„Pasma życia” 43

Adelka dla towarzystwa i rozrywki zgodziła się towarzyszyć Adamowi w wyjeździe w okolice Radomia. Nie lubiła konfliktowych sytuacji lecz na takie właśnie należało się nastawić, ponieważ czekały jakieś nie pozałatwiane do końca sprawy spadkowe w rodzinie Adama, których poprzednia próba wyjaśnienia łączyła się Adelce z  Adamowym zawałem. Tak więc postanowiła tym razem nie puścić go samego, pełna obawy o zdrowie przyjaciela. Zabrali ze sobą Bierkę i Reksa, małe jazgoty zostawiając pod opieką Elżbiety.

Do samego Radomia prowadzi teraz szeroka, wygodna szosa. Jechali około półtorej godziny i bez korków po drodze dotarli do domu wybudowanego niegdyś przez dziadków Adama. On sam jako mały chłopiec spędzał tu wakacje i miał same dobre wspomnienia z ogrodu porośniętego jabłoniami, gruszami i śliwami, krzewami agrestu i porzeczek. Oczywiście był wtedy tutaj także warzywnik i uprawiana przez babcię włoszczyzna na zupę, koperek, ogórki i pomidory pachnące niesamowicie mocno po zerwaniu, krzaczki poziomek i truskawek, jakieś zioła i mnóstwo kwiatów. Na pewno rosła mięta, bo dobrze pamiętał, że kiedy go bolał brzuch, babcia przynosiła z ogródka świeże listki i parzyła je, dając mu napar do wypicia.

Obecnie przed domem nie było wielkich drzew owocowych ani zarośli z krzewów. Był trawnik i iglaki jak wszędzie. Mieszkał tu teraz kuzyn Adama, Mietek. Ucieszył się szczerze na widok przyjezdnych, oprowadził ich po domu pokazując z dumą co udało mu się już wyremontować, opowiadając o dalszych planach unowocześnienia domu. Przywiązany był bardzo do tego miejsca i próbował uratować ile się da wyrywając dom zębowi czasu.

Adelka postanowiła zostawić „chłopców” w ramionach wspomnień i przejść się po okolicy z psami. Należało im się trochę ruchu po siedzeniu w aucie. Szła przed siebie starając się zapamiętać różne charakterystyczne punkty, żeby móc trafić z powrotem. Tak doszła do jakiejś bocznej chyba linii kolejowej, składającej się tylko z jednego toru. Wzdłuż niego prowadziła wydeptana szeroka ścieżka. Postanowiła nią pójść już bez obawy zgubienia drogi. Po pokonaniu sporej odległości jej uwagę przykuło coś leżącego na torach.

Miała wrażenie, że to coś się porusza, chociaż kształtem nie przypominało niczego konkretnego. No, może nadmuchaną wiatrem nieprzezroczystą  torbę foliową jakoś przymocowaną i nie mogącą odfrunąć. Podszedłszy bliżej zorientowała się, że to wcale nie żadna reklamówka lecz zwykły, stary worek. Najdziwniejszy w tym wszystkim był fakt, że worek naprawdę się poruszał i jeszcze wydawał jakieś dziwne dźwięki, jakby piski czy skomlenie. Bierka i Reks, wyraźnie zainteresowane, przytrzymane mocno przez Adelkę na smyczach, zdecydowanie ciągnęły w stronę ruchomego worka. Nagle równocześnie odwróciły głowy w kierunku, z którego przyszły, chwilę nasłuchiwały, po czym z wyraźnym niepokojem spojrzały na siebie, na panią i rozszczekały się ciągnąc ją w stronę worka. Adelka bardziej wyczuła niż usłyszała pociąg. Zresztą, może to psy przekazały jej wiadomość, nieistotne. Przerażenie dodało jej sił, nadludzkim wysiłkiem rzuciła się ku workowi i ściągnęła go z torów na bezpieczną odległość. Ciężko dysząc przykucnęła trzymając się psich smyczy jedną ręką, drugą kurczowo ściskając zawiązany, piszczący, ruszający się worek, jakby w strachu, że wyrwie się jej i wróci na tory. Obok przejechała pomału lokomotywa czy raczej elektrowóz, czy jak to się teraz nazywa. Lokomotywa jest chyba na parę…”para buch, koła w ruch” i tak dalej… Kiedy ślad po pojeździe zaginął a gwizd zamarł w oddali – odetchnęła. Nie wypuszczając z ręki smyczy próbowała odwiązać worek. Nie mogła sobie poradzić, bo drżały jej ręce i zęby szczękały uderzając o siebie.

– Przypnę was do drzewa, bo inaczej nie dam rady rozsupłać tego cholernego sznurka – wymamrotała niewyraźnie do psów między jednym szczęknięciem zębów a drugim. – Nie spuszczę was teraz za skarby świata. Umarłabym tu sama z przerażenia, jakbyście gdzieś poleciały. Dobrze? Stójcie i patrzcie.

Wreszcie udało się zdjąć sznurek. Bierka i Reks przeszkadzały  piszcząc i wtykając mordy do worka, z którego wyłoniły się trzy czarne noski, trzy pary ślepków jak paciorki i sześć par czarnych łapek, do których przyczepione były łaciate kulki z ogonkami. Adelce nie zrobiło się słabo tylko i wyłącznie z poczucia odpowiedzialności. Miała świadomość, że gdyby zemdlała, to uratowane przed chwilą od strasznej śmierci trzy rozkoszne szczeniaczki zginęłyby niechybnie, przecież Bierka i Reks nie dałyby rady odpiąć się od drzewa, żeby sprowadzić pomoc.

Stopniowo zaczęła jej wracać zdolność myślenia. Połapała rozłażące się maluchy. Najpierw każdego przytuliła, sprawdziła, czy mają wszystko na swoim miejscu. Stwierdziła, że są bardzo chude i tylko szczenięca sierść daje wrażenie puchowatości. Jednemu zawiązała na szyi sznurek, drugiemu zrobiła obróżkę z własnej apaszki, trzeciemu z kawałka oderwanego worka. Reksa i Bierkę spięła jedną smyczą. Na szczęście używała dla Reksa mocnej, treserskiej smyczy z możliwością przepinania karabińczyków. Drugą, cieńszą, należącą do Bierki, przeciągnęła przez zaimprowizowane obróżki piesków. Dopiero wtedy głęboko wciągnęła powietrze do płuc, wyjęła komórkę i zadzwoniła do Adama. Rwącym się ze zdenerwowania głosem mówiła chaotycznie, że psy, pociąg, szczeniaki, worek…

– Adelka, uspokój się bo nic nie rozumiem. Dzwonisz, to znaczy, że żyjesz i pociąg nic ci nie zrobił. Bierka i Reks? Stoją obok? Dobrze…I kto tam jeszcze z tobą jest? Pojmuję, szczeniaki. Aha, no dobrze, chude….no dobrze, o rety, wiem, że niedobrze, że chude ale dobrze, że żyją, tak? A teraz wytłumacz gdzie ty właściwie jesteś i jak cię znaleźć.

Mietek oczywiście wiedział gdzie są rzeczone tory kolejowe. Popędzili do samochodu przezornie wziąwszy ze sobą duży karton i podjechali do torów. Tam musieli zostawić auto i dalszą drogę pokonać piechotą.

– Gdzież tak daleko cię poniosło? – wysapał Mietek, który prawie biegł zostawiając z tyłu kuzyna z przykazaniem, żeby się nie męczył, bo mu nie wolno, żeby znowu zawału nie dostał.

– Tylko dzięki temu one żyją – wskazała Adelka puchate, łaciate kulki.

– Jak można być aż tak podłym – wzdrygnął się Adam dotarłszy na miejsce. – Przecież gdybyś tu nie przyszła, na torach leżałaby teraz krwawa miazga. Potworność.

– Niestety, ciągle jeszcze zwierzęta są przez niektórych traktowane jak rzeczy – westchnął Mietek – Niedawno znajomy opowiadał, że znalazł przy drodze kilka martwych szczeniąt. Co kilka metrów leżało jedno. Okazało się, że taki jeden miejscowy jechał rowerem i wyrzucał co kawałek. Jak śmieci. To ostatnie zobaczyła sąsiadka, popędziła na ratunek i dlatego przeżyło. To była sunia i ona się nią zaopiekowała. Powiedziała, sąsiadka znaczy, że jak trzeba to w sądzie zezna, że to on, ten chłop, bo trzeba nie mieć serca ani sumienia, żeby tak zrobić.

– Boże! I taki bydlak uważa, że jest człowiekiem. Potem idzie do kościoła, pewnie przystępuje do komunii i się modli – Adelka wytarła łzę spływającą po policzku. – Piorun powinien takiego strzelić przy samym ołtarzu, żeby wszyscy widzieli!

– Uspokój się Adelko – próbował wpłynąć na nią nie mniej wzburzony Adam. – Całego świata nie zbawisz. Uratowałaś te trzy stworzonka i teraz się trzeba nimi zająć.

– Tak, masz rację, tylko ja nie mogę przejść do porządku nad taką podłością.

Ruszyli w stronę samochodu. Adelka prowadziła Bierkę i Reksa na smyczy. Pudło ze szczeniakami, jako bardzo nieporęczne do transportowania piechotą, nieśli panowie trzymając je z obu stron.

– Dwa domy ode mnie mieszka weterynarz. Gabinet ma na miejscu. Jedziemy od razu do niego – zdecydował Mietek. – Wskakujcie ze swoimi psami do środka, ja wam podam pudło z maluchami.

Weterynarz obejrzał maleństwa jednocześnie słuchając całej historii.

– Miały niebywałe szczęście, że pani akurat się tam znalazła. Mogłyby godzinami konać w męczarniach. Boże, co ja się tu napatrzę ludzkiego okrucieństwa to przechodzi jakiekolwiek pojęcie. Te maluchy są niesamowitymi farciarzami. To jest piesek, tamten z czarnym uszkiem też. A to jest sunia, ta czarna z białymi kółkami na grzbiecie. Pokaż się malutka, śliczna jesteś. Nie bój się, już nie musisz.

Zaaplikował całej trójce po jakimś zastrzyku, dał tabletki do podania później oraz polecił najlepszą dla nich w tej chwili karmę. Wyszli obładowani akcesoriami dla szczeniąt.

Wrócili do domu Mietka. Nakarmione do syta maleństwa rozpoczęły zwiedzanie terenu. Bierka i Reks towarzyszyły im z wyraźnym rozbawieniem na pyskach. Troje ludzi usiadło wreszcie spokojnie, każde z kubkiem kawy w ręce, Adam musiał się zadowolić bezkofeinową.  Ludzie spojrzeli po sobie tak trochę z ulgą, trochę z rozczuleniem (które dotyczyło rzecz jasna nie siebie lecz szczeniąt), trochę z radością i trochę z niespokojną bezradnością.

– No, jest dobrze, teraz tylko trzeba im poszukać domów – oświadczyła Adelka.

– Czy ty, jako ich niejako matka chrzestna, masz już jakiś pomysł? – spytał Mietek.

– Niejako jeszcze nie mam, przecież dopiero usiadłam, nie miałam kiedy zacząć myśleć – spojrzała na niego z lekkim niesmakiem.

Adam parsknął śmiechem. Głównie z odprężenia ale i z radości, że tych dwoje wyraźnie poczuło do siebie sympatię. Mietek był jego ulubionym członkiem rodziny, choć dużo młodszym.

– A to farciarz – zawołał z podziwem widząc jak jeden z piesków ciągnie po ziemi otwartą torebkę z karmą a drugi idzie za nim i zbiera wypadające kulki.

– Ojej, trzeba im zabrać bo się rozchorują z przejedzenia – zerwała się Adelka.

– To już mamy imię dla tego cwaniaka. Brat się namęczył, żeby żarcie wyciągnąć a on się bez wysiłku pożywia. Farciarz jeden.

– Wszystkie farciarze – mruknął Mietek. – Wyjątkowe. Gdybyście dziś nie przyjechali…

– Cicho już, nie stresuj Adelki, wystarczy jej przeżyć na jeden dzień – szepnął Adam. – No to mamy Farciarza, w skrócie Fartek, Fartuś, Fartunio – dodał głośno.

– Ostatecznie może być – zgodziła się Adelka. – A ten, który ciągnął żarełko? Pracuś? Pracek, Pracunio? Ma taki poczciwy wyraz mordki.

– Ty masz największe prawo do nadania im imion. Jak zechcesz tak będzie – powiedział Adam patrząc ciepło na Adelkę.

Mietek spoglądał na kuzyna i jego towarzyszkę dyskretnie, starając się by tego nie zauważyli i nie zaczęli uważać za nieokrzesanego buraka. Tak, właśnie buraka. A on burakiem nie jest. Zerkając myślał, że człowiek nawet w wieku stu lat ma prawo do szczęścia. Może więc i do niego szczęście się jeszcze uśmiechnie? Wszak jest sporo młodszy od Adama (któremu do setki jeszcze dużo, dużo brakuje), a kuzyn wprost promienieje. Mietek był tak zwanym facetem po przejściach, bo żona wyjechała przed laty do pracy za granicę i została. Ułożyła sobie życie na nowo i nie miała zamiaru wracać. Przebolał już stratę i właśnie chyba doszedł do wniosku, że szkoda życia na smutki i rozpamiętywanie przeszłości. Miał dorosłego syna, usamodzielnionego całkowicie i zastanawiającego się czy nie wrócić do kraju, z którego wyjechał z matką jako mały chłopczyk. Ostatnio coraz częściej odwiedzał ojca czym sprawiał mu ogromną radość,  dogadywali się wspaniale odkrywając coraz więcej wspólnych cech i łączących ich więzów.

– Wobec tego pozostaje znaleźć imię dla suni – Adelka wyrwała Mietka z zamyślenia.

– Adelko, ale zdajesz sobie sprawę, że to tymczasowe imiona, prawda? Kiedy znajdziemy dla nich domy nowi opiekunowie zapewne zechcą je nazwać po swojemu – powiedział Adam.

– Nie szkodzi. Elki psice są zawsze rasowe, mówię o owczarkach niemieckich, nie o małych dodatkach do psów jak to ona mówi. No więc one mają jakieś dziwaczne rodowodowe nazwy, że nawet nie wymówisz i nie zapamiętasz. A od Elki każda dostała normalne imię i nawet nie wiedziała, że ją nazwali jak dziwadło jakieś – odrzekła Adelka głaszcząc suczkę, która w przeciwieństwie do braci nie była zainteresowana poznawaniem terenu lecz najedzona do pełna pewnie pierwszy raz w swoim krótkim życiu, przytuliła się i spała. – O matko, jaka ona słodka, jaka śliczna – rozczuliła się. – Taka śpiąca królewna, taka cudna królewna Śnieżka.

– Jaka Śnieżka? Przecież ma więcej czarnego niż białego – zdziwił się Mietek.

– A właśnie, że Śnieżka. Od tej chwili ma na imię Śnieżka – zachichotała Adelka. – Czy wszystko musi być zawsze logiczne i wytłumaczalne?

Zadzwonił telefon w kieszeni Mietka. Spojrzał na ekranik.  Weterynarz.

– Opowiedziałem córce historię waszych szczeniaków – powiedział. – Bardzo się przejęła. Natychmiast zadzwoniła do znajomych, którzy niedawno pożegnali swego starutkiego psiego przyjaciela. Przekonała ich, że koniecznie powinni adoptować uratowane sierotki. Są w wyjątkowej sytuacji, ci znajomi, bo właśnie zamierzają się przeprowadzić z bloku do własnego domu z ogródkiem, Wezmą oba pieski, będą miały dobrze.

Adelka odebrała zaskoczonemu Mietkowi słuchawkę.

– Przepraszam panie doktorze, że się włączyłam. Ale musiałam. Chciałam jeszcze raz bardzo, bardzo serdecznie podziękować za taką dobrą wiadomość. Rozumiem, że Farciarz i Pracuś pozostaną pod pańską opieką medyczną na zawsze i mogę być o nich spokojna?

– Przepraszam ale nie zrozumiałem. Kto? – zdziwił się weterynarz.

– Farciarz, Fartek oraz Pracuś, Pracek – zaśmiała się. – Takie dostały imiona. Właściwie to same zasugerowały, żeby im je nadać.

– Aha, rozumiem – odpowiedział weterynarz. – Przekażę tę wiadomość nowym opiekunom, niech się przyzwyczają.

Mietek myślał, myślał, spoglądał na rozkosznie śpiącą Śnieżkę raz za razem i kontynuował myślenie. Widać było, że praca zwojów mózgowych staje się coraz bardziej intensywna, że się przegrzewają i zaraz z głowy poleci dym po czym nastąpi wybuch. I nastąpił.

– Słuchajcie, ja zatrzymam Śnieżkę.

Adelka i Adam wstrzymali oddech wpatrując się w Mietka i czekając na ciąg dalszy.

– No co się tak patrzycie? Przecież dawniej tu zawsze były psy. Pamiętasz? – zwrócił się do Adama.

– Pewnie, że pamiętam – przytaknął zapytany. – Nawet mam niektóre na starych zdjęciach, które zabrałem po śmierci taty.

– Nasi ojcowie byli braćmi – wyjaśnił Mietek patrząc na Adelkę. – To wiesz?

– Wiem, pewnie, że wiem – potwierdziła Adelka.

– Chciałem się upewnić – wyjaśnił. – Od czasu tych wszystkich nieporozumień spadkowych związanych z domem nie było żadnego psa. Ale teraz, kiedy spłaciłem już resztę „pretendentów do tronu”, dom jest mój według prawa, tylko mój. I wreszcie mogę mieć psa. Może być suczka.

– I dopiero teraz mi o tym mówisz? – wykrzyknął przejęty Adam.

– A skąd mogłem wiedzieć, że Adelka jest taka fajna i, że mi znajdzie psa? – ze zdumieniem odpowiedział Mietek. – Jasnowidzem przecież nie jestem.

– O domu mówię – sprostował Adam. – Jechałem tu z bojowym nastawieniem przekonany, że tym niesfornym smarkaczom trzeba będzie utrzeć nosa skoro nie da się im przemówić do rozumu, a tu taka niespodzianka. I ty mi nic nie powiedziałeś! No wiesz co!

– Smarkacze to wnuki najmłodszego brata naszych ojców – rzucił w stronę Adelki dla wyjaśnienia. – Adasiu, nie gniewaj się. Jak mi spadł kamień z serca to i z głowy wyskoczyło. Skończyło się dobrze i szybko ponieważ mecenas wytłumaczył smarkaczom, że nic nie zyskają tylko stracą czyniąc wstręty. Przedstawił im możliwość rozliczenia w taki sposób, że zrozumieli i zgodzili się. Kosztowało mnie to wprawdzie wszystkie oszczędności, ale co tam. Oni chcieli dom zburzyć! Ten dom, z duszą, ze wspomnieniami! Nie mogłem na to pozwolić. Teraz dom jest uratowany i pomału doprowadzę go do porządku. Jestem gospodarzem pełną gębą i mam od dzisiaj psa – uśmiechnął się.

Adelka nie wierzyła własnym uszom. W kwestii adoptowania Śnieżki przez Mietka oczywiście, reszta była jej obojętna.

– Mieciu, powtórz to jeszcze raz, bardzo cię proszę. Powtórz, że przygarniesz Śnieżkę, będziesz ją kochać i dbać o nią do ostatnich dni twoich albo jej. Jakby twoich, to daj znać wcześniej, ja się nią zaopiekuję.

Adam po raz kolejny parsknął śmiechem słysząc słowa Adelki i widząc dziwną minę swojego kuzyna.

– Mieciu, ja ci radzę: przyzwyczaj się. Adelka i jej przyjaciółki zwane „mafią” mają specyficzny sposób wypowiadania się oraz stosunek do świata nieco odmienny od większości zwykłych zjadaczy chleba w naszym pięknym kraju.

– Przyzwyczajam się – odpowiedział Mietek. – I powiem, że mi to odpowiada. Chciałem wam też powiedzieć, że jesteście zaproszeni raz na zawsze o każdej porze dnia i nocy, ze wszystkimi psami i tą całą „mafią”. Miejsce się znajdzie. Uroczyście wam oświadczam, że właśnie zaczynam nową część mojego życia, czy tam nowe życie… Jak zwał tak zwał. Od dzisiaj ja jestem gospodarzem a Śnieżka gospodynią…

– Ja jestem Kowalski a tu pani Kowalska – mruknął Adam klepiąc się po biodrze.

– Oj, Adam, przestań. Mietek ma rację. Takie stworzonko wnosi w dom nowe życie – powiedziała Adelka lekko drapiąc Śnieżkę za uszkiem.

Stworzonko widocznie się wyspało bo otworzyło ślepka, szeroko ziewnęło i liznęło Adelkę w policzek. Mietek wyciągnął do suni rękę, którą obwąchała i też liznęła. Podniósł się i wziął maleństwo na ręce. Nie wyraziła sprzeciwu. Wręcz odwrotnie, wydawała się być zachwycona obserwując z wysokości poczynania swoich braci. Fartek zawzięcie obgryzał sznurówkę od Adamowych trampek, Pracek zaś pracowicie nogę od krzesła. Śnieżka polizała Mietka po policzku i przytuliła się.

– Zobacz jaka mądra – zauważył Adam. – Nie przytuliła się do brudnego. Najpierw umyła mu policzek…

Przyjaźń została zawarta. Następnego dnia przyszli nowi opiekunowie piesków. Spodobali się Adelce i była spokojna o los uratowanych przez siebie maluchów.

29.05.2018

  • urszula97 Jak czule,ślicznie,pozdrawiam.
  • kobietawbarwachjesieni Śliczna historia.
  • annazadroza Urszulo:-) Również Cię baaardzo serdecznie pozdrawiam i dziękuję:)))
  • Gość: [annazadroza] *.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl Maryniu:-) Cieszę się przeogromnie, że spędziłaś miłą chwilę z Adelką;) Uściski :)))
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *