W sobotni letni poranek tramwaj, którym codziennie jeździłam do pracy, był prawie pusty. Poza mną siedziały trzy osoby. Jedna z walizką, więc wyraźnie udająca się w podróż oraz dwie w tak zwanym wieku produkcyjnym, zaspane i złe, że akurat wypadła robocza sobota, zwana powszechnie pracującą i trzeba było wstawać, podczas gdy reszta rodziny spała w najlepsze. Dzieci nie było jeszcze nigdzie widać, chociaż w tym roku wielu rodzin nie stać na wysłanie ich na wakacje. Spały odreagowując rok szkolny.
Na przystanku koło Dworca Południowego wsiadła starsza kobieta z równie starszym pieskiem na smyczy. Wyglądał jakby miał tyle lat co opiekunka. Weszła do wagonu, rozejrzała się, przydreptała i usiadła naprzeciw mnie. Przyglądała mi się natarczywie. Usiłowałam skupić uwagę na wszystkim, co się znajdowało za oknem byle tylko nie dotknąć jej wzrokiem. Nie znoszę rozmów z obcymi ludźmi w środkach lokomocji czy przed gabinetem lekarskim. Są to dla mnie rzadkie chwile ciszy i spokoju, mój czas, możliwość zajrzenia do własnego wnętrza, uporządkowania myśli. Tym razem nie udało mi się. Jej wola nawiązania kontaktu była silniejsza od mojej woli zachowania obojętności.
Przesunęła ręką po lichych, siwych włosach splecionych w cienki warkoczyk zawinięty w mały koczek z tyłu głowy. Spadł na mnie potok słów nie do zatrzymania. Zresztą, już nie chciałam go zatrzymywać, czułam, że byłoby to podłe i nieludzkie.
– Jadę do wnuczki przewietrzyć mieszkanie. Kwiatki uschły to wyrzuciłam. Nie mogłam jeździć często, bo chorowałam, to uschły. Z Perełką, z tą suczką – wskazała na psinkę – wychodziła sąsiadka, ale nie mogłam jej przecież dać kluczy do mieszkania małej, prawda? – szukała potwierdzenia w moich oczach. – No to kwiatki uschły. Ja lubię sobie porozmawiać z taką miłą panią – uśmiechnęła się do mnie. – Nie mam do kogo gęby otworzyć, tylko do Perełki gadam. Czasem wychodzimy razem na przystanek. Usiądę sobie na ławeczce pod daszkiem i popatrzę na ludzi. Takie teraz różne cudaki chodzą po ulicy. Wszystkim się gdzieś spieszy, nikt się nie zatrzyma, żeby porozmawiać ze starą kobietą. Nie przeszkadzam pani?
– Nie, skądże znowu – odparłam wczuwając się całą duszą w jej samotność dzieloną z Perełką, jedyną bliską istotą.
– To dobrze. Bo nieraz wydaje mi się, że kobieta miła i do niej zagadam, a ta na mnie spojrzy jak na żmiję. Od razu się smutno człowiekowi robi. Pani jest dobra, to ja pani zdrowia i długiego życia z serca życzę, będę się za panią modlić. Za wszystkich się modlę. Za męża, nieboszczyka mojego, co go Niemcy do obozu wzięli i zatracili. A ja wtedy z maleńką dzieciną sama zostałam. Pan Bóg dopomógł, córkę wychowałam, wykształciłam, za mąż wydałam. Ale to ostatnie źle poszło. Zięć rozpił się, rozeszła się z nim córka, sama wnuczkę chowała. Jak ja ją. Ale ja jestem silna, sprzed pierwszej wojny jeszcze, to poradziłam. Ona biedna była, chudziutka, chorowita i ambitna taka, że jak się teraz wszystko poprzeinaczało i kobiety z pracy pozwalniali, to jej serce nie wytrzymało. A taka dobra była dziewczynka, nigdy nic złego ludziom nie zrobiła, zawsze cicha i spokojna, dlatego umarła. Żeby jaka lafirynda to by we wszystkie dostatki opływała. Dlaczego tak jest?
Patrzyła na mnie załzawionymi oczyma, które dawno temu musiały mieć kolor lazurowego nieba.
– Została mi wnusia do chowania. Już dowód ma, szkołę skończyła. Pojechała do Niemiec szukać pracy. Tłumaczyłam, że to wstyd dla Polki, jakby już u nas nie było co robić. Ale się ze mnie śmiała. Mówiłam: dziecko, twojego dziadka hitlery zatraciły a ty dobrowolnie do nich na roboty jedziesz? Powiedziała, że teraz są inne czasy a ja żyję przeszłością. I, że w Polsce to wszyscy tak babrzą się w tej przeszłości zamiast iść do przodu. A nie widzą dalej jak czubek własnego nosa.
– Hm, coś w tym jest – mruknęłam.
– Pisała, że znalazła pracę i że jej dobrze. Jak zarobi to weźmie mnie do siebie. Ale jak to: do siebie? Jakże ja bym miała własny kraj opuszczać? Młodzi mają pstro w głowie to mogą pleść androny. Ale ja stara jestem, nie ruszę się stąd. Czekam na nią, płacę z renty za mieszkanie. Przecież nie może tam zostać na zawsze. Wróci, prawda?
Coś mnie ścisnęło za gardło, więc tylko kiwnęłam głową.
– Dziękuję pani bardzo za rozmowę. Chodź, Perełka, wysiadamy. Jak pani myśli? Na pewno wróci, prawda, bo jakżeby nie?
Ze starą Perełką na smyczy podreptała do wyjścia, na przystanku pogłaskała suczkę po głowie. Tramwaj ruszył i zniknęły mi z oczu.
A.Z.1992/8.01.2019
Starość jest straszna.
Serdecznie pozdrawiam.
Teraz wyjazd jest czymś normalnym, jesteśmy w Unii, więc jedziemy jakby do siebie, nie do obcych. Wtedy jeszcze tak nie było.
Jeszcze taka refleksja – wtedy, te 27 lat temu, nawet pojęcie starości było różne od dzisiejszego. Wystarczy spojrzeć na np. Urszulę Dudziak, Marylkę Rodowicz i inne panie w wieku słusznym, które byłyby uważane niegdyś za zgrzybiałe staruszki a one kwitną.
A poza tym powiedziałam do Hanulki co i Tobie bym chciała. Pokolenie wcześniejsze różni się od naszego, obecnie już będące w tym wieku co wtedy tamto, które wojnę przeżyło. Dlatego my już inaczej patrzymy na świat i możemy z niego brać inną jakość. I bądźmy aktywni, wtedy samotność nam nie grozi, zawsze jest coś do zrobienia, są ludzie albo zwierzaki, którym można pomóc.
po prostu JEST. W jakimś sensie przytuliłaś tą starowinę do serca.
Aniu uściskuję mocno.
Gość: [annazadroza] *.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl
Emmo:-) Moja stacja to Imielin, blok tuż przy zejściu do stacji. I za tym tęsknię nieustannie, za czasem tam spędzonym też. Z okna patrzyłam na budowę metra, pamiętam chaszcze na metrze, którego jeszcze nie było. Najchętniej moje obecna lokum postawiłabym na trawniku pod blokiem;) Gdyby metro pociągnęli pod Lasem Kabackim też bym miała dobrze, ale las by tego nie wytrzymał. A wiesz, że idioci zabronili wchodzić do lasu z psami, nawet na smyczy? A dawno temu z Rolfem każdy fragment zwiedzaliśmy, z sąsiadkami i ich psami, z dziećmi też… Oj, młodość:)