„Niezwykłe wakacje Julki” 6

– Auu, puszczaj! Boli! – krzyknęła Julka wyrywając rękę z uchwytu siostry. – Zwariowałaś?

Zuźka gwałtownie usiadła, kompletnie oszołomiona, nie mogąca odnaleźć się w rzeczywistości.

– Gdzie ja jestem? – spytała rozglądając się po pokoju.

– Jak to gdzie? W łóżku – mruknęła Julka rozcierając obolałą rękę. – Będę miała przez ciebie siniaka ty małpo jedna! Wstałam pierwsza i podeszłam, żeby cię obudzić. Miałyśmy wcześnie rano iść na zamek, nie pamiętasz?

– Przecież poszłyśmy!

– Chyba burza ci w głowie pomieszała – stwierdziła młodsza siostra patrząc na starszą z politowaniem. – Przez te burzę wyruszymy dużo później.

Szilunia weszła do pokoju i merdając ogonkiem zbliżyła się do Zuzi.

– Szila! A gdzie twój pierścień i piękna suknia? Znowu cię przemienili?

Julka spojrzała z niechęcią na siostrę.

– Ty chyba naprawdę oszalałaś. Idę po ciocię, bo może trzeba wezwać lekarza.

Zuźka całkiem oprzytomniała. Ach, więc to był sen! Z jednej strony – ulga, ale z drugiej – szkoda, bo przecież wszystko się dobrze skończyło.

– Nie, nie, już ok. Miałam niesamowity sen.

– To pewnie dlatego, że myślałaś o zamku. Wczoraj cioci coś wypadło w pracy i nie poszliśmy a dziś znowu ta burza…

– Zaraz się skończy – powiedziała Zuźka. – Tam się już przejaśnia, widzisz?

– Może. A co ci się przyśniło takiego, że musiałaś mi narobić siniaków?

Zuźka opowiedziała siostrze swój sen wciąż żywy w pamięci, choć sny mają to do siebie, że najczęściej znikają w krainie snów gdy tylko otworzy się oczy. Pominęła jednak drobne szczegóły, a mianowicie swoje podobieństwo do Doroty, czy też odwrotnie, oraz imię rycerza i jego konia.

– Julka! – krzyknęła jakby doznała nagłego olśnienia. – Szukaliśmy klucza nisko a on może być wysoko!

– To znaczy gdzie?

– Jak w moim śnie. Klucz do drzwi był u góry, na belce a tam nikt nie sprawdzał.

– Fakt – przyznała siostra. – To co, idziemy?

– Noo, może nam się uda nie obudzić maluchów – skinęła głowa Zuzia.

Skradając się opuściły pokój. Jak mogły najciszej przeszły przez „pokój” chłopców i rozejrzały się po „dzikiej” części strychu. Słupy podtrzymujące dach łączyły poprzeczne belki na których stały różne małe przedmioty wielkości najwyżej puszki od herbaty. Było tego bardzo, bardzo dużo.

– Czekaj, mam pomysł. Wejdę na tamto wielkie pudło i wtedy będę mogła z góry zobaczyć, czy nie leży – zaproponowała Julka.

– Gdzie? Spadniesz i jeszcze zrobisz sobie krzywdę a potem będzie na mnie, że cię nie dopilnowałam – zaprotestowała Zuźka. – A poza tym jak chcesz zobaczyć mały kluczyk, skoro wszystko co jest na belkach pokrywa gruba warstwa kurzu?

– No to musimy przejrzeć każde pudełeczko, jedno po drugim, nie ma wyjścia.

– Dopiero jak maluchy wstaną, bo trzeba przynieść od cioci odkurzacz przed ruszeniem tego wszystkiego.

– Coś ty! Odkurzacz mógłby wciągnąć kluczyk i trzeba byłoby szukać włamywacza do otwarcia zamka – trafnie zauważyła Julka.

– Wiesz co siostra, masz rację – przyznała Zuzia. – Uważaj jak idziesz!

Ale było za późno. Julka rozciągnęła się jak długa zahaczywszy nogą o wiszący od wczoraj koniec sznurka, który zapomnieli odciąć. Łapiąc się podczas „lądowania” wszystkiego co się znalazło w zasięgu obu rąk wywołała istną lawinę, w wyniku której mnóstwo przedmiotów zmieniło swoje dotychczasowe miejsce pobytu, w efekcie czego z jednej z belek zmiecione zostały na podłogę wszystkie znajdujące się tam drobiazgi. Posypały się obok Julcynej głowy, zaś Zuźka w ostatniej chwili zdążyła złapać tuż nad siostrą trzy zbite razem długie drągi będące głównym sprawcą owej demolki. Julka – albo nie zdając sobie sprawy z grożącego jej niebezpieczeństwa, albo zupełnie je lekceważąc – wyszczerzyła się w uśmiechu do chłopców, których rozespane i przestraszone buzie wyłoniły się zza papierowej ściany.

– Nic, nic maluchy. Postanowiłyśmy z Zuźką trochę posprzątać przed śniadaniem. Prawda siostra? – zwróciła się do siostry dyskretnie pokazując w dłoni mały metalowy kluczyk.

– No właśnie – przytaknęła Zuzia. – Chciałyśmy pomóc waszej mamie, bo przecież wam się nie chce…

– Skończymy po powrocie – zerwała się Julka z podłogi – Teraz idę na dół.

Zaraz po śniadaniu każdy z uczestników wycieczki wziął swój plecak i wyruszyli. Po drodze ciocia opowiadała o historii zamku.

– Zamek wznosi się na wzgórzu – zaczęła.

– Mamo, to przecież każdy widzi – skomentował Krzyś. – Powiedz raczej coś ciekawego.

– Wzgórze ma około czterystu metrów wysokości – ciągnęła niezrażona. – To dlatego tak dobrze widać z daleka tajemnicze postacie…

– Jakie? – spytał już bardziej zainteresowany.

– Niektórzy widzieli cień rycerza, co się przemyka po zamku jakby nie ruiną był ale przepięknym zamczyskiem z okresu swojej świetności. Czasem cień jego przechodzi między okienkami strzelniczymi, czasem widać go w oknie, czasem na krużganku, czasem na swym koniu galopuje po bezdrożach… Inni widzieli płomień buchający oknem z wieży i dym kłębiący się gęsty, jeszcze inni się zaklinają, że słyszeli płacz dziewczyny wyglądającej z baszty, jakby kogoś wypatrywała i czekała z utęsknieniem…

Dzieci umilkły zasłuchane. Zuzina wyobraźnia przeniosła dziewczynkę do jej snu.

– Podanie mówi, że rycerz Tynek z rodu Starżów miał dwie córki: Tęczę i Przeginię. Po jego śmierci starsza wybudowała sobie zamek w Przegini, niedaleko Krakowa i tam zamieszkała. Młodszej, Tęczy, tak spodobały się okolice dzisiejszego Tenczynka, że tutaj zbudowała zamek nazwany od jej imienia.

– Naprawdę tak było? – zapytał Krzysiu.

– Kto to wie? – zadumała się Julka. – Może i tak było.

– Źródła wymieniają żyjącego za panowania króla Władysława Łokietka Nawoja z Morawicy herbu Topór jako fundatora zamku. Podobno na jego polecenie w roku tysiąc trzysta dziewiętnastym rozpoczęło się karczowanie lasu pod budowę. Na pewno dotyczyło to wsi Tenczynek, bo wzniesiono tu kościół parafialny niedługo potem.

– Od razu zbudowali taki wielki kamienny zamek jak widać? – spytał Zbysiu.

– Z pewnością nie – odpowiedziała na pytanie. – Przypuszczać należy, że pierwotnie zamek był drewnianą budowlą na podmurowaniu, jak wszystkie inne. Dopiero syn Nawoja, Jędrzej, który zresztą pierwszy zaczął się zwać panem na Tęczynie, postawił twierdzę z kamienia i cegły. Był to bowiem okres wielkiego rozwoju budownictwa murowanego zapoczątkowany przez Kazimierza Wielkiego.

– Stąd przysłowie, że Kazimierz zastał Polskę drewnianą a zostawił murowaną – pochwaliła się wiedzą Julka.

– A skąd wiesz? – zdziwiła się siostra.

– Czytałam – spojrzała na Zuzię. – Jak się czyta, to się różne rzeczy wie, chyba normalne.

– Brawo Julka – pochwaliła ciocia. – Nie będę wam opowiadała szczegółów, bo i tak nie spamiętacie. Zainteresowanym podam materiały do przeczytania. Poza Julką są jacyś? Nie? Tak myślałam. To tylko powiem, że od około roku tysiąc pięćset siedemdziesiątego do około tysiąc pięćset dziewięćdziesiątego przebudowano zamek gruntownie tak, że stał się przepiękną budowlą w stylu odrodzenia. Dokonał tego Jan Tęczyński. Aha, przebywał tutaj sławny Mikołaj Rej z Nagłowic i zamkiem się zachwycał.

– Jak był taki wspaniały to czemu się rozleciał na kawałki? – spytał Krzyś.

– A słyszeliście o potopie szwedzkim? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

– To jak się Kmicic z Olbrychskim na szable bił! Oglądałem – oświadczył chłopiec z dumą.

– O matko, ręce opadają – jęknęła Zuzia. – Małe dzieci nie powinny oglądać telewizji jak leci, bo im się w głowach miesza. Olbrychski, Daniel zresztą, grał Kmicica, Andrzeja Kmicica w filmie nakręconym na podstawie „Potopu” Henryka Sienkiewicza.

– Siostra, jestem z ciebie dumna – powiedziała młodsza siostra do starszej .– Chyba mi nie powiesz, że czytałaś.

– A wyobraź sobie, że tak, – całą trylogię, bo mi się podobała. Tam ciągle jeżdżą na koniach…No i w ogóle jest fajna…

– Świetnie – ucieszyła się ciocia. – Łatwiej wiec będzie wam sobie wyobrazić co teraz powiem. W czasie oblegania Krakowa przez Szwedów w celu zmylenia nieprzyjaciela puszczono plotkę, że królewski skarbiec został wywieziony i ukryty na zamku w Tęczynie. Najeźdźcy odstąpili od stolicy i ruszyli na Tęczyn. W roku tysiąc sześćset pięćdziesiątym piątym złupili zamek dokumentnie i spalili mszcząc się za to, że nie znaleźli skarbca. Potem już nigdy zamek nie odzyskał dawnej swojej świetności mimo, że go odbudowano po zwycięstwie nad Szwedami. W roku tysiąc siedemset sześćdziesiątym ósmym zamek strawił drugi pożar, tym razem od pioruna. Tak się skończyła świetna historia zamku, teraz tylko ruiny przypominają o dawnych czasach…

– Dzikie zielska pełzają po dziedzińcu, wiją się po murach i straszą duchy strzegące skarbów… – ponurym głosem włączyła się Julka.

– Duchy się nie boją zielska – skomentował Zbyszek.

– Nie udało ci się, siostro – zaśmiała się Zuzia.

– Bo my się niczego nie boimy – buńczucznie stwierdził Krzyś.

– To się jeszcze okaże, macie to u mnie jak w banku – mruknęła Zuzia.

Zuźka słuchała opowiadania cioci z zainteresowaniem tym większym, że miała wciąż przed oczami obraz zamku ze swojego snu. Zastanawiała się jak to możliwe, że widziała na własne oczy to, o czym teraz słyszała. Gdyby sen przyśnił się dzisiejszej nocy – no, mógłby być wytłumaczalnym zjawiskiem, ale na odwrót? Widocznie naprawdę są na świecie takie rzeczy … jak to było…o których nie śniło się filozofom… jakoś tak… Ciocia Halinka też nie wiedziała skąd wiedziała jak dom wygląda w środku. A mówiła, że wiedziała…Ona, Zuźka, nie będzie się teraz nad tym zastanawiała tym bardziej, że… schodząc ze wzgórza miała wrażenie, że słyszy rżenie konia.

– O, patrzcie, Bartek na Kasztanie nas dogonił – Zbyszek pokazał kierunek skąd dobiegło rżenie.

– Nie dogonił, bo nas nie gonił – sprostowała pani Halinka. – Po prostu obaj wybrali się na spacer. Prawda chłopaki? – zwróciła się do konia i jego opiekuna.

– Pomyślałem, że przewiozę Zuzię na Kasztanie – powiedział chłopiec. – Wczoraj o tym rozmawialiśmy. Pomału mam zamiar Kasztana przygotowywać do roli terapeuty, tata nawiązał już kontakt z ośrodkiem hipoterapii. A z Zuźką moglibyśmy wrócić konno.

– Mogę? – Zuzia błagalnie spojrzała cioci w oczy.

– Bartuś, jeśli obiecasz, że ją całą i zdrową odstawisz do domu, to tak – odpowiedziała.

– Daję słowo – oświadczył Bartek poważnie.

– Wierzę ci – odrzekła patrząc mu równie poważnie w oczy.

Chłopiec pomógł Zuzi wskoczyć na Kasztana i odjechali. Reszta towarzystwa przez chwilę marudziła, że oni też chcą, że co to za porządki, żeby tylko Zuźka dostąpiła przyjemności jazdy na koniu a oni nie. Julka chłopakom krótko wytłumaczyła.

– Moja siostra wczoraj zaprzyjaźniła się z Kasztanem a wy co robiliście w tym czasie? Tłukliście się!

Obietnica zjedzenia pysznych lodów poprawiła dzieciom humory.

Zuzia nie pierwszy raz siedziała na koniu. Przez pewien czas uczęszczała na lekcje konnej jazdy i spędziła z tatą na obozie jeździeckim cały turnus. Nie była więc nowicjuszką, co Bartkowi ogromnie zaimponowało. Siedziała wyprostowana, z wysokości końskiego grzbietu podziwiając okolicę. Chłopiec skierował konia w las i jechali stępa mało komu znaną dróżką. Zuźka opowiedziała towarzyszowi swój sen pomijając te same szczegóły, które pominęła opowiadając siostrze. Rozmawiali o różnych dziwnych historiach przytrafiających się ludziom. Nagle Kasztan zastrzygł uszami, zarżał krótko, niespokojnie rzucił łbem a odczuwalny przez jeźdźców dreszcz wstrząsnął całym jego ciałem. Oddech stał się chrapliwy a krok nierówny.

– Coś się dzieje – stwierdziła Zuźka.

– Kasztan najwyraźniej się przestraszył – zauważył Bartek. – Tylko czego?

Wtedy oboje usłyszeli dochodzące z głębi lasu wołanie o pomoc. Kasztan zaparł się wszystkimi czterema nogami i nie chciał pójść w tamtą stronę. Głuchy na prośby dzieci drżał na całym ciele. Przywiązali konia do drzewa, sprawdzili dobrze, czy się nie zerwie i ostrożnie poszli w kierunku słyszanego głosu. Po chwili Zuzia dostrzegła leżącego na ziemi mężczyznę, który trzymając się za nogę jęczał i wzywał pomocy. Spojrzała na Bartka i zastygła w bezruchu zobaczywszy na jego twarzy wyraz wstrętu i nienawiści.

– Co to? Co ty? Trzeba mu pomóc – wyjąkała niepewnie.

– Niestety, masz rację – szepnął jej do ucha, zaś głośno i dobitnie: – Komuś takiemu pomoc się nie należy. Za krzywdy, jakie wyrządza zwierzętom, za znęcanie się nad psem i moim Kasztanem zostawimy go tu.

– Nie bądź głupi, zapłacę ci. Nogę złamałem, nie wydostanę się stąd bez pomocy – zajęczał mężczyzna.

– No i bardzo dobrze. Nikt tędy nie chodzi, więc życzę panu, żeby przynajmniej przez kilka tygodni żaden człowiek tu nie trafił. Najwyżej jakiś zabłąkany głodny wilk albo niedźwiedź. Chodź, wracamy – wziął Zuzię za rękę i odciągnął ją.

– Przecież tak nie można – powiedziała, kiedy mężczyzna nie mógł ich usłyszeć. – Zrozumiałam, że to poprzedni właściciel Kasztana, ta wredna kreatura, ale nie możemy go tak zostawić.

– Przecież wiem. Chciałem go tylko nastraszyć, żeby choć przez chwilę poczuł to, co Kasztan. Już dzwonię do kuzyna, który jest leśnikiem. A może ten drań tu kłusował? Trzeba sprawdzić.

Zadzwonił, wytłumaczył w którym miejscu znajduje się poszkodowany.

– Możesz się wcale nie spieszyć – dodał na koniec rozmowy.

Szli piechotą prowadząc konia za uzdę. Kasztan pomału się uspokoił, dzieci także odzyskały równowagę. Stopniowo wracał im dobry humor i wrócił całkiem, gdy kuzyn leśnik zadzwonił z informacją, że już zgarnęli delikwenta i, że faktycznie to on jest wyjątkowo okrutnym kłusownikiem którego od dawna mieli na oku. Odpowie za kłusownictwo i za znęcanie się nad zwierzętami, nad psem też. Psa zabrał do siebie i wyleczył właśnie ów kuzyn. Będzie mógł zaświadczyć wspólnie z weterynarzem także o traktowaniu Kasztana i o stanie w jakim koń trafił do Bartka. Tym razem więc drań nie uniknie kary za swoją podłość. Aha, przy transporcie do szpitala nie obchodzili się z nim jak z jajkiem i nie wybierali najlepszej drogi ale najkrótszą. A że była wyboista… to trudno, liczył się czas…

Zuźka z Bartkiem, choć wiedzieli, że nie powinni, byli zadowoleni z obrotu sprawy, tylko jak tu Kasztanowi wytłumaczyć, że jego oprawca dostał za swoje?

Wrócili Zamkową Drogą omawiając różne interesujące ich sprawy. Jeszcze przed bramką ogrodu cioci Halinki stali i nie mogli przestać omawiać. Wreszcie przyjechała ciocia z Julką i chłopcami. Zdążyli być w Krzeszowicach na pysznych lodach, odwiedzić starszą krewną a młodzi wciąż omawiali.

– Bartek, a twój kuzyn złapał kłusownika i teraz pójdzie do więzienia – wyskoczył z auta Krzysiu obwieszczając newsa wszem i wobec.

– Kłusownik a nie kuzyn pójdzie siedzieć – sprostował Zbysiu wyskakując za bratem.

– Ja myślę – odrzekł Bartek i mruknął: – ale się wieści szybko rozchodzą.

Kasztan zarżał znudzony długim postojem. Bartek się pożegnał i po chwili zniknął ze swoim czterokopytnym przyjacielem.

Mimo spałaszowanych ogromnych porcji lodów chłopcom bez trudu zmieściła się w brzuchach smaczna kolacja. Posiedzieli przed domem na ławeczce opowiadając wujkowi Emilowi o wydarzeniach całego dnia, jednak szybko zmęczenie dało się malcom we znaki i szeroko ziewając jako pierwsi poszli na górę.

3.03.2017

  • Gość: [L.G.] *.play-internet.pl Fajna książka dla młodzieży i nie tylko. Czekam na więcej.
  • annazadroza L.G. Dzięki:) Zapraszam do dalszego czytania. Cieszę się ogromnie, że się podoba:)

                                                

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Niezwykłe wakacje Julki, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *