Chłopcy zabawili chwilę w kuchni po czym udali się w kierunku domku na drzewie. Opuszczając dom każdy trzymał w jednej ręce duży kawałek placka, w drugiej papierową torbę z drożdżowymi rogalikami. Zbyszek, jako starszy i teoretycznie silniejszy, dźwigał plastikową butelkę po wodzie mineralnej wypełnioną porzeczkowo– agrestowym kompotem. Donieśli prowiant na miejsce. Zbyszek schylił się, umieścił na trawie ciążącą mu butelkę a Krzyś postawił nogę na szczeblu drabinki. W domku rozległy się jakieś dziwne dźwięki, zakotłowało się we wnętrzu i coś z przeraźliwym piskiem spadło na ramię Krzysia, odbiło się od pleców schylonego Zbysia i zniknęło w krzakach.
– Auu, drapie! – wrzasnął chłopiec. – Co to było?
– Nie wiem. – Krzyś, którego niespodziewany atak pozbawił równowagi podniósł się z trawy i rozcierał potłuczoną tylną część ciała. – Może czarna pantera, która uciekła skądś tam, bo ją źle traktowali?
– Jak uciekła to dobrze zrobiła – odpowiedział brat. – Tylko czemu przed nami też uciekła jak my nie skrzywdzimy żadnego zwierzaka?
– Pewnie o tym nie wiedziała – domyślił się Krzyś.
Z domku dochodziły dziwne odgłosy, jakby jakieś szelesty, piski, mlaskania a po chwili wyraźne, głośne mruczenie.
– Tam coś jeszcze jest – szepnął Krzyś podniecony myślą o czarnej panterze.
– Cicho bądź, żebyś nie spłoszył. I odsuń się od wejścia, bo jak staniesz jej na drodze to cię przyatakuje – „odszepnął” Zbyszek.
– To co zrobimy? – wyszemrał Krzyś nie przyznając się bratu, że mu ciarki przeszły po plecach ze strachu na myśl o wielkim kocie.
– Ty stój bez ruchu. Ja się wdrapię na okienko i zajrzę do środka. Wtedy będziemy wiedzieli co robić – odpowiedział Zbyszek udając bohatera, choć naprawdę wcale się nie czuł tak pewnie.
Podsunął pod okienko skrzynki po jabłkach, wspiął się na ile dał radę, potem uchwycił belkę obiema rękami i podciągnął się tak, że górna połowa ciała znalazła się w środku a nogi wisiały na zewnątrz. W pierwszej chwili niczego nie zauważył. Już miał powiedzieć o tym bratu gdy nagle ujrzał dwa świecące zielone punkciki i usłyszał wściekły ryk atakującego potwora… Nie wiedział jak znalazł się na dole, chwycił brata za rękę i obaj, pobijając rekord świata w biegu z sadu do domu (gdyby ktoś mierzył im czas), wpadli na ganek i zamknęli za sobą drzwi na zasuwkę. Oparli się o nie plecami ciężko dysząc i stali tak dłuższą chwilę nie mogąc wydusić z siebie słowa. Złapawszy oddech pojawili na progu pokoju. Pozostała część rodziny zajęta odnalezionymi pamiątkami przerwała swoje arcyciekawe czynności i wpatrywała się w chłopców czekając na wyjaśnienia.
– Tam, tam, czarna pantera – wykrztusił wreszcie Krzysiu.
– Gdzie? – rozległ się zgodny chór.
– W domku na drzewie – wydusił Zbysiu między jednym głębokim oddechem a drugim.
– To na pewno ta, co uciekła – wydyszał Krzyś.
– Nie, tamta została schwytana i przebywa w bezpiecznym miejscu – uspokajał ojciec.
– Czarna pantera uciekła? – zaciekawiły się młodsze siostry, starsze zaś wyraziły zaniepokojenie.
– Teraz różni wariaci mają tyle pieniędzy, że nie wiedzą co z nimi robić i kupują sobie jako zabawki niebezpieczne, dzikie zwierzęta nie mając pojęcia jak się nimi opiekować – powiedziała mama Bogna. – Media donosiły o wielu takich przypadkach.
– Fakt – zgodziła się z siostrą ciocia Halinka. – Musimy koniecznie sprawdzić co to jest. Skoro przestraszyło moich walecznych chłopców, to musi być naprawdę coś!
– Może tak na wszelki wypadek zadzwonić po wujka Andrzeja? – zaproponowała Julka.
– Właśnie, w końcu jest fachowcem od zwierząt – przytaknęła Zuzia.
– Z pewnością tak będzie bezpieczniej. Dzwonię – zadecydowała ciocia.
Zadzwoniła. Na szczęście był w domu i przedsięwziął odpowiednie działania. Dzieciom polecono nie wychodzić z domu. Może jakieś dzieci spełniłyby polecenie ale na pewno nie czteroosobowe cioteczno-stryjeczne rodzeństwo. Po cichutku wymknęli się za drzwi w ślad za dorosłymi skradając się i przemykając od drzewa do drzewa. Będąc w bliskiej już odległości od domku na drzewie usłyszeli głośne wybuchy śmiechu.
– To najpiękniejsza czarna pantera jaką w życiu widziałam – śmiała się pani Bogna.
– I najmniejsza – zaśmiewała się jej siostra. – A mama tego czarnego potwora to kotka Bartkowej mamy. Od dwóch dni nie mogli ich nigdzie znaleźć. Kotka jest już stara i urodziła jedno jedyne kociątko.
Zuźka przestała się kryć za drzewem a Julka poszła za jej przykładem. Obie zbliżyły się do dorosłych i zobaczyły ciocię tulącą szarą pręgowaną kotkę i mamę z czarnym puchatym maleństwem mieszczącym się w jednej dłoni.
– Dopiero niedawno otworzyła oczy – wyjaśnił im wujek Andrzej. – To koteczka.
– No to mamy czarną panterę – krztusiły się dziewczynki ze śmiechu. – Skąd się to cudo tutaj wzięło? Od mamy Bartka?
Chłopcy zbliżali się pomału, z bardzo niewyraźnymi minami i ogromnie zawstydzeni.
– Ale naprawdę coś strasznie ryczało a jeszcze wcześniej skoczyło mi na plecy – próbował się tłumaczyć Zbysiu.
– Jak mogło wcześniej skoczyć na ciebie a potem ryczeć w środku? – ironizowała Zuzia.
– Ryczy to krowa – zauważyła Julka.
– A ja słyszałem z dołu jak ryczało w środku – poparł brata Krzysiu.
– Mówiłam, że Stefek Burczymucha – śmiała się Zuźka.
– Śmiejcie się, śmiejcie, a kto się konia przestraszył? – próbowali się bronić.
– Nie odwracaj konia do góry ogonem, braciszku. Tfu, kota. Żeby z kociego niemowlaka zrobić czarną panterę to trzeba być geniuszem….
Pan Andrzej rozbawiony jak wszyscy – oprócz chłopców oczywiście – postanowił przyjść z pomocą znękanym „bohaterom”.
– Wiecie, jak byłem małym chłopcem to się okropnie przestraszyłem nietoperza, który się zadomowił na strychu w moim rodzinnym domu. Narobiłem krzyku na cały Tenczynek, że wampir wisi na belce.
– Małym chłopcem… – mruknął z niechęcią Zbyszek.
– Oho, nie trafiłem, chciałem tylko pomóc… – bezradnie podrapał się po głowie wujek Andrzej.
Przyszedł Bartek uradowany, że Misia – bo tak kotka ma na imię – odnalazła się cała i zdrowa wraz z maleńką Kropeczką. Usłyszawszy historię związaną z odnalezieniem uciekinierki nie był w stanie utrzymać powagi. Zgnębieni bohaterowie opowieści najpierw się obruszyli ale potem wrodzone poczucie humoru właściwe wszystkim członkom rodziny wzięło górę i też zaczęli się śmiać.
– Misia miała chyba dość swego kociego męża, ojca Kropeczki, czymś jej się pewnie naraził więc wzięła dziecko za skórę na karku, bo tak koty noszą dzieci, i przyniosła do waszego domku na drzewie. Najwyraźniej stwierdziła, że to bezpieczne miejsce – wyjaśnił wujek Andrzej. – Czarny kocur odszukał swoja rodzinę. Misia jednak jeszcze nie przebaczyła mu jego kocich win i po prostu go pogoniła. Czarny uciekł przed rozzłoszczoną małżonką.
– I trafiliście na finał małżeńskiej kłótni – śmiała się Zuzia.
– Aha, – zrozumiał Zbysiu – Misia była wściekła na Czarnego i go pogoniła. Myślała, że wrócił i dlatego tak na mnie naryczała, no, nafukała…
– Ale przecież ryczała jak tygrys – nie ustępował Krzysiu.
– Po prostu broniła dziecka jak każda matka – dodała pani Halinka przytulając obu chłopców.
Bartek wziął Misię na ręce, Zuzia Kropeczkę a Julka i chłopcy im towarzyszyli w drodze do Bartkowego domu gdzie przywitała ich mama Bartka uszczęśliwiona odnalezieniem swojej pupilki i jej córeczki. Zuzia patrząc na cioteczno-stryjecznych braci pomyślała, że dostali za swoje i ona zrezygnuje z planowanej zemsty na smarkaczach. Na razie. Nie wiadomo przecież na co sobie jeszcze zasłużą.