Dziś byłam na rehabilitacji po raz pierwszy. Nie w ogóle, tylko w tym „turnusie”, na szyjny odcinek kręgosłupa. Czekałam od sierpnia i się doczekałam:) Udało mi się nawet zmienić godzinę i od jutra będę skoro świt o siódmej piętnaście w gabinecie, tym sposobem potem do Calineczki zdążę „na służbę”:)))
Wieczorem wyjęłam z zamrażalnika pierogi, więc miałam gotowy obiad, zupa została z wczoraj. Babcia D. wylała swoją porcję do sedesu, bo na pewno gotowałam w garnku aluminiowym i przeszła smakiem. Przysięgam, że takowych garnków nie posiadam, nie posiadałam ani nie zamierzam ich mieć. Jeszcze w
poprzednim stuleciu moja mama wyrzuciła ostatni taki rondelek, gdy przeczytała, że nie należy ich używać ze względów zdrowotnych. Po obiedzie i wyjściu z psami (co za psia pogoda, brr, mokro, wietrzno, choć ciepło, +10 stopni było) usiadłam do Lapcia, miałam zaległości w komentarzach i tak się pogrążyłam w rozmowach z Wami, że dopiero teraz oderwałam się od życia towarzyskiego na blogu. Chciałabym jeszcze przełożyć część książek w inne miejsce, bo kupiliśmy mały regalik specjalnie dla nich. To nie błąd, nie „na nie” tylko „dla nich”, dla przyjaciół. Bo przecież książka to najlepszy milczący przyjaciel człowieka:)))
29.01.2018
A ja wracam do książek sprzed…( oj dawno to było;) i czytam
z rzewnym wspomnieniem chwil kiedy miałam je pierwszy
raz w ręku. Teraz wyczytuję inne myśli inne problemy a książka ta sama…
ale to dość trudne do czytania.