Było tak. W piątek wieczorem MS stwierdził, że czuje jakiś dziwny zapach w kuchni. Jakiś swąd. Swąd? Skąd? Wstałam i zaczęłam niuchać jak Szilka w lesie. Stąd! Byłam pewna, że od telewizora, wyraźnie czułam za tv jakby paloną gumę, ebonit czy coś w tym rodzaju. Wyłączyliśmy telewizor. Odłączył MS wszelkie ustrojstwa elektryczne/elektroniczne od tego konkretnego gniazdka. Trudno, nie będziemy oglądać, może za długo był włączony? Przygotowałam kolację, spokojnie ją konsumujemy we dwoje (babcia D. zjadła wcześniej i poszła do siebie) i nagle – „pstryk i prąd znikł”! W całym domu!!! A tu ciemno i wieczór. MS do „korków” – wszystko poszło, on zaś poszedł na zewnątrz do skrzynki w uliczce. Zapaliłam świeczki i myślę sobie – „ ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie”… Rany koguta! Co to będzie!!! Mróz zapowiadają a ogrzewania nie będzie, nie będzie też na czym ugotować cokolwiek, choćby wodę na kawę… W skrzynce MS coś tam zrobił co robi zawsze w takich przypadkach i nic. Dalej ciemno. Żadna lampka nie działa, żadnego światełka. W międzyczasie babcia D. przyszła ze skargą, że jej telewizor nie działa i światło zgasło. Tłumaczymy więc, że nie ma prądu i niech idzie do łóżka póki ciepło. Siedzimy przy świeczkach i głośno myślimy co robić. Psiepsioły zdenerwowały się niezwyczajną sytuacją, nie wiedziały co się dzieje, w ogóle o co chodzi. Skitek najpierw pewnie tylko myślał, że spać mu przeszkadzają, ale potem przejął się tak jak Szilka i już krok w krok razem „wespół zespół” chodziły za nami. Wreszcie stwierdziliśmy, że nic nie wymyślimy, trzeba iść spać i rano szukać jakiegoś elektryka. Przecież po ciemku nic nie widać, niczego nie da się przeczytać, odszukać zapisków itd. Ze świeczką poszliśmy na górę… a tam – u babci D. świeci się lampka! No więc w te pędy z powrotem, sprawdzamy wszystkie włączniki. Okazało się, że górne światła się świecą, środkowe dwa gniazdka działają ale cała reszta padła. Po oględzinach – już przy górnym oświetleniu – MS stwierdził, że spalił się włącznik ogrzewania podłogowego i przy okazji nastąpiły inne awarie. Nie działają więc grzejniki w sypialni, w pokoju dziennym, nie działa płyta w kuchni. Na szczęście lodówka „chodzi”. Do drugiego gniazdka w kuchni można podłączyć czajnik, więc kawa jest 😊 Mamy awaryjną pojedynczą płytę kuchenną i bardzo się akurat przydała. Kupiliśmy ją gdy płyta indukcyjna po raz pierwszy odmówiła współpracy. Od tego czasu przydawała się kilkakrotnie. Mamy też parowar, który się sprawdza w różnych sytuacjach. Nabyłam go gdy jeszcze w domku kuchni nie było, urządzaliśmy się dopiero. Gotowałam wtedy na elektrycznej dwufajerkowej kuchence. Czasem nie wystarczała i wpadłam na pomysł kupna parowaru. Tak więc w niedzielę był obiad zdrowy, bo na parze przyrządzony. W sobotę niezdrowy, bo pizza (spód z Biedronki) z dużą ilością sera. Na szczęście piekarnik działa. MS siedział w necie i szukał elektryków, hurtowni elektrycznych itd. Będzie dzwonił i szukał fachowców i materiałów. No i taki to był weekend.
Mimo to upiekłam drożdżówkę z marmoladą i kruszonką. Usmażyłam coś jak racuchy z wiórkami kokosowymi. Zostały mi białka i nie wiedziałam co z nimi zrobić. MS bezy nie lubi. Zrobiłam więc takie placuchy/racuchy z białek, maki pełnoziarnistej i zwykłej, płatków owsianych, cukru, proszku do pieczenia i wiórek oczywiście. Proporcji nie znam, robiłam na oko i wyszły fajne! To teraz galeria 🙂
Pizzy nie uwieczniłam, piekłam nawet dwa razy. Odważyłam się też na zrobienie tarty z ciasta francuskiego z nadzieniem z uduszonego pora i cebuli, co zalałam sosem ze śmietany, żółtek (stąd białka mi zostały), soli, pieprzu, czosnku i żółtego startego sera. Potrzeba jest matką wynalazków jak wiadomo, dlatego po awarii sprzętu musiałam uruchomić szare komórki i sięgnąć po przepisy, które przy okazji „uległy wypróbowaniu” 🙂
Tyle na razie, dobrego tygodnia i trzymajcie się zdrowo!
