Po co wróciłaś…” 16

Dziewczynki wpadły do nowego dla siebie domu jak burza z piorunami albo jak dwa cyklony. Obie równocześnie rzuciły się matce na szyję, przewróciły ją na wersalkę, wycałowały, wyściskały do utraty tchu piszcząc i krzycząc przy tym niemiłosiernie. Z radości, że widzą mamę, Bibi, z zachwytu nad nowym domem, ze szczęścia jakie daje posiadanie własnego pokoju. Oglądały każdy przedmiot, wypytywały, opowiadały przekrzykując się wzajemnie.

– Mamusiu, a w Lince to zakochał się taki Rafał, wiesz?

– Mamusiu, a do Alinki Patryk napisał list, że mu się podoba, tylko się wstydzi jej to powiedzieć, ale włożył do koperty swoje zdjęcie, żeby ona wiedziała. który on jest!

– Ja się kąpałam w morzu a ona się skaleczyła w nogę!

– A potem pływałyśmy statkiem…

– I rowerami wodnymi…

– Wtedy ona się pokłóciła z Olimpią, bo ona jest straszna miauczka i boi się psów…

– Nawet malutkich…

– A tam były takie śliczne, malutkie szczeniaczki.

– Mamusiu, czy już teraz mogłybyśmy mieć psa?

– Mamusiu, przecież to byłoby bardzo wskazane, rozumiesz? On by bronił ogródka.

– Albo ona…

– I żeby nikt nie wszedł do mieszkania kiedy ty będziesz w pracy…

– A my w szkole…

Aldona była ogłuszona potokiem słów w niewiarygodnej ilości na sekundę wyrzucanych z ust dziewczynek.

– Uspokójcie się, litości Stokrotki moje kochane! Ratunku! Przestańcie krzyczeć – zatykała uszy rękami .- Najpierw umyjcie się i przebierzcie, potem rozpakujcie bagaże. Włączę pranie a wy w tym czasie będziecie opowiadały wrażenia, dobrze?

Przyglądała się córeczkom z rozczuleniem. Urosły, opaliły się, wypoczęły po roku nauki.

– To dla ciebie mamusiu ode mnie – wręczyła jej Halinka szkatułkę ozdobioną muszelkami.

– A to ode mnie – Alinka przywiozła w prezencie  sznur nieoszlifowanych bursztynów.

Wycałowała okrągłe policzki, przytuliła najdroższe swoje pociechy garnące się do niej jak  kociaki.

– A ja mam dla was w prezencie tylko ten pokój – przymrużyła figlarnie oko. – Może uważacie, że to za mało? W takim razie będę musiała wam kupić po czekoladzie.

– Mamusiu, tu jest cudnie – wołały jedna przez drugą. – Jeszcze nigdy w życiu nie miałyśmy własnego pokoju. Jakie ładne są te półeczki, te poduszki i to wszystko!

Aldona szybko wypakowała dziecięce torby, podzieliła co i w jakiej kolejności ma iść do pralki i włączyła automat.

– Chodźcie teraz do kuchni – powiedziała. – Zrobimy kolację i będziecie dalej opowiadały.

Jakże przyjemnie było usiąść przy stole w przytulnej kuchence. Uszczęśliwiona matka patrzyła jak Stokrotki nie jedzą ale pożerają wielki stos kanapek zaśmiewając się przy tym z różnych  zabawnych sytuacji, które im się co chwilę przypominały.

Jakże niewiele do szczęścia potrzeba takim szkrabom.

– I taki jeden chłopak, mamusiu, to miał chorobę autobusową. Ale on strasznie chciał jechać na dużej karuzeli, więc się nie przyznał – opowiadała Alinka. – I wiesz co się stało? No wiesz?

– Rzygał po ludziach – krzyknęła Halinka uprzedzając słowa siostry.

– O rety – jęknęła Aldona, – po was też?

– A my to  nie ludzie? – droczyła się Alinka z matką .

– Po nas nie, bo byłyśmy  koło kasy, tylko widziałyśmy jak „to” poleciało i jak ludzie uciekali.

– Ale to fajnie wyglądało, nie masz pojęcia co ci ludzie wyprawiali – zaśmiewała się Alinka.

– Byłaś kiedyś w tunelu strachu? – spytała Halinka połykając ostatni kęs. – Pyszne były te kanapki.

– Cieszę się. Nigdy, bo nie lubię się bać i nigdy nie lubiłam

– A my byłyśmy. I tam się można cały czas przestraszać. Jedziemy sobie wagonikiem a on nagle tak brutalnie skręca, że to szok. Wtedy duch skacze, huczy i wyje. A mumia za kratami podnosi głowę i ryczy. Jak ja się wtedy przestraszyłam.

– Był tam, to znaczy w wesołym miasteczku, suchy basen.

– A cóż to takiego? – zdziwiła się matka.

– To dużo małych piłek poukładanych w ziemi, w rowie, w dziurze, no, w takim basenie. Kiedy się weszło, to się w tych piłkach grzęzło jak na filmie, jak w ruchomych piaskach.

– Były też samochodziki. Dziadziuś powiedział, że ja świetnie jeżdżę i na pewno będę świetnie prowadziła prawdziwy samochód – chwaliła się Halinka.

– A na strzelnicy był taki pan co oszukiwał, bo jak dziadziuś dużo razy trafił to on przy nabijaniu strzelby przekrzywił muszkę i już nikt więcej nie trafił.

– A skąd wiesz, że to muszka?

– Bo tam nad morzem mieszka dziadzia kolega, który ma wiatrówkę i my bardzo dużo strzelałyśmy. Ja nawet sama potrafię włożyć naboje.

– Mówi się: załadować broń – Halinka nie mogła pozwolić, by mama uznała ją za kompletną dyletantkę w kwestii broni.

– Skoro dobrze strzelacie, może wyzwiecie chłopaków na pojedynek?

– Ale nie mamy z czego strzelać

– Przecież Dziadek ma. Aha, przecież wam jeszcze nie powiedziałam, że pojedziecie na trochę do Cięciwy. Potem wybierzemy się na południe Polski, na działkę wujka Juranda. Pojedziemy razem wujkiem Sergiuszem i Moniką.

– Hurra! Jak fajnie! Ale ty też z nami pojedziesz?

– Do Cięciwy nie, tylko was zawiozę. Będzie się wami opiekowała ciocia Terenia.

– A kto tam jest?

– Wszyscy. To znaczy pani Basia, Dziadek, chłopcy, Aba, Mićka i Maks.

– Kiedy pojedziemy?

– Pójdę zadzwonić do Teresy, wtedy się dowiem.

Wieczorem poszła do automatu, bo Marcina nie było w domu i nie miała skąd zadzwonić, to znaczy nie mogła skorzystać ze „swojego” telefonu. Kiedy nikt nie podnosił słuchawki przypomniała sobie, że przecież Zacharscy pojechali do dzieci i wrócą dopiero jutro po południu.

Pod klatką spotkała Danusię, którą wszystkie trzy zwierzaki wyprowadziły na spacer, czyli: Busia, Zbój i Tygrysek. Busia bywała u Danusi gościnnie. Bronek przyniósł ją dla swojej mamy mieszkającej w pobliżu, by dotrzymywała towarzystwa starszej pani, urozmaicając życie. Sześciomiesięczna miniaturowa jamniczka czyniła to oczywiście bezustannie. Podczas pobytu w szpitalu swej prawowitej właścicielki zamieszkała u Danusi. Nie było takiego kąta w mieszkaniu, do którego by się nie wśliznęła, jedynie na lampę i na regał nie udało jej się do tej pory wdrapać. Wypełniona rozsadzającą ją energią i nieustanną chęcią zabawy przeganiała z miejsca na miejsce sporo większego od siebie Tygryska. Zbójowi chodziła po głowie, robiła wszystko na co tylko przyszła jej ochota aż duży owczarek uciekał przed nią pod fotel jak Maks przed Abą, próbując zakryć uszy łapami. Busia tańczyła wokół Danusi na dwóch łapkach, od razu wskakiwała na kolana, gdy pani usiadła  choćby na moment.

Na wieczorny spacer obowiązkowo szła cała trójka.  Zbój jak książę biegał z gracją wokół drzew, wśród krzewów, musiał obejrzeć dokładnie i zaznaczyć cały teren uznany za swój. Busia biegała od Zbója do Tygryska. Zaczepiając wszystkie napotkane po drodze psy pędziła z „rozwianymi” uszkami, prędziutko przebierając króciutkimi łapeczkami. Za Danusią kroczył Tygrys zamykając pochód. Cały czas pilnował Zbója. Szedł dostojnym krokiem, nagle chował się za żywopłotem, patrzył gdzie pobiegł Zbój, rozglądał się uważnie na boki uprzedzając ewentualne niebezpieczeństwo, po czym szedł w stronę psa. Za chwilę znów się chował, znów badał teren, oceniał sytuację i znów kroczył dumnie środkiem wyasfaltowanej ścieżki.

Aldona odchodziła właśnie od telefonu gdy ujrzała to całe towarzystwo. Przystanęła, by zamienić z Danusią kilka słów. Zza budynku wyskoczył czarny pies podobny do pudla i rzucił się w stronę Tygryska. Zbój, który był dość daleko i wcale nie wyglądał jakby miał obowiązek pilnowania  całego osiedla, błyskawicznie znalazł się na miejscu zdarzenia i odpędził intruza. Busia dzielnie go wspierała szczekając cieniutkim głosikiem ile sił w płucach.

– Jakież to mądre stworzonka – nie mogła się nadziwić Aldona. – Odkąd mam Bibi i masę zaprzyjaźnionych zwierzaków wokół, dostrzegam rzeczy, na które wcześniej nie zwróciłabym uwagi. O właśnie, na przykład stosunek Zbója do Tygryska: to jego kot, członek jego rodziny  i on nie pozwoli nikomu, a tym bardziej obcemu psu, zrobić krzywdy żadnemu członkowi własnej grupy. Niesamowite.

– Prawda? Do Busi też się już przywiązałam a i ona lubi u nas przebywać. Co zrobisz z dziewczynkami przez resztę wakacji? Wyślesz je gdzieś czy będą siedziały w domu?

– Właśnie w tej sprawie dzwoniłam do Teresy. Ale się nie dodzwoniłam. Zapomniałam, że jej nie ma. Cóż, skleroza nie boli. Pojadą na trochę do Cięciwy, a potem już będę miała urlop. A co ty zrobiłaś ze swoimi pociechami?

– Olka wysłałam do mojej siostry nad morze. Iwonkę nosi po świecie, niech korzysta póki ma okazję. Po skończeniu studiów zacznie wieść dorosłe życie i może nie będzie miała okazji nigdzie pojechać. Jesteśmy z Bronkiem sami, a właściwie ja jestem, bo Bronuś po pracy jedzie na działkę i pracuje tam prawie do zmroku. Ponieważ ja późno kończę pracę, mogę go wspomóc w sobotę albo w niedzielę. Wszystko robi sam i uszczęśliwia mnie plonami. Zajrzyj do mnie, dam ci trochę owoców dla dzieci. Nie jestem w stanie przerobić całości a mój mąż dziwi się, że nie skaczę z radości na widok coraz to nowych pojemników pełnych ogórków, pomidorów, wiśni czy porzeczek. Tymczasem mnie ręce opadają i najchętniej wysypałabym to przez okno.

– Moja ty bidulko kochana – Aldona ujęła Danusię pod rękę. – Jeśli chcesz to ci pomogę. Mam sokownik, na  dwa szybciej pójdzie. Słoików też mogę ci dać ile chcesz, cała piwnica nimi zawalona. Ja w tym roku nie będę robiła przetworów. Sprzed chyba trzech lat jeszcze mam bardzo dużo.

– Dzięki, Doniczko, z sokownika i słoików chętnie skorzystam.

Pomału doszły pod drzwi na klatkę. Do środka wbiegł Zbój, za nim Busia i na końcu Tygrysek. Bliźniaczki  siedziały w oknie swojego pokoju i głośno się nim zachwycały.

– Ciociu, czy możemy do Tygryska mówić: Tigi?

– Spytajcie go o zdanie, ale myślę, że nie będzie miał nic przeciwko temu.

– Fajnie, a czy możemy na chwilę przyjść pobawić się z Busią i Zbójem? – pytały wpatrzone w psy.

– Oczywiście, jeżeli mama uważa, że nie musicie jeszcze iść spać. Zapraszam. Przecież po to są wakacje, żeby je miło spędzać – odpowiedziała.

– Najpierw zejdziemy do piwnicy po słoiki i zaniesiecie je cioci na górę – zarządziła Aldona.

– A wiec czekam, na razie dziewczyny.

– Cześć Danusiu.

– Cześć ciociu.

Dziewczynki siedziały na górze ponad godzinę ku uciesze psów uszczęśliwionych towarzystwem chętnych do zabawy dzieci. Kiedy wróciły matka miała dla nich propozycje.

– Co powiedziałybyście na wycieczkę do Powsina?

– Kiedy? Teraz?

– No nie, przecież jest za późno. Jutro, zaraz po śniadaniu.

– Super, ale pójdziemy tam na basen, dobrze? – cieszyła się Alinka.

– Mamusiu, ale przecież rowery nie działają, więc jak pojedziemy? – zastanowiła się Halinka.

– Już działają, są naprawione, wujek Sergiusz naprawił – Aldona lekko zająknęła się wymawiając przy dzieciach imię mężczyzny zajmującego coraz więcej miejsca w jej myślach i sercu.

– Lubię go – stwierdziła Halinka. – I Biedronkę też.

– Jaką biedronkę? – zdziwiła się Aldona.

– No, Monikę. Wujek mówi na nią Biedroneczka jak ty na nas Stokrotki.

– Że też dorośli muszą wymyślać jakieś nazwania, chłopcy to Brysie. A od ciotki Marianny, co koło Aby mieszka, to Szkraby.

– Cicho – zerknęła Alinka na siostrę. – Może im to w czymś pomaga?

– Niby w czym?

– Skąd mam wiedzieć? Jak dorosnę to się pewnie dowiem – skwitowała Alinka.

Zmęczone dziewczynki poszły do łóżek i natychmiast zasnęły. Aldona sprzątnęła kuchnię „na błysk”, rozwiesiła na balkonie wyprane ciuszki, usiadła na stopniu otoczona zapachem kwiatów, owionięta delikatnym powiewem wiatru ledwo muskającego główki róż rosnących w ogródku. Wpatrzona w tarczę księżyca recytowała koteczce na ucho wiersz Teresy, z którego sama autorka śmiała się .

Teresa często chwytała nagle kartkę, długopis i pisała bez zastanowienia, słowa same spływały na papier. Potem twierdziła, że to bzdurny nic niewarte, albo kpina z poważnych ludzi i zostawiała kartki. Rzadko którą zabierała ze sobą i tym sposobem Aldona zebrała spory stosik. Nieraz je sobie przeglądała, czytała, podobały jej się właśnie dlatego, że były proste, nie wymagały łamania głowy nad zrozumieniem tekstu bo były bardziej do odczucia niż rozumienia. Odzwierciedlały nastrój chwili, jakąś myśl, zwykłe ludzkie uczucia te same od początku świata. Przyszedł jej na myśl właśnie ten, który przyjaciółka skwitowała śmiechem i słowami: bzdurne bzdurki, a przypomniała sobie tekst spoglądając na księżyc z całą pewnością widzący gdzieś Sergiusza…

…Ty wiesz, gdzie jest mój miły;

widzisz go z wysoka,

czy mógłbyś przez tę chwilę

nie spuszczać go z oka?…

Uśmiechnięta, zapatrzona przed siebie, siedziała tak dopóki nie poczuła chłodu. Rozejrzała się za Bibi, przywołała małą figlarkę i obie udały się na spoczynek.

1.08.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Po co wróciłaś Agato?, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na Po co wróciłaś…” 16

  1. Mysza w sieci pisze:

    Zaraz pierwsza w nocy, a ja nie mogę się oderwać od czytania.. ciesząc się, że tak fajnie się Aldonie układa i z obawą czekając na ów tytułowy powrót Agaty. Ale to już jutro. Pora spać. Z obrazem przyjaciółek otoczonych zwierzakami i z romantycznym uniesieniem 🙂 Świetnie piszesz Aniu!

  2. anka pisze:

    Myszko:-) Z Twoim miłym komentarzem rozpoczynam dzień 🙂 Wstaliśmy i razem z Mężem wyszliśmy z psami, potem kawa i czytanie komentarzy. I jaka przyjemność 🙂 Dziękuję Ci, kochana Myszeczko 🙂 Buziaki 🙂

  3. Mysza w sieci pisze:

    Nie masz za co, cała zasługa po Twojej stronie 🙂 Buźka i powinnaś to koniecznie wydać! 🙂

    • anka pisze:

      Ba! Nie mam kasy na wydanie 🙁 Nie szykuje mi się żaden spadek z Ameryki a na wygraną już nie liczę, lotto przestałam wysyłać bo mi szkoda pieniędzy. Za jednego z plusem mam 2 puszki dla psa 🙂

  4. Mysza w sieci pisze:

    Przynajmniej pies szczęśliwy 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *