Elżbieta obrała ziemniaki na obiad, wrzuciła je do zlewu w celu umycia, odkręciła kran i …gucio, zasyczało i tyle. Okazało się, że w całym domu nie ma ani kropli wody. W żadnym garnku, w żadnej butelce a wszystkie krany są suche. Jednym słowem – awaria na całego. Zadzwoniła do Kamila.
– Cześć mały, czy u was jest woda? U mnie wyłączyli.
– Oj nie wiem, cioteczko, widziałem rozkopane podwórko wracając z pracy… Już sprawdzam…jest!
– A mógłbyś mnie poratować? – żałośnie spytała.
– Przyniosę ci w kanisterku, za chwilę.
– Dzięki, życie ratujesz nie tylko mnie, zwierzakom też.
– Nie ma sprawy, zaraz będę.
Rzeczywiście przyniósł, mogła więc Ela napoić zwierzaki, zrobić sobie herbatę oraz ugotować ziemniaki. Na drugi dzień rano woda się pojawiła. Na wszelki wypadek nalała jej we wszystkie możliwe naczynia oraz do wanny. Wyszła na spacer z psami mając nadzieję, że woda już będzie bez przerwy. Niestety, po powrocie zastała znowu suche krany. Ucieszyła się, że nabrała wodę do wanny, miała przynajmniej czym spłukiwać toaletę. Wreszcie późnym wieczorem zabulgotało w rurach i popłynęła z kranów najpierw brunatna ciecz, potem już przezroczysta. Rozległ się dźwięk telefonu. To Kamil.
– Ciotka, ratuj teraz ty. Masz wodę?
Uśmiali się oboje.
– Pójdę sprawdzić… może jeszcze jest. … Jest!
Przyszedł i zabrał do domu własny kanister z Elki wodą. „Jak dobrze mieć sąsiada…”
Pozmywała zaległości kuchenne, włączyła pralkę. Wzięła się za przeglądanie szuflad, postanowiła zrobić trochę porządku i pozbyć się niepotrzebnych już papierów. Była mniej więcej w połowie zaplanowanej pracy gdy wpadł jej w ręce mały albumik ze zdjęciami robionymi w Szczawnicy. Przecież schowała go po to, żeby do niego nie zaglądać! A teraz sam się pokazał i sam się otworzył pokazując fotkę zrobioną z ręki przez Winicjusza, na której oboje szczerzyli zęby przytulając się policzkami dla zmieszczenia się w kadrze. Usiadła na podłodze oglądając zdjęcia, przenosząc się w świat na nich uwieczniony. Obok jednego była karteczka z napisanymi przez Winicjusza słowami: „dopóki cię nie spotkałem – nie wiedziałem, że jestem samotny”.
A ona, Elżbieta, była tak bardzo przestraszona swoimi uczuciami, reakcją na rozgrywające się wydarzenia, że wolała uciec i zrzucić winę na człowieka, który niespodziewanie stał się jej bardzo bliski. Rosło w niej poczucie krzywdy i jednocześnie agresja. W ten sposób mogła sama przed sobą ukrywać swoje prawdziwe uczucia i wpadać w furię na cudzy rachunek. Teraz zaczęła to wyraźnie widzieć i chwilami robiło jej się wstyd za samą siebie. W związku z powyższym w dalszym ciągu nie zgadzała się na spotkania. To znaczy przed przypadkowymi albo – delikatnie mówiąc – prawie przypadkowymi spotkaniami nie uciekała jak kiedyś, nawet przeciwnie, będąc w okolicy mieszkania Winicjusza rozglądała się dyskretnie czy gdzieś nie zobaczy znajomej sylwetki. Tak samo było podczas robienia zakupów w Hicie.
Miała najwyraźniej obecnie w swoim życiu okres przemyśleń, żyła jakby w dwóch wymiarach. W pierwszym, zewnętrznym, czas płynął według kalendarza, mijał rok za rokiem, toczyły się wydarzenia połączone przyczyną i skutkiem, dzieci „starzały się”, psy i koty też. W drugim, ściśle wewnętrznym, czas zatrzymał się na pewnym majowym weekendzie, którego skutki w realu przejawiały się w upartej niezgodzie na własne szczęście oraz w owych przemyśleniach, wraz z upływem czasu pomalutku zmieniających jej nastawienie.
Wyszła z psicami bardzo późno wieczorem, już około godziny duchów. Gama bawiła się nową piłeczką podrzucając ją i łapiąc, nagle piłka wpadła pod bramę parkingu i zjazdem potoczyła się w dół.
– Choroba jasna, nowa piłka! Co ty myślisz, że mam za dużo pieniędzy do wyrzucania w błoto? Nie mogłaś uważać? I co ja teraz zrobię? Jest za późno, żeby ktoś normalny chodził z kluczem od parkingu. .. O, idzie sąsiad z psem. Przepraszam, czy nie ma pan przypadkiem klucza od parkingu? Piłka Gamie wpadła do środka i nie mam jej jak wydostać.
– Zaraz, chyba mam – poszukał w kieszeni. – O, jest – ucieszył się.
Ela też się ucieszyła. Sąsiad otworzył bramę, Gama wpadła do środka i bezbłędnie odnalazła zabawkę. Podziękowawszy sąsiadowi czym prędzej udała się do domu. Wyjmując telefon z kieszeni zauważyła, ze ma wiadomość od Kasi. Odczytała: „położysz mi jutro farbę?”. Zadzwoniła.
– Jak piszesz to nie śpisz. A mnie się nie chce pisać, wolę ci odpowiedzieć ustnie.
– No więc odpowiedz.
– A po co teraz?
– Mam straszne odrosty, nie mogę tak iść do ludzi.
– Do jakich ludzi? Przecież idziesz do pracy.
– Oprócz niektórych przełożonych tam też zdarzają się ludzie. Ale ogólnie ja się do tego świata nie nadaję. Bo tu i teraz gloryfikuje się cechy, które są dla mnie nie do przyjęcia: plotkarstwo, intrygi, obmawianie, robienie złej opinii innym żeby wywyższyć siebie, jakieś skarżenie, donoszenie, ten wyścig szczurów… to jest wstrętne.
– Zahacza o mobbing…
– Dla mnie liczyło się koleżeństwo, współpraca, lojalność, a tego u młodych nie widać. No, u niektórych, ale akurat z taką „młódką” przyszło mi ostatnio mieć do czynienia. Coś takiego jak nadrzędność celu, coś ważnego dla całego wydziału teraz nie istnieje. Co dopiero mówić o rzeczywistym ocenianiu przez przełożonych, którzy ucha nadstawiają tylko dla jednej strony. O docenianiu pracy czy choćby zainteresowaniu pracownikiem nie ma mowy jeśli nie należy do grupy koleżeńskiej…
– Ktoś ci wyraźnie na odcisk mocniej nadepnął…
– Minęło mi trzydzieści lat pracy i nic. Były medale, dostały osoby pracujące chwilę zaledwie. Były premie, dostałam taką, że wstyd, najniższą jaka mogła być. Wszystko po to, żebym nie wytrzymała i sama odeszła z pracy i przestała bruździć tym, którzy chcą zniszczyć bibliotekę. Gdybym mogła, ani chwili dłużej bym nie została. Mam już dość, kompletnie dość. Nie mogę patrzeć na to dzieło zniszczenia, rozumiesz?
– Teraz rozumem dlaczego nie śpisz. I ciebie też rozumiem, przecież miałam tak samo…Nie pamiętasz, że Larwa moją pracownię zniszczyła, że mnie nie wpuściła do szkoły?
– Dziewczyno, to chodzi o wspaniały księgozbiór gromadzony od 1945 roku, jego zaczątkiem były książki, które przeżyły wojnę i powstanie, a w zbiorach znajdowały się cuda nawet sprzed dwustu lat. A taki kretyn zwany naczelnikiem sobie kpi i mówi :”pani Kasia pewnie broni biblioteki jak niepodległości”…
– Dostaną kiedyś wszyscy dokładnie to, na co zasłużyli. Przecież o tym wiesz. Ty musisz wytrzymać do emerytury i tyle. O niczym więcej nie myśl.
– Ale mi żal, tak mi strasznie żal tego wszystkiego. Jak można spokojnie znieść, że przyszła banda idiotów i niszczy to, co inni budowali przez całe życie i co służyło dosłownie tysiącom ludzi przez dziesięciolecia?
– Pozwól, że zacytuję klasyka: co poradzisz jak nic nie poradzisz? Straciłaś tam zdrowie, masz nerwicę, chore serce i astmę dzięki temu, że całkowicie poświęciłaś się pracy. Więcej już nic nie zrobisz. Weź sobie coś na uspokojenie i śpij. Masz dla kogo żyć.
– Może i masz rację. Nawet na pewno ją masz. Ale co z tego? W każdym razie dzięki ci kochana za dobre słowo.
– Ależ nie ma za co. Idź spać. Jutro wrócimy do tematu.
24.04.2018
- fusilla Jak się człowiek dowiaduje tego, co się teraz dzieje prawie nagminnie w zespołach pracowniczych, to cieszy się, że jego to ominęło i jest na emeryturze! Ale z drugiej strony, to bierze żal. Żal tych wszystkich, kórzy muszą pracować w takim kołowrocie. Przecież to się chyba nie chce rano wstawać, jak sie o tym pomyśli!?
- Gość: [annazadroza] *.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl Fusilko:-) Też już nie muszę i jestem szczęśliwa z tego powodu, bo nie dałabym rady tak funkcjonować. Zal mi młodych, którzy muszą własne życie zawiesić na kołku i wszystkie siły poświęcać pracy. Są w sytuacji bez wyjścia, bo za coś trzeba żyć, dlatego coraz młodsi ludzie mają problemy zdrowotne biorące się ze stresu.