Ale przygoda, tez kiedyś zrobiłam awarie, bo przysmażyłam kabel od gofrownicy:-)
Ja nie wiem co z tą niezdrową pizzą, przecież ciasto drożdżowe, a składniki dobieramy sami, dla mnie zdrowe.
Placuszki palce lizać!
Popatrz, jak bardzo zależni jesteśmy od prądu, nie mówiąc o innych mediach!
Jotuś:-) Samo się popsuło, nie dotykałam! Jutro ma być elektryk, zobaczymy co zdziała (i za ile).
Niezdrowa pizza dlatego, że mnóstwo sera daję, bo lubię
Uzależnieni jesteśmy, to prawda. Kiedyś komórek nie było, a przecież umawialiśmy się na mieście i jakoś potrafiliśmy się spotykać.
Ojej! To mieliście stresa… Przyzwyczajeni do tzw. normalności nie bardzo wyobrażamy sobie życie w innych (gorszych, ekstremalnych) okolicznościach. A tu czasem jakieś „pstryk” i nie działa zwykła codzienność. A fe! wszelkie awarie!
Ale pomimo i wbrew smaczniutkie jedzonko przygotowałąś, Anuśko 🙂
Buziaczki zostawiam…
Polinko:-) Młodzi sobie gorzej radzą w trudnych sytuacjach. Moje pokolenie zahartowane od lat – a to prąd wyłączali, bo któryś stopień zasilania był; a to ubrania trzeba było uszyć albo wydziergać, bo puste sklepy; a to ugotować coś z niczego, bo kartki już „wyszły”; a to iść do budki telefonicznej jak koniecznie należało zadzwonić i szukać działającej, a potem czekać w kolejce aż inni skończą gadać…. itp., itd. Działo się, działo, więc i teraz w razie awarii od razu myślę jak mam funkcjonować w zaistniałej sytuacji. O naprawie niech MS myśli 🙂
Uściski 🙂
Te placuszki serowe, czyli ziemniaczane to cos dla mnie:)
A propos pstryka; wiele razy namawiałam męża na zmianę kuchenki gazowej na indukcyjną, ale on ma zawsze argument – a jak wyłącza prąd? bo się zdarza, podobnie jak awarie;( z tym, ze w bloku, takim starszym, to nie jest takie proste, więc mamy gaz:)
Ikroopko:-) U nas nie ma gazu, więc wyboru nie było. Jedynie czy indukcyjna czy ceramiczna kuchenka i padło na tę pierwszą. W sumie się sprawdza, tylko nie mogę używać wszystkich 4 grzałek jednocześnie, bo coś pstryka i ostrzegał przed tym pan montujący ją. Może źle to zrobił i na wszelki wypadek ostrzegł, też tak mogło być. Z wyłączaniem prądu jest tak, że nie przewidzisz 🙁 W bloku na Ursynowie tylko gaz jest. „Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma” 🙂
„Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma”
ale narzeka(m).
A Poniedzielski śpiewał jakoś tak, że my to nawet nie lubimy tego co mamy…
Dość nieprzyjemna przygoda! Ale co Ci powiem, to Ci powiem, ale Ci powiem: normalnie mnie zamurowało! Awaria w pełni, domownicy na wysokich obrotach a Ty spokojnie kulinarną żonglerkę zaliczasz!!! To przerasta moją wyobraźnię! Jesteś n i e s a m o w i t a !!!!
Matyldo:-) Jaka niesamowita? Po prostu jak pomyślałam, że powinnam posprzątać dokumentnie pokój (niby to zaplanowane było) to natychmiast „samo” zaczęło się piec i gotować 🙂 🙂 🙂
Z moim rytmem dobowym, awaria taka prądu mogła by być dużym problemem. bo ja chodzę spać jak jest ciemno, i wstaje jak jest ciemno.
boże ulecz mi mózg!
Kacprze:-) Każdy ma inne potrzeby, organizm działa wg zegara (podobno) biologicznego. Ja nie lubię ciemności, żyję tylko w dzień, ciemność bym przespała najchętniej. A uleczyć trzeba się chcieć samemu, inaczej „boże nie pomoże”, ale jeśli samemu się zacznie to wspomóc może i tego Ci życzę 🙂
Oj, masakra.U nas była awaria centralnego ogrzewania ,było zimno jak w psiarni.Widzisz, nawet pieskom chyba było zimno.Kulinarnie poradziłaś sobie Super.Pozdrawiam.
Ula:-) Na szczęście w kuchni ogrzewanie jest jakoś inaczej podłączone i działa. Normalnie wcale go nie używamy, ale teraz się przydało. Wychodzi kawałkiem na pokój dokładnie w miejscu, w którym siedzę, więc tak zimna nie odczuwam.
Poza tym jak się ruszam to też mi ciepło, jeszcze na szczęście mrozu nie ma. Elektryk był, dzwonił do pogotowia energetycznego, okazało się, że całej fazy nie ma. Może jak naprawią to sprzęty zaczną działać. Oprócz ogrzewania, bo w nim cos tam trzeba zmienić. Ufff…
Uściski 🙂
Też miałam niedawno zawirowania elektryczne bo mi czajnik korki wysadzał. A ja bez czajnika żyć nie umiem, co prawda można wodę gotować na kuchence ale z tym to trochę więcej zachodu. Na szczęście przypomniałam sobie, że ekspres do kawy też ma opcję wrzątku i tak sobie zalewałam herbatę przez trzy dni zanim nie kupiłam nowego czajnika. Mam koleżankę w UK i Ona też przez silne wiatry była przez weekend bez prądu i niestety też bez ogrzewania. A z niepotrzebnych białek bezę bym zrobiła bo w przeciwieństwie do MS bezę uwielbiam :). Pozdrawiam cieplutko.
Mo:-) Wodę gotowaliśmy w czajniku na kuchence, ale odkąd Babcia D. spaliła kilka czajników, a ostatnio nawet garnek, to używamy elektrycznego, sam się wyłączy jak babcia D. włączy i sobie pójdzie. Płytę blokujemy na noc i kiedy wychodzimy oboje z domu. Ona nie potrafi odblokować więc jest bezpieczniej.
Elektryk właśnie poszedł i czekamy na ciąg dalszy. Górne światło jest, choć go nie lubię, ale „z braku laku dobry kit” jak to się mówi 😉 Wolę małe boczne lampki, górne tylko wtedy, gdy wyjątkowo potrzebne. Teraz jest i dobrze, że jest 🙂
Cieplutkie pozdrowienia chętnie przyjmuję i odwzajemniam 🙂
Wyobraź sobie Anko że takie PSTRYK zdarzyło się nam jakiś miesiąc temu. Ale to się stało w bloku 10-piętrowym, więc histeria opanowała prawie wszystkich mieszkańców. Nagle wszyscy zaczeli wychodzić na korytarze i pytać „czy u pani/pana też nie ma prądu. I wszyscy zaczeli dzwonić na pogotowie elektryczne i nikt nie mógł się dodzwonić..Całą noc mieliśmy te atrakcję i dopiero rano włączono prąd. do dzisiaj nie wiemy dlaczego to PSTRYK się stało…
Stokrotko:-) Takie pstryki częste były swego czasu na Ursynowie (czasy Alternatywy 4), też wszyscy wylegaliśmy na korytarz sprawdzając co się dzieje. Często też przy świeczkach zbiorowo czekaliśmy na prąd, czasem próbując procentów własnego wyrobu sąsiedzkiego (legalne procenty były na kartki). To dopiero czasy młodości się same wspominają, echhhhh… 🙂 U nas blok ma 4 piętra, ale wyobraź sobie jak ktoś utknął w windzie albo musiał wchodzić z tobołami (ciężko zdobytymi zakupami) na 10 piętro…
Jak na takie elektryczne kłopoty, to nieźle się kulinarnie zaprezentowałaś! :)) Jak widać warto mieć awaryjne sprzęty, a my właśnie ze względu na takie sytuacje zostajemy przy płycie gazowej. Piekarnik może być elektryczny, ale gdyby prądu zabrakło, wodę na herbatę będzie gdzie ugotować, zupę nastawić czy usmażyć takie pyszne serowe kotleciki. Chyba, że i gaz odetną, wtedy to już suchy chleb dla konia ;)) Życzę Wam szybkiej naprawy, żeby z powrotem ciepło było! Bo to już chłody grudniowe nadchodzą. Uściski i ciepłe z puchatym dosyłam!
Myszko:-) Nie mieliśmy tutaj innego wyjścia jak tylko elektryczne sprzęty. Na gaz z butli nie zdecydowałabym się za skarby świata, choć ze dwa dni temu widziałam samochód dostawczy z butlami, ktoś wyraźnie korzysta. Ja bym się bała. Noo, a jeszcze teraz przy babci D. to byłoby niedopuszczalne, wysadziłaby nas w powietrze kilka razy 😉
Elektrycy z pogotowia (!) od wczoraj nie mogą dotrzeć, miało być ok. 5 godz. a już doba minęła i czekamy dalej. Po każdym telefonie słyszymy, że mają bardzo dużo zgłoszeń i obiecują dojechać. No to ćwiczymy cierpliwość i czekamy 🙂
Buziaki!
U mnie w domu (rodzinnym) najpierw był w kuchni piec węglowy(! w bloku!), a po jego likwidacji kuchenka gazowa właśnie na butle. Pamiętam, że mama najczęściej piekła jednak w prodiżu, oczywiście też mi kupiła 🙂
W tym czy zeszłym roku poprowadzili gaz z rury w okolicy, no ale przecież dla Ojczastego już to nie miało sensu, został przy swojej butli, tym bardziej, że teraz to nawet w niedziele rozwożą – za komuny tak nie było i największe nieszczęście, jak rano przy gotowaniu niedzielnego rosołu gaz w butli się skończył.
Małgosiu, moja mama też piekła w prodiżu, piekarnika nigdy nie używała. Pamiętam w Opolu były piece w mieszkaniu, tylko już nieczynne i potem je rozebrano. Natomiast taki kaflowy piec był świetny, bo wspinałam się na niego i skakałam na łóżko, hi hi 🙂 to była zabawa!
Na gazie z butli gotowałam na działce jak z tatą jeździliśmy i z chłopakami, jakoś tam się nie bałam.
Oh Aniu, twje wspaniałe kulinarne wyroby. No cóż muszę zabrać się za siebie i też po gotować, coś nietypowego, a zarazem coś smacznego.
Krysiu:-) Nic nie musisz 🙂 Tylko możesz jak Ci się będzie chciało, a wtedy na pewno wymyślisz coś rewelacyjnego 🙂 Uściski!
No pięknie…
Właśnie debatując nad nową kuchnią (która w ogóle nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie, ale pomarzyć można, nie?) się zastanawiam, co z kuchenką. Nie chciałabym się uzależniać od prądu. A z gazem zawsze było tak, że nigdy nie zabrakło 🙂
Kiedyś mama mi sprezentowała taką jednopalnikową elektryczną płytę – że niby właśnie jak gazu zabraknie. Nigdy nie miałam okazji użyć i w końcu wypchnęłam z domu. Widzę, że czasem takich używają na filmikach foodblogerskich, kiedy pokazują, jak coś smażą.
Podobnie jak moi przedmówcy/przedmówczynie – podziwiam, że potrafiłaś się sprężyć w takiej awarii i nie tylko gotować, ale i piec. A co to jest parowar, to w sumie nie wiem 🙂
I jeszcze jednojajkowiec. To coś na słodko czy wręcz przeciwnie?
Małgosiu:-) Piekarnik działał to i piekłam. Jakoś musiałam sobie poradzić, w końcu kłopoty to moja specjalność (nie tylko Bednarskiego) 🙂
Parowar to urządzenie do gotowania na parze. W sumie zdrowo i wygodnie, bo ma kilka „pięter” i jednocześnie może się robić kilka rzeczy np. ziemniaki, marchewkę gotowałam, a buraczki z poprzedniego dnia się podgrzewały. Wklep sobie „parowar” w kompa to Ci pokaże co to takiego.
Jednojajkowiec to ciasto ściągnięte od Luci https://pozagranicamipolskialenietylko.home.blog/
u mnie się nim chwaliłam tu – http://annapisze.art/?p=2160
Dzięki temu przepisowi zaczęłam zagniatać ciasto w misce jedną ręką, bo wcześniej nie wychodziło mi.
Na jednopalnikowej płycie gotując przy oknie czułam się jak Makłowicz w podróży 🙂 🙂 🙂
Jeśli chcesz przepis to poszukam.
O, ten żurek się przyda! Zapisałam sobie linka do tamtego posta 🙂
Przepis na jednojajkowca chętnie przyjmę, jesli Ci to nie sprawi kłopotu.