„Pasma życia”16e

Wieczorem nadciągnęły chmury nie wiadomo skąd, jak to w górach. Pojawiły się nagle i lunął deszcz. Padał przez całą noc „jednaki, miarowy, niezmienny”. Ranek wstał jeszcze mokry i pochmurny, ale po chwili wyłoniło się słońce, ożywiło i rozweseliło zamglony świat, obudziło Elżbietę na tyle skutecznie, że wychyliła  spod kołdry nie tylko czubek nosa, ale całą głowę. Słuchając szumu deszczu i bębnienia kropli o poręcz balkonu miała ochotę cały dzień przeleżeć w łóżku z książką w ręku, ale kiedy promienie słoneczne poczęły wesoło skakać po kropelkach zawieszonych na drzewach i krzewach uwalniając skryte w nich maleńkie tęcze – natychmiast zniknęła chęć leniuchowania, zaś obudziła się dusza podróżnika odkrywcy. Może nie tak do końca sama z siebie… Na sąsiednim balkonie pojawił się Winicjusz.

– Hej, hej, sąsiadeczko! – usłyszała Ela głos, który wywołał jej uśmiech. – Deszcz już sobie poszedł za góry. Może się wybierzemy do Czerwonego Klasztoru? Odezwij się! Wiem, że nie śpisz, bo otworzyłaś drzwi na balkon.

Odrzuciła na bok kołdrę i wyszła na balkon. Była w zielonej piżamie z krótkim rękawkiem zakrywającej wszystko, co jej zdaniem powinna zakrywać.

– Cześć sąsiedzie – odpowiedziała mrużąc oczy przed oślepiającym blaskiem dnia. – Mówiłeś o czymś czerwonym czy mi się śniło?

– O Czerwonym Klasztorze. To na Słowacji. Idzie się tam wygodną drogą wzdłuż Dunajca. Inne szlaki są w tej chwili mokre i śliskie, ale Drogą Pienińską można iść nawet w czasie deszczu. Co ty na to?

– To znaczy na co?

– Na propozycję wycieczki na Słowację w moim towarzystwie.

– Czekaj, niech no pomyślę…- uśmiechała się do niego, do swoich myśli, do przestrzeni międzyplanetarnej…

Jej uśmiech mógłby rozjaśnić mrok w Winicjuszowej duszy gdyby takowy tam panował, teraz zaś przeganiał ostatnie deszczowe chmury snujące się nad Palenicą. Winicjusz patrzył na ten uśmiech, na kształt ciała dobrze widoczny pod bawełnianą piżamką, która – choć ze ścisłego materiału dobrze kryjącego ” zawartość” – uwydatniała kobiece kształty Elżbiety nad wyraz mocno rozpalając wyobraźnię Winicjusza. Sam był tym zdziwiony. Bez problemu mógł zdobyć każdą kobietę, na którą zwróciłby uwagę. Ale już go to nie pociągało. Teraz nagle został zaskoczony przez własne odczucia. Nie myślał o seksie. To znaczy myślał, był przecież normalnym, zdrowym facetem. Lecz oprócz tego odczuwał chęć przytulenia Eli, Elżuni, chronienia jej i oderwania od tego życia, które tak bardzo ją doświadczyło, dało jej taką szkołę, że mało kogo nie złamałaby do końca. A ona przetrwała. I potrafiła być taka świeża, czysta, prawie dziewczęca i sprawić, że i on w jej obecności poczuł się innym człowiekiem. Takim nowym i oczyszczonym. Jakby cofnęły się lata. Jakby całe życie było dopiero przed nim a nie za nim. To było zaskakująco niesamowite wrażenie. Elżbieta przeciągnęła się jak kotka, nieświadoma, że w ten sposób, eksponując pod obcisłą piżamką atrybuty swej kobiecości wywołuje u sąsiada nasilenie określonych myśli i pragnień, i ziewnęła.

– No dobrze, to kiedy wyruszamy? – spytała.

– Jak tylko będziesz gotowa.

– To daj mi pół godziny.

– Ani chwili dłużej, wejdę po ciebie siłą – zagroził.

– Pomyślę o tym – ze śmiechem skryła się w pokoju.

– Może ci pomóc? Będzie prędzej.

Na wszelki wypadek sprawdziła czy drzwi do pokoju są na pewno zamknięte i oparła się o nie plecami. Uświadomiła sobie, że wcale nie musiała się odwracać, aby sprawdzić czy Winicjusz stoi na balkonie. Wiedziała, że jest i  na nią patrzy. Była pewna, że się uśmiecha. Czuła, jakby ją dotykał łagodnie, z czułością, delikatnie… Jakie to miłe… Poddała się dawno zapomnianemu uczuciu do chwili uświadomienia sobie własnej reakcji. Spięła się wtedy w sobie, wzdrygnęła, wstrząsnęła, jakby zrzucając z siebie to coś, co sprawiło, że znów poczuła się kobietą… No nie, nie może sobie na to pozwolić. W żadnym razie. Zaangażowanie uczuciowe to ból, cierpienie, wykorzystywanie, porzucenie, szantaż psychiczny i emocjonalny połączony z przemocą fizyczną. Nie chce więcej przeżywać niczego podobnego. Każdy marzy o czymś takim jak miłość, szacunek, opieka ze strony partnera. Jednak ona nie wierzy w takie bzdury, w realnym życiu się nie zdarzają. No, może czasem, innym, bo jej na pewno nie. Poczuła znajomy skurcz żołądka.

– Hej jesteś tam, czy cię UFO porwało? – usłyszała głos Winicjusza. – Wiem, wiem, jesteś myślącą kobietą, ale już strasznie długo myślisz.

– Fakt. Zapomniałam, że jestem na urlopie i… coś mi się przypomniało…No właśnie, jestem na urlopie i nikt nie będzie mnie poganiał! Sama sobie doskonale dam radę!

Przymknęła oczy i z uśmiechem na twarzy pomyślała co by było, gdyby nagle się tu zjawił. Poczuła, że silny rumieniec oblewa ją całą. Jak to możliwe, ze myśli i czuje niczym nastolatka? Oczywiście niegdysiejsza nastolatka, teraz są inne. To chyba dlatego, że całe lata nie była z mężczyzną. Mirek napawał ją odrazą i wszelkie próby zbliżenia z jego strony od dawna powodowały u niej odruch wymiotny. Zresztą od wielu lat już nie próbował, z czego była zadowolona mając o jeden stres mniej. Zupełnie nie mogła sobie siebie wyobrazić w intymnym zbliżeniu. Jej wyobraźnia nie znała już tej drogi, nie działała w tym kierunku… To dlaczego tak skwapliwie rzuciła się do drzwi sprawdzić, czy są zamknięte? Dlaczego teraz stała jak osioł i czuła gorąco nie tylko na twarzy, ale falę ciepła wyraźnie przechodzącą przez całe ciało? Sama nie mogła zrozumieć tych odczuć. Jedyne czego była pewna to fakt, że nie były nieprzyjemne… Skojarzyła, że obudziło się w niej coś na kształt poczucia własności. Łapała się na tym, iż kobiety zwracające uwagę na Winicjusza w jej obecności – a oczywiście takowych nie brakowało – zaczynają działać jej na nerwy. „Może małpa obudzi się cała połamana i będą ją bolały kości” – pomyślała o uśmiechającej się do jej… no…przyjaciela…O rany, towarzysza wycieczek przecież! U innej z satysfakcją dostrzegła zwisający brzuch widoczny spod zbyt krótkiej bluzki… O jejku! Za kilka minut miała być gotowa! Wskoczyła szybko pod prysznic. Woda przywróciła ją rzeczywistości. Nie znosiła innej kąpieli poza gorącą lecz teraz nie miała czasu na zastanawianie się nad takimi drobiazgami jak temperatura wody. W rekordowym tempie założyła bluzeczkę koloru khaki i białe rybaczki w cętki koloru bluzeczki. Przejechała szczotką po włosach, podpięła je po bokach spinkami. Jeszcze tylko ciemne okulary, plecak… rety, o mało nie wyszła w klapkach. Szybko zawiązała sznurówki białych adidasów. Była gotowa dokładnie w momencie, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Przez głowę przemknęła myśl: co by było, gdyby jednak drzwi były otwarte a ona pod prysznicem…

– A idźże głupia babo – ofuknęła samą siebie otwierając drzwi.

– Mówiłaś coś do mnie?

– Nie, do siebie. Czasem dobrze z kimś mądrym porozmawiać – uśmiechnęła się promiennie.

– Nie do wiary! Jesteś gotowa co do minuty! To naprawdę wyjątkowe.

– Bo ja w ogóle jestem wyjątkowa – rzuciła mu łobuzerskie spojrzenie, przekręciła klucz w zamku i ruszyła schodami w dół.

– W to akurat wierzę bez zastrzeżeń – stwierdził dogoniwszy ją na półpiętrze.

– To w którą stronę idziemy? – rzuciła ignorując uwagę.

– Mostkiem przez Grajcarek, deptakiem do Dunajca, do granicy a potem jest rozwidlenie do Leśnicy i do Czerwonego Klasztoru – wyjaśnił.

– Ile czasu zajmie nam droga?

– Z tobą jakieś dwie i pół godziny.

– Co to znaczy ze mną? A beze mnie?

– Bez ciebie to ja bym tam w ogóle nie szedł. Byłem kilka razy. Tobie chcę pokazać najpiękniejsze zakątki Pienin. Bo warto.

– Warto ze względu na Pieniny czy na mnie? – zajrzała mu w oczy odwracając się  i oczywiście  musiała się potknąć na ostatnim stopniu, bo jakże by mogło być inaczej.

Chwycił ją za rękę chroniąc przed upadkiem i przyciągnął do siebie czekając aż odzyska równowagę. Na ułamek sekundy oparła się o niego, przylgnęła całym ciałem i poczuła zawrót głowy. Odsunęła się gwałtownie.

– Dzięki. Uratowałeś mnie przed upadkiem.

– Widzisz? Jestem ci potrzebny. Co byś zrobiła beze mnie?

– Prawdopodobnie wybiłabym sobie zęby, a na pewno dorobiłabym się siniaków.

– Albo skręciłabyś nogę i ominęłaby cię fantastyczna wycieczka w moim towarzystwie.

– To byłoby straszne. Chodźmy wiec zanim coś się znowu stanie i faktycznie udaremni nasze plany – miło było powiedzieć „nasze” a nie jak zawsze: „moje” plany.

Na deptaku nad Grajcarkiem było tłoczno i gwarno. Turyści wykorzystywali każdą chwilę pobytu. Opalali się nad wodą, dzieci karmiły kaczki, brodziły w wodzie po kamieniach, ścieżką rowerową przemieszczały się w obie strony rowery i takie śmieszne czterokołowe pojazdy poruszane siłą ludzkich nóg.

– To jakby dwa rowery połączone poprzecznymi siedzeniami – stwierdziła Ela. – Fajne ale chyba męczące, trzeba się strasznie nakręcić nogami, żeby toto jechało.

Szybkim krokiem doszli do Dunajca mijając po lewej stronie pensjonaty, pola namiotowe, stragany z pamiątkami.

Przełom Dunajca to rzeczywiście cud natury, na pewno jeden z cudów świata. Po obu stronach wznoszą się skały to ukryte w gęstwinie zieleni, to bielejące w słońcu, rzucające się z daleka w oczy, odbijające się w wodzie zmieniającej barwę w zależności od głębokości koryta i szybkości nurtu w danym miejscu, od prawie czarnej poprzez brąz, różne odcienie zieleni po szmaragd.

– Zobacz, tu po lewej stronie jest wejście do schroniska na Orlicy. Potem można iść dalej aż do Palenicy.

– Przecież wiem, byłam – odrzekła dumna z siebie. – Nie wszystkim mnie zaskoczysz.

– Ale na pewno ilością ryb. To znaczy – widokiem dużej ilości szczęśliwych ryb. Spójrz.

Spojrzała w dół. Oparła się o metalową barierkę i zafascynowana przyglądała się rybom o pomarańczowych płetwach kłębiących się w płytkiej, ciepłej wodzie. Zjadały  kawałki chleba rzucane przez turystów. Częstokroć były szybsze od kaczek, które gromadziły się tłumnie dobrze wiedząc, że przy dużej ilości ludzi mogą się bez trudu pożywić. Ryby okazywały się być sprytniejsze, zwinniejsze i potrafiły sprzed dzioba rozleniwionej kaczki porwać smaczny kąsek wyskakując ponad poziom płynącej wody, zostawiając zdziwionej kaczce rozsiane w powietrzu kropelki wody migocące w promieniach słońca.

– To są prawdziwe dziwy – szepnęła.

– Nie Elżuniu, nie masz racji. Dziwy są tam – wskazał ruchem głowy ławeczkę, na której siedziały dwie potwornie wymalowane dziewczyny w króciutkim mini, hałaśliwe, chichoczące, widocznie próbujące wzbudzić zainteresowanie. – Jedna przyjmuje od ósmej do szesnastej, druga do dwudziestej czwartej, gdy koleżanka odsypia. I są na gościnnych występach.

– A ty skąd znasz takie szczegóły?

– Życie, dziewczyno, życie uczy obserwacji i wyciągania wniosków – puścił oko w jej stronę.

Objął Elżbietę ramieniem. Nie wyrwała się i szli przez chwilę w milczeniu. Przez jej mózg przelatywały znowu dziesiątki myśli i obrazów. Tak właśnie powinno być, tak wygląda prawdziwe życie, kobieta i mężczyzna idą przytuleni, sprawia im radość sam fakt bycia obok siebie, razem obserwują otaczający świat, razem rozwiązują problemy, zwyczajnie są razem… Nieposłuszne łzy stoczyły się po policzku, nie chciały zostać pod powiekami.

– Co się stało? – Winicjusz pochylił się nad nią zaniepokojony. – Coś nie tak?

– Oj tak, właśnie, że tak. Jak nigdy w moim życiu. A ja sobie na żadne słabości nie mogę pozwolić – ruszyła szybciej do przodu zręcznie wysuwając się spod ramienia towarzysza.

– Elżuniu, nie jesteś nadczłowiekiem. Masz prawo do wszystkiego, do słabości również. Tylko, że tych ostatnich to ja akurat u ciebie nie widzę – dogonił ją kilkoma krokami.

– Co ty możesz wiedzieć… bzdury… zapomniałam, że jestem na urlopie – uśmiechnęła się do Winicjusza, choć oczy miała jeszcze wilgotne i błyszczące. – Mam wolne od codziennego życia. Zresztą tu naprawdę jest jak w bajce.

Wkrótce doszli do granicy. Dunajec beztrosko skakał po kamieniach, odbijał się od skał wyznaczających jego bieg. Znał swoją potęgę i dobrze wiedział, że jeśli przyjdzie mu taka ochota, pokona wszystkie przeszkody stające na drodze za nic mając wysiłek ludzi próbujących go powstrzymać. Z dobrotliwością olbrzyma świadomego swej siły dążył do przodu to leniwie, to wartko niosąc na grzbiecie tratwy wypełnione  dwunożnymi istotami zachwyconymi coraz nowymi widokami zmieniającymi się co kilka metrów, wyłaniającymi się zza każdego zakrętu rzeki. Dunajcowi było obojętne czy to polska strona granicy czy słowacka. Nie czynił też różnicy między ludźmi. Jeśli ktoś zlekceważył jego potęgę, potrafił zabrać zuchwalca, wciągnąć w głębinę ku przestrodze innym. Teraz jednak był zadowolony, niczym nie rozgniewany spokojnie toczył swe wody migocące w słońcu, rozbawiony śmiechem ludzi niosącym się z tratw, na których flisacy zabawiali turystów opowiadaniem prawdziwych i nieprawdziwych historyjek.

Droga Pienińska biegła cały czas wzdłuż Dunajca. Zachwycona Elżbieta nie mogła oderwać wzroku od rzeki chwilami będącej w zasięgu ręki, chwilami widocznej z góry. Szczególnie na zakolach z płynącymi tratwami, z brzegami porośniętymi zielenią, z bielejącymi wśród niej skałami wyglądała tak pięknie, tak nierzeczywiście pięknie jak dekoracja do filmu.

– To niewiarygodne, że są takie cuda na świecie. – wyszeptała rozpromieniona, rozjaśniona pięknem otoczenia i pięknem własnym, wewnętrznym, które bez przeszkód i zahamowań błyszczało w jej oczach.

– Tyz prowda – skwapliwie przytaknął Winicjusz patrząc nie na rzekę lecz na towarzyszkę wyprawy. – Tam jest odcisk Janosikowej stopy, na skale. Widzis babo?

– A widzę, widzę – roześmiała się. – A wyście Janosikowi?

– A juści. Ino zem se ciupage kasik zapodział…

– To i na zbójowanie iść nie możecie.

– A co mi tam zbójowanie, kiedy tako dzioucha idzie ze mną.

Śmiejąc się nie patrzyła pod nogi i zahaczyła stopą o korzeń. Nie pierwszy raz w jego obecności, bo jakoś tak jej się nogi plątały jak nigdy w życiu. Winicjusz objął ją w pół.

– No widzis babo? Do Dunajca byś mi wpadła jakbym cie nie obłapił. Teroz jus cie nie pusce.

– Dobrze, że cię żaden góral nie słyszy. Czytałam, że oni bardzo nie lubią jak taki cupoł udaje, że mówi gwarą a plecie trzy po trzy.

– Kto?

– Cupoł. Tak mój dziadek mówił na warszawiaków. Tu się chyba mówi ceper?

– Aha, lecz niezupełnie masz rację, bo moje korzenie tkwią niedaleko stąd.

Droga zaprowadziła ich na wielką łąkę, stanowiącą zapewne również pole namiotowe. Znajdowało się tu sporo rozbitych namiotów zróżnicowanych pod względem wielkości, kształtu i koloru. Na pierwszym planie rzucała się w oczy drewniana konstrukcja, coś w rodzaju muszli koncertowej czy estrady dla artystów. Elżbieta odwróciła się, żeby obejrzeć dokładniej ów twór i krzyknęła z zachwytu. Na tle ciemnobłękitnego nieba rysowały się wyraźnie Trzy Korony.

– Boże, jakie to piękne – powtarzała raz po raz. – Jakie piękne.

– Spójrz, tam dalej są zabudowania Czerwonego Klasztoru. Widzisz?

– Tak, widzę. Został zbudowany… zaraz… chyba w czternastym wieku?

– Brawo. W 1319 roku ufundował go węgierski magnat, nie pamiętam nazwiska, Rokosz chyba, albo jakoś podobnie. Zamieszkali tu kartuzi, potem kameduli. Oni właśnie utworzyli szpital, aptekę i zajazd. Sławny jest brat Cyprian, mnich z klasztoru, znany jako lekarz, farmaceuta, malarz, zielarz, twórca pierwszego zielnika pienińskich roślin zawierającego opis ich właściwości leczniczych oraz nazwy podane w języku greckim, łacińskim, polskim, niemieckim. Może muzeum będzie otwarte to sama zobaczysz. Podobno skonstruował latającą maszynę i poleciał w Tatry, tam się rozbił i zamienił w skałę Mnichem nazwaną.

– To dlatego bufet nazywa się „Cyprian”, tak samo jak hotel, którego reklamę widziałam – kiwnęła głową ze zrozumieniem.

Weszli na dziedziniec wybrukowany kamieniami, zwiedzili muzeum. W małym przymuzealnym sklepiku Ela kupiła buteleczkę olejku ziołowego do smarowania bolących mięśni, stworzonego według starego przepisu zakonnika zielarza.

Do końca pobytu Elżbieta miała wypełnioną każdą chwilę czymś interesującym i zasługującym na zapamiętanie. Nie pozwalała sobie więcej na żadne przemyślenia i refleksje, zresztą nie było na to czasu a także i siły, ponieważ Winicjusz zadbał o atrakcyjność dalszej części pobytu. Wybrali się więc na spływ tratwą po Dunajcu ze Sromowców Niżnych, czego pamiątką stała się profesjonalna fotografia odebrana na przystani w Szczawnicy. Zaśmiewali się ze zdjęcia, bo uwiecznieni oboje siedzący na tratwie w ciemnych okularach, z poważnymi minami wyglądali jak tajni agenci wysłani z misją do Jamesa Bonda. Poza tym zwiedzili słowacką  Leśnicę i wioskę Janosika. W  „Czardzie” jedli smażone oscypki i bawili się przy dźwiękach góralskiej kapeli wspólnie z grupą turystów przywiezionych z pensjonatu dorożkami. Wybrali się do zamku w Czorsztynie, potem obejrzeli zaporę i zamek w Niedzicy. Winicjusz proponował rejs po jeziorze lecz nagła zmiana pogody przyniosła silny wiatr, Elżbiecie zrobiło się zimno, więc wrócili do samochodu. Podjechali jeszcze do sklepu monopolowego w słowackiej Łysej, gdzie zaopatrzyli się w znakomitą słowacką śliwowicę i gruszkówkę.

Winicjusz miał zaplanowany pobyt krótszy niż Elżbieta. Nie mógł tego zmienić ze względu na wcześniej ustalony terminarz spotkań i wyjazdów biznesowych.

– Przykro mi bardzo, Elżuniu, że zostawiam cię tu samą, lecz przecież za kilka dni spotkamy się i chyba nic nie stanie na przeszkodzie, aby kontynuować nasze wakacje w nieskończoność. Co ty na to?

– Tak, tak, z pewnością – odpowiedziała z roztargnieniem żegnając go wsiadającego do samochodu.

Pojechał. Zrobiło się jej smutno jakby nagle słońce zgasło na niebie i miało się więcej nie pojawić. Jak to się stało, że straciła kontrolę nad emocjami? Przecież dotąd umiała chować swoje przeżycia i lęki głęboko, starała się, żeby nie wychodziły na zewnątrz.. No, nie zawsze, bo czasem brakowało już siły ale, generalnie, jakoś się udawało. Dopiero tutaj, w towarzystwie Winicjusza jakby wróciła do świata żywych ludzi, dała sobie prawo do radości, śmiechu i beztroski. Pozwoliła marzeniom opuścić najdalsze zakamarki podświadomości i wychylić im się na światło dzienne. Teraz jednak dostały rozkaz powrotu w niebyt. Trzeba wrócić do domu i do rzeczywistości. Wakacje Elżbiety się skończyły.

26.01.2018

urszula97

  • Świetne,bardzo piękne,czy to pójdzie do druku?
  • Gość: [kobietawbarwachjesieni] *.neoplus.adsl.tpnet.pl Potwierdzam to, co Ci już chyba wcześniej napisałam. Uważam, że pięknie piszesz o uczuciach i nie tylko.
  • annazadroza Jesienna i Urszula:-) Kochane dziewczyny, dziękuję za miłe słowa. Po takich komentarzach chce mi się żyć i pisać, gęba sama mi się uśmiecha i świat pięknieje:)))
    Co do druku – chciałaby dusza do raju … Gdyby się zainteresowało któreś wydawnictwo – jestem otwarta. Druga ewentualność – to wygranie w lotka i wydanie samej sobie, bez niczyjej łaski. Ale ponieważ przestałam grać w cokolwiek – marne szanse. Pierwsza część sagi ursynowskiej – „Wejście w światło”, która wyszła w 1995 r. jest do znalezienia na Allegro, widziałam. Serdeczności moc:)))
  • Gość: [kasiapur] *.toya.net.pl Rzeczywiście z wielką chęcią przeczytałam do końca, co raczej mi się
    nie zdarza na blogach. Tak lekko piszesz… i czuję że ,,malujesz,, jakiś
    swój wytęskniony świat uczuć.
    pozdrawiam Cię ciepło 🙂
    annazadroza

    Kasiu:-) Jakże się cieszę, że mam nową czytelniczkę:) Dziękuję za dobre słowo, dziękuję, że przeczytałaś rozdział nie opuszczając go po drodze:) Zapraszam do dalszej podróży i serdecznie pozdrawiam:)))

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *