„Babie lato i kropla deszczu” – 17

Dla jasności przypominam, że powieść skończyłam pisać przed napadem putina , żeby nie było wątpliwości. Jakby Kmicic powiedział – na pohybel najeźdźcom psubratom!!!

⚫⚫⚫

 Czas uciekał Indze tak szybko, jak jeszcze nigdy w życiu. Zawsze go brakowało, ale teraz – to już naprawdę gruba przesada. Gdzie on się podziewał, ten czas, jakimi krętymi ścieżkami przemykał tak skutecznie, że w żaden sposób nie dawało się go złapać?

Inga postanowiła wcześniej wstawać. Nastawiła budzik na piątą. Wstała, wyszła z psami, kompletnie ciemno było jeszcze. Dobrze, że nie padało, nawet nie wiało, tak więc ucieszyła się, że aura sprzyjała jej zamiarowi. Skierowała się w stronę cmentarza. Teraz można sobie wygodnie tamtędy chodzić wzdłuż ogrodzenia, ponieważ położono chodnik, zresztą po obu stronach jezdni. Cała ulica wciąż była w remoncie, który trochę się ślimaczył. Inwestycja miała być oddana już dwa miesiące temu lecz Inga i tak była zachwycona rezultatem. Przedtem wąska droga miała ciemne, nieoświetlone pobocze, błoto po kostki w czasie deszczu nie pozwalało przejść, zaś chodzenie jezdnią groziło śmiercią lub kalectwem. I jeszcze mandatem. Obecnie dojazd do miasteczka, choć utrudniony przez roboty drogowe, obiecywał wygodę i bezpieczeństwo na przyszłość. Mogła chodzić bez odblasków, nie bojąc się, że wyskoczy nagle strażnik miejski każąc płacić mandat za poruszanie się bez elementów odblaskowych poza terenem zabudowanym. Słyszała, że sąsiadkę z drugiego osiedla spotkał taki przypadek. Teraz mogła iść spokojnie, aż do samego Kauflanda został położony chodnik, ziemię obok wyrównano, w niektórych miejscach zostały posadzone krzewy, Jakie – to się okaże wiosną, jeśli oczywiście się przyjmą i przeżyją zimę. Jedynym mankamentem według Ingi było zamontowanie barierek między dwoma pasami jezdni na całej długości.  Nie było możliwości przejścia na drugą stronę w innym miejscu poza jednym. Pomyślała, że trudno, nie będzie przechodziła wcześniej niż przy Maxi ZOO, dopiero tam zrobiono przejście dla pieszych. Psy z konieczności będą miały dłuższe spacery, ale za to zmniejszy się liczba wypadków spowodowanych przez niesfornych pieszych bardzo często działających pod wpływem alkoholu albo innych środków odurzających.  Nie tak dawno idąc z psami przy stacji Shella zobaczyła leżącego człowieka. Mógł być pijany i zwyczajnie odsypiać libację, ale mógł być też normalnym człowiekiem chorym na przykład na cukrzycę. Poprosiła o interwencję dwóch młodych ludzi ze stacji. Nie odmówili i okazało się, że to była pierwsza opcja. Pijany. Inga podziękowała mężczyznom za pomoc i wróciła do domu. Podobną sytuację miał kiedyś wieczorem Feliks, jeszcze przed remontem ulicy, gdy tuż przy cmentarzu znalazł leżącego człowieka. Też był pijany, ale pozbierał się i poszedł, kiedy Feliks zaczął go cucić. Zrobiło się już zimno i gdyby zasnął, mógłby tak zostać na amen.

Szła więc sobie Inga z psami. Zadzior spokojnie i dostojnie, Zorka  – mimo nadwagi – jak iskiereczka, zadowolona, z uśmiechniętym pyszczkiem, krótkimi szczęknięciami wyrażając swoją radość życia i mówiąc „dzień dobry” prawie każdej napotkanej osobie. Z rzadka tylko odsuwała się na bok, nie witała kogoś – może widziała aurę danej osoby i może ta aura była zła? Zdawać by się mogło, że na ulicy powinno być pusto o tak wczesnej porze. Nic bardziej mylnego. Julianowska była w ciągu dnia mniej uczęszczana niż teraz. Oczywiście mowa o pieszych, bo na jezdni przez cały dzień tworzyły się korki, szczególnie teraz, podczas przebudowy skrzyżowania.. Mnóstwo ludzi podążało do pracy pojedynczo i grupkami. Niektóre osoby rozpoznawała, widziała je wychodząc rano z psem, a potem z dwoma psami, od kiedy  Zorka z nimi zamieszkała.  Mijając grupki słyszała język ukraiński, przeważał nad polskim. Mnóstwo sąsiadów zza wschodniej granicy znalazło zatrudnienie w okolicy. Dotyczyło to i mężczyzn i kobiet. Nawet zaczęły pojawiać się dzieci. Inga zapamiętała ciężarną Ukrainkę z cudnym, czarnym buldożkiem francuskim. Wypuszczała – tak ona jak i jej partner – psiaka na ulicę i chodziła z nim bez smyczy przy samej jezdni. Inga kilka razy zwracała im uwagę z obawy o bezpieczeństwo młodziutkiego czworonoga, szczeniaka właściwie. Nic to nie dało, bo spotkała ją przy ruchliwym skrzyżowaniu już po urodzeniu dziecka, z wózkiem i z psem – znów bez smyczy. Całkowity brak odpowiedzialności doprowadzał Ingę do furii i zaczynała obwiniać za zło całe otoczenie kobiety. Do tego dochodziła pamięć o artykule, w którym przeczytała jak przed Euro2012 na Ukrainie pozbyto się niezliczonej ilość psów. Zaraz za tym przyszły na myśl opowiadania starszych ludzi, którzy jeszcze pamiętali zbrodnie na Kresach oraz tych, którzy wspominali, że SS-mani ukraińscy byli sto razy gorsi od Niemców, mieli sadystyczną przyjemność w maltretowaniu i znęcaniu się nad Polakami. Mama też o tym wspominała. Inga ostatnio czytała o zbrodniach UPA, słuchała w internecie nagrań, określenie „gen okrucieństwa” utkwił jej w głowie. Dlatego teraz nie podzielała opinii o konieczności pomocy państwu. Pojedynczym, konkretnym  ludziom tak, ale zbiorowo – w żadnym wypadku. Choćby dlatego, że na wizytę państwową władze ichnie przyjechały z wpiętą w klapę marynarki odznaką swoich nacjonalistów; za to, że czczą banderowców. Niemcy Hitlera nie czczą. Państwowo, oficjalnie w każdym razie. Taka różnica. Że idiotów jest pełno, także u nas – to prawda, debile niczego się nie nauczyli i obchodzą urodziny tego pieprzonego Adolfa – to jest wynik tej cholernej „dobrej zmiany” co domorosłych faszystów trzyma pod ochronnym parasolem i pozwala im na marsze, nawoływanie do przemocy, propagowanie tej parszywej ideologii…

Stop! Kobieto opamiętaj się – skarciła samą siebie w myśli. Miałaś panować nad myślami, a ty co? Pogrążasz się coraz bardziej w samych złych emocjach. Było, minęło, może jeszcze będziesz miała pretensje do Szwedów za potop, co? Wzięła kilka głębokich wdechów. Rozejrzała się jakby wróciła na ziemię z jakiejś mrocznej krainy. Uff, raz, dwa, trzy spokój… raz, dwa, trzy… Przyjemnie się szło. Za ogrodzeniem wciąż jeszcze paliły się kolorowe znicze rozjaśniając cmentarną ciemność. Dzięki temu widoczne było całe morze kwiatów na płytach nagrobnych. Wcale to nie był smutny widok. Odwrotnie. Inga już jakiś czas temu stwierdziła, że cmentarz to też życie. Do takiego wniosku doszła przechodząc przynajmniej raz dziennie wzdłuż ogrodzenia, które nie zamykało nekropolii przed światem żyjących, jedynie delikatnie wyznaczało granice tych dwóch światów, pozwalając im współgrać i współistnieć.

Przed sobą zauważyła jakąś postać. Raczej męską. Stała i chwiała się. Ta postać. Nagle zrobiła kilka kroków, jakby nie panując nad ciałem, padła i leżała na boku z głową na jezdni.

– O matko jedyna, samochód jedzie – Inga jęknęła i podbiegła do leżącego.

Zaczął się ruszać, pomogła mu się podnieść. To był młody człowiek o przystojnej twarzy, w ładnej kurtce. Ogólnie dobrze wyglądał. To znaczy wyglądałby…

– Pan jest pijany – raczej stwierdziła niż spytała.

– Taak, wracam do domu. Przepraszam, dziękuję – miał ukraiński akcent. – Idę do domu, byłem z kolegami – zatoczył się na cmentarny murek.

Dziwne, ale nie wywołał u Ingi agresji ani obrzydzenia, choć pijaków nienawidziła serdecznie. Wyglądał jak porządny chłopak, który zbłądził.

– Niech się pan trzyma muru i  tak idzie, przecież samochód mógł pana zabić – jeszcze przestrzegała mając w oczach leżącego z głową na jezdni.

– Dziękuję, dziękuję –  powtarzał, a Inga pomyślała o jego matce, która pewnie tęskni za synem, i co by się stało, gdyby nie podniósł się na czas z tej jezdni…

– No, dzieciaki – tak mówiła do psów – mieliśmy przeżycie z samego rana, naprawdę się przestraszyłam.

Poszli dalej. Przy stacji Shella skręcili w wydeptaną przez ludzi ścieżkę wiodącą równolegle do bocznej krawędzi cmentarza. Sucho było, więc spokojnie dało się tamtędy przejść aż do pętli autobusowej. Julianowską wrócili do domu.

Jak zawsze rano psy dostały śniadanie. Inga zrobiła sobie kawę i usiadła. Nie zdążyła pomyśleć co zrobi na obiad, gdy usłyszała szum wody w łazience teściowej. Noo, to już koniec spokoju. Feliks też wstał, coś na górze stuknęło w sypialni. Dokończyła kawę, wyjęła masło z lodówki, wstawiła jajka na płytę, żeby się ugotowały na twardo, przygotowała śniadanie dla ludzi.

Teściowa zeszła całkiem „odjechana”. Nic dziwnego, skoro od kilku dni nie bierze leków –  pomyślała Inga bez litości patrząc na trzęsące się ręce teściowej. Trzęsła się tak zawsze kiedy była wściekła. Feliks zszedł na dół i rozpętała się awantura, co było do przewidzenia. Inga patrząc na starszą panią dokładnie wiedziała, kiedy ona ma chęć na awanturę, tak jakby jej to do życia było potrzebne. Jakby z awantur czerpała siłę życiową.

– Wampirzyca, wampir energetyczny – mruknęła pod nosem i poszła po zakupy do Biedronki. Kiedy wróciła była godzina dwunasta, samo południe. Okazało się, że teściowa postanowiła jednak lekarstwa zażywać, w związku z tym połknęła wszystkie, łącznie z Feliksowymi na męskie dolegliwości. Szczęście, że na ciśnienie wziął wcześniej, bo przecież mogłaby paść trupem na skutek nagłego obniżenia ciśnienia..

Przygotowała ciasto na naleśniki oraz farsz z pieczarek, cebuli i odrobiny ugotowanego ryżu jaki został z poprzedniego dnia. Zajęło jej to czas do trzynastej. Potem usmażyła naleśniki, podała na obiad z farszem, wyszła z psami. Kiedy wróciła była równo szesnasta. Teściowa podpisała synowi oświadczenie, że nie będzie więcej wyrzucać leków. Eureka! Tylko… Inga wiedziała, że na drugi dzień nie będzie o tym pamiętać, znów się zezłości i będzie to samo, bez żadnych zmian. Ale na razie  Feliks się cieszył, że może coś do matki dotarło. Inga złudzeń nie miała.

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „Babie lato i kropla deszczu” – 17

  1. Urszula97 pisze:

    Widzisz Aniu, kiedyś dzwoniliśmy na pogotowie gdyż pan pod wpływem leżał na ławce i bełkotał że go serce boli, przyjechali a wcześniej pani z pogotowia powiedziała mi że do pijanych też jeżdżą. Uroki choroby, ciężko kochana.Pozdrawiam cieplutko.

    • anka pisze:

      Uleńko:-) Zrobiliście dobry uczynek ratując. Na choroby nie ma rady, choćby się chciało nie wiem jak bardzo pomóc…
      Przytulam kochana❤

  2. jotka pisze:

    Mój wujek jako młody żołnierz walczył w Bieszczadach z bandami UPA. Póki żyją świadkowie i uczestnicy zdarzeń, pamięć jest zawsze żywa!
    Podobnie jak nie możemy postrzegać Niemców ciągle przez pryzmat wojny, tak i Ukraińców przez pryzmat band i zdarzeń sprzed tylu lat, ale nie dla wszystkich jest to oczywiste.

    • anka pisze:

      Jotuś:-) Bardzo trudna i skomplikowana jest nasza przeszłość. Powinna zostać przepracowana, wyciągnięte z niej wnioski po czym należy się po prostu zachowywać przyzwoicie. Głupio gadam? Może, ale przeszłość już była, nie wróci, teraz tworzymy przyszłość. Jaką? Strach myśleć jeśli się ludzie nie obudzą…
      Bądźmy jednak pełne nadziei, że dobro zwycięży, bo „ludzi dobrej woli jest więcej ” ♥️

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *