Winicjusz zaglądał dyskretnie na balkon sąsiadki. Nie widział żadnego ruchu, światło się nie świeciło w pokoju i ogarnął go niepokój spowodowany jej długą nieobecnością po zmroku. Przyłapał się na tym zdziwiony własnymi odczuciami. Uspokoił się dopiero usłyszawszy hałas za ścianą. To Ela uderzyła nogą w fotel otwierając balkon i zaklęła z bólu. Winicjusz uśmiechnął się do siebie na dźwięk rozpoznawanego już głosu.
Na korytarzu hotelu stał telewizor i fotele, taka prowizoryczna sala telewizyjna, jeszcze nie wszystkie pokoje wyposażono w odbiorniki tv. Winicjusz postanowił obejrzeć serwis informacyjny i wyszedł na korytarz. To samo zrobiła Elżbieta i chcąc nie chcąc stanęła oko w oko z Mandarynem, który szarmancko się ukłonił.
– Dzień dobry, a raczej dobry wieczór, miło mi poznać najbliższą sąsiadkę.
Czuła się głupio. Miała wrażenie, że dziwnie na nią patrzy, zupełnie jakby podejrzewał ją o chęć poderwania faceta na urlop oraz o napad z mandarynką w ręku…
– Dzień dobry, ojej, no tak… dobry wieczór… właśnie chciałam zerknąć w telewizor. Od dwóch dni krążę po górach i nie wiem co się dzieje na świecie – posłała mu uśmiech, na który zwrócił uwagę na placu Dietla.
– Mam dokładnie taki sam zamiar. To może wspólnie stawimy czoła złym informacjom? – odpowiedział uśmiechem na uśmiech.
– Dlaczego złym? Coś się stało? – zaniepokoiła się.
– Nic szczególnego, tylko nasza cywilizacja obecnie opiera się na podawaniu głównie złych wiadomości – odpowiedział. – Media żyją złymi: morderstwami, konfliktami, wypadkami, aferami, korupcją, w najlepszym wypadku klęskami żywiołowym. Dobrych się po prostu nie zauważa, jakby ich na świecie nie było.
– To samo w polityce – zgodnie skinęła głową. – Nie ma: co dobrego my zrobiliśmy, ale: co złego zrobił przeciwnik.
– Właśnie – przytaknął. – Dlatego staram się nie dawać sobą manipulować i mieć dystans do tego co pokazują. No i do obietnic, które i tak okażą się bez pokrycia.
Oglądali wspólnie świat przedstawiony na szklanym ekranie, komentowali wydarzenia w podobny sposób, zupełnie jakby wcześniej uzgodnili poglądy. Bezwiednie przeszli na „ty”.
– Ojej, przepraszam – powiedziała Ela.
– Ależ za co? Tak dobrze nam się rozmawia, że mam wrażenie jakbyśmy się znali od dawna – uśmiechnął się Winicjusz świadomy, że nie tylko ma wrażenie.
– No to mówmy sobie po imieniu, mówiąc szczerze ja się męczę rozmawiając oficjalnie i dlatego się mylę. Elżbieta – wyciągnęła rękę.
– Winicjusz – uścisnął podaną dłoń i jakby przytrzymał chwilę dłużej niż powinien.
– To nie powiem, że masz ładne imię, bo pewnie każdy ci to mówi – uśmiechnęła się cofając rękę.
– Przywykłem – odpowiedział uśmiechem. – Po prostu moja mama uwielbiała Sienkiewicza.
– Z jego bohaterów na razie poznałam Juranda, męża mojej byłej sąsiadki Teresy, jesteś drugi – zaśmiała się wesoło.
Potem tematem rozmowy stała się Szczawnica.
– Dowiedziałam się, że na ulicy Jana Wiktora – mówiła Elżbieta – stał „Sobieski”. Tak zresztą mieszkańcy nazywają obecnie stojący w tym samym miejscu budynek, który wzniesiony został z zachowaniem stylu. Zwróciłam też uwagę na coś co stoi i straszy.
– Kto straszy i gdzie? W „Sobieskim”? – zdziwił się Winicjusz.
– Nie, niedaleko, też na Jana Wiktora, nazywa się 'Małuja”. Wyczytałam w przewodniku, że jest własnością UJ. Może to już nieaktualna informacja, może odnośne władze o tym nie wiedzą? A jak się dowiedzą to coś z tym fantem zrobią, bo wstyd. Tym bardziej, że obok willa „Lala” rozbudowuje się na potęgę i przyciąga gości atrakcjami w postaci chociażby góralskiej kapeli, umożliwienia tańców i śpiewu z góralami. Sama widziałam jak gruba dama w czerwonej sukni wywijała zbójnickiego.
– Jeśli masz na myśli takie straszenie, to mi przypomniałaś, że kiedyś, dawniej, gdy przyjeżdżałem do Szczawnicy, więcej było owych straszydeł – uśmiechnął się do rozmówczyni. – Bardzo smutne robiły na mnie wrażenie. Kiedyś były z pewnością chlubą miasta i właścicieli, o pięknej uzdrowiskowej architekturze, drewniane, z ażurowymi ozdobnymi elementami w góralskim stylu…
– Kiedyś tętniły gwarem, rozjaśniane światłem – weszła mu w słowo Elżbieta, – żyły życiem dziesiątek ludzi, którzy przewijali się przez ich podwoje. Były szczęśliwe.
– Potem pustymi „oknodołami” patrzyły ponuro przed siebie, skrzypiąc połamanymi okiennicami i szeleszcząc odpryskującą farbą z rozsypujących się ścian myślały o wspaniałej minionej przeszłości – głuchym głosem podpowiedział Winicjusz patrząc na Elżbietę ze zmarszczonym czołem.
– Ojej, już się boję – uśmiechnęła się. – Ale muszę przyznać, że miałam takie same odczucia patrząc na „Małuję”.
– Takich domów widziałem tu naprawdę dużo. Nawet pomyślałem o uwiecznieniu ich na fotografiach i wystawie pod tytułem „Umierające domy”. Oczywiście nie zdążyłem tego zrobić. Natomiast wielką radością było dla mnie stwierdzenie podczas któregoś kolejnego pobytu w Szczawnicy, że oto dzieje się coś wspaniałego. Bowiem właśnie przy Zdrojowej dwa stare, rozpadające się budynki zostały nie tylko rozebrane, ale na ich miejscu postawiono nowe, w podobnym stylu. To właśnie dzisiejsza „Pokusa”.
– To tak jakby duchy starych domów zamieszkały w nowych i tym samym została zachowana ciągłość istnienia, zaś ludzkie uczucia mieszkające w tamtych starych domach przeniosły się automatycznie do nowych. Dlatego pewnie tyle pozytywnych wpisów przeczytałam w księdze gości wyłożonej w „Pokusie” – pokiwała głową Ela.
– A jakie masz plany na jutro?- spytał Winicjusz. – Oczywiście, jeśli to nie tajemnica, nie chciałbym, żebyś mnie uznała za wścibskiego faceta.
– Jeszcze nie zdecydowałam. Jestem w tym szczęśliwym położeniu, że nie wykupiłam wyżywienia, zresztą za namową przyjaciółki. Nie jestem więc niczym skrępowana. Przeglądając przewodnik zaznaczyłam kilka tras, które chciałabym przejść korzystając z pięknej pogody. Gdyby się pogorszyła, ominęłoby mnie obejrzenie niektórych widoków . Ale i na taką ewentualność jestem przygotowana – uśmiechnęła się do sąsiada.
– A czy na trasę chcesz koniecznie wyruszyć sama czy też byłabyś w stanie znieść czyjeś towarzystwo? – zapytał Winicjusz z poważną miną ale wyraźnie uśmiechniętymi oczami.
– To zależy kto kryje się pod hasłem „towarzystwo” – spojrzała w uśmiechnięte oczy.
– A co byś powiedziała na starszego pana, który dobrze zna teren, ludzi i w razie potrzeby może cię wybawić z opresji…
– Z jakiej opresji? Nie mam zamiaru w nic się pakować. Podobno starsze panie są na ogół stateczne… ale nie mają nic przeciw towarzystwu eleganckich, szarmanckich starszych panów – odpowiedziała
– No masz, a gdzie ja ci takiego znajdę?. Myślałem tylko o sobie, ale widzę, że masz zbyt duże wymagania, ja się zwyczajnie nie załapuję…
Elżbieta roześmiała się na głos. Umówili się, że nazajutrz pójdą na Bryjarkę i do schroniska pod Bereśnikiem.
Było jej dobrze, już chyba sto lat się tak nie czuła. Albo jeszcze dawniej. Mandaryn, nie, Winicjusz, okazał się nad wyraz sympatyczny. I imię ma nietypowe… Kiedy Teresa poznała Juranda, to się śmiały, że sienkiewiczowskiego bohatera testuje… A teraz ona spotkała Winicjusza. Cóż, tylko w jej przypadku to nie ma żadnego znaczenia. Ona przecież życie ma za sobą. Najważniejszą sprawą jest uwolnienie się od Mirka, przeciwstawienie mu się tak, aby więcej nie odważył się nad nią znęcać. Przetrzymać jakoś sprawy rozwodowe, nie dać się sprowokować, potem spróbować odbudować – albo raczej zbudować na nowo – stosunki chłopców i doprowadzić do porozumienia między nimi. Oto program na całą resztę życia. Gdzie znaleźć miejsce i siły na inne sprawy? Nie, nie ma o czym mówić. teraz jest na urlopie i tylko to się liczy – odpoczynek, poznanie cudownie pięknych miejsc, zapamiętanie szczegółów na zawsze.
16.01.2018