„Pasma życia” 16

W nocy Elżbieta spała  jak kamień.  Obudziło ją skrzeczenie sroki na balkonie, słońce już od dawna wędrowało po niebie.

– Nie będę dzisiaj niczym w ciebie rzucać – powiedziała rozbawiona, – nie sprowokujesz mnie więcej.

Wzięła prysznic w malutkiej łazience, zrobiła sobie kawę ze śmietanką, włączyła radio stojące na półeczce nad wersalką. Radio okazało się być stare, nie przestrojone, łapało tylko jedną słowacką stację. Zaśmiewała się w głos próbując pojąć sens audycji. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że nie powinno być zła w kraju, w którym ludzie mówią takim cudnym językiem. Wypiła kawę, wskoczyła w jasnoniebieskie dżinsy, kremową koszulkę, narzuciła krótką kurteczkę z tego samego materiału co spodnie tylko nieco ciemniejszą i po chwili opuściła hotel. Zbiegając w dół schodami minęła z prawej strony kryty basen należący do „Budowlanych”,  z lewej „Nawigatora”. Po kilku minutach znalazła się na ulicy Zdrojowej na wprost pijalni wód „Magdalena” i „Jan”. Kuracjusze mogą tu ze specjalnych kubeczków sączyć zdrowiodajną wodę oglądając wystawę obrazów, stoisko z kosmetykami profesora Czarneckiego albo srebrną biżuterią, obok zaś stoiska z pamiątkami.

Tym razem postanowiła zrobić dłuższą trasę – wspiąć się na Orlicę, przejść górą i dotrzeć na Palenicę od drugiej strony, potem zjechać w dół kolejką linową. Po drodze miała zamiar wykonać misję powierzoną przez Adelkę.

Winicjusz  nie zerwał się o świcie, choć miał taki zamiar. Wyszedł na balkon, przeciągnął się, spojrzał w niebo próbując przewidzieć pogodę, co nie było zbyt trudne, bo słońce nie miało zamiaru chować się za chmurę z tego prostego powodu, że żadnej nie było na horyzoncie. Dostrzegł postać zbiegającą po schodkach w dół. Poznał w niej kobietę, którą poprzedniego dnia obserwował na placu Dietla i z którą zderzył się w drzwiach hotelu. Uśmiechnął się do siebie, szybko był gotowy do wyjścia i ruszył w ślad za nią. Nie miał kłopotu z odnalezieniem „ściganej”, bo stała przed pijalnią i przyglądała się przez szybę obrazom eksponowanym wewnątrz, szczególną uwagę poświęcając malowanym na szkle. Potem poszła wprost do kwiaciarni, kupiła jedną różę i z kwiatem w ręce ruszyła dalej. Zaciekawiony  podążał za nią czując się jak wódz Apaczów na wojennej ścieżce. Chwilami tracił ją z oczu wśród tłumu turystów spacerujących deptakiem nad Grajcarkiem, kilka razy o mało nie stał się ofiarą licznych rowerzystów jadących w stronę Dunajca albo z powrotem.

Elżbieta przystanęła na moście patrząc w dół na spienione w tym miejscu wody Grajcarka, który głośno szumiał wyrażając swą radość ze spotkania z Dunajcem. Wyłączyła się na moment z rzeczywistości, most zdawał się płynąć w dal niczym statek prujący fale oceanu, zapach także przypominał morskie wybrzeże… Niczym lawina przetoczyła się obok hałaśliwa grupa młodzieży. Elżbieta spojrzała na roześmiane twarze, uśmiechnęła się i poszła dalej wdychając zapach róży trzymanej w ręce. Podziwiając piękno skał po obu stronach rzeki doszła do łagodnego zakola, skąd można było obserwować ławice ryb pod powierzchnią wody i stado kaczek przyzwyczajonych do wyławiania rzucanych przez turystów kawałków chleba. Słońce kładło na fale promienie, które załamywały się, rozsiewając wokół miliony mikroskopijnych drobinek tęczy.  Elżbieta przymrużyła oczy, oceniła odległość od miejsca, w którym stała do powierzchni wody, wzięła rozmach i rzuciła różę z całej siły, starając się, by poszybowała jak najdalej. Upadła tuż przy brzegu i przez chwilę zdawało się, że tam zostanie. Ale zaraz, nie wiadomo skąd, pojawił się wir czy wiatr i kwiat popłynął ku środkowi rzeki, zupełnie jakby pod wodą odebrała go niewidzialna ręka ukochanego Adelki.

Elżbieta stała przyglądając się w zamyśleniu odpływającemu kwiatu, jej zaś przyglądał się zaintrygowany Winicjusz. Coś niecodziennego było w tej kobiecie. Coś, co wzbudziło jego zainteresowanie, gdy zwrócił uwagę na zmieniający się wyraz  jej twarzy kiedy siedziała w kawiarence na placu Dietla. Ona zaś, nieświadoma wrażenia jakie wywołała, zawróciła. Winicjusz ledwie zdążył odsunąć się, żeby na niego nie wpadła. Nie wiedział, że pogrążona w myślach w tym momencie nie widziała wokół siebie nikogo i niczego. Szybkim krokiem ruszyła w stronę schroniska na Orlicy. Pokonała z pewnym wysiłkiem pierwsze strome podejście. Zasapana rozejrzała się uważnie i znalazła to, czego szukała. O drzewo stał oparty zgrabniutki kij, jakby czekał na nią, aby pomóc w dalszej  wspinaczce. Na pewno zostawił go jakiś turysta uznawszy, że spełnił swoją rolę i może przydać się komuś innemu.. Przesławszy w myślach podziękowanie nieznajomemu wzięła kij w rękę i wspinała się dalej aż doszła do miejsca, w którym szlak prowadził górą, równo, wygodnie, roztaczając piękno Pienin przed oczami wędrowca. Zmęczona ostatnim podejściem, lecz bardzo z siebie zadowolona,  przeszła obok letniego przejścia granicznego do słowackiej Leśnicy. Tak dotarła do Szafranówki. Wdrapała się na sam szczyt na czworakach, chwytając się korzeni, po kamieniach osuwających się w dół. Ledwo żywa usiadła na betonowym słupku i wprost pękała z dumy.

9.01.2018

  • mmzd …………..
  • annazadroza Magdo:-) Nie zrozumiałam:(
  • mmzd No wiesz, ta róża,już kiedyś o tym mówiłyśmy..
  • Gość: [Anka] *.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl No tak, róża, już wiem. Nie załapałam w pierwszej chwili. Serdeczności:)))
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *