„Widocznie tak miało być” – 9

Dzieciom oraz większości rodziców ferie wydawały się o wiele za krótkie. Dopiero się zaczęły a już trzeba było z powrotem pakować plecaki, buty na zmianę i budzić się w sinym świetle poranka albo nawet całkiem po ciemku, żeby iść do szkoły. Jedyną chyba osobą czekającą końca ferii jak zbawienia była Aldona. W czasie nieobecności dziewczynek w domu dostawała obłędu z rozpaczy, tęsknoty i samotności. Nie musiała ukrywać uczuć, znów przemierzała całe mieszkanie od okna w kuchni do drzwi balkonowych w pokoju łkając bezgłośnie lub nagle wybuchając rozpaczliwym szlochem. Czasami uderzała się pięściami po głowie dopóki ból nie przywracał jej świadomości, dopóki nie wróciła do rzeczywistego świata. Zdarzało jej się uderzać głową o framugę drzwi regularnie, raz po razie. Rozmawiała sama ze sobą, żaliła się na swój los, urodzenie pod nieszczęśliwą gwiazdą lub tłumaczyła sobie, że powinna wreszcie wziąć się w garść. Czasem całe popołudnie i wieczór przesiedziała na podłodze zapatrzona w ciemność za oknem. Nie czuła zimna. Gdy Tina domagała się spaceru trącając nosem lub łapiąc delikatnie zębami stwierdzała, że jest zupełnie skostniała.

Właściwie wychodzenie z sunią było jedyną wykonywaną czynnością. Poza tym nie robiła zupełnie nic. Na bazarku kupiła suchą karmę dla Mimi i Tiny. Sama jadła tylko w pracy – o ile udało jej się przełknąć kilka kęsów. W domu nie miała nic do jedzenia, nie kupowała. Skoro zupełnie nie czuła głodu, widocznie nie było jej potrzebne. Dostawała często mdłości na samą myśl o spożywaniu pokarmu co utwierdzało ją w przekonaniu, że po prostu ma nie jeść.

Nie chciało jej się także wyjmować pościeli z wersalki. Spała zwinięta w kłębek, wciśnięta w fotel, okręcona ciepłym, pikowanym szlafrokiem albo skulona na złożonej wersalce, otulona narzutą. Budził ją chłód. Wchodziła wtedy do wanny z gorącą wodą – potem jechała do pracy. Wykonywała swoje obowiązki machinalnie, jak manekin ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy ale z duszą wypełnioną pustką i ciemnością. Wracała do domu witana radośnie przez zwierzaki, które jako jedyne potrafiły wywołać szczery uśmiech.   Teresa rozchorowała się, wysoka gorączka nie pozwalała jej opuszczać domu, nie mogła więc poprzez odpowiednio ukierunkowane rozmowy wpłynąć na poprawę stanu przyjaciółki i pomóc jej wyjść z przygnębienia. Zapraszała ją do siebie telefonicznie, czyli przez telefon u Magdy. Aldona nie skorzystała tłumacząc się brakiem sił, nadmiarem pracy i nie czekając na odpowiedź Teresy odkładała słuchawkę.

Ponieważ nieszczęścia lubią liczne towarzystwo a nie tylko chodzenie parami, musiało się jeszcze coś wydarzyć. I się wydarzyło. Żona Michała przebywająca w zakładzie specjalistycznym od urodzenia Bartusia, ciesząca się do tej pory w miarę dobrą kondycją fizyczną, zapadła na jakąś chorobę.  Nie chciała jeść, słabła z dnia na dzień, do tej pory łagodna i spokojna – stała się złośliwa i agresywna. Uspokajała się jedynie przy Dorocie, która przychodziła niemal codziennie opiekować się chorą. Znów odżyły dawne, wewnętrzne rozterki Doroty, znów zaczęła roztrząsać całe swoje życie, zastanawiać się nad podjętą kiedyś decyzją dziwiąc się ogromnie, że chora do niej właśnie lgnie, nie czuje intuicyjnej niechęci czy wrogości. Gdyby porozmawiała o tym z Teresą, przyjaciółka wytłumaczyłaby z pewnością, że – być może – nieszczęśliwa kobieta podświadomie czuje, iż Dorota zapewniła normalne dzieciństwo i normalne życie jej dziecku, które właściwie osierociła za życia. Nie ma widać do przybranej matki żadnych pretensji, bo i skąd? Przecież Dorota poznała Michała już w czasie jej pobytu w zakładzie, gdy powrót do życia poza nim był niemożliwy. Nie rozmawiała jednak z Teresą, nie miała czasu na spotkania towarzyskie, toteż czarne myśli Doroty nie opuszczały.

Magda wracała z pracy około dwudziestej, zmarznięta, zmęczona nie miała siły zajmować się cudzymi sprawami. Przywiozła jedynie Aldonie kilka różnych preparatów na wzmocnienie, regenerację i podbudowanie układu nerwowego. Ona zaś – schowała wszystkie opakowania do szafki ciesząc się, że będzie mogła ofiarować je Sergiuszowi.

Ponieważ każdy zajęty był rozwiązywaniem własnych problemów, Aldona wewnętrzne swoje zmagania musiała toczyć sama, rozsupływać życiowe splątane węzły we własnym zakresie bez pomocy z zewnątrz.

Na dzień przed powrotem dziewczynek wysypała na dłoń całe opakowanie relanium, zwykłą szklankę do herbaty napełniła koniakiem. Tak, to jedyne i najlepsze wyjście z sytuacji. Połknie małe tableteczki, popije koniakiem i uśnie. Nikt nie zauważy. Zanim ktokolwiek zacznie jej szukać, będzie po wszystkim. Choćby chcieli to nic nie zrobią, nie będą wiedzieli co się stało i dadzą jej nareszcie święty spokój. Nikt jej więcej nie będzie dręczył w pracy, przestanie cierpieć w domu… Podniosła do ust lewą rękę pełną kremowych kuleczek. Nie wahała się ani przez moment, coś jej szeptało: pospiesz się, połknij, wreszcie odetchniesz… raz na zawsze… Nagle przez ten szept, jakby zresztą znajomy, przedarł się głos Sergiusza. Czekaj na mnie, Wiewióreczko, czekaj. Tak! Przecież powiedział, że przyjedzie, że należy im się rozmowa. Nazwał Wiewióreczką przywołując cudownie szczęśliwe chwile… Przyjedzie, na pewno przyjedzie! Musi na niego czekać! Cisnęła tabletki na podłogę. Rozsypały się kremowe koraliki, skakały z radości, że nie stały się przyczyną snu wiecznego tej, która miała jeszcze wiele,  wiele pracy do wykonania. Za nimi skakała Mimi, łapiąc, podrzucając je, popychając noskiem albo łapką. Aldona zawartość szklanki wylała do zlewu rozpryskując wokół bursztynowe krople. Drżała na całym ciele. Pozbierała skaczące kuleczki, żeby przez własną głupotę nie zrobić kotce krzywdy, jeszcze, nie daj Boże, zje którąś.

Drżenie nie opuszczało ciała. Trzęsła się i szczękała zębami. Dygotała w niej każda komórka. Jasno zdała sobie sprawę z tego, czego o mało nie zrobiła.  Boże, przecież skazałaby dziewczynki na taki sam los jaki jej przypadł w udziale po śmierci rodziców. Gdyby nie wyobraziła sobie głosu Sergiusza… A  może usłyszała go naprawdę?  Zawdzięcza mu życie! Uratował ją w ostatniej chwili!

Drżącymi wciąż rękami odsunęła włosy z czoła oblanego zimnym potem. Objęła oburącz głowę  i ściskając z całych sił niby żelazną obręczą poczęła się kołysać w przód i w tył, w przód i w tył, i znowu w przód i w tył… Uświadomiła sobie, że od dłuższego czasu coś ją popychało do samobójstwa, do samounicestwienia, zupełnie jakby miała w mózgu taśmę z nagraną wypowiedzią sugerującą takie właśnie wyjście z sytuacji, odtwarzaną bez przerwy. Czyż ten głos nie przypominał jej głosu Agaty? Może ona ma zdolności telepatyczne i w ten sposób chciała się pozbyć rywalki?

Płacz, codzienny towarzysz, wstrząsnął znowu jej ciałem, był jednak inny, oczyszczający, przynoszący ulgę, rozjaśniający oczy, nie – jak dotąd – wiodący w ciemność, lecz ukazujący światełko na końcu drogi. Jak mówiła Teresa? Zło puszczone w ruch wraca do tego, kto je w ruch wprawił? Bzdury. Bzdury? Kto to może wiedzieć? Gdyby połknęła tabletki zło znalazłoby ujście. Nie zrobiła tego, więc krąży ono gdzieś w kosmosie i szuka swojego celu. Aby nim nie być trzeba się pozbyć wszelkich negatywnych myśli. Każdych. Bo ten, kto jest nimi wypełniony, przyciąga zło jak magnes żelazne opiłki…

Nie potrafiła poukładać sobie porządnie wszystkich myśli krążących po głowie ale wiedziała, że się jakoś pozbiera, będzie żyć, nie da się złu pokonać. Nie, nie i nie! Koniec z rozmyślaniem: co inni powiedzą. Koniec!  Będzie robiła tylko to, co sama uzna za słuszne.

Boże, przecież jest to winna córeczkom, najdroższym na świecie Stokrotkom, skarbom  które zasługują na wszystko co najlepsze, naj naj naj……

Podniecona i rozgorączkowana chodziła w kółko po pokoju, chwilami stawała,  głośno i dobitnie przekonując samą siebie, powtarzała własne myśli. Wreszcie padła na fotel. Sięgnęła po wiersze Teresy. Czytała. Tak, tak sprawa wygląda…. Dokładnie tak… Jak ona to wszystko trafnie ujęła… Przeszła przez piekło a potem się zmieniło… Skoro jestem, żyję, muszę  się z  tym całym galimatiasem jakoś uporać. Nie dam się! Nikt mnie nie pokona bo kocham Sergiusza i kocham moje córeczki… Uratował mnie, kazał czekać… Powiedział czekaj Wiewióreczko… Cholera, przyroda  jakaś, biedronki, wiewiórki, stokrotki, może jeszcze konwalie? Będę czekała! Zawsze! Do ostatniego tchnienia! Jestem egzaltowana? Nie jestem. Jestem. I dobrze. I będę. Nikomu nic do tego. Nigdy na niego nie przestanę czekać. Nigdy! A teraz muszę się położyć, bo dzieci wracają, nie mogę wyglądać jak śmierć na chorągwi, przeraziłyby się.  No i muszę mieć siłę, żeby czekać… Wyjęła pościel i zanim zdążyła się wygodnie ułożyć, już spała.

cdn

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieści, Widocznie tak miało być. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

10 odpowiedzi na „Widocznie tak miało być” – 9

  1. zamyślona pisze:

    Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.

  2. anka pisze:

    Marysiu 🙂 Musisz sie uzbroić w cierpliwość, następny odcinek za tydzień. Jak ja się cieszę, że czekasz 🙂 Ściskam i macham 🙂 🙂 🙂

  3. dora pisze:

    Okropny stan:(

    • anka pisze:

      Dora:-) Zdarza się częściej niż ktoś z zewnątrz mógłby przypuszczać. Dobrze, że na temat depresji zaczęto głośno mówić i przestała być tematem tabu.

  4. Urszula97 pisze:

    Oj ta Aldona, niech się kobieta weźmie w garść bo się źle skończy.Czasami jej nie rozumiem.To opowiadanie , moja taka mała opinia.Pozdrawiam i czekam na c.d.

    • anka pisze:

      Uleńko:-) Człowiek zdrowo myślący nie pojmuje chorego na depresję. Bo to jest jakby życie z odbezpieczonym pistoletem, który w każdej chwili może sam wypalić. To jest widzenie drobiazgu, którego inny nie dostrzeże, jakby to był koniec świata i tak dalej. Jednym słowem Pani Depresja jest koszmarną babą zabierająca ludziom z życia wszystko co najlepsze, a czasem i samo życie.

  5. dora pisze:

    Depresja depresją, to choroba i trzeba się leczyć, ale czy srodki farmakologiczne moga pomóc, jesli sie nadal zyje w tym samym,srodowiski i ma sie nadal te same problemy.Trudne jest tzw.pozbieranie się.
    A ta fascynacja Sergiuszem przypomina mi moja koleżanke, ktora wlasnie wybrala kochhanka jako lekarstwo na depresję.

    • anka pisze:

      Dora:-) Przepraszam, jakoś ominęłam Twój komentarz, zobaczyłam dopiero teraz. Pewnie hurtowo zatwierdziłam wszystkie aktualne i dlatego potem nie znalazłam.
      W depresji ważne jest trafienie na dobrego lekarza, takiego, który potrafi wzbudzić zaufanie pacjenta, tylko wtedy może być pozytywny rezultat leczenia.
      W naszej rzeczywistości zmiana środowiska jest niemożliwa, tylko w powieściach można rzucić wszystko i pojechać w inne miejsce, mieć kupę kasy i żyć długo i szczęśliwie. Normalny człowiek musi sobie radzić tu, gdzie jest.
      Koleżanka miała szczęście jeśli trafiła na odpowiedniego człowieka, to naprawdę dobre lekarstwo, nie darmo się mówi „klin klinem” 🙂

  6. Mysza w sieci pisze:

    Uf, jak ja czekałam aż Aldona się wreszcie opamięta.. sama przeszłam coś podobnego (na szczęście bez myśli samobójczych) i wiem jak trudno się otrząsnąć z marazmu i cierpienia wewnętrznego.. Trzymam za nią kciuki i niech ten Sergiusz też się wreszcie weźmie za porządki w swoim życiu, bo żal mi ich oboje. Dobrze, że to Ty piszesz tę powieść, dzięki temu wiem, że się wszystko ułoży

    • anka pisze:

      Myszko:-) Musi się ułożyć, w bajkach zawsze jest dobre zakończenie. Mówiłam Ci, że książkę zaczynam od końca, jeśli się dobrze kończy to czytam, jeśli nie – dziękuję, nie skorzystam. Jestem w tym wieku, że umartwiać się nie muszę, zważać na to co wypada a co nie wypada znać/czytać/oglądać/wiedzieć – też nie.
      W prawdziwym życiu tyle mamy stresu, że choć chwila wytchnienia podczas czytania się po prostu należy 😉
      Buziaki 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *