z tego prostego powodu iż żadnego nie było, wtargnął do kuchni przez uchylone okno. Krysia i Adelka ocknęły się z odrętwienia, w które popadły jakiś czas temu odpoczywając po męczących przygotowaniach.
– O, jak się ładnie zrobiło – zauważyła Adelka.
– Nawet nie wiadomo kiedy – skinęła głową Krysia. – A może byśmy się napiły po lampce wina? – zaproponowała. – W końcu natyrałyśmy się dzisiaj za wszystkie czasy.
– Czemu nie? Zasłużyłyśmy. Chyba… – zawahała się Adelka.
– Chyba? Na pewno – stanowczo powiedziała Krysia. – Ty siedź a ja przyniosę.
Dobrze im poszła jedna lampka, potem druga. Wino było po prostu pyszne, słodkie, lekkie jak wspomnienie babcinego kompotu z wakacji w podstawówce. Po trzeciej zaczął im się podobać cały świat i okolice. Po kolejnych pogrążyły się w rozpamiętywaniu problemów egzystencjalnych swoich i przyjaciół. Wtem rozległo się energiczne stukanie do drzwi i wszystkie cztery psy wyrwane z głębokiego snu rzuciły się w stronę wyjścia.
– Słyszałaś coś? – spytała Adelka.
– Ja nie, za to one pewnie tak – odpowiedziała Krysia spoglądając na psy. – Musiały coś słyszeć bo po co by wstawały i skakały do drzwi. Dziwne, czemu one się tak radują?
– Co robią?
– No, merdają, potwory. A jazgoty jazgoczą, prawidłowo…
– Ale czemu?
– O wy małpy przebrzydłe, jędze niemożebne – rozległ się niespodziewanie głos Elżbiety zaś jej głowa ukazała się w otwartym oknie kuchennym. – To ja pędzę do was na złamanie karku bo podobno chore i zdechłe, a te uchlane jak… jak… jak nie wiadomo co!
– Kryśka, przecież nie piłyśmy aż tak dużo, żeby mieć zwidy – szepnęła Adelka.
– Ty też to widzisz i słyszysz? – Krysia szeroko otworzyła oczy.
– Ja wam dam zwidy! Otwierajcie drzwi zołzy niemrawe, bo mnie tu szlag na miejscu trafi – piekliła się Elżbieta.
Adelka podniosła się z krzesła i otworzyła drzwi.
– To naprawdę ty? – nie mogła się nadziwić. – Mogę cię uszczypnąć?
– Niby czemu mnie? Sama się uszczypnij – wzruszyła ramionami Elka.
– Ale wtedy nie będę wiedziała czy to na pewno ty tutaj stoisz, bo to ja zawyję – i uszczypnęła zaskoczoną przyjaciółkę.
– Auuu – zawyła Elżbieta. – Nie dosyć, że pijana to jeszcze głupia!
– O, teraz jest dobrze – ucieszyła się Adelka. – Teraz wiem, że ty to ty a nie, że ja to ty albo ty to ja…
Rozcierając rękę Elżbieta weszła do środka obdzielając pieszczotami wszystkie psy i koty, i znaczącym spojrzeniem obrzuciła pustą butelkę po winie oraz dwa kieliszki stojące na stole.
– Co się tak patrzysz? – spytała Krysia. – Czerwone wino jest dobre na serce, nieprawdaż?
– Wszystko jest dobre byle w normie. Ale wy podobno nie na serce zapadłyście lecz na sraczkę, prawdaż?
– Narwałyśmy jagód i nam przeszło – stwierdziła Adelka. – O widzisz, tam jeszcze kilka zostało. Chcesz, to przyniosę…
– A w ogóle jak się tu dostałaś? – Krysi włączyły się szare komórki. – Żadna z nas ci nie otwierała.
Adelka przytomniejszym wzrokiem spojrzała na puste podwórko.
– A gdzie masz auto? Helikopterem przyleciałaś? Coś kręcisz.
– Nie ja kręcę tylko wy, oszustki jedne. Ani domofonu nie odbieracie, ani telefonu. Jak miałam się tu dostać? Przelazłam przez płot.
– Sama? – z powątpiewaniem skrzywiła się Adelka. – A gdzie masz psice?
– Nie sama. Chłop mi pomógł. A psice w aucie na drodze.
– Jaki chłop? – obie momentalnie zaczęły trzeźwo myśleć. – Ten co łazi?
– Moczymordy żałosne – westchnęła z politowaniem. – Przecież nie fruwa. Grzeczny nawet. Podsadził i jeszcze się zatroszczył, żebym się nie skaleczyła, bo wy jakieś żelastwa i druty kolekcjonujecie…
– O matko, Kryśka, słyszysz? Coś mi się tu nie podoba… Miałyśmy dzwonić do leśników i nam jakoś zeszło. Może teraz…
– Teraz to ja wam radzę nic nie robić. Macie promile we krwi. Otwórzcie bramę, żebym mogła wjechać na posesję, bo mi psice auto zaraz rozwalą na kawałki.
– Słuchaj, a jak wyglądał ten łazik, no, chłop? – przypomniała sobie Adelka.
– Jak chłop – wzruszyła ramionami Elka. – Jak Wargacz albo jak Solejuk z ławeczki w Wilkowyjach …nie wiem, jakoś tak.
– Ale podobni – skrzywiła się Krysia. – Nie mogłabyś dokładniej?
– Co dokładniej?
– Opisać go.
– Skąd mogłam wiedzieć, że mam się przyglądać? Mogłyście powiedzieć.
– Jak? Przecież miałaś przyjechać dopiero jutro a on łaził dzisiaj.
Krysia otworzyła bramę i Elżbieta wjechała na teren Krystianówki. Rozejrzały się dokładnie lecz żadnego łazika nie było widać. Zresztą w ogóle nic nie było widać, bo zmrok zapadł zupełny, chmury nie dawały księżycowi szansy na oświetlenie choćby kawałka terenu. Beta i Gama nareszcie wypuszczone z auta na wolność dzikim pędem wielokrotnie pokonywały przestrzeń wokół domu. Reszta czworonożnego towarzystwa dołączyła się i przez chwilę trwało pełne radości szaleństwo. Potem uśmiechnięte mordy w ilości sześciu sztuk pojawiły się w nikłym świetle sączącym się z kuchennego okna.
– Proponuję, żebyśmy tę waszą kolekcję przesunęły spod drzwi dalej od chałupy. Wylezie któraś w nocy i się na to nadzieje.
– Faktycznie, rację masz. Najlepiej pod sam płot – stwierdziła Krysia.
Tak zrobiły. Ponieważ psy były wyganiane, wysikane i zziajane, wszyscy mieszkańcy domku mogli się udać do środka. Przedtem zapadła ciemność, teraz zapadła cisza. Samochody nocowały w starej oborze przerobionej na garaż. Z domku nie przedostawała się ani jedna smużka światła. Na posesji nie było widać żadnych śladów życia. Wewnątrz domu toczyło się natomiast bardzo intensywne życie towarzyskie.
– Opowiedzcie wreszcie co z tym żelastwem – zażądała Elżbieta.
Jedna przez drugą opowiadały, rozważając wszystkie możliwe opcje, przyczyny i skutki zaistniałej sytuacji.
– Zróbcie mi jakiegoś drinka – zażądała Elka. – Nie mogę się z wami porozumieć, jesteśmy na innych poziomach…
– Słusznie – skinęła głową Adelka. – Krysiu, idź coś przynieś, żeby nasza przyjaciółka nie pozostawała poniżej naszego poziomu, bo niczego nie wymyślimy.
Elżbieta pokiwała głową z politowaniem.
– Spuścić taką z oka na tydzień i co się z porządnej kobiety zrobiło?
– Elka, a co ty zrobiłaś ze swoim kotem i papugami Adelki? –zainteresowała się Krysia.
– Nic nie zrobiłam. Każde zostało u siebie. Kamil je nakarmi albo Kaśka jak dojedzie. Jakoś się umówią. Zwierzakom na pewno nie stanie się krzywda. Moje chłopaki też o wszystkim wiedzą i zajrzą. I zabiorą Kocia.
– Jak o wszystkim? – próbowała uściślić Adelka.
– No, że macie sraczkę.
– Przecież nie mamy – zdziwiła się.
– Cicho – spojrzała groźnie Krysia. – Przecież miałyśmy ale dary natury nas uleczyły. Zapomniałaś? Miałaś milczeć jak kijanka.
– O matko, dlaczego jak kijanka? – zainteresowała się Elka otwierając szeroko oczy.
– Przecież kijanka nie wydaje z siebie głosu. Jest niema całkowicie – wyjaśniła Krysia.
– Ale jak się już zmieni w żabę to wydaje – Ela nie była do końca przekonana.
– Ale jak jest kijanką to nie – upierała się Krysia.
– No to od kiedy już nie jest? Jak ma dwie łapki czy cztery? A ogon? Co z ogonem?…
Dyskusja na temat kijanek, żab oraz ich głosu przeciągnęła się do późnej nocy. Wreszcie, szeroko ziewając, postanowiły się udać na zasłużony odpoczynek. Po dokonaniu pospiesznych czynności higienicznych padły zmęczone, każda w swoim łóżku, natychmiast zapadając w sen.
1.05.2018