Nie budząc śpiącej cioci Rózi oraz zostawiwszy rodzicom kartkę i informacją – „wychodzimy na trochę, a jak wrócimy to powiemy gdzie jesteśmy”, dzieci opuściły dom wcześnie rano. Nie zabrali ze sobą Tiny, przekupili ją, czy też raczej odwrócili uwagę od siebie pętem kiełbasy, uciekając w chwili gdy zajęta „obrabianiem” przysmaku nie zwracała uwagi na nic i na nikogo. Zachowywali się bardzo cicho dopóki na zamknęli za sobą bramki. Dopiero wtedy rozśpiewali się, rozkrzyczeli i z radością przynależną młodości szli na spotkanie oczekującej ich przygody.
Biegli z wiatrem w zawody spod kapliczki na Styrek i dalej w dół a słoneczko machało do nich złotymi promyczkami życząc udanego dnia. Za Zamkową Drogą uspokoili się i szli grzecznie jak przystało na dobrze wychowaną młodzież przybyłą na wakacje ze stolicy. Kubuś wszedł na chwilę za płot, do ogrodu wujka Zygmunta, przywitać się z Miśkiem, przeuroczym ośmiomiesięcznym szczeniakiem, który wyglądał jak skrzyżowanie charta afgańskiego z owczarkiem podhalańskim, albo mastyfa z bernardynem – w tej kwestii nie miały dzieci wyrobionego zdania. Faktem jest, że wielkością już teraz niewiele ustępował temu ostatniemu. Za Kubą cała grupa wtargnęła do wewnątrz, rzuciła się z czułościami na psiaka, z czego wyraźnie był zadowolony.
Zaniepokojony czymś Maciek zerkał na zegarek i na zamknięte drzwi domu. Zaczął poganiać towarzystwo tłumacząc, że niedługo ludzie będą szli do kościoła i nie pozwolą im wejść do tunelu. Poskutkowało i ruszyli dalej. Minęli gościniec, zeszli na dawne pastwisko, przeszli przez mostek nad rzeczką. Potem przecięli asfaltową drogę prowadzącą przez wieś i – najpierw klucząc między domami, później biegnąc przez pole – dotarli do Buczyny. Podnieceni stanęli przed wejściem do tunelu.
Powiało chłodem, zapachem stęchlizny i czegoś nieokreślonego, co Inka natychmiast oczami wyobraźni zobaczyła w postaci szczura giganta z wyszczerzonymi zębiskami i napisem „horror” na grzbiecie. Maciek rozglądał się nieznacznie badając wzrokiem okoliczne zarośla coraz bardziej zaniepokojony.
– Czy jesteście przekonani o słuszności waszej decyzji? – spytał poważnie. – Nikt się nie boi i nie wycofuje? Żebym nie słyszał płaczu i lamentu jak kogoś przysypie albo szczury odgryzą mu nogę do samej kości – dokończył ponurym głosem.
Dzieciaki popatrzyły na siebie. Biedroneczka aż pobladła ze strachu a Inka ledwo opanowała szczękanie zębami. Kubuś zerknął na Inkę i na brata. O, co to, to nie! On nie będzie uchodził za tchórza. A poza tym Maciek nie będzie mu mówił co ma robić.
– Ja idę a wy jak sobie chcecie – rzucił w stronę stojącej gromadki i wchodząc w tunel minął granicę światła.
Marek odważnie ruszył za nim. Potem Linka, za nią Inka i Monika, obie dygoczące, trzymając się za ręce. Maciek rozejrzał się raz jeszcze i z wyrazem rezygnacji na twarzy podążył za nimi. Zdążyli przejść ze dwadzieścia metrów – bo Kubuś, choć raźnym krokiem wszedł do środka – posuwał się z szybkością żółwia, klnąc w duchu swój własny upór i chęć pokazania za wszelką cenę kto jest górą. W świetle latarki widać było jedynie sklepienie wykutego w skale pomieszczenia. Mdłe światełko nie rozjaśniało całości. W pewnym momencie Kuba potknął się o coś i padł jak długi wypuszczając latarkę, która natychmiast zgasła. Przeraźliwy krzyk wystraszonej Moniki zmroził krew w żyłach pozostałym. Zwielokrotniony echem wracał jak wycie całego stada upiorów wypuszczonych na wolność z kilkusetletniego zamknięcia. Nikt nie był w stanie się poruszyć, wszyscy stali jak wrośnięci w ziemię, choć upiory wreszcie zamilkły.
Kuba zaczął gramolić się po ciemku lecz nagle znów znieruchomiał. Gdzieś z samego chyba wnętrza góry zaczęły dochodzić jakieś dziwne szelesty, stukania, szurania, mamrotanie i mlaskanie. Tego już było za wiele. Monika z Inką pierwsze rzuciły się do ucieczki. Trzeba jednak przyznać, że po kilu krokach Inka przystanęła, zatrwożona o los siostry i … Kuby. A może to „coś” chciało go zeżreć? Szedł przecież pierwszy.
Na szczęście wszyscy byli cali i zdrowi. Maciek, choć w pierwszej chwili też dał się ponieść panice, opanował się szybko. Pomyślał, że może to wujek Zygmunt w ten sposób chciał wybić dzieciakom z głów niemądre pomysły. Jakież było jego zdziwienie, gdy wujka zobaczył na zewnątrz. Wysoki, barczysty mężczyzna o łagodnym spojrzeniu i miłym wyrazie twarzy przyglądał im się zdumiony.
– Co się stało? Wyglądacie jakbyście zobaczyli ducha.
– Boo, boo, boo tam coś byyło – jąkała się Biedroneczka. – Coś szło, śmierdziało spalenizną, ogniem! Może diabeł? Zaraz tu wyjdzie! – skryła się za wujkiem.
Spojrzał zdziwiony na Maćka.
– Nie mogłem wcześniej, myślałem, że będę musiał straszyć dzieciaki goniąc za wami. Co to było?
– Nie wiem – odpowiedział Maciek. – Sam o mało nie padłem z przerażenia.
– Co to był za zapach? – zastanawiał się Kuba. – Skądś go znam.
– Ja też – głośno myślał Marek. – Coś tak śmierdziało w Cięciwie… Gaz z butli?
– Jak w piwnicy – skrzywiła się Linka. – Śmierdziało piwnicą i szczurami.
– Chodźmy stąd – głośno powiedział wujek zwracając się wyraźnie w stronę tunelu. – Dzieci nie powinny wchodzić tam, gdzie jest niebezpiecznie. Na pewno kamień spadł a wy zaraz duchy zobaczyliście. Jesteście tchórze i sam zaprowadzę was do domu. I żebym was tu więcej nie oglądał! – krzyczał głośno i wymachiwał rękami.
Dzieci patrzyły na wujka oszołomione. Co mu się stało? Nigdy na nich nie krzyczał, zawsze chętnie u siebie gościł. Marek nieraz opowiadał jakie fajne spędzał z nim chwile podczas każdych wakacji odkąd tylko pamiętał.
– Wcale nie jesteśmy tchórzami – oburzył się Kuba.
– Jak mówię, że jesteście, to jesteście – krzyczał dalej wujek. – A teraz marsz do domu!
Położył palec na ustach i na migi pokazał dokąd mają iść.
– No prędzej! Jeszcze tu stoicie? Już was tu nie ma, wy bąki uprzykrzone! Widzicie wy! Przygód im się zachciało!
Bystre dzieciaki – już zorientowane, że coś się święci – ochoczo przyłączyły się do gry.
– Dobrze wujku, dobrze, już stąd idziemy – głośno mówiła Linka.. – Tylko nic nie mów mamie, dobrze? Proszę cię, nie powiesz?
– Nie powiesz, że byłyśmy takie niegrzeczne? – dodała Inka.
– No właśnie, więcej tutaj nie przyjdziemy bo ja nie lubię się bać – krzyczała Monika.
Poszli prosto do drogi, później skręcili i ukryli się w kępie zarośli. Wujek po cichu wyjaśnił, że podejrzewa, iż coś tajemniczego się w jaskini dzieje. Od swego przyjaciela policjanta wiedział, że ktoś we wsi pędzi bimber najpodlejszego gatunku i bardzo szkodliwy dla zdrowia. Sprzedaje go młodym chłopakom. Oni potem szaleją na motorach, popisują się. Jeden zabił się wpadając pod ciężarówkę, a tydzień później jego kolega utonął w stawie. Do tej pory nie udało się tego szkodnika złapać na gorącym uczynku. I nagle teraz wujek doznał olśnienia. Jak to możliwe, że nikt do tej pory nie pomyślał o tunelu? Zupełnie nikomu nie przyszło do głowy, że właśnie tam można było zmontować aparaturę do produkcji trującego paskudztwa.
Ukryci w krzakach czekali czy ktoś pokaże się czy nie. Czekanie się dłużyło. Na szczęście szeptem mogli rozmawiać i wujek opowiadał im wiele ciekawych rzeczy o Tenczynku. Obiecał też pokazać, gdzie znajdowano ametysty. Inka natychmiast ujrzała siebie znajdującą prawdziwą kolię cud piękności, wysadzaną fioletoworóżowymi iskierkami. Wreszcie u wylotu tunelu coś się poruszyło. Wyjrzał obrośnięty łeb, rozejrzał się na wszystkie strony i czmychnął.
– Yeti! – pisnęła Monika.
– Nie yeti – wytłumaczył rozbawiony wujek, – tylko taki jeden typ, który bardzo nie lubi pracować i wymyśla różne sposoby, aby się nie zhańbić uczciwą pracą. Siedział już w więzieniu za kradzieże, za pobicie sąsiada miał sprawę w sądzie i dużo różnych grzeszków ciąży mu na sumieniu. To taka zakała wsi. Dobrze, że go zobaczyłem, teraz wszystko wiem.
– Chodźmy do środka, zobaczymy bimbrownię – prosił Kuba chcąc się zrehabilitować za paniczną ucieczkę.
– O nie, w żadnym razie, spłoszylibyśmy gagatka. Może gdzieś tu siedzi i obserwuje? Tak jak my? Albo jakiś wspólnik został i pilnuje interesu? Dajcie słowo, że tu nie wrócicie dopóki wam nie pozwolę, dla dobra sprawy. Zgoda?
Z oporami, bardzo niechętnie, niemniej rozumiejąc doniosłość sytuacji obiecali nie przeszkadzać. Cichutko, ostrożnie się wycofali lecz nie poszli drogą ale chyłkiem, między krzakami szli zboczem Buczyny dochodząc do innej drogi, prowadzącej do drugiej części wsi, usytuowanej po przeciwnej stronie góry.
Wujek Zygmunt zatrzymał się przed jednym z mniejszych domów obrośniętym dzikim winem. Kazał im poczekać na zewnątrz a sam wszedł do środka.
Za płotem leżał olbrzymi rudy pies, jakby przerośnięty wilk w kolorze piaskowego doga. Obserwował ich uważnie w milczeniu. Gdy zbliżyli się do płotu podniósł swoje olbrzymie cielsko i machnął ogonem.
– Śliczny jesteś – przemówiła Biedroneczka. – I dobrze, że cię nie przywiązali do budy jak tu wszędzie robią źli ludzie. Masz chyba dobrego opiekuna.
Olbrzym szczeknął, machnął ogonem zgadzając się z dziewczynką w stu procentach.
Wujek wyszedł z domu w towarzystwie sympatycznie wyglądającego mężczyzny, który uśmiechnął się słysząc uwagę Moniki.
– Bardzo kocham Zorana – powiedział. – On mnie chyba też. Zwykle jest łagodny i przyjacielski ale tylko dopóty, dopóki nie czuje agresji ze strony kogoś obcego. Wtedy staje się bardzo groźny.
– My też mamy psa – pochwalił się Kuba. – I też jest taki duży. Ukończył kurs na psa towarzyszącego i na obrończego też.
– A nasza Tina jeszcze nic nie skończyła bo jest malutka ale wszystkiego się nauczy bo jest bardzo mądra – jednym tchem powiedziała Monika.
Poszli dalej drogą oglądając następne ładne domy. Obaj mężczyźni rozmawiali jeszcze przez chwilę, potem wujek ich dogonił a tamten pomachał dzieciom ręką znikając w głębi ogrodu.
– Wujku, to był ten twój przyjaciel, prawda? – domyślił się Marek.
– Bystry jesteś – pochwalił wujek.
– No bo kto inny na wsi kochałby psa? – zadał trafne pytanie. – On mu na pewno pomaga w pracy. A wujek Sergiusz wymyślił, że w Cięciwie założy hodowlę psów i będzie je uczył. Może pozwoli sobie pomagać?
13.10.2017
- kobietawbarwachjesieni Ciekawie piszesz.
- annazadroza kobietawbarwachjesieni:) Dziękuję:) A właściwie moje bohaterki dziękują, że jak wyszły z szuflady, to mogą umilać czas drogim czytelniczkom:):):)
Tak umilają czas że aż się oderwać nie mogę.. Powtarzam sobie, jeszcze tylko jeden rozdział, jeden malutki. A tu już prawie 1 w nocy i co zrobić gdy kolejny rozdział kusi 🙂
Myszko:-) Uwierz, że dawno nic mi takiej przyjemności nie sprawiło jak Twoje słowa 🙂
Buziaki 🙂
Sama prawda, odrywać się siłą muszę 🙂 Ty za to robisz mi ogromną przyjemność, że będzie ciąg dalszy powieści. Czytnik leży odłogiem i czeka aż skończę ważniejsze 🙂
O mamuniu! Chwalą nas 🙂 Wiesz czemu tak dobrze Ci w świecie „mafii”? Bo tam – jak to w bajce – w ostatecznym rozrachunku wygrywa Dobro, nie ma tam scen przemocy i jest się z czego pośmiać mając wyobraźnię. A mając własnego Smyka nie jest trudno odnieść się do innych dzieci przenosząc sympatię, wiedząc – albo spodziewając się – co własne dziecko za chwilę wymyśli i zrealizuje. Nikt tak nie potrafi urozmaicić życia dorosłym jak dzieci 🙂 🙂 🙂