Bez względu na Kasine rozterki i przeżycia wewnętrzne świat zewnętrzny funkcjonował normalnie i wydarzenia toczyły się swoją koleją. Minął pierwszy tydzień ferii. Młodzi nie pojechali do Szczawnicy, coś im pokrzyżowało plany. Łukasz zadzwonił do matki z pytaniem czy nie wzięłaby na weekend wnuczki razem z psem. Oczywiście natychmiast wyraziła zgodę ciesząc się, że będzie miała Klarcię dla siebie, a przy okazji zwiedzi nareszcie najbliższą okolicę idąc z psem na spacer. Pod kątem pobytu Klary z Budyniem zrobili wspólnie z Mikołajem zakupy w Auchan. Wrócili akurat na kolejny odcinek „Rancza”. Patrząc na „czary” babki karzącej wrednego wójta za oszkalowanie Lucy, kontrkandydatki w wyborach, zaśmiewali się oboje.
Minął równy tydzień od ostatniej awantury z teściową. W sobotę mieli być u młodych około jedenastej, bo Klarcia chciała” żeby nie po południu tylko wcześniej” to będzie u nich dłużej. Kasia już w drzwiach przypomniała sobie, że miała wyjąć mielone mięso z indyka na kotlety, które pani Wacia chciała zrobić na obiad. Wróciła więc do kuchni i sięgnęła do lodówki. Teściowa stała tuż za nią. Zupełnie nie wiadomo jakim sposobem spadła półka zawieszona w drzwiach chłodziarki, na której między innymi stała butelka z koncentratem czerwonego barszczu. „Czarownica” – to było jedyne słowo, jakie Kasi przemknęło przez myśl. Pół kuchni zabarwiło się na piękny, buraczany kolor. Trzeba było lodówkę wystawić z wnęki, żeby usunąć wszelkie ślady… wypadku. No, trochę czasu to zajęło i po wnuczkę wyjechali dużo później niż planowali. Zostawili auto na parkingu i ruszyli w kierunku bloku. Na zupełnie prostym chodniku Kasia potknęła się i boleśnie naciągnęła mięsień w nodze.
– Jak ty to zrobiłaś? – zdumiał się Mikołaj, a po chwili wybuchnął śmiechem. – To zupełnie jak wczoraj w „Ranczu”!
– Też o tym pomyślałam. Najpierw lodówka, teraz noga – pokiwała Kasia głową i spojrzała z wyrzutem na męża. – Ty paskudo, mnie boli, a ty rżysz?
– Bo to tak ładnie wyglądało – bronił się. – Ale to nie moja wina…
– Przecież wiem…
Na szczęście doszli na miejsce i temat się urwał. Zabrali torbę przysmaków dla Budysia, rzeczy dla małej i fotelik do samochodu.
– Nie całuję się z wami, bo mnie wirus dopadł – wołała z pokoju Agnieszka. – Możecie Klarcię jutro jak najpóźniej przywieźć, to będzie mniej wdychała, może się nie zarazi.
– Będzie z nami dłużej – uśmiechnęła się Kasia.
Klarcia jechała uszczęśliwiona obecnością Budynia. Miała przygotowany własny plan zajęć.
– Nie muszę teraz tęsknić za Budysiem, więc się będę mogła spokojnie bawić – oświadczyła w samochodzie.
– A co chcesz robić? – spytał dziadek.
– Mam obie części „Upiora w operze” do oglądania. Tylko, babciu, jak będzie smutny koniec drugiej części to idź do kuchni robić ciasto.
– Ja już upiekłam ciasto…
– Ale żebyś nie płakała, bo mama powiedziała, że ty jesteś rosmantyczka i będziesz płakać.
– Chyba romantyczka – poprawił Mikołaj.
– Przecież mówię: rosmantyczka.
– Nie, rybko, „rosmantyczka” to pewnie taka pani co lubi robić zakupy w Rossmanie, a romantyczka to wielbicielka romantyzmu…
– No dobra, nie wdawajmy się w nieistotne szczegóły – machnęła rączką Klarka. – Słuchajcie, będziemy się bawić w „Mam talent” i w restaurację, a moje lalki będą publicznością.
– Mam drugi film o twoich upiorkach, obejrzysz?
– Pewnie, ale słuchajcie dalej. Będziemy śpiewać…
– Oj, to ty będziesz śpiewać – zaśmiała się Kasia.
– O nie, wy też! Przecież dziadek umie „śpiewać każdy może…”
– Ale poza śpiewaniem… może poczytamy na dobranoc? Wybierzemy jakąś książeczkę…
– Ty będziesz czytać, ja nie lubię.
– Ale dlaczego? To cudowne czytać książki. Nigdy się wtedy nie nudzisz…
– Może jak będę starsza. Teraz nie lubię, bo u mnie w klasie tylko Filip czyta płynnie.
– A ty nie?
– A ja ze zrozumieniem – oświadczyła zdegustowana spoglądając to na babcię to na dziadka. – To wy tego nie wiecie?
– Już teraz wiemy, skoro nam powiedziałaś. Dojechaliśmy, wyskakuj – Kasia mocniej przytrzymała smycz Budynia.
– Hurra! – z wesołym okrzykiem dziewczynka wkroczyła do domu.
Pies nie bardzo miał ochotę, ale po namyśle ruszył za swoją małą przyjaciółką. Pierwsze kroki swoich czterech łapek skierował w stronę wersalki. Najwyraźniej stwierdził, że będzie mu tu bardzo wygodnie leżeć oraz obserwować całe pomieszczenie, bo wskoczył i nie dał sobie wytłumaczyć, że jego miejsce jest na kocu rozłożonym obok schodów na cieplutkiej, ogrzewanej podłodze. Popatrzył wielkimi ślepiami na ludzi przemawiających do niego i wskazujących na koc, po czym widocznie doszedł do wniosku, że nie warto na nich zwracać uwagi, bo ziewnął szeroko, wyciągnął się wygodnie i położył łeb na ozdobnej poduszce. Z jakiego powodu miałby się kłaść na podłodze, skoro w domu zawsze kładł się na wersalce? Miał swoje posłanie, oczywiście, ale tam przynosił i chował zabawki, gryzaczki, przysmaki do chrupania. Kasia machnęła ręką i przyniosła duży stary ręcznik.
– Przesuń się potworze ty jeden, podłożę ci pod łapy, bo mi narzutę zniszczysz – odsuwała brązowe, gładkie, lśniące cielsko. Tak, już nie ciałko szczeniaczka, ale cielsko dużego, rocznego posokowca bawarskiego. Zastosował bezwład absolutny nie reagując na żadne polecenie ani prośbę. Najwyraźniej miał w „głębokim poważaniu” ludzki wysiłek.
– Klarciu, czy wy go niczego nie nauczyliście? On w ogóle nie słucha!
– Po co ma słuchać? On ma zimowe ferie tak samo jak ja, więc chyba może sobie odpocząć – wzruszyła ramionami mała mądrala.
– A co on lubi jeść?
– Nie wiem, rodzice go karmią. Pewnie wszystko, chusteczki do nosa, moje kanapki, tacie zjadł buta a mamie kapcie…
– Oj, to trzeba będzie buty pochować – mruknęła Kasia i zwróciła się do „potwora” – No, co będziesz jadł?
Budyń nie zawracał sobie w tej chwili głowy tak przyziemnymi sprawami. Mrucząc położył się na boku i rozciągnął na całą długość zajmując większą część wersalki.
– Nie chcesz gadać to nie. Ty, ty… potworze, ty małpo, ty słodziaczku, ty pyszczulku śliczny…- miętosiła Kasia łeb, uszy i klepała całą długość brązowego psa.
Czas do wieczora minął szybko spędzony bardzo intensywnie na realizacji Klarcinych pomysłów.
– Tylko nie pozwól Budyniowi wchodzić na łóżko – przestrzegał Mikołaj, który nigdy nie miał własnego zwierzaka.
– Akurat. Myślisz, że się uda? – Kasia sceptycznie podeszła do mężowskiej uwagi. – Na pewno spróbuję, ale nie ręczę za skutki.
Położyła Budysiowy koc przy łóżku w sypialni i usiłowała psa namówić, żeby się na nim położył, bo tam będzie jego miejsce do spania. Patrzył na nią przez chwilę swymi pięknymi ślepiami, po czym bez wysiłku wskoczył na łóżko i ułożył się na pościeli obok Klarki, kładąc jej łeb na nogach. Nie chciał się stąd ruszyć, a kiedy Kasia zmusiła go do zejścia na podłogę i próbowała przekonać do położenia się na przygotowanym kocu, Klara z płaczem zeskoczyła z łóżka i objęła psa za szyję.
– Jak on będzie spał na ziemi to ja też! – chlipała. – Dlaczego wy jesteście tacy brutalni?! Zawiodłam się na was!
Kasia bezradnie rozłożyła ręce. Mikołaj jeszcze tłumaczył, że zarazki, że brudne łapy, że ze spaceru i tak dalej…
– On nigdy nie spał poza łóżkiem, od momentu przyjazdu do młodych spał z Klarcią – próbowała tłumaczyć mężowi. – Po prostu nie rozumie, dlaczego teraz miałoby być inaczej. Nawet nie wie, że można nie spać w łóżku.
– Ale jutro zmienisz pościel – salwował się ucieczką na dół.
– Pewnie. Razem zmienimy – zawołała za nim. – Jak mogłoby być inaczej…
– Po co masz zmieniać? – spytała zapłakana jeszcze Klara, ale spoza łez już się wyłaniał radosny uśmiech. – Przecież Budysiek jest taki czyściutki, milutki i kochany.
– Milutki i kochany na pewno, lecz po przyjściu ze spaceru czyściutki nie może być. Widziałaś jakie błoto jest na dworze?
– Mamusia wyciera mu łapy ręcznikiem – chytrze się uśmiechnęła. – Ty też tak możesz.
– Nawet wtedy na łapkach zostaną jakieś drobinki przyniesione z podwórka.
– Czemu wy musicie być takimi czyściochami? Mnie nie przeszkadzają żadne drobinki! Muszę się do Budysia przytulić i już!
– Dobrze, już dobrze, przytul się i śpij. Nie będzie zabawy, bo jestem zła. Prawie pokłóciłam się z dziadkiem z powodu psa.
– Nie słyszałam, wcale nie krzyczałaś na dziadka.
– Nie miałam powodu na nikogo krzyczeć.
– Jak się ludzie ze sobą kłócą, to krzyczą
– Nie zawsze. No śpij już. Dobranoc królewno.
Przytuliwszy się do swego pięknego brązowego przyjaciela usnęła wyjątkowo szybko.
Niedziela kurczyła się w błyskawicznym tempie.
– Kochanie, a może zostawimy małą jeszcze na jutro? – spytała Kasia. – Rano zawieziesz mnie do pracy. Szybko wrócisz. Ze względu na ferie i wczesną porę na pewno nie będzie korków. Zresztą jest twoja mama więc dziecko samo nie zostanie. No i ma Budyśka przy sobie. Klarciu – zwróciła się do wnuczki, – chcesz zostać u nas do jutra? Mama wydobrzeje i odpocznie przez ten czas. No jak?
– Hurra! Hurra, zostajemy! – zawołała. – Ja bym całe ferie została u was gdybyś nie chodziła do pracy. Czemu jeszcze musisz do tej pracy chodzić? Jakbyś nie szła to byśmy się bawiły.
– Chciałabym nie iść, ale nie mogę sobie na to pozwolić.
– Ile jeszcze będziesz chodzić do tej pracy, no ile?
– Już niedługo, naprawdę, jeszcze tylko trochę…
– Wiesz co, to ja bym wtedy poszła na szkolną emeryturę i mogłybyśmy się bawić całymi dniami – westchnęła z rozmarzeniem.
5.06.2018
to ,,filozofowanie,, Klarci bezkonkurencyjne – kurcze… dziecko
ma na wszystko odpowiedź i jak tu nadążyć ?
Dobrego Aniu :)))
No dobra, nie będę z kolei ja filozofować, skupmy się na tym, co dobre. Już to narzekanie tak weszło w krew, że coś okropnego, fe;(
Kasiula, jest cudnie, słonecznie, trochę mniej upalnie, a ptaszki tak śpiewają, że aż się gęba człowiekowi uśmiecha. Szczególnie taki jeden, siada na najwyższej gałęzi albo na antenie na dachu i śpiewa całą duszyczką. Buziaki serdeczne:)))
Bardzo chciałabym być zdrowa – chodzić….jeszcze nie te lata na taką klapę jaka jest u mnie. Tak sobie mówię ale miast lepiej jest coraz gorzej. Jeszcze jestem na etapie buntu nie przyjęcia choroby. Ale tak jak piszesz staram się widzieć i słyszeć to co piękne zwłaszcza przyroda daje tę szansę !
A u mnie jest rzeczywiście pięknie – więc chociaż tyle…
Dzisiaj jeszcze czeka mnie powrót do domu.
Ściskam mocno Anula trzymaj się :))) buziaki
Jak wypadła wizyta, coś mądrego Ci powiedzieli? Wspomogli? Tak dużo czytałam na temat samoleczenia organizmu, nie poddawania się…bo sama sobie wsparcie dać musiałam w pewnym momencie życia…wydaje się, iż człowiek ma w sobie wielką moc, tylko z tego nie zdaje sobie sprawy, nie wie jak jej używać. Czytałam o uzdrowieniach niemożliwych do wytłumaczenia – ale bez cudów nadprzyrodzonych, tylko dzięki mądrości Natury. Więc się wydaje, że nigdy tracić nadziei nie można.
Trzymam za Ciebie kciuki, uściskuję mocno:)))
ten lekarz każde niedomaganie organizmu chce wyleczyć metodami
naturalnymi. Teraz dostałam zioła ale muszę je sprowadzić ze Stanów
(nie będzie to zresztą trudne). Ale co do kolana już mi niewiele może pomóc.
Sprawa jest bardzo z tym kolanem skomplikowana. Przez brak aktywności
jest coraz gorzej a jak się poruszam cholerny ból, więc jest koło błędne.
Bakteria uszkodziła pewne struktury które w rezonansie nie wychodzą
i po prostu trzeba to potraktować z noża… Może w końcu się zdecydują
mi to zoperować. Do tej pory odmawiano stąd tak się wszystko wlecze.
Jednym słowem wizyta była na podtrzymanie organizmu ale nie na kolano 😉
Ale się rozpisałam o sobie, już nie będę 😉
Uściskuję + uśmiechy od ucha do ucha :)))