Świat wokół zmienia się niczym obrazki w kalejdoskopie. Drobiazg potrafi zmienić życie, zniszczyć je albo uratować. Na przykład pismo znalezione w skrzynce na listy zawierające wiadomości różne od spodziewanych. I mrok osiada mimo środka dnia, mimo jasności za oknem w duszy panuje ciemność. Bez żadnego światełka, bez jednej myśli ukazującej możliwość wyjścia z sytuacji… W związku z tym ponura miniatura dziś (napisana bardzo dawno temu, 1992).
KRYSTYNA
Lekki lipcowy wiatr niósł powiew chłodu i świeżości od Wisły w stronę Starego Miasta. Na środku Rynku stała barwna, hałaśliwa grupa ludzi oglądająca kolorowe kamieniczki. Po jakimś czasie zrobiło się pusto i cicho, turyści przemieścili się dalej, łączyli się z innymi grupami, wypełniali wąskie uliczki gwarem, zalewali je potokiem śmiechu, młodą radością życia ożywiali stare mury.
Wśród opalonych, rozradowanych wakacyjną beztroską twarzy wyróżniała się twarz Krystyny. To znaczy wyróżniałaby się gdyby ktokolwiek zadał sobie trud dokładniejszego przyjrzenia się ludzkim twarzom. Zobaczyłby wtedy załzawione oczy, drżące usta, napięte do ostatnich granic wszystkie mięśnie. Nie umknąłby uwadze obserwatora wyraz cierpienia bijący z całej postaci. Nikt jednak na nią nie patrzył, ginęła w tłumie. Potrącana i popychana przez przechodniów nie reagowała, zdawała się tego nie zauważać, nie zwracać na nic uwagi zatopiona we własnych myślach.
Wytarła palcem policzki. Pod kącikami oczu sączące się łzy wyżłobiły bolesną bruzdę. Na kobietę wpadła roześmiana para, chłopak i dziewczyna trzymający się za ręce. Popatrzyli w jej smutną twarz, umilkli na moment i czym prędzej się oddalili, by nie zapamiętać wyrazu patrzących za nimi oczu.
Do świadomości Krystyny dotarł hałas i codzienny zgiełk żyjącego miasta. Ruszyła w stronę Placu Zamkowego.
Powinna pójść do domu. Po co? Do kogo? Dopóki dzieci były małe – musiała. Teraz mają swoje własne życie, wyjechały, nie wrócą. Już jej nie potrzebują. Nikt jej nie potrzebuje. Matka zmarła dwa lata temu. W ostatniej woli bardzo dobitnie dała do zrozumienia, że jej, Krystyny, nigdy nie znosiła, traktowała jak uciążliwą, zbyteczną kulę u nogi, z zupełną obojętnością nie myśląc o dalszym losie córki. Pies zakończył życie ze starości, kotka umarła na raka. Ukochany mężczyzna odtrącił ją, wymienił na młodszy model, wbił w serce sztylet, zimnymi, okrutnymi słowami sprawił ból nie pozwalający dalej żyć. Razem z ostatnią pensją dostała do ręki kartę obiegową. Została bez pracy, bez środków do życia. Do jakiego życia? Po co jej albo komukolwiek takie życie?
Szła. Nie należała do grona ludzi poruszających się wokół. Nie była z nimi związana, nic do nich nie czuła. Czaszkę od środka rozsadzał tępy ból przypominający uderzanie wielkim i ciężkim młotem .
Ocknęła się na moście. Stanęła i patrzyła w dół na Wisłę w wiecznym będącą ruchu. To skłębioną i wirującą, to spokojnie i leniwie toczącą swe wody. Jak pięknie, zachwyciła się. Tam w środku musi być spokój i pewność. Spokój – bo wszystkie nieszczęścia zatrzymują się na powierzchni wody, nie mają dostępu do głębin. Pewność – bo wody płyną i będą płynąć wiek po wieku do końca świata.
Stała nieruchomo zapatrzona w toń, rękami ściskając rozpaloną głowę. Gdzie znajdzie pracę? Skończyła dawno czterdzieści lat. Co ze sobą zrobi? Co zrobić z latami, które przeminęły zabierając ze sobą najbliższych ludzi? Co zrobić, gdy serce nie ma cienia nadziei? Gdy zranione serce nie ma chęci żyć?
Krystyna nie zauważyła, że szedł za nią jakiś człowiek. Zwyczajny kieszonkowiec uwijający się w tłumie zwiedzających, zbierający obfity plon w ciepły, wakacyjny dzień. Z doświadczenia wiedział, iż najlepszymi obiektami polowania są osoby zamyślone, roztargnione. Szedł więc za Krystyną wpatrzony w jej torebkę, pozornie spokojny, beztroski, elegancki.
Na moście nie było nikogo poza dwojgiem ludzi. Krystyna stała nie poruszając się, wpatrzona w wody Wisły i swoje czarne myśli. Mężczyzna zbliżał się do niej tanecznym niemal krokiem. Postanowił wyrwać torebkę samotnej kobiecie i zniknąć.
Zrównał się ze stojącą. Sięgnął ręką po zdobycz. Ujrzał rozszerzone źrenice, oczy przepełnione wszechbólem istnienia. Ręka mu zadrżała. Krystyna nie spuszczając z niego wzroku zdjęła pasek z ramienia. Wyciągnęła w jego stronę rękę z torebką, blady uśmiech na chwilę wykrzywił jej usta.
Złodziej zadrżał, jakby drżenie ręki przeniosło się na całe jego ciało. Ze zdławionym okrzykiem skoczył w kierunku kobiety. Zdążył uchwycić kawałek sukienki. Rozległ się trzask rozdzieranego materiału. Brązowy kawałek pozostał mu w ręce.
Krystyna niczym jaskółka szybowała przez chwilę, podążała tam, gdzie chciała znaleźć spokój. Na moście zakwitła kolorowymi, letnimi ubraniami kolejna grupa roześmianych ludzi przechodzących w stronę Zoo.
11.12.2018
podobnie jak Ewę zaniepokoił mnie prolog…
W następnym wcieleniu będzie wiedziała (może), że jak się zamykają drzwi to się otwiera okno. I jeszcze, że nie można się skupiać wyłącznie na własnym nieszczęściu, bo tyle cudzego jest wokół, że o swoim można zapomnieć pomagając innym.