„Babie lato i kropla deszczu” – 37

Z „Budowlanych” bliziutko jest do szlaku prowadzącego do schroniska pod Bereśnikiem. Poszli więc sobie spokojnie podejściem stromym  tylko przez króciutki, początkowy odcinek.  Minęli znajdujący się po prawej stronie wielki krzyż na Bryjarce, oświetlany nocą i dlatego  widoczny z daleka. W ciągu dnia odbijały się w nim słoneczne promienie, o ile nie ukryły ich chmury uniemożliwiając przedostanie się na ziemię w postaci złocistych iskierek. Potem szli dalej, dobrze znaną obojgu wygodną drogą delikatnie wznoszącą się w górę, a gdy wyszli z zalesionego terenu przywitał ich wspaniały widok na zakole Dunajca widziane ze sporej wysokości i odległości. Marysia uwielbiała to miejsce, zawsze zatrzymywała się i chłonęła widok przez chwilę.

– Poczekaj, pstryknę tylko fotkę. Zawsze tu robię, mimo że mam chyba tysiąc – uśmiechnęła się do towarzysza. – Lubię wyjąć kilka zdjęć i porównywać zrobione w tym samym miejscu, ale w innym czasie.

Ruszyli dalej, przeszli obok opuszczonego domu, który dawno temu, w stanie swojej świetności, musiał być przepiękny, a widoki z miejsca, w którym stał, przyprawiały o zawrót głowy od namiaru widzianego piękna.

– Znam cię już długo, Marysiu… – zaczął Hubert.

– Oj, nie pleć, to nieprawda. Wydaje mi się, że masz zbyt duże mniemanie na swój temat…

– Mylisz się, nie możesz przecież osądzać drugiej osoby znając ją tylko powierzchownie – wszedł jej w słowo. – Myślę, że tylko ja sam mogę znać siebie, tylko ja sam wiem co we mnie siedzi, nikt  inny. Nikt z zewnątrz tego nie wie… Może zresztą i ja sam nie wiem – zamyślił się.

– Ależ ja nikogo nie osądzam – zaprzeczyła Marysia. – Nie daję sobie prawa do osądzania kogokolwiek. Staram się postępować przyzwoicie i to wszystko. Wobec innych i wobec siebie też. Nic więcej nie  mogę. W końcu każdy odpowiada za siebie, ze swego postępowania będzie sam osobiście zdawał sprawę, nikt tego za niego nie zrobi. Więc jeśli mówisz, że mnie znasz to się mylisz – powiedziała.

– Nie w tym sensie mówiłem. Chodziło mi o to, że poznałem czyli zobaczyłem cię po raz pierwszy dawno temu. Objawiłaś mi się w tęczy…

– Co ty bredzisz? – przystanęła, żeby spojrzeć mu w oczy.

– Nie bredzę. Kiedy uczepiony twojego wiosła podniosłem głowę nad powierzchnią wód Dunajca, nad twoją głową zebrała się para wodna albo może akurat krople wody się rozprysły, nie wiem. W każdym razie promienie słoneczne się w tym załamały tworząc wokół ciebie tęczę. Trwało to ułamek sekundy lecz zapamiętałem ten obraz na zawsze. Naprawdę, Marysiu.

– Cóż, kadzenie masz opanowane do perfekcji – spokojnie zauważyła Marysia.

– Widzę, że chociaż niby nie osądzasz, w dalszym ciągu uważasz mnie za bezdennego głupka – powiedział z lekkim żalem w głosie.

– Nie. Mam wrażenie, że dno już widziałam, więc nie jest aż tak źle, teraz może być tylko lepiej – odrzekła z szelmowskim uśmieszkiem, który odebrał jako swego rodzaju podanie ręki.

– Aha, w taki razie może dasz się zaprosić na szarlotkę z lodami i bitą śmietaną?

– Najpierw naleśniki z jagodami w schronisku … Aha, ale tylko do Jacaka!

– Oczywiście, nie śmiałbym gdzie indziej.

– Czy wiesz ile to jest kalorii? I co trzeba zrobić, żeby je spalić? I jak długo?

Już miał odpowiedzieć, że zna świetny sposób na spalanie kalorii ale … na szczęście intuicja go ostrzegła przed takim głupim odezwaniem się.

– Z pewnością o połowę mniej czasu niż po podwójnej porcji – wybrnął.

– Punkt za odpowiedź – spojrzała z uznaniem, tak mu się przynajmniej zdawało.

– A najlepiej spalisz kalorie idąc ze mną na Trzy Korony.

– Drugi punkt. Niestety, nie do realizacji. To wyprawa na cały dzień, a ja nie mam tyle czasu.

– Wobec tego tylko do Leśnicy. Na Trzy Korony wybierzemy się następnym razem. Co ty na to?

– Hmm, może się i wybierzemy.

– Mario, wlałaś nadzieję w moje skołatane serce!

– Idź, nie błaznuj – słynne Marysine dołeczki znów się pojawiły.

– Właśnie idę, idziemy. Najpierw do Jacaka, potem do Leśnicy. No i jak?

– Ok, możemy iść, czemu nie – ruszyła przed siebie.

W schronisku pod Bereśnikiem nie oparła się naleśnikom z jagodami i bitą śmietaną, mimo iż o tej porze roku jagody mogą być tylko mrożone, ewentualnie ze słoiczka. Posiedzieli chwilę na zewnątrz, słońce w tej chwili grzało, było ciepło. Idealna widoczność sprawiła, że Marysia mogła zrobić piękne ujęcia z Tatrami widocznymi w owej chwili bardzo wyraźnie.

– Marysiu, nawet aura ci sprzyja – powiedział półgłosem. – Mgły