Dzień wstał piękny, wymarzony na wycieczkę. Słońce świeciło od samego rana, po niebie nie płynęła żadna chmurka, krople rosy na trawie mieniły się kolorami tęczy, wśród drzew śpiewały ptaki. Julka i Zuźka zerwały się na równe nogi. Postanowiły wymknąć się po cichu z domu i same wybrać się do ruin zamku. Chłopcy dokładnie opowiedzieli, którędy należy iść, aby tam trafić. Wymyśliły więc, że samodzielnie dotrą do celu i na miejscu zaczekają na resztę rodziny. Na stole w kuchni zostawiły kartkę z informacją i wyruszyły. Zastanawiały się przez chwilę czy zabrać ze sobą Szilę, która najwyraźniej miała ochotę im towarzyszyć.
– Niech idzie z nami, ciocia na pewno nie będzie się o to gniewała. Trzeba tylko na kartce dopisać, że jest z nami, wtedy się nie będzie o nią martwić – zadecydowała Zuzia.
Tak też zrobiły. Był bardzo wczesny ranek gdy opuściły dom. Poszły w stronę Skałek, potem skręciły w lewo i Zamkową Drogą idąc cały czas prosto dotarły do lasu. Zanim zdążyły zastanowić się dokładnie nad dalszą marszrutą, znalazły się u stóp zamkowego wzgórza. Spojrzały na siebie zdziwione.
– Jak to się stało? Zuźka, to jest jakieś dziwne. Skąd się tu wzięłyśmy tak szybko? A Szilka gdzie?
– Hau, tu jestem – odezwała się sunia.
– Wiesz co? Po prostu szłyśmy głęboko zamyślone i dlatego czas tak szybko minął.
– A słyszałaś jak Szilka ludzkim głosem się odezwała?
– A tam, zdawało ci się i tyle.
Szila wesoło zamerdała ogonkiem i pobiegła przodem jakby dobrze znała drogę i postanowiła służyć dziewczynkom za przewodniczkę
– Pospieszcie się, musimy zdążyć – szczeknęła.
– Dziwne – zastanowiła się Zuźka, – Teraz i ja miałam wrażenie, że powiedziała abyśmy się pospieszyły, bo musimy zdążyć.
– A widzisz? – tryumfowała Julka. – Najwyraźniej to jest pies, który mówi.
– Bzdura – stwierdziła Zuzia, jednak z mniejszą niż poprzednio pewnością siebie. – Julka, przecież wyszłyśmy z domu bardzo wcześnie rano i jakoś dziwnie szybko znalazłyśmy się koło zamku, prawda?
Julka przytaknęła.
– To jakim cudem słońce już zachodzi? I nie ma nigdzie żywego ducha. A gdzie się podziała droga, którą przyszłyśmy?
– No przecież tam – Julka się obejrzała i krzyknęła przestraszona. – Nie ma! Zarosła?!
– Całkiem mi się to wszystko nie podoba – szepnęła Zuzia.
– Hau, pospieszcie się, czemu tak marudzicie – usłyszały głos Szilki.
Bardzo się ucieszyły, że nie są same a czworonożna przyjaciółka nie zostawiła ich na pastwę losu. Przestały się też zastanawiać w jaki sposób mogą rozumieć co ona mówi i podążyły za nią.
Szila poprowadziła dziewczynki wąziutką ścieżynką. Widocznie często z niej korzystano, bo szło się nią wygodnie mimo, iż prowadziła wokół wzgórza wznosząc się coraz wyżej. W ten sposób dotarły do małej furtki umieszczonej w grubym murze.
– Otwórzcie furtkę – szczeknęła Szila. – Dobrze. A teraz szybko, idźmy blisko muru. Widzicie schody i drewniane drzwi? Musimy tam dotrzeć tak, żeby nas nikt nie zobaczył.
– Przecież tu nikogo nie ma – szepnęła Julka.
– Cicho – chwyciła Zuzia siostrę za rękę pokazując na migi mężczyznę, który wyszedł nagle z innych drzwi. – Wygląda jakby żywcem uciekł z „Janosika” – zaszemrała niemal bezgłośnie.
– Może tu kręcą film historyczny? – bardziej pomyślała niż powiedziała Julka.
Przywarły plecami do muru wstrzymując ze strachu oddech. Miały wrażenie, że zostały zauważone. Szilka przywarowała obok szczerząc zęby, gotowa do skoku w obronie przyjaciółek.
– Nikogo nie ma – powiedział do kogoś kosmaty mężczyzna, podrapał się po kudłatym łbie i wrócił do izby z której wyszedł.
– Uff – wszystkie trzy odetchnęły z ulgą.
Gdzieś z boku dało się słyszeć stukanie końskich kopyt stąpających po bruku. Dziewczynki rozglądały się ze zdziwieniem widząc grube mury, wybrukowany dziedziniec, migoczące światła świec czy też pochodni w niektórych oknach.
– Jaka wspaniała renesansowa rezydencja z pięknym dziedzińcem pośrodku otoczonym krużgankami – szepnęła Zuzia. – Ale jak to możliwe? Przecież zamku dawno nie ma, zostały tylko ruiny!
Szilka zimnym noskiem dotknęła ręki Zuzi i głową pokazała kierunek, w którym należy podążać. Poszły za jej wskazówką. Dotarły do drewnianych drzwi. Spróbowały otworzyć ale bez skutku, były zamknięte na klucz.
– Sięgnij ręką do belki – szepnęła Szila. – Tam na górze jest klucz.
Zuzia wspięła się na palce, przesuwała ręką po belce nawet nie myśląc, że może sobie wbić drzazgę.
– Mam go – ucieszyła się.
– Cicho – syknęła Szila. – Teraz otwórz zamek. Pilnuj klucza, bo on jest zaczarowany i bez niego nie wrócimy do domu.
Zuzia schowała klucz do kieszeni ciesząc się, że ma na sobie stare dżinsy z głębokimi kieszeniami. Z wielkim trudem udało się otworzyć ciężkie drzwi. Ukazał się ich oczom ciemny, wąski korytarz i schodki wiodące w dół. Niezliczona ilość schodków prowadzących w mroczną czeluść.
– Boję się – wzdrygnęła się Julka.
– Nie ma czasu na strachy – szepnęła Szila. – Musimy iść tymi schodkami, ale najpierw zamknijmy za sobą drzwi.
– Ale po co musimy tam schodzić? – Zuzia też nie była zachwycona perspektywą wędrówki mokrym, śmierdzącym, piwnicznym korytarzem i schodami prowadzącymi w nieznane.
– Musimy i już – stanowczo szczeknęła Szilka. – Takie jest przeznaczenie. Idźcie za mną, bez ociągania.
Nie miały innego wyjścia niż podążanie za nią w takim tempie jakie narzuciła, byle tylko nie zniknęła im z oczu. Szły i szły, coraz niżej i niżej, coraz bardziej zmęczone i przestraszone. Wreszcie schodki się skończyły. Dziewczynki odetchnęły z ulgą, bo już im się dwoiło i troiło w oczach od wypatrywania pod nogami krawędzi małych schodków, by uniknąć potknięcia się i upadku w dół. Dotarły do dużego pomieszczenia oświetlonego jedynie łuczywem przymocowanym do ściany. Po dłuższej chwili, gdy wzrok przyzwyczaił się do ciemności jeszcze większej niż ta, która je otaczała podczas schodzenia po schodkach, zobaczyły żelazną kratę. Za tą kratą siedziała na krześle piękna dziewczyna w długiej szacie a rozpuszczone, długie, jasne włosy otaczały jej postać. Zobaczywszy dziewczynki i Szilkę, która stanęła na tylnych nogach, podniosła się i podeszła do kraty.
– A więc odnalazłaś mnie moja droga, wierna przyjaciółko – powiedziała szlochając.
Przez kratę wyciągnęła rękę i głaskała głowę Szili.
– Obiecałam przecież Doroto, że wydostanę cię z tego lochu. Nie przypuszczałam tylko, że potrwa to tyle czasu– odrzekła Szila. – Ale musimy się spieszyć.
Dziewczynki – niczego nie rozumiejąc – ze zdumieniem obserwowały scenę rozgrywającą się na ich oczach.
– Zuziu, wyjmij klucz i otwórz kratę – poleciła Szila. – Tylko szybko, słyszę jakiś hałas.
Trzęsącymi się z przejęcia rękami Zuźka wydobyła z kieszeni klucz, włożyła w zamek i przekręciła trzy razy. Dorota była wolna. Julka patrzyła to na siostrę, to na Dorotę.
– Jakie wy jesteście podobne! Identyczne! Jak bliźniaczki – wykrzyknęła.
– Szybko, zakładaj Szilu pierścień – powiedziała Dorota. – Pomogę ci. Już. Gotowe.
Dorota założyła złoty pierścień na łapkę Szilki. Nagle zrobiło się jasno. Zamiast czarnej suczki stanęła przed nimi piękna czarnowłosa dziewczyna. Jednocześnie jedna ze ścian rozstąpiła się tworząc szczelinę.
– Teraz prędko zamknij kratę – krzyknęła piękna Szila. – Prędzej, prędzej i uciekamy przez tę szczelinę. Prędzej! Zaraz się zamknie, a która nie zdąży, zostanie tu na wieki!
Udało się. Najpierw siostry, potem Dorota a na końcu Szila wskoczyła w szczelinę dosłownie w ostatnim momencie. Jeszcze zdążyły usłyszeć pogoń, którą zatrzymała zamknięta krata i ściana znów stała się jednolitą całością.
Wszystkie cztery dziewczyny znalazły się u wylotu jaskini znajdującej się pod górą zwaną Buczyną. Mrużyły oczy oślepione dziennym światłem.
– Ja naprawdę niczego nie rozumiem – powiedziała Zuźka.
– Ja tym bardziej, przecież jestem młodsza – dodała Julka. – Wyjaśnijcie to wszystko, co się stało. Błagam was, bo zwariuję za chwilę.
– Otóż historia była następująca – zaczęła Dorota. – Pokochałam Bartłomieja a nie wolno mi było kochać zwykłego rycerza. Ojciec mnie przeznaczył na żonę bogatego możnowładcy. Kiedy się zbuntowałam, zamknął mnie w lochu a wredna czarownica zamieniła moją przyjaciółkę Szilę w psa za to, że mnie broniła.
– Ale dzięki temu udało mi się uciec – wtrąciła z uśmiechem Szila.
– Tak, to prawda – potwierdziła Dorota. – Ocalić mógł mnie ktoś tylko przez jedna chwilę w ciągu całego roku a ja w tym samym momencie przywrócić mogłam Szili ludzką postać.
– Ale co teraz będzie? Jak my wrócimy do domu? A wy? Co się z wami stanie? – gorączkowały się siostry.
– Zgodnie z przepowiednią – rozglądała się Szila, – powinien pojawić się… Jest! Jest! Jesteśmy uratowane – krzyknęła z radością.
Zbliżała się ku nim jakaś męska postać na koniu.
– Tak, to on, mój ukochany – rozpłakała się ze szczęścia Dorota. – Na swoim pięknym, mądrym Kasztanie.
Jeździec zatrzymał konia tuż obok nich i lekko zeskoczył z siodła. Skłonił się dwornie przed dziewczętami.
– Kasztanku, ty też się przywitaj – powiedział do konia, który skłonił głowę.
– O rany, jaki on podobny do Bartka – powiedziała Julka.
– I ten Kasztan wygląda zupełnie jak Kasztan, ma taka samą gwiazdkę na czole – dodała Zuzia.
– Powiedziałaś: Bartek, panienko? – zwrócił się rycerz do Julki. – Jam jest Bartłomiej, narzeczony tej oto szlachetnej panny Doroty. Dzięki tobie i twojej siostrze wróciliśmy wszyscy do ludzkich postaci i możemy się cieszyć życiem i szczęściem. Jestem waszym dłużnikiem. Mówcie, czego sobie życzycie.
– Najbardziej to wrócić do domu cioci Halinki – mruknęła Zuźka. – Dość mam już tych dziwnych zdarzeń.
– Stanie się według twojej woli…
– Poczekaj ukochany, pozwól wprzódy pożegnać się z naszymi wybawicielkami – powstrzymała narzeczonego Dorota.
Uściskały się serdecznie. Wtem dał się słyszeć głuchy grzmot a potem suchy trzask i oślepiająca błyskawica przeszyła pociemniałe niebo.
– Żegnajcie i bądźcie szczęśliwi – zawołała Zuzia i ścisnęła mocno Julkę za rękę.