Zamilkłam na tydzień ponieważ udało nam się na chwilę wyskoczyć do ukochanego miejsca. Zupełnie niespodziewanie, myślałam, że nic z tego nie wyjdzie lecz wyszło. Z konieczności, trzeba było pewne zobowiązania wykonać. Najważniejsze, że babcia D. dała się przekonać, iż koniecznie trzeba pojechać bo to obowiązek i tak musi być, bo inaczej to… ho ho ho… nie wiadomo jakie konsekwencje mogą nastąpić itp. itd….
Moc przekonywania okazała się tym razem na tyle silna, że zapakowaliśmy do auta trochę bagaży, psiepsioły, babcię D. oraz siebie i wyruszyliśmy na dni kilka na południe. Do ostatniej chwili miałam wątpliwości czy się uda.
Wyruszyliśmy o godz. 7.30. Jechaliśmy w sumie 7,5 godz. Było lepiej niż myślałam! Naprawdę! Babcia D. i dwa spore psy w ciasnym samochodzie to trudna sprawa. Do tego upał niemiłosierny i naprawdę bałam się tej podróży. Jednak radość z możliwości jej odbycia równoważyła wszystkie ewentualne niedogodności.
Postanowiliśmy ominąć Kraków, żeby nie pchać się przez rozkopane miasto i nie stać w korkach na rozgrzanych ulicach z psami ziejącymi na tylnym siedzeniu obok babci, która wciąż powtarzała, że psy się męczą. Wreszcie spytałam czy w związku z tym mam je wyrzucić z samochodu. Postoje robiliśmy na trasie, żeby mogły rozprostować łapki, napić się, przegryźć przysmak. W sumie do pierwszego przystanku trochę się kręciły, potem ułożyły się i spały większą część drogi. Skitek wyglądał przez okno, lubi oprzeć pysk na oparciu siedzenia obok ramienia Męża i tak sobie patrzy zadumanym wzrokiem.
Pojechaliśmy na Nowy Sącz i zupełnie dobrze się jechało. Nawet burzę z deszczem, właściwie ulewą, spotkaliśmy po drodze. Ochłodziło się nieco powietrze. Dojechaliśmy wreszcie cali i zdrowi do Szczawnicy. Psiepsioły wyszły zadowolone, że to już. Zmęczone były, z przyjemnością pochodziły po chłodnej trawie. Weszliśmy na górę a Szilunia zrobiła miłą niespodziankę ponieważ sama weszła po schodach. Trochę przodem, trochę tyłem ale dała radę samodzielnie. Taka dzielna dziewczynka! Ostatnio do Małego na IV piętro Mąż
wnosił ją na rękach. A tu – proszę bardzo – cały tydzień schody pokonywała samodzielnie!
Tak więc dojechaliśmy, babcia D. wchodziła powoli ciężko dysząc, ja dyszałam wcale nie mniej 🙂 odzwyczajona od codziennego wchodzenia po schodach. Ale nic to, wdrapaliśmy się zbiorowo i dopiero gdy chciałam z Mężem zejść po resztę bagażu – zaczęła się rozpacz. Szilka widząc, że oboje chcemy wyjść zostawiając ją, złapała najpierw mnie (byłam bliżej drzwi) łapkami za rękę, lizała i mówiła, żeby jej nie zostawiać.
– Sziluniu, zaraz wrócę, czekaj, zostań i czekaj – uspokajałam ją, delikatnie oswobodziłam się z uścisku i pobiegłam w dół na parking.
Sunia tak samo prosiła Męża, żeby jej nie zostawiał, lizała, chwytała łapkami i płakała. Na babcię i Skitsa wcale nie zwracała uwagi, choć babcia do niej mówiła cały czas. Wyskoczyła na balkon i stamtąd widząc nas przy aucie zaczęła zawodzić na całą okolicę. Skitek nie
wiedział o co chodzi lecz dla towarzystwa się przyłączył. Wracaliśmy biegiem, żeby towarzystwo uspokoić. Cieszyły się gdy weszliśmy do przedpokoju, okazywały taką radość i miłość jakby nas rok nie widziały. I może jakiś kretyn powie, że zwierzęta nie myślą, nie czują? Kiedy ludzkość jako całość zrozumie, że ZWIERZĘ NIE JEST RZECZĄ?
Około 12-ej w nocy Skitek zaczął się kręcić. Pomyśleliśmy, że musi wyjść. Cóż, stresy, nowe miejsce. Mąż wstał, ubrał się i wyszedł z psiepsiołami, przecież nie można iść z jednym tylko. Po powrocie ledwo przysnęliśmy, znowu zaczął się kręcić. Mało tego, usiłował
wpakować się na łóżko. Długo trwała przepychanka kto kogo 😉 Wreszcie pozwoliłam mu wejść na siedzenie narożnika kuchennego i tam przespał do rana. Wstaliśmy o 6-ej, żeby z psami wyjść. Spacer rankiem w takim miejscu jest cudowny. Kolory, zapachy roślin budzących się po nocy, snujące się mgły, ptaki odzywające się różnorakimi głosami – a jest ich tutaj ogromne skupisko – to jest fantastyczne przeżycie, relaks, endorfiny krążą w całym krwioobiegu, buzują w każdej komórce. Normalnie – raj na ziemi 🙂
Poranny spacer to zawsze Park Górny.
Zdjęcia wskoczyły jak same chciały. Chciałam po kolei ustawić tak jak się idzie przez park, ale nie potrafię ich już ruszyć z miejsca. Trudno. Obok Sienkiewicza po lewej stronie widoczna jest sarna pod blokiem. Naprawdę! Widzieliśmy ją dwa razy, poprzednio nieco dalej a potem tuż obok. Budynki są na pl. Dietla a obelisk jest poświęcony właśnie profesorowi.
Jak miło czytać, gdy realizują się marzenia! To cudnie, że mogłaś nasycić się tym, co kochasz. 🙂
Matyldo:-) Kochana moja, jak się nasyciłam to trudno określić! Najważniejsze – poza moją radością – to jest jeszcze to, że udało się babcię D. zawieźć, zmusić do spacerów, co w domu jest nieosiągalne. Nawet jeść zaczęła więcej i humor jej dopisuje. Ani razu przez cały tydzień nie była obrażona, za to miła i sympatyczna!!! No i jeszcze psiaki miały odskocznię od codzienności 🙂
Swietnie, ze sie udala wyprawa… wiem, jak to jest podrózowac z osoba z demencja. Ale na to wychodzi, ze czasami trzeba po prostu spontanicznie, wtedy nie ma co na zapas sie martwic, i lepiej sie uda.
Co do psiapsiolów; wczoraj okolo 10 rano. leze sobie padnieta po dyzurze, a tu mnie Mirka budzi, chwali sie jakas koscia do obgryzania, która dostala od ciotki czy taty, no po prostu MUSIALA mi pokazac swój nowy nabytek. I wez tu i nie kochaj tego rudego stwora. Obejrzalam, zachwycilam sie, poklepalam po grzbiecie, i Mirka szczesliwa poszla po schodach na dól.
Lucy:-) Wiem, że wiesz… To jeszcze nie ten najgorszy etap, na szczęście, ale … sama wiesz. Pakowała się babcia sama, dostała kartkę z wypisanymi rzeczami do zabrania, sto razy sie upewnialiśmy czy wszystko wzięła. Obrażała się za pytania. Na miejscu okazało się, że nie ma bluzek za to dwie piżamy, tonę klipsów wrzuconych luzem do torby (bo jest elegancką kobietą) i brudny dres. Dałam jej swoje rzeczy i było OK. Staramy się ingerować na co dzień jak najmniej w to, co może zrobić sama, żeby jak najdłużej samodzielność jaką taką utrzymać i wychodzą takie kwiatki. Ale nic to, ważne, że pochodziła trochę po parku, jadła z nami, nie obraziła się ani razu! Jak babcię ubraną w koszulkę w biało-granatowe paski, białe spodnie i klipsy (!!!) Mąż prowadził pod rękę na spacer – to jakby sama pani hrabina szła 🙂 Naprawdę się z tego cieszę. Często mam serdecznie dość, ale coś bardzo ważnego powiedział pan ze sklepu, u którego robimy zakupy. Powiedział: to jest ten sam człowiek tylko chory – i to sobie powtarzać należy w chwilach braku siły i cierpliwości.
A psiepsioły – no, jak piszesz o Mirce – są najcudowniejsze na świecie. Nikt nie okaże tyle miłości i przywiązania co one 🙂 🙂 🙂
Biedne pieski, ale dały radę:-)
Lubię Szczawnicę, mieszkaliśmy tam kiedyś dwa tygodnie, a innym razem specjalnie pojechaliśmy tam z Kacwina, być tak blisko i nie zajrzeć?
Na południu deszcze i burze, a u nas susza straszna!
Jotko:-) Za to potem mordki miały uśmiechnięte przez cały czas, kiedy nie spały oczywiście 🙂
Szczawnica bardzo zmieniła się od czasu naszego pierwszego pobytu (jeszcze w poprzednim stuleciu, ale to brzmi 🙂 ), wypiękniała, ma najcudniejszą promenadę i chyba najdłuższą, mostki nad Grajcarkiem, kolejka też nowa. Przedtem była na 2 miejsca siedzące, teraz na 4. Mnóstwo pojawiło się nowych domów w miejsce rozpadających się ruder, choć i one miały swój urok – drewniane domy zawsze mają dusze. Za każdym razem odkryć można coś nowego.
Burze były, deszcz też, ale wody w Grajcarku mało.
Świetnie, że tak udał Wam się wyjazd. Korzystajcie z takich okazji ile się tylko da. Marysia.
Marysiu:-) Udał się, tym bardziej się cieszę, że do końca nie wiedziałam czy uda się wyjechać. Macham najserdeczniej do Ciebie 🙂
Cudownie, że wyjazd się udał 🙂
Cieniewiatru:-) Cudownie! Naprawdę cudownie, że się udał 🙂
Ależ eskapada, ale cudownie, że się udała i spędziliście wszyscy miłe chwile w ulubionym miejscu. Cieszy też , że Babcia odczuła przyjemność zcwyjazdu.
Dora:-) Dobrze jest patrzeć, jak człowiekowi wraca radość życia choćby to tylko chwilowe przebłyski były. A wyjazd był naprawdę cudowny, tym bardziej, że do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy się uda.
Bardzo lubię tamte strony. Przez wiele lat jeździłam do Krynicy jak mieszkała tam mama i babciapo wyjeździe z Krakowa. I tez jezdzilam z moją ukochaną Alfa wilczyca. Bliskue mi klimaty. Dobrze ze spełniłaś może nie marzenie ale pragnienie. Buziaki
Lucia:-) W Krynicy byliśmy po odkryciu Szczawnicy i już nic nie mogło pokonać mojej miłości od pierwszego wejrzenia. Albo raczej od pierwszego wdechu 🙂 Było to zimą, jechaliśmy nocnym autokarem z W-wy, wysiadłam, ok. 6-ej rano, wciągnęłam powietrze w płuca i koniec, zakochałam się na zawsze. Już potem każdą inną miejscowość porównywałam ze Szczawnicą i choćby była nie wiem jaka piękna to jej tak nie pokocham. Za każdym razem kiedy przyjeżdżamy mam wrażenie, że wróciłam do domu.
Są takie miłości od pierwszego spojrzenia i oddechu. Ja tak mam z Ascoli Piceno. Znów powtórzę Ascoli ukradło mi serce. 🙂
Lucia, rozumiem Cię w 100% , poza tym naprawdę jest chwytające za serce – choćby tylko na zdjęciach oglądane, Twoje Ascoli 🙂
Kochana Aniu, mam wrażenie, że byłam tam z tobą, śpieszyłam się na górę, żeby psy nie płakały, chodziłam na spacery, cieszyłam się razem z tobą i nadal się cieszę, że jesteś tam taka szczęśliwa! I mam też nadzieję, że może tak co roku będziesz mogła tam być, choć przez kilka tygodni w roku, aż nadejdzie dzień, kiedy spakujesz walizki, kanapki na drogę, Pana Męża i psiepsioły, zamkniesz dom, w którym mieszkasz i będziesz miała swój raj na codzień 😀
Ewciu:-) Dziękuję Ci za towarzystwo i pomoc w uspokajaniu psiepsiołów 🙂
Pomarzyć dobra rzecz 🙂 A sama wiesz, że rzeczywistość najczęściej nie przystaje do marzeń, że płata figle i plany obraca wniwecz (nie podkreśliło to pewnie dobrze napisałam). Nie możesz nic zrobić tylko poddać się fali i płynąć z życiem nie wiedząc co przyniesie i gdzie wylądujesz. Chociaż niby znałaś drogę – nagle znajdziesz sie w zupełnie innym miejscu. Jako Byk nie znoszę niespodzianek, muszę mieć wszystko zaplanowane i pod kontrolą, ale – bywają chwile wyjątkowe…
Buziaki 🙂 🙂 🙂
Szczęciara, udało się,ciesze się razem z Tobą, wróciły wspomnienia, oddychałaś kochanym powietrzem, nasyciłas wzrok.Pieski masz dzielne no i babcia się dała skusić.Zazdroszczę również,ja siedzę w domu ze ślubnym ewentualnie na działkę ale nie zawsze się da.Wnuk pojechał juz do siebie.Pozdrawiam.
Uleńko:-) Jaka Ty kochana jesteś, że cieszysz się ze mną 🙂 Dziękuję 🙂 Też taka uwiązana jesteś, trudne to, chwilami nawet bardzo ale wyjścia nie ma. Mogę Ci tylko życzyć, żebyś jak najwięcej spokojnych dni w tym wszystkim miała, mogła iść do sklepu mając spokojną głowę, jechać na działkę jak najczęściej. Ściskam Cię serdecznie 🙂
Cieszę się, ze wyjazd udany 🙂
Ervi:-) Dziękuję 🙂 Cudnie było, jak może być inaczej gdy sarnę spotkasz pod blokiem, dzięcioła na drzewie przy samym balkonie, na wieczornym spacerze z psami czujesz oszałamiające zapachy roślin i towarzyszy Ci głos puszczyka czy innej sowy ( nie znam się), który wcale nie jest straszny lecz miły 🙂
Dokładnie. Czujesz, ze przyroda zycje, że ona istnieje…. kontakt z naturą, przyrodą, – to daje wytchnienie 😉
A przy tym jest tak pięknie, że możesz patrzeć i patrzeć i nigdy się nie znudzi 🙂
Aniu no normalnie cały czas myślałam i trzymałam kciuki, żeby się Wam ten wyjazd udał! 🙂 Cieszę się bardzo bardzo, że marzenie się spełniło i że wyprawa była tak pełna radości 🙂 Uściski i serdeczności dla Was!
Myszko:-) Dziękuję!!! Widocznie dobrze te kciuki trzymałaś 🙂 Polecam się na przyszłość w różnych sprawach. Lotka wysłałam na jutro, więc może potrzymaj 😉
Buziaki 🙂
Wycieczka się udała babcia ma wrażenia zdjęcia są ładne
Agnieszko:-) Zdjęcia może jakościowo nie są najlepsze, ale obiekty fotografowane są tak ładne, że nawet moje fotki nie zepsują ich uroku 😉 W każdym razie widać zamglony poranek, bo to właśnie mgiełka przysłania ostrość obrazu.
Wyjazd był cudowny bo w cudowne miejsce 🙂
Jak miło, ze udało Ci się odwiedzić ukochane miejsca:).
Zwierzęcia nie można nazwać istotą rozumną, co nie znaczy, ze zwierzęta nie myślą i nie czują.
Poza tym są wierne i lojalne, czego nie można powiedzieć o ludziach.
bardzo piękne i takie artystyczne są te Twoje zdjęcia, aż tam by się chciało być 🙂