„Opowieść Marianny” 5

Spotykaliśmy się prawie codziennie. Oczywiście przypadkiem, na wieczornych spacerach z psami. Wychodziłam wcześniej niż Bożenka z Hondą. Ona zaś, o dziwo, nie piekliła się z tego powodu jak zazwyczaj. Twierdziła, że w tym akurat momencie wyjść nie może ale jeśli zabiorę ze sobą Hondę, ulżę jej ogromnie, będzie mi niezmiernie wdzięczna i odpłaci pięknym za nadobne przy okazji.

Czas biegł jakoś wyjątkowo szybko. Żyłam na zwiększonych obrotach, bardzo intensywnie. Wykonywałam pracę śpiewająco, w zawrotnym tempie a do tego wprost tryskałam pomysłami. Sama nie wiem skąd brałam tyle energii oraz bezustanny dobry humor.

Podczas porządkowania biurka trafiłam na swoje dawne zapiski, powieść napisaną jeszcze w trakcie trwania małżeństwa, którą mój drogi były małżonek wyśmiał o mało nie tarzając się po podłodze. Teraz przeczytałam ją na nowo w spokoju, wprowadziłam drobne poprawki i nikomu nic nie mówiąc wysłałam na konkurs ogłoszony przez pewne babskie czasopismo na babskie czytadło.

Każdego dnia od momentu przebudzenia czekałam wieczora. Nie przyznawałam się do tego nawet przed sobą, to znaczy, udawałam, że się nie przyznaję. Zresztą, czyż miałam czas przystanąć i zastanowić się nad czymkolwiek skoro żyłam jakby w amoku?

Rozrywki dostarczały mi dzieci i zwierzaki. Na przykład Alfa usiłująca wejść na szafę. Opanowała już sztukę włażenia po krześle na biurko, a także na średnią półkę regału wskakując na fotel, z niego na parapet a z parapetu przełaziła na półkę ciągle obrywając zasłonkę.

Kuleczka upodobała sobie ołówki i długopisy najbardziej ze wszystkich zabawek. Bezustannie więc po całym domu szukałam czegoś do pisania. Piotruś sprytnie wypatrzył jej schowki i wiedząc gdzie zaciąga wszelkie pisadła, chłopcy bawili się ze mną w „ciepło zimno”. Kiedy wreszcie odzyskiwałam któryś długopis, słodka pieszczoszka wskakiwała na ławę i łapką próbowała odebrać mi swoją – jak zapewne uważała – własność. Inną ulubioną zabawą Kuleczki było wyciąganie zegarka z mojej torebki. Zegarek był „dostany” na Dzień Matki, różowy, w związku z czym nie zawsze pasował do ubrania, nieraz więc nosiłam go w torebce. Tę zaś często rzucałam w domu byle gdzie i do tego rozpiętą. Koteczce tak spodobała się nowa zabawka, że czekała na mnie, kiedy wracałam z torebką, nie spuszczała z torebki oka i po chwili uciekała ze zdobyczą.

Nadchodził wieczór, upragniony wieczór kończący pracowity dzień. Kładłam Szkraby do łóżek i szłam na psi spacer. W ciągu dnia chłopcy biegali z Alfą po podwórku, więc dla mnie zostawał poranny tylko i wieczorny spacer.

1.04.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opowieść Marianny, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *