Winicjusz szedł za nią w pewnej odległości .Znał dobrze trasę, więc się nie spieszył. Wiedział, w którym miejscu znowu zobaczy intrygującą nieznajomą. Rozkoszował się słońcem, zapachem świeżej zieleni, śpiewem ptaków ukrytych między młodziutkimi listkami mijanych krzewów, czasem zatrzymywał się ciesząc oczy pięknymi widokami. Zobaczywszy, że obiekt jego zainteresowania wdrapuje się na górę, uśmiechnął się pod nosem i poszedł wygodną ścieżką dookoła szczytu. Ukryty w cieniu i niewidoczny czekał na swą „ofiarę”. Ta zaś zdyszana, zasapana i szczęśliwa wkrótce dotarła do tego samego miejsca, na którym siedziała poprzedniego dnia. Wyciągnęła z plecaczka zwiniętą ortalionową kurtkę wszechstronnego zastosowania i wielorakiego użytku, rozłożyła ją na trawie i usiadła. Objęła kolana ramionami i wpatrywała się w dal. Znów podziwiała otaczający ją świat, napawała się barwami i zapachami, zapomniała o rzeczywistości wchłonięta na tę chwilę w wielkość, majestat, wiecznotrwałość gór. Z dołu dochodził stukot wagonika od „rynny” do zjeżdżania, śmiechy i nawoływania dzieci. Głos skowronka to przybliżał się to oddalał. Nad drzewami z lewej strony przeleciał duży skrzeczący ptak. Woda płynąca w zakolu Dunajca iskrzyła się i migotała w słońcu. Za plecami Eli kwiliły w chaszczach jakieś ptaszki. Ile szczytów widać z jednego miejsca! Góry co kilka kroków, kroków turysty oczywiście, odsłaniają inny fragment swojej urody, dumnie prezentują, odkrywają kawałek po kawałku coraz więcej piękna.
Mogłabym tak siedzieć i patrzeć do końca życia – szepnęła w zamyśleniu. Wcale bym się nie znudziła. Ten spokój przynosi ukojenie.
Winicjusz też usiadł, ale niewidoczny dla niej, w cieniu drzew. I on zapatrzył się w góry zmieniające wygląd w zależności od przepływających po niebie chmur. To ciemne były i groźne, to znów jasne i wesołe, obsypane słonecznym blaskiem. Oboje wzdrygnęli się na dźwięk telefonu wyrywający ich z krainy zamyślenia.
– Tak Adelko? Dobrze, już wrzuciłam – usłyszał znany od wczoraj głos sąsiadki zza ściany. – No pewnie, tak jak obiecałam, róża popłynęła. Nie ma za co. Nie ma pacjentów? Nie słyszę, co mówisz? Tak, tu jest cudownie, miałaś rację. Dzięki, powiedz Zenkowi, że też go pozdrawiam. No to cześć.
Zupełnie niechcący znów zostawszy podsłuchiwaczem, Winicjusz analizował usłyszane informacje. Adelka, Zenek, pacjenci… Czyżby naprawdę świat był taki mały? Cóż, w końcu Szczawnica to naprawdę cudowne miejsce, w którym ludzie z różnych stron kraju niespodziewanie się spotykają. Co za zbieg okoliczności. Sąsiadka z pokoju okazała się znajomą Zenka i Adelki.
Elżbieta zaś nie wiedząc, że cały czas była pod opieką Mandaryna, zeszła z Szafranówki do schroniska na Palenicy, kupiła loda na patyku, pokręciła się jeszcze chwilę dopóki nie został jej w ręce sam patyczek i zjechała kolejką w dół. Poczuła głód, skierowała się w stronę „Chatki” tuż przy Parku Dolnym. Znała to miejsce ze zdjęć i opowiadań Kasi, bo tu najczęściej przychodzili z Mikołajem na obiad. Wnętrze rzeczywiście sprawiało sympatyczne wrażenie. Zresztą drewno zawsze daje poczucie ciepła i przytulności. Zwolnił się stolik. Siadając pomyślała, że ma wyjątkowe szczęście przy tak dużej ilości głodnych turystów szukających w porze obiadowej jakiegoś miejsca, w którym można byłoby się pożywić. Z apetytem zjadła ruskie pierogi z surówką i popiła sokiem jabłkowo-brzoskwiniowym. Przez chwilę zastanawiała się nad spędzeniem reszty dnia, po czym ruszyła do hotelu. Miała wielką ochotę rozłożyć się na balkonie na leżaku z książką i nie robić nic poza czytaniem, oczywiście dopóki nie przyjdzie jej ochota na coś innego.
Winicjusz już na Palenicy porzucił rolę asa wywiadu zastanawiając się nad dziwnymi splotami okoliczności. Zaczął kojarzyć różne fakty i już wiedział dlaczego twarz Elżbiety wydała mu się znajoma. Kiedy ostatnio był u Zenka, tuż przed wyjazdem do Szczawnicy, Adelka pokazywała koleżankom zdjęcia z sąsiedzkich imienin. On też je obejrzał. Adelka zwróciła jego uwagę na Elżbietę przypominając, że to właśnie ją dźwigał, gdy mdlała po zmiażdżeniu nogi przez pijanego męża sadystę. Raz na parkingu przed szpitalem a drugi raz na szpitalnym korytarzu. Widział ją w Tesco i w Galerii Ursynów. I jeszcze kiedyś o mało jej nie potrącił swoim starym srebrnym mercedesem, gdy niespodziewanie wyszła mu przed maskę…Tylko wtedy wyglądała na starszą o co najmniej dziesięć lat kobietę, teraz zaś przypomina młodą dziewczynę. Nie musiał już za nią chodzić. Mógł spokojnie poczekać w pokoju aż ona wróci do swojego. Elżbieta, no proszę, to na pewno ona. Słyszał wczoraj imię podczas rozmowy z Adelką. Aha, przecież wystarczy sprawdzić czy ma na nodze bliznę i wszystko stanie się jasne.
Poczuł głód jak większość ludzi o tej porze dnia. Zajrzał do „Marty”, ale wszystkie stoliki były zajęte. Zobaczył grupkę osób opuszczających ogródek restauracji „Alt” i pospieszył, by nie dać się nikomu wyprzedzić. Udało się. Po chwili raczył się zimnym piwem czekając na przyniesienie zamówionego dania obiadowego i przeglądał kupioną w kiosku gazetę.
Ela zdążyła zjeść swój obiad, wyjść z „Chatki”, przespacerować się alejką Parku Dolnego zachwycona kompozycją drzew, a Winicjusz jeszcze czekał. Zauważyła go przechodząc obok ogródka. Zatrzymała się za pniem starego drzewa. Czytał artykuł nie podejrzewając, że może być obiektem czyjegoś zainteresowania. Czuł się swobodnie, oddzielony gazetą od reszty świata. Zmarszczone podczas czytania czoło i ściągnięte brwi przywiodły jej wspomnienie twarzy mężczyzny, pod którego samochodem o mało nie skończyła życia, taki przynajmniej miała zamiar po kolejnej awanturze Mirka… Nieraz potem śnił jej się srebrny mercedes… Kelnerka wreszcie podeszła z obiadem i Mandaryn odłożył gazetę. Uśmiechnął się do dziewczyny i wtedy wydał się Eli podobny do faceta, którego czasem spotykała w metrze i w Hicie chyba go widziała kiedy z Kaśką rozkwakały kaczki… Pomyślała, że bredzi. No nie, coś z nią jest nie tak. Jakże takie głupoty mogą jej przychodzić do głowy? Przystojny jest, to fakt niezaprzeczalny, coś jej się w nim podoba… musi się przed sobą przyznać, ale nie trzeba do tego dorabiać jakiejś ideologii… Przecież ona chodzi bez okularów, ślepa jest, zmyśla…Dosyć! Romanse całego świata są nie dla niej, więc marsz do hotelu i do książki, szkoda czasu na głupie myśli. Poszła alejką koło bankomatu, wyszła przy „Górniku” i ruszyła w górę do „Budowlanych”.
Elżbieta nieraz miała wrażenie, że mężczyźni – oczywiście w wieku odpowiednim – zwracają na nią uwagę, ale tak naprawdę od stuleci nie czuła się kobietą. Nie uczestniczyła w odwiecznej grze między mężczyzną a kobietą. Dawno z tej gry wypadła, a powrót na planszę wcale nie był łatwy. Poza tym do tej pory była przekonana, że jej to już nie dotyczy. A teraz poczuła napięcie jakby miała lat piętnaście, nie pięćdziesiąt jeden. Zdała sobie sprawę, że nie potrafi pogodzić się z cudzą akceptacją swojej osoby. Jest nastawiona na odbieranie krytyki, ciosów, nietolerancji i tego podświadomie oczekuje, nie potrafi samej siebie zaakceptować. Dlatego Mirek miał nad nią władzę, spod której tak długo nie potrafiła się wyrwać. Ojej, ale co to za rozważania? Przecież jest na urlopie i ma dobrą książkę do czytania, czego więcej może człowiekowi brakować do szczęścia?
Poszła do pokoju i spędziła popołudnie czytając na leżaku. Skończyła rozdział i poczuła głód. Przeciągnęła się, spojrzała na zegarek. Postanowiła zejść do miasta by kupić coś na kolację i na jutrzejsze śniadanie. Poszła szybkim krokiem w dół i po chwili robiła zakupy w „Halce”. Zapakowała je do plecaczka i ponieważ dużo tego nie było, postanowiła przejść się wzdłuż Grajcarka. Nie miała jeszcze ochoty na powrót do hotelowego pokoju. Szybkim krokiem doszła do Dunajca. Zrobiło się ciemno. Zabłysły latarnie, na wodzie, na ruchliwych falach rzeki migotały świetlne refleksy. Elżbieta westchnęła na myśl, że nieopatrznie znalazła się zbyt daleko od domu. Cóż było robić, ruszyła raźnym krokiem w drogę powrotną i – kiedy stanęła przed wejściem do hotelu – poczuła się bardzo zmęczona.
12.01.2018