Pani Lucyna Ćwierczakiewiczowa

piątek, 14.06.2019
Zastanawiałam się co zrobić na obiad w taki upał. Konkretnie na sobotę, bo wreszcie dzieciaki mają dotrzeć na wizytę przekładaną kilkakrotnie. Mam nadzieję, że jutro wreszcie na pewno przyjadą, tak jak się zarzekają. Wymyśliłam, że przygotuję chłodnik jagodowy. Co
do tego żadnych wątpliwości nie ma. Ale co potem? Gotować, trzymać w cieple czekając na nich, a najczęściej Calineczka śpi dłużej akurat wtedy albo coś innego się przytrafi… Ziemniaki się rozgotują albo wystygną, resztę przypalę na zmianę stawiając na płycie i
zdejmując… Doszłam więc do wniosku, że najprostszy będzie beuf a’la anka, który Myszka zdążyła „poznać”. Jeśli ryż ugotuję to dobrze, jeśli nie – będzie z chlebem. Tym sposobem skupię się na jednym garnku a nie na kilku, no i źródło ciepła będzie tylko jedno, nie mnóstwo jednocześnie, co przy obecnie panującej temperaturze się liczy.
Szukając kulinarnego natchnienia przypomniałam sobie panią Lucynę Ćwierczakiewiczową i oczywiście sięgnęłam po jej „365 obiadów”. Czasem lubię sobie poprzeglądać takie cudeńka, poczytać przepisy i za każdym razem z zadziwienia wyjść nie mogę jak myśmy się zmienili. My – czyli ludzie, rodacy, konsumenci – w tym przypadku odnośnie jedzenia. Zarówno tego co jemy, jak jemy oraz ile jemy. Nie da się porównać dzisiejszego śniadania na przykład i tego posiłku z czasów pani Lucyny, która była swoistym dobrem narodowym, cudem
natury, „bohaterką polskiej kuchni” 🙂
Pierwsza jej książka ukazała się w 1858 roku pod tytułem „Jedyne praktyczne przepisy wszelkich zapasów spiżarnianych oraz pieczenia ciast”, druga – owe „365 obiadów” – ujrzała światło dzienne w 1860 roku i cieszy się powodzeniem do tej pory!!! Niezwykłe, prawda?
Teraz posłużę się cytatem wziętym z „365 obiadów” ze wstępem J. Kalkowskiego.
” Jej następne kilka książek dotyczyło gospodarstwa domowego. Były to: Podarunek ślubny. Kurs gospodarstwa miejskiego i wiejskiego dla kobiet (1885 r.). Intencja przejrzysta – dokształcanie młodych małżonek. Miała w tej dziedzinie praktyczne doświadczenia, prowadziła bowiem przez pewien czas rodzaj szkoły kucharskiej dla pań. Wydawała też kalendarze Kolęda dla gospodyń. Kalendarz na rok… . Pierwszy
w 1876 na rok 1877. Z innych książek Poradnik porządku i różnych nowości gospodarczych (1876 r .), Nauka robienia kwiatów bez pomocy nauczyciela (1879 r.), Cokolwiek bądź chcesz czyścić czyli porządki domowe (1887 r.), a także Listy humorystyczne w kwestii kulinarnej (1900 r.).
Współpracowała z warszawską prasą. Przez 28 lat (do 1894) z „Bluszczem”, popularnym pismem dla kobiet. Do „Kuriera Warszawskiego” pisała w sprawach gospodarskich, a nadto korespondencje z uzdrowisk”.
Tu się zatrzymam…  kto zgadnie?…  No właśnie, oczywistością jest przecież, że pani Lucyna z Bachmanów Ćwierczakiewiczowa (1829- 1901) bawiła …  gdzie? W Szczawnicy przecież!
Pojawiła się w uzdrowisku w 1891 roku, w połowie miesiąca czerwca. Nie patyczkując się skrytykowała ówczesnego właściciela i zarządcę, którym była Akademia Umiejętności. Za to, że mało kuracjuszy, że „dostanie się tu jest już uciążliwe i kosztowne … mieszkania są ciemne, źle umeblowane, bez koniecznych ludzkich wygód i bardzo drogie … że most prowadzący do najbardziej uczęszczanego Leśnego Potoku stoi jak stał odwiecznie, wąski i bezużyteczny, a przez kamienisty Dunajec o niebezpiecznym zjeździe – trzeba się jednokonnym wózkiem, bez wcięcia do wsiadania, dostawać na drugą stronę… że ogromny budynek wystawiony kiedyś na kurhaus i teatr, stoi bezużytecznie… A jednak prywatne usiłowania robią co mogą.” ( T.Bednarski. Spotkania w dawnej i niedawnej Szczawnicy). Pochwaliła więc sporo prywatnych kwater, także Zakład Wodoleczniczy dra Józefa Kołączkowskiego jako stojący na europejskim poziomie. Ubolewała nad miernym
wykorzystaniem niezwykłości uzdrowiska, tak korzystnego dla poprawy zdrowia ludzkiego ze względu na klimat, wody mineralne lecznicze oraz położenie zachęcające do spacerów i wycieczek po Pieninach. Podobała jej się dbałość o zieleń w samej Szczawnicy: „…róże
wystawowe i kwiaty cudowne na każdem miejscu zachwycają oko…”. Usilnie postulowała zmianę właściciela na takiego, który umiałby wykorzystać wszelkie atuty miejscowości i stworzyć zdrojowisko z prawdziwego zdarzenia. Pani Lucyna nie doczekała wykupu uzdrowiska przez Adama Stadnickiego w 1909 roku, który uczynił ze Szczawnicy prawdziwy kurort słynący jako Perła Pienin.
No i czy może być pięknie bez Szczawnicy w moim świecie? Nie może!!!
Aha, pani Lucyna pochwaliła też stronę gastronomiczną, szczególnie pierogi w restauracji Oleksego (nie, nie tego od „józiolenia”, to było wiek przed nim, a nazwisko spotykane w okolicy). Skojarzyłam, że w rewolucjach szczawnickich Magda Gessler w lokalu „U Zosi” też na pierogi położyła nacisk. Słyszałam określenie, że pani Lucyna to ówczesna Magda Gessler. Na pewno łączy panie znajomość życia od strony kuchni 🙂
Panią Lucynę znała cała Warszawa, ba, cała Polska przecież (pod zaborami) od kiedy jej porady w kwestii gotowania, produktów, porządku w domu, ubioru, higieny itp. stały się niezbędnymi ówczesnym paniom domu. Bywała gdzie wypadało bywać, przemieszczała się wciąż przez całe miasto choć z powodu olbrzymiej tuszy miała problem z chodzeniem po schodach, była więc na piętro wnoszona przez dwóch silnych mężczyzn. Nic dziwnego, że tak przybyła na wadze albowiem wszystkie przepisy podane najpierw sama wypróbowywała aby mieć pewność co do jakości i smaku potrawy. Bez jej niesamowitej osobowości, znacznej postaci i nieprzeciętnej wiedzy oraz inteligencji Warszawa XIX wieku wyglądałaby mniej malowniczo i kolorowo (mimo noszonych głównie stonowanych w kolorze sukien) 🙂
Zakończę cytatem wziętym z „365 obiadów” opracowanych przez Jana Kalkowskiego. Myśl zawartą w przytoczonym poniżej cytacie uważam za niezwykle trafną 🙂
„Przyjemność jedzenia jest właściwą wszelkiemu wiekowi; wszelkim stanowiskom, wszelkim narodom, jest codzienną i nieustającą. Łączy się z wszelkimi innymi przyjemnościami, a zostaje ostatnią, aby nas pocieszyć po stracie innych”. Brillat-Savarin „Fizjologia smaku”.  Czyż tak nie jest? 🙂

Mam w domu –
Lucyna Ćwieczakiewiczowa. 365 obiadów – według wydania XXIII opracował do druku, poprzedził wstępem i zaopatrzył w słowniczek Jan Kalkowski, KAW, Kraków 1985,
Wanda Jackowska. Perfekcyjny poradnik pani domu. Kuchnia i porady Lucyny Ćwierczakiewiczowej, GWFoksal, Warszawa ?,
Tadeusz Z. Bednarski. Spotkania w dawnej i niedawnej Szczawnicy, Wydawn. astraia, Kraków 2012,
Z nich to właśnie korzystałam podczas pisania a także korzystam w życiu codziennym. Mogę polecić z czystym sumieniem osobom lubiącym kulinaria.
niedziela, 16.06.
Zajęłam się panią Lucyną i zapomniałam od czego zaczęłam 😉 Dzieci były, Calineczka bawiła się różdżką czarodziejską od Myszki. Myszko, jeszcze raz dziękujemy!!! Konik na biegunach był na tapecie oraz całe otoczenie bo malutka dama wciąż ruchliwą jest osóbką i w
jednym miejscu przebywa tylko wtedy, kiedy śpi 🙂 Oczywiście jest cudowna 🙂

Odbudowany po pożarze Dworzec Gościnny w Szczawnicy, „ogromny budynek wystawiony kiedyś na kurhaus i teatr” – jak pisała pani Lucyna

Inne ujęcie

Park Dolny w Szczawnicy, sztuczna grota upamiętniająca marszałka Sejmu Galicyjskiego Mikołaja Zyblikiewicza, po prawej stronie znajdował się Zakład Wodoleczniczy dr J.Kołączkowskiego

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie, Szczawnica. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

32 odpowiedzi na Pani Lucyna Ćwierczakiewiczowa

  1. jotka pisze:

    Przeglądałam kiedyś przepisy mistrzyni, niektóre zadziwiające składnikami:-)
    Gospodyni ze mnie raczej kiepska, a już najbardziej stresują mnie przyjęcia nawet dla kilku osób, nigdy nie wiem ile kupić, by nie zabrakło, by się udało itd.
    W Szczawnicy byłam ze 3 razy, bardzo podoba mi się ta miejscowość.
    Pozdrawiam pięknie:-)

    • anka pisze:

      Jotko:-) Większość przepisów dziś wymaga „przeprogramowania” i dostosowanie do naszych realiów. Jednak książka Wandy Jackowskiej to pozycja urokliwa i czarująca – tak to określę – z innych jeszcze powodów. Pięknie wydana to raz. A dwa – zawiera mnóstwo ciekawostek z życia XIX wiecznej Warszawy, porad, które czyta się z zapartym tchem ze zdziwienia (niektóre) – bo albo tak dziwne albo tak trafne 🙂 Można się np. dowiedzieć „jak się żyje i zachowuje przy stole jadalnym”, „dlaczego rozpoczynamy obiad od zupy”, albo jaki jest „ratunek dla zjełczałego masła” czy też „jak się podają zakąski przy mniejszych lub większych zebraniach” 🙂 Książkę ozdabiają ryciny Franciszka Kostrzewskiego (1826-1911), kolorytu specjalnego dodają powiedzonka i zalecenia bohaterki czyli pani Lucyny. Myślę, że nawet osoby, które za gotowaniem nie przepadają, z przyjemnością przejrzą tę pozycję jeśli trafi im do rąk.
      Cieszę się, że Ci się Szczawnica podoba, bo jakżeby mogła się nie podobać w takim cudnym miejscu położona?
      Również Cię pozdrawiam, za Szczawnicę jeszcze bardziej 😉 😉 😉

  2. marijana2 pisze:

    Nieprzeciętna kobieta. Tyle po sobie zostawiła, że wciąż możemy z jej wiedzy czerpać garściami. Aniu, kilka dni temu pomyślałam o Calineczce 🙂 Lubię czytać opowieści o niej, a dawno nic nie pisałaś. Pozdrawiam najserdeczniej 🙂

    • anka pisze:

      Marijanko:-) Maj minął u nas pod znakiem mnóstwa wizyt u lekarzy, badań najróżniejszych – tak się zbiegło w czasie. Na dodatek „wskoczyła” operacja zaćmy, która była zapisana na listopad/grudzień. W sumie bardzo dobrze, ale znowu doszły kolejne badania. Dzieci miały weekendy zajęte i tym sposobem nie widziałam malutkiej cały miesiąc. Babci D. już samej na dłużej nie można zostawić, trzeba mieć na nią oko. Poza tym w upał nie chcemy psów męczyć w samochodzie, bo nawet jak Mąż mnie gdzieś podwozi to zabieramy je ze sobą. W domu zostać nie mogą. Babcia je kocha, z miłości otrułaby je albo wypuściła na ulicę, żeby sobie pobiegały.
      Dopiero w niedzielę mogłam się Krasnusią nacieszyć 🙂 Wiercipięta jest z niej niesamowita, przypomina bardzo swoją siostrę w tym wieku, tylko jest drobniejsza. W końcu urodziła się niemal o połowę lżejsza. We wrześniu już 2 latka skończy. Pędzi ten czas…

  3. BBM pisze:

    Arcyciekawy tekst. Ja czasem, bardzo rzadko, zaglądam do Kuchni polskiej- nie chce mi się sprawdzać, ale ma pewnie z 50 lat- kiedy jeszcze nie było takiej palety składników ani przypraw. I gotowanie w zasadzie nie powinno być eksperymentalną katastrofą, ale…
    Nie lubię gotować i im więcej mam lat, tym bardziej nie lubię!! :((

  4. Urszula97 pisze:

    Pięknie rozpisałas się o autorce , musiała być bardzo obrotną kobietą, no ta Twoja ukochana Szczawnica, chyba ją lepiej znasz jak Warszawę.Zatem przyjecie się udało.Calineczka wszędobylska jak i nasz Olek.Fotki piekne wstawiłaś.
    Co do przepisów to wolę sprawdzone.My narzekamy na bardzo stare przepisy ,a dzisiaj jakie ja mam przepisy? na szklanki, które są dzisiaj inne,my wiemy jakie były, na kostki margaryny czy masła ale masło dzisiaj mamy 17,5 dkg czy 20 dkg,czy 22,5 dkg.Za chwilę młodzi się nie połapią w naszych przepisach.Pozdrówka.

    • anka pisze:

      Ula:-) W naszej polskiej historii kobiety musiały być obrotne, odważne, przecież jak mężczyzn wciąż brakowało – bo albo szli do powstań, albo na zsyłkę, albo w ogóle ginęli – to kobiety musiały za nich i za siebie robić. Nie było wyjścia.
      Szczawnicę nie jest trudno znać bo to niewielkie miasteczko, za to urokliwe i pięknie położone 🙂
      Wyobrażasz sobie razem Olusia i Calineczkę? Wpuścić takie dwa szkraby na chwilę same to dom zdemolują 😉
      W książce W.Jackowskiej jest rozdział „Miary i wagi u Ćwierczakiewiczowej”. Można spróbować dojść czego, ile, kiedy – ale to ponad moje siły 🙂 Mimo, iż pamiętam, że moja babcia używała określenia np. pół funta czegoś, albo kwaterkę śmietany… Mówiła też np.: trzy kwadranse na drugą co chyba znaczyło – za piętnaście trzecia… A dziś nie wszyscy już się znają na normalnych zegarkach, z tarczy godziny nie potrafią odczytać bo są przyzwyczajeni tylko do elektronicznego odczytu.
      Zmienia się cały świat, dlatego lubię poczytać o życiu w XIX wieku.
      Serdeczności, nawet Ciepłe mogą dziś być, ochłodziło się więc i Puchate się przyda 🙂

  5. anka pisze:

    BBM:-) Książkę W. Jackowskiej można wziąć do ręki bez względu na stosunek do gotowania 😉 Wspomniałam w tym w odpowiedzi go Jotki.
    Mówiąc szczerze mam ją od jakiegoś już czasu ale dopiero teraz przejrzałam ją „dogłębnie”, przy okazji szukania inspiracji w „365 obiadów” przypomniałam sobie, że stoi na półce i czeka. Potem sięgnęłam do T.Bednarskiego (b. ciekawej postaci) i poooszło 🙂
    Gotować lubię, ale rozumiem tych, co nie lubią a muszą. Ja sprzątać nie lubię a też muszę 😉 😉 😉
    „Kuchnię polską” mam po siostrze z 1985 roku, jeszcze po mamie – dużo starszą (ale też nie chce mi wstawać, żeby sprawdzić). Miałam jeszcze swoją własną, ale Browar mi ją „przeczytał” dokładnie. Tata żartował, że pewnie pies był głodny… Nie był, naprawdę, żaden mój pies głodny nie był i nie jest 🙂

    • BBM pisze:

      Chętnie CZASEM przeczytam o gotowaniu, ale żeby aż sięgać po książki tego typu, to- nie! ;))

      • anka pisze:

        Kiedyś przyłapałam samą siebie na tym, że chwytam za książki o kuchni, za broszurki (mam ich tony), szukam przepisów – kiedy jestem w nerwach i muszą się uspokoić. Od tego czasu świadomie stosuję „kuchnioterapię”, Jak mam wszystkiego dość – sięgam na odpowiednią półkę 🙂

  6. Ewa pisze:

    Aniu kochana, wreszcie coś o Calineczce. I chciałabym się podzielić moją radością z powodu obniżenia (się) temperatury o prawie 10 stopni. I tym, że Pan i Władca wyjechał i nie muszę gotować!!! Ca-łus-ki!

    • anka pisze:

      Ewuniu:-) Ciesz się póki możesz! Upały wrócą, Pan i Władca też 🙂 Jak gorąco – rób chłodnik dla PiW, gotować nie trzeba, wystarczy zmiksować 🙂
      Przypomniało mi się jak wymyślałyśmy, jeszcze na bloxie, że mogłybyśmy hotel albo pensjonat mieć. Ty byś sprzątała, a ja bym gotowała. Jak było dalej? Bognna i Tess gości mogłyby rozmową zabawiać, pamiętasz? Jakby to już strrrrasznie dawno było… Pa pa 🙂

      • Ewa pisze:

        Ania, to wszystko może być kiedyś aktualne (hotelik znaczy i podzielone obowiązki). PiW kiedyś dawno, kiedy jeszcze nie musiałam mu gotować twierdził, że on je wszystko i nie wydziwia. To było oszustwo i kłamstwo. Piszę o tym a propos chłodnika – nie lubi. Ale zabrałam sobie od Wilmy (z lodówki) wspaniały tekst: „twój obiad jest na 34 stronie w książce kucharskiej…” Przyjdzie czas, że i u mnie zawiśnie 😀

        • anka pisze:

          Ewa:-) Tekst z lodówki jest fantastyczny! Zobacz, jakie daje możliwości, codziennie inną stronę z inną potrawą możesz podawać. Cóż to byłoby za urozmaicone menu 🙂
          Pensjonat to już w moim następnym wcieleniu, będę o nim pamiętać od samego początku aby urzeczywistnić marzenia, tylko się jakoś spotkać musimy. Jak się rozpoznamy? Trzeba znaleźć jakiś sposób 😉

          • Ewa pisze:

            Jak się rozpoznamy? To proste. Po pierwsze hasło. Proponuję „najlepsze kasztany są na placu Pigalle”, odpowiedź: Zuzanna… wiadomo. Albo butelki szampana w objęciach trzymane. Och, coś wymyślimy. Najtrudniej będzie ustalić gdzie??? Pensjonat to też twoje marzenie? No to ładnie, mamy takie same. Jesteś cudowna.

      • Mysza w sieci pisze:

        Ja bym mogła organizować wieczorki taneczne 😉

  7. Stokrotka pisze:

    Stokrotka pisze…
    Jak zrobiło się chlodniej to i czlowiek ma sile zeby cos ugotowac .oczywiscie cos lekkiego.
    A pani Lucyna Ćwierciakiewiczowa gotowala niestety bardzo „ciężko”….no alentakie były czasy.
    Szczawnice znam i uwazam że jest piekna.
    Serdecznosci Anno.

  8. anka pisze:

    Stokrotko:-) Wczoraj było zupełnie rześko, wieczorem nawet chłodno mi się zrobiło, widocznie organizm się przyzwyczaił do temperatury wysokiej. Najgorsze są duże zmiany i huśtawki pogodowo-ciśnieniowe. Wtedy biedny ludzki organizm głupieje całkiem.
    Kuchnia wtedy, czyli za czasów pani Lucyny, była „ciężka” z natury, oczywiście dla tych, których było na to stać, bardzo wielu ludzi jadło bardzo cienko…
    Żałuję, że nie znałam przepisu na pierniczki z mąki ziemniaczanej dawno temu, kiedy mój Mały synek był na diecie bezglutenowej, Osobisty mój dziadek miał 3 ule więc miód był w zasięgu ręki, najlepszy z możliwych bo własny. Przepis zaczyna się tak: „Pół kwarty miodu dobrego wiercić w donicy aż zbieleje. Oddzielnie uwiercić sześć żółtek, wlać do miodu i jeszcze wiercić, wtedy wsypać funt mąki kartoflanej, sypiąc po łyżce i wiercąc ciągle, aby żadnych krupek nie było…” To „wiercenie” mnie rozwaliło, cudne 😉
    Stokrotko, pozdrowienia serdeczne, a za Szczawnicę jeszcze serdeczniejsze 🙂

  9. anka pisze:

    Ewciu:-) A jak się miniemy w czasie? Ty na placu Pigalle wylądujesz a ja np. w starożytnym Egipcie? Wcale by mi się to nie podobało. Skąd tam szampana wziąć w butelkach? Nie, trzeba konkretnie ustalić miejsce i czas, cobyśmy się nie „rozjechały” po tych epokach różnistych 😉

  10. Mysza w sieci pisze:

    Aniu kochana, bardzo się cieszę, że Calineczka czaruje różdżką i swoją cudną istotką A Twój beuf każdemu by smakował. Myślę, że pani Ćwierczakiewiczowa również byłaby nim zachwycona! Nie znam jej książek, jestem chowana na Kuchni Polskiej i na łapaniu przepisów od takich zdolnych kuchareczek jak Ty

    • anka pisze:

      Myszko:-) Ojojoj, mamo, chwalą nas 😉 Dziękujemy, ja i beuf 🙂
      Dla pani Lucyny byłby pewnie za chudy, bo tłuszczu w nim dużo nie ma (w beufie). Po małej miseczce dziś człek poczciwy ma dość, czuje się najedzony a za czasów pani Lucyny to byłby zaledwie wstęp do rozpoczęcia uczty.
      Calineczka jest istotką uroczą, swoje zdanie ma, nie da sobie cudzego narzucić i podejrzewam, że pod tym względem podobna będzie do wujka, czy raczej stryjka, czyli brata tatusia swojego 🙂 Dużo nie mówiła będąc w niedzielę ale wszystko rozumie co się do niej mówi, czego się od niej chce, ale jak jej się nie podoba – kręci główką na „nie” i koniec tematu 🙂

  11. Ervi pisze:

    Byłam w Szczawnicy ale tego dwroca nie widziałam…. piękny jest 🙂

  12. anka pisze:

    Ervi:-) Z pewnością byłaś przed odbudową obiektu, albo w czasie i nie zwróciłaś uwagi. Pierwotny Dworek spłonął doszczętnie w wyniku pożaru, który wybuchł 20.10. 1962 r. Pozostały jedynie murowane piwnice. Niedawno został odbudowany i teraz wygląda jak na zdjęciu. Przy okazji każdego pobytu robiłam fotki i mam prywatny zapis odbudowy. Łącznie z własnym zdjęciem na ocalałych piwnicach. Kiedyś pokażę, jak się wreszcie sprężę i nauczę. Rzeczywiście ładny 🙂

  13. dora pisze:

    Dworek ładny, ciekawe jak został odrestaurowany wewnątrz.
    Lubię prostą kuchnie,a najlepiej żeby dania same się przygotowywały:) Lubię wrzucić coś do naczynia żaroodpornego i niech się dzieje reszta bez mojego udziału,piekarnik owszem grzeje, ale nie trzeba stać nad gazem i sprawdzać, mieszać,itp.
    Przepisów owej pani nie czytałam i nie znam, ale przypomina mi Julię Child, która była słynną amerykańską kucharkę. Może znasz książkę lub film,,Julia i Julia”?

    • anka pisze:

      Dora:-) Książkę nawet miałam, chyba poszła dalej, bo jej nie widzę. Potrawy najlepiej mi się – teraz w upały – robi w wielkiej, głębokiej patelni. Jak mówisz – na zasadzie, że wszystko wrzucam i nich się dzieje co chce 🙂 Dziś np. zrobiłam „gulasz” z pieczarek z cebulką, pod koniec dorzuciłam kawałek duszonego kurczaka, który został z wczoraj. Do tego ziemniaki, bo my lubimy, ale może być kasza, ryż, makaron, czyli co komu pasuje, plus zielone ogórki w postaci mizerii. Najedliśmy się po kokardę 🙂
      Dworek znajdziesz w necie. Wklep Dworzec Gościnny w Szczawnicy – to wyskoczy i na pewno zobaczysz wewnątrz. Jednym z pomieszczeń jest olbrzymia sala służąca za bankietową, teatralną, balową – w zależności od potrzeb.
      Właśnie zajrzałam, żeby Cię w błąd nie wprowadzić – jest mnóstwo zdjęć, obejrzysz sobie co tylko chcesz.

      • dora pisze:

        Dziękuję:)
        Wyobraż sobie,ze dzisiaj była kaszanka, ziemniaki mlode i sałata;)))
        Jutro watróbka, to takie zachcianki mojego J. Niech ma;)

        W niedzielę skoczymy gdzies jesc z córka i niezieciem.

        • anka pisze:

          Mam maślankę, jakiś chłodnik jutro zrobię, też będzie szybko.
          Pewnie, niech J. ma 🙂
          U mnie czerwonego mięsa nie ma wcale, od dawna powiedziałam, że ssaków nie jadam. I kombinuję dla domowników coś z biednych kurczaków, czasem z indyka,. Nawet ryby nauczyłam się smażyć, wstyd przyznać ale nie wychodziły mi, rozpadały się, teraz kostki z mintaja np. też robię.
          Oho, właśnie zagrzmiało, popada czy nie?

  14. Pingback: Lucia, Lucy, Lucyna | Anna Pisze

Skomentuj anka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *