Zanotowałam 4 grudnia, dopiero dziś dorwałam się do Lapka. Pomyślałam jednak, że taka historia nie może zostać w ukryciu 😄
Ile może wrażeń dostarczyć jeden dzień? Noo, mnie dzisiejszy dostarczył ich w nadmiarze, kilometrów zrobiłam chyba za cały miesiąc. Otóż miałam na dziś wyznaczoną wizytę u okulisty w klinice MAVIT, z której korzystam od wielu lat. Mieszkając na Ursynowie miałam ją na wyciągnięcie ręki. Teraz jest kawałek drogi. Dopóki MS mógł mnie zawozić nie było problemu. Teraz jednak, kiedy babci D. nie można zostawić samej, musiałam pojechać środkami lokomocji miejskiej. Sprawdziłam autobusy, trzeba się przesiadać, ale z tego samego przystanku więc bezproblemowo. Mogłam jechać jak zawsze autobusem do Wilanowskiej i dalszą drogę odbyć metrem. Lecz nie, zachciało mi się sprawdzić inne połączenie. Nie padało, śniegu też nie było, słoneczko wyglądało, pięć stopni na plusie więc pogoda wymarzona na taki eksperyment. W jedną stronę udało się idealnie, miałam sporo czasu, wysiadłam więc koło mojego (już nie, bo Małego) domu i przeszłam piechotą z wielką przyjemnością odcinek od Indiry Gandhi do Płaskowickiej wspominając i stwierdzając po raz nie wiem który, że kocham Ursynów. Zobaczyłam część zagospodarowanego już terenu nad tunelem po jednej stronie, na drugiej akurat prace trwały. Najokropniej wyglądał ten teren podczas budowy tunelu obwodnicy, teraz już przestało straszyć. Przypomniało mi się jak wyglądała budowa metra, jak wyglądały chaszcze przed budową metra… Moje prawdziwe, takie „prawdziwie moje” życie rozpoczęło się od zamieszkania na Ursynowie. Mały miał wtedy roczek, Duży cztery latka 😊Zmieniło się otoczenie od tego czasu. Kiedy wprowadzaliśmy się było dokładnie jak w „Alternatywy 4”, zresztą serial kręcony obok, pamiętam jeszcze lokomotywę służącą lokatorom bloku (zarządzanego przez Stanisława Anioła) do ogrzewania… Z ogromnym sentymentem serial zawsze oglądam jeśli przypadkiem trafię (teraz tylko na YT, bo przecież tv nie mamy od dawna). Nie mówiłam Królowej Marysieńce, że będę w „rodzinnych” stronach. Musiałam mieć chwilę samotności dla – po prostu – regeneracji, bo czuję się „kompletnie znużona psychicznie”, tak mogę określić obecny stan. Pomogło, idąc czułam lekkość i radość z przejścia znanymi ścieżkami, którymi milion razy chodziłam z dziećmi, przyjaciółkami i psami. Sprawdziłam, że dojazd mam dobry i do Marysi w odpowiedniej (czyli możliwie wolnej) chwili spokojnie podjadę. Autobus linii 192 – pierwszy i jedyny wówczas na Ursynowie dowiezie mnie na miejsce.
Sprawę medyczną sprawnie i szybko „odbębniłam”, nie pogorszyły mi się ślepia od poprzedniej wizyty. Ruszyłam w powrotną drogę i tu się zaczęły schody… Myśląc, że tą samą trasą autobus będzie wracał i na Puławskiej się przesiądę w docelowy, który mnie do domu dowiezie, byłam spokojna i zamyślona. Lecz on skręcił! Kiedy tylko się zatrzymał wyskoczyłam i… poszłam nie w tę stronę co powinnam 😒 Zobaczyłam jakiś przystanek w oddali więc ruszyłam przed siebie, a tam – zupełnie nieznane mi autobusy, znaczy linie. Poszłam dalej widząc kolejne przystankowe zadaszenie i … znów to samo. Rozejrzałam się wreszcie wokół i nie poznałam miejsca! Gdzie ja się znalazłam? Poszłam dalej i na kolejnym przystanku znalazłam autobus jadący na Puławską. Odetchnęłam z ulgą i wsiadłam, bo właśnie nadjechał. Poczekałam spokojnie na „mój domowy” autobus ciesząc się niezmiernie, że wreszcie do domu wrócę. W międzyczasie zrobiło się chłodniej, na szczęście kurtka z kapturem i dyżurne rękawiczki w kieszeni mnie uratowały. Tak sobie jechałam, jechałam i nagle… mój autobus zamiast jechać prosto skręcił! No nie! To niemożliwe, pomylił się kierowca czy co?! Dojechał pod centrum handlowe i zakończył jazdę. Okazało się, że trasa została skrócona… Kawał drogi znów miałam przed sobą! Tylko teraz chociaż wiedziałam gdzie jestem 😊Tak więc wyszłam z domu o 10-ej rano, a wróciłam przed szesnastą zmachana do nieprzytomności prawie. Wniosek wysnułam jeszcze po drodze: koniecznie muszę się nauczyć korzystać z gps-a (czy jak mu tam). Przecież gdybym to umiała nie musiałabym pokonywać kilometrów w przeciwną stronę niż powinnam. Cóż, nauka kosztuje 😊
🌸🌸🌸🌸🌸
Dziś już 19 dzień grudnia, święta za chwilę. W weekend miałam Calineczkę i dopiero sobie to uświadomiłam. Trochę chałupę ogarnęłam, bez napinki, bo po prostu nie mam siły w związku ze związkiem … Dużej choinki nie stawialiśmy, wystarczy mała. Od Magdy piękne dekoracje dostałam, jak zawsze, bo Magda wielką artystka jest i ma talent Pomiędzy patrzę a widzę – między słucham a słyszę

… nowy, przepiękny wianek świąteczny …

… to jest coś pięknego, liski na śniegu i klimatyczne światełka zamontowane …

… ten wianek wisiał przez cały rok, teraz tylko miejsce pobytu zmienił …
Calineczka chętnie pomaga w kuchni, choć jeść już niekoniecznie ma chęć 🙂

… muffinki robiłyśmy wspólnie 🙂 …
Poza tym dzień jak co dzień, w kółko to samo z babcią D. Wciąż się zastanawiam jakim „tworem” jest ludzki mózg, jak to możliwe, że raz działa, a za chwilę nie; że chora w kilka sekund już zapomina co było wcześniej; że odstawia kubek z kawą (Inką) i idzie, aby jej zrobić kolejną; że potrafi założyć kilka par spodni jedne na drugie i bluzki na swetry mając ich nawet pięć… Okropność naprawdę. Chora nie wie tego wszystkiego co robi albo czego nie robi, zaś opiekunowie muszą znosić te wszelkie pomysły i zachowania nie z tej ziemi… Dobrze, że jesteśmy we dwoje, „wespół zespół” zawsze łatwiej ❤️❤️
🌸🌸🌸🌸🌸
Serdeczności wszystkim posyłam i dziękuję, że zaglądacie do mojego (zaniedbanego ostatnio) kącika. Noworocznych postanowień nie robię z reguły, ale tym razem postanawiam nie dać się więcej odgonić od bloga żadnym złym myślom. Udanego weekendu i nie zamęczcie się przygotowaniami świątecznymi. Jak ktoś powiedział, to święta, nie wizyta SANEPID -u 🙂
❄️🎄🎄🎄🎄🎄❄️