„Widocznie tak miało być” – 51

Tymczasem cała grupa „antyterrorystów” rozsiadła się na ganku i na schodach domu wujka Zygmunta zajadając się sernikiem upieczonym przez ciocię Rózię. Ponieważ sernik nie miał spodu z ciasta lecz w całości składał się z sera, Kuba mógł się delektować jego wybornym smakiem na równi z resztą towarzystwa. Był z tego zadowolony i prezentował świetny humor. Skoro dzieciaki przyszły w odwiedziny, dołączył do nich Misiek i nie odstępował dopóki miał nadzieję coś smacznego od nich dostać. Oczywiście dobrze wiedział co robi.

– Skończyliście już? – Linka pierwsza uporała się ze swoją porcją. – No to idziemy na górę.

– Czekaj, może ciocia da się namówić na dokładkę – oblizał się Marek.

– No właśnie, może – przytaknął Kuba.

– A to żarłoki! Nic z tego, chodźcie. Mamy się przecież rozejrzeć – Inka poparła siostrę.

– Ale tym razem za czym? – Maciek odstawił swój talerzyk.

Weszli po schodkach na obszerny, jasny strych, na którym z powodzeniem można byłoby zmieścić dwa pokoje i łazienkę. Misiek zrezygnował z towarzyszenia dzieciom świadomy, że ani okruszka od nich już nie dostanie.

– Co za czym? – spojrzała Inka z politowaniem.

– No, za czym się mamy rozejrzeć? – domagał się sprecyzowania przedmiotu poszukiwań.

– Za czymś z przeszłości – odpowiedziała.

– Głupie gadanie, przecież na strychu są same stare rzeczy. Nowe trzyma się w domu – skrzywił się Kubuś.

– Ale różne mogą być. Ciekawe i bezsensowne na przykład. Albo stare, bo z wojny, albo jeszcze starsze, bo z pańszczyzny – Inką wyraźnie zawładnęła wyobraźnia.

– Z pańszczyzny to mogłoby być ciekawe – zastanowił się Kuba.

– Głupio to ty gadasz. Wiesz, kiedy zniesiono pańszczyznę? – zwrócił się Maciek do brata.

– Niby czemu głupio? – zaperzył się od razu Kubuś.

– W tysiąc osiemset sześćdziesiątym czwartym roku, tego domu nawet w planach nie było, to skąd by się wzięły takie starocie? – spojrzał z wyższością na Kubę.

– A co to pańszczyzna? – spytała Monika.

– To był taki rodzaj niewolnictwa – Maciek zrobił mądrą minę.

– W Polsce? Niewolnictwo? – zdumieli się pozostali takim określeniem.

– Żebyś wiedziała. Ludzie ze wsi musieli pracować u pana na polu zupełnie jak murzyni na plantacjach bawełny, a on ich za to bił – wyjaśnił najstarszy z grupy.

– Dlaczego bił? Przecież powinien zapłacić za pracowanie! I nikt go do więzienia nie posłał za przemoc? – Monika nie mogła pojąć takiej niesprawiedliwości.

– Ale panowie tacy byli, że się znęcali – wtrącił Marek. – Dziadek mi opowiadał, że kiedyś się zbuntowali, normalni ludzie się wpienili, bo mieli dość i zemścili się na tych panach, piłą ich rżnęli. Dziadek mi mówił, że jego praprapra jakiś tam dziadek brał w tym udział. To było powstanie Jakuba Szeli – opowiadał Marek dumny z takiego przodka.

– Jak w horrorze…- skrzywiła się Inka.

– No, zupełnie jak w „Mechanicznej pile” – przytaknął Kuba.

– Brr, dobrze, że to już dawno temu było – Moniką wstrząsną zimny dreszcz.

– I że już takich panów teraz nie ma – dodała Linka.

– Jakby byli, to trzeba znowu byłoby znaleźć takie piły – spokojnie stwierdził Marek.

– Teraz to są elektryczne, nie trzeba byłoby się męczyć – radośnie oświadczył Kuba.

– Czy wam coś ciężkiego na głowę spadło? – podniesionym głosem spytała Linka.

– No co? Przecież trzeba iść z postępem, teraz są na prąd, nawet spalinowe piły są – doprecyzował Kubuś.

– Jak dzieci – skwitowała Linka. – Jak durne, małe dzieci.

– Coś ty, małe nie oglądają horrorów, rodzice przecież zabraniają – sprostowała Monika.

– Dobrze już, przestańcie gadać a zacznijcie wreszcie coś robić – Linka nie lubiła bezproduktywnie tracić czasu.

Pooglądali jakieś drewniane urządzenia, sprzęty, nic specjalnego nie rzuciło im się w oczy.  Strych był uporządkowany, jak wszystko w gospodarstwie cioci Rózi. Marek zdjął coś z gwoździa wbitego w deskę.

– To jest kaganiec. Zostaw, to nie dla ciebie, to dla psa – krzyknął Kuba do Marka.

– Palnąć cię?

– Nie trafisz – Kubuś cofnął się za drewniany słup.

– Pająk idzie po słupie! Zaraz mnie ugryzie do krwi! – zapiszczała Monika.

– Coś ty, myślisz, że to notoryczny krwiopijca? – prychnął Kuba. – Odsuń się od słupa.

– Ojej! On idzie za mną – pisnęła cofając się tyłem ze wzrokiem utkwionym w przerażającego pająka.

– Weź przestań, pająk jest mniejszy od ciebie – Linka z politowaniem spojrzała na Monikę. – Czego się boisz, przecież cię nie zje, nie da rady.

– Ale ma takie obrzydliwe, długie nogi!

– To się na niego nie patrz – odpowiedziała spokojnie.

Maciek z  podziwem patrzył na Linkę. Zaimponowała mu po raz kolejny: dziewczyna, a nie boi się pająków. Monika tymczasem cofała się pomalutku, aż nagle zahaczyła o coś nogą i usiadła z rozmachem na niedużym pudełku. Pozostała część towarzystwa znieruchomiała na moment. Widząc, że nic jej się nie stało, parsknęli śmiechem wszyscy, oprócz Inki, na widok zaskoczonej miny ofiary niespodziewanego upadku.

– Oto byliśmy świadkami starcia owadów – skomentował Kuba. – Wynik: 1:0 dla pająka. Ha ha, maleńki pajączek pokonał dużą Biedronkę.

– Weź, nie bądź świnia – Marek tłumiąc chichot stanął w obronie dziewczynki, która nie zwracając na chłopców uwagi macała ręką wokół i odwróciwszy się szukała czegoś wzrokiem.

– Nie potłukłaś się? – z troską spytała Inka spojrzawszy groźnie na rozchichotanych chłopców.

– Nie, bo usiadłam na tym pudełku, ono nie jest twarde, ale coś tu jest obok, coś się zaświeciło…

– Może wszystkie gwiazdy zobaczyłaś upadając, to i ci się zaświeciło – zasugerował Marek.

–  Nie, to było gdzieś tu…. Jest! – krzyknęła tryumfalnie wskazując metalowe pudełko stojące na drugim tekturowym kartonie.

– To? Co się tu mogło zaświecić – spojrzał Kuba z powątpiewaniem.

– Zaświeciło – z uporem powtórzyła Monika.

Bliźniaczki spojrzały na siebie, na Monikę, na metalowe pudełko i na okno strychowe, przez które wpadały słoneczne promienie. Buzie im się rozjaśniły jednocześnie. Z pełnym zrozumieniem przyznały dziewczynce rację.

– Oczywiście, że się zaświeciło – skinęła głową Inka.

– Promień słońca padł na metal, zobaczyłaś to w momencie upadku i się zaświeciło – dodała Linka.

Monika podniosła się z kartonu w pełni usatysfakcjonowana słowami sióstr i z tryumfem spojrzała na chłopców.

– Widzicie? Miałam rację, a gwiazdy to sami zobaczycie jak się stukniecie w głowę – odgryzła się patrząc na Kubę.

– Ale to nie ja powiedziałem – poczuł się jak wywołany do tablicy, – to Marek.

– Oj, cicho już – machnęła lekceważąco ręką Linka. – Zobaczymy co jest w środku?

– No, u nas były gazety z babcią Basią – powiedział Marek. – Ciekawe co tu może być.

Bez trudu otworzyli pudełko, w którym były wycięte artykuły z lokalnej prasy.

– Ee, znowu gazety – w głosie Kuby dała się słyszeć nutka zawodu.

– A co byś chciał, brylanty albo karabin maszynowy? – zakpił z brata Maciek.

– Coś ciekawego.

– Jeśli są odłożone – głośno myślała Inka, – to przecież z jakiegoś powodu. Gdyby nie, to po co leżałyby na strychu? Ciocia Rózia by je spaliła w piecu.

– Może i tak – przyznał Kuba po zastanowieniu się przez chwilę. – Trzeba poczytać.

– Przecież właśnie o tym mówię – mruknęła biorąc do ręki kilka zadrukowanych karteluszków. – Każdy niech coś weźmie i czyta.

Zajęli się przeglądaniem treści, co chwilę któreś mówiło o czym przeczytało. Było o różnych wydarzeniach w okolicy, o jarmarku w Krzeszowicach, o nowym wozie pożarniczym dla OSP, zdjęcia z festynu, informacje o ślubach i pogrzebach.

– O, tu mam coś ciekawego – podniosła się Inka z kartonu, na którym siedziała. – Zobaczcie, to jest dom, w którym straszy.

– Pokaż, pokaż – zainteresował się Maciek. – Gdzie straszy? Kto straszy? Jest na zdjęciu?

– No przecież duch straszy, a kto inny miałby to robić? – odpowiedziała. – Jak na zdjęciu? Straszący duch? Zgłupiałeś? Jakby go sfotografowali, to by się go nikt nie bał, bo już by go znali.

– Właściwie… masz rację – zastanowił się Maciek. – Jak się pozna źródło strachu, to już przestaje być straszne, bo można znaleźć sposób i go zneutralizować. Tego stracha.

– Ten strach – poprawiła Inka.

– Jaki strach? – zdziwił się Marek podnosząc głowę znad czytanego tekstu..

– Ten, co by mu ewentualnie zrobili zdjęcie – odrzekł Maciek.

– Strachowi? – zdziwił się Kuba odkładając przeczytane kartki. – A już mu zrobili? Po co?

– Co zrobili? Komu? Komu zrobili? – spytała Monika podchodząc bliżej, ponieważ swoje kartki czytała pod oknem i nie słyszała o czym mowa.

– Temu, co ewentualnie  straszy na zdjęciu – uśmiechnął się Maciek pod nosem.

– A kto straszy? – dołączyła Linka.

– Skąd mam wiedzieć, przecież to wy mówicie o tym zdjęciu – odpowiedziała Monika.

– Głąby, cicho bądźcie wreszcie, to wam powiem o co chodzi.

– To mów wreszcie – zniecierpliwił się Marek.

– Pod lasem, z drugiej strony niż wasz, stoi dom, w którym straszy – zaczęła Inka.

– Ee tam, nie wierzę w takie bzdury – skrzywił się Maciek.

– A może coś się za tym kryje? – zainteresował się Kuba.

– Czekaj, czekaj, coś kiedyś słyszałem na ten temat. Wujek mówił – przypomniał sobie Marek.

– To może się zapytamy wujka albo ciocię? – rzuciła pomysł Monika. – Powiedzą nam na pewno, jak napisali w gazecie to nie może być żadna tajemnica.

– Moglibyśmy tam się wybrać i zrobić zdjęcia – Linką już miała przed oczami wizję kolejnego wyróżnienia albo nawet nagrody w tegorocznym konkursie na fotografię z wakacji.

Odłożyli na miejsce wszystkie wycinki, sprzątnęli po sobie i zeszli do cioci zajętej zrywaniem porzeczek.

– Przyszliście mi pomóc? – uśmiechnęła się ciocia Rózia. – Tyle was jest, że migiem oberwiecie porzeczki z całego krzaka.

– Pewnie, że pomożemy – powiedziała Linka nie zwracając uwagi na skrzywione miny pozostałych. – Ciociu, a słyszałaś o nawiedzonym domu, w którym straszy?

– A bo to o jednym? Ludzie co trochę wymyślą coś i potem bajdurzą całymi latami.

– O tym pod lasem. Podobno ktoś się w studni utopił…

– Aa, ten… to była smutna historia.

– Opowiesz nam? – przymilała się Inka. – Obierzemy cały krzak z porzeczek, a ty, ciociu kochana, opowiadaj.

– Co tu jest do opowiadania… Dom zbudował Mieczysław, on był przed pierwszą wojną takim inżynierem, jakby to dziś powiedzieć. Miał firmę, co budowała domy, on sam je projektował. Swój dom też postawił, spory taki, wymyślny, bo chciał mieć liczną rodzinę. Pierwszy mu się urodził syn. Mietek się cieszył, że firmę po nim przejmie, że go nauczy fachu. Ale wybuchła pierwsza  wojna. Wzięli go Austriacy, Mietka znaczy, do budowy umocnień do Przemyśla. Tam został ranny i wkrótce umarł. Mały Antek  nie zdążył ojca poznać. Matka go chowała sama w tym dużym domu, nie puszczała synka do innych dzieci, taki dziwny rósł. Jak poszedł do szkoły to mu się wyprostowało, ale matka zaczęła fiksować. Chodziła za nim pod szkołę, pilnowała na każdym kroku. Jakoś to wytrzymał dopóki nie dorósł, potem uciekł, wyjechał do pracy. Po jakimś czasie wrócił, żeby matce powiedzieć, że się żeni. Uprosiła go, żeby z żoną zamieszkał u niej, bo przecież dom duży i pusty. Zgodził się i po ślubie zamieszkali razem. Co się tam działo, tego nikt nie wie. Ludzie mówili, że pewnego razu znaleziono matkę martwą w sieni, Antka utopionego w studni, zaś młoda żona zniknęła.

– I co dalej?

– A nic. Nikt więcej o niej nie słyszał.

– Nie wiadomo co się z nią stało?

– Nie, zniknęła. I od tej pory ludzie mówią, że tam straszy. Jak ktoś się zapuścił do tego domu, zaraz miał jakieś dziwne przypadki.

– Jakie?

– Nie wiem dokładnie, to przecież dawno było, ale podobno coś wyło, stukało, szurało i potem już nikt tam  nie zachodził, każdy się bał, że jakieś złe za nim do domu się zawlecze.

– Wierzysz ciociu w tę historię?

– A tam, ciemnota i już, ciemny naród każdą bzdurę kupi. Wiater hula po pustym domu, deski trzeszczą i skrzypią, i tyle. A jak kto na szaber szedł to i duszę miał na ramieniu, więc zwykłe odgłosy za  diabelskie uznał, bo i diabeł do kradzieży namawiał. Tak uważam.

– Czyli, że żadnych strachów tam nie ma? – upewniała się Monika.

– Dziecko, swój strach każdy nosi ze sobą, a każdy się boi czego innego. Stąd i strachy są różne. Jak kto jest przyzwoitym człowiekiem i ma dobre serce, to się bać nie ma czego – uśmiechnęła się ciocia Rózia do wpatrzonej w nią dziewczynki.

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieści, Widocznie tak miało być. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

10 odpowiedzi na „Widocznie tak miało być” – 51

  1. Urszula97 pisze:

    Te maluchy potrafię dziurę wywiercic w brzuchu. Dom w którym straszy będzie zaliczony przez tą ekipę.Wspaniałe wakacje.Pozdrawiam.

    • anka pisze:

      Ula:-) Takie wymarzone wakacje z czasów naszego dzieciństwa. Teraz chyba wolą siedzieć z nosem w smartfonie 🙁 Ale może są wyjątki 🙂

  2. 7 8 Krystyna pisze:

    Aniu, piękne opowiadanie, bohater….. to stary dom, stare historie opowiadane wieczórem. Tworzysz bardzo sugestywne sytuacje. Pisz więcej, częściej. Serio.

    • anka pisze:

      Krysiu:-) Dziękuję Ci baaardzo 🙂 Czasu na więcej nie ma, choć chciałabym bo lubię, jednak codzienne życie bywa wymagające. Uściski!

  3. jotka pisze:

    Och, sernika bym zjadła!
    Uwielbiam takie opowieści, gotowy scenariusz na thriller:-)

  4. Mysza w sieci pisze:

    Już widzę wyprawę tej dziecięcej ekipy do strasznego domu. Będzie się działo 😉 Dialogi maluchów świetne! Dzieci mają swoją wizję przeszłości i obecnego świata. Są wspaniałe. Czekam na dalszą część i uściski przesyłam 🙂

  5. No świetnie piszesz i już. 🙂 Przyjemnie mi się czytało. Serniczek akurat brat dziś serwuje. hihi Dzieciaki są mega ciekawe życia i tez mnie rozbawiają. Spędzanie z nimi czasu to na bank przygoda. 😀 No, ale historia nawiedzonego domu to mnie przeraziła, już widzę, jak go omijam po całości. hehehehe Przemiło spędziłam czas, bardzo łatwo jest stać się jedną z postaci. Pozdrawiam najserdeczniej. :))))))))) <3

    • anka pisze:

      Aguniu:-) Fajnie, że Ci się dobrze czytało i mile czas spędzało 🙂 Dzieciaki to chyba ostatnie istoty na ziemi, które są szczere, nie ma w nich fałszu i potrafią logicznie myśleć wysnuwając wnioski. Szkoda, że im to w większości z wiekiem przechodzi, biorą przykład z nas, dorosłych 🙁 No… może nie wszystkie i nie z wszystkich, wyjątki bywają… Oby jak najczęściej! Uściski gorące 🙂 🙂 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *