Zajęłam się domem, zakupami, ogrodem, ciocia więc mogła dojść do siebie i nabrać sił po ciężkim zapaleniu płuc. Poza tym, obserwując zabawy dzieci i zwierzaków, zaśmiewała się do łez i nie miała czasu na myślenie o chorobie.
Czerna jest wyjątkowo pięknie położoną miejscowością. A właściwie nie wyjątkowo, źle powiedziałam, bo w dawnej Galicji każde miejsce jest piękne, jedyne i niepowtarzalne. Wzgórza poprzecinane wąwozami, stoki porośnięte różnobarwną roślinnością, serpentyny dróg, co kilka kroków nowy widok zapierający dech – oto uroki tej ziemi. Kiedy nadchodzi lato tęsknię za tym wszystkim aż do fizycznego bólu. Mogę przez cały rok normalnie funkcjonować w Warszawie tylko dlatego, że mam w perspektywie przyjazd tutaj. I to mnie zawsze trzymało przy życiu.
Chłopcy bardzo dobrze czuli się na swobodzie. Mogli łazić po drzewach, turlać się po cudownie chłodnej trawie z górki w dół, budować bazę w gęstych krzakach jaśminu i robić mnóstwo ciekawych rzeczy, jakie tylko im przyszły do głowy.
Domek cioci stał na wysokiej podmurówce. Na poziomie ziemi mieściła się komora, piwnica i piwniczka, ta ostatnia tuż koło schodów prowadzących na ganek. Teraz była pusta i w razie niepogody służyła Szkrabom za „mieszkanie”. Ganek był nieduży, drewniany. Z trzech stron wyglądało się z niego na ogród przez okna składające się z maleńkich szybek. Na ganeczku, na wprost drzwi wejściowych stała biała ława-skrzynia z oparciem. Obok, w rogu, pralka, po lewej stronie – maszyna do szycia, piękny Singer, jeszcze sprzed wojny. Podwójne, szerokie drzwi zapraszały do sieni, z której było wejście do pokoju, do kuchni, zejście do piwnicy zakryte zasłonką oraz szeroka drabina na strych.
Ciocia spała w kuchni na dużym łóżku stojącym zaraz za drzwiami. Poza nim biały kredens, stół pod oknem, lodówka i szafeczka na garnki stanowiły umeblowanie pomieszczenia. Aha, jeszcze kuchenny piec z kafli miodowego koloru, wykończony mosiądzem, wyczyszczonym zawsze i błyszczącym.
Pokój był olbrzymi. Zmieściły się w nim dwa duże, małżeńskie łóżka, nad którymi – na ścianie osłoniętej kilimem, wisiał obraz – tak często w Galicji spotykany – przedstawiający Serce Jezusowe. Poza tym przepiękny, rzeźbiony kredens, identycznie zrobiony sięgający sufitu stojący zegar i taka sama trzydrzwiowa szafa z lustrem na zewnętrznej stronie środkowych drzwi. Ponadto jeszcze stół z toczonymi nogami, sześć krzeseł i leżanka po lewej stronie drzwi. Po prawej zaś – piec kaflowy wyjątkowo długo trzymający ciepło.
Między dwoma oknami na trójkątnym kwietniku pysznił się zielenią ogromny asparagus. Jego „dziecko” ozdabiało ganek wisząc na drewnianej półeczce nad ławą, przy samym oknie. Nad drzwiami pokoju wisiały oprawione w ramki dyplomy nieżyjącego wujka i jego fotografia, z której się uśmiechał wyglądając na ogród przez szeroko otwarte okno ganku.
Kochałam wszystko, co się tu znajdowało. To było całe moje dzieciństwo, a uśmiechnięta i promieniująca ciepłem i życzliwością twarz cioci Jadzi dawała poczucie bezpieczeństwa oraz pewność, że zawsze znajdę u niej schronienie. Bez względu na to, z której strony wiać będą wiatry historii i co się wydarzy.
10.04.2017