Minął zajmujący weekend. Nie był leniwy ani wypełniony tylko pracami domowo-ogródkowymi. Wybory zdominowały przestrzeń, nie ma co udawać, że nie: śledzenie sondaży, komentarzy, słuchanie prognoz i czekanie na pierwsze wyniki – oto co okazało się najważniejsze. Najpierw rano poszliśmy z psami piechotą, bo Mąż głosuje koło domu, na miejscu. Pogoda trafiła się na ten dzień przepiękna, jak na zamówienie i złota polska jesień pokazała się w całej krasie. Bo przecież „piękna nasza Polska cała”… Potem pojechaliśmy na Ursynów, gdzie ja spełniłam nie tylko obywatelski obowiązek ale i pragnienie serca zaspokoiłam, w sensie próby wpłynięcia na rzeczywistość poprzez oddanie głosu. Teraz pozostaje czekać na oficjalne wyniki. I wierzyć, że prawdziwe będą, nie takie jak słowa pana MM, w których prawdy ze świecą szukać można.
Potem pojechaliśmy na cmentarz w Wilanowie, Mąż poszedł z psiakami na spacer, ja do siostry, szwagra i jego ojca, zapaliłam im światełka, położyłam chryzantemy, kremowe tym razem, pogadałam z Lucy jak zawsze… Zresztą rozmawiam z nią często, tak jak i z innymi bliskimi, którzy odeszli na Drugą Stronę Tęczy… jakby byli wciąż obecni w pobliżu…
Malutka czuje się lepiej, jutro znów do niej pojadę. A dziś rano mgła zakryła cały świat, jedynie na skraj łąki poszłam z psiakami, bałam się, że możemy się natknąć na dzika albo inne zwierzę i nie wiadomo jakby mogło się takie spotkanie zakończyć.
Aha, no i przeczytałam drugi tom „Hotelu Varsovie” pt. „Bunt chimery” Sylwii Zientek. Czekam na ciąg dalszy. Patrząc na dzieje kilku pokoleń splecione z losami kraju, wydarzeniami, na które pojedynczy człowiek nie ma żadnego wpływu, łatwiej jest spojrzeć z dystansem na swoje czasy i losy. Zawsze tak było i będzie, że jednym real odpowiada, potrafią się w nim odnaleźć i znaleźć szczęście, innym wprost przeciwnie. A potem
następuje zmiana i zamiana ról. W każdym z przypadków nie ma nic do powiedzenia przysłowiowy zwykły Kowalski. Przychodzi na świat w konkretnych warunkach i tak musi żyć. Czuje się skrzywdzony, kiedy po zmianie dowiaduje się, że żył w złym czasie, w niesłusznym państwie i w ogóle powinien nie żyć, bo była wtedy czarna dziura. A mówi to ktoś, komu nie da się przypisać źdźbła honoru czy prawdomówności. I tak to się bez
przerwy powtarza. Mam wrażenie, że inne nacje takich problemów nie mają, potrafią żyć do przodu a my – nie. Jak już coś jest i dobrze działa, to druga część musi to zniszczyć. Bo zawsze jesteśmy i byliśmy podzieleni, a reszta świata ma powyżej uszu naszego głupiego zachowania.I wtedy, kiedy nieczystości wylewało się wprost na ulice. I wtedy, gdy zaczęto budować kanalizacje i rozwijać W-wę na wzór europejskich miast. I teraz też tak jest, choć zaborców nie ma, okupantów nie ma więc z braku owych musimy sami siebie niszczyć. Jestem ciekawa jak autorka pociągnie dalej wątki i jakie będzie ostateczne zakończenie historii.
22.10.2018
I w sumie jednak mądra kobieta jesteś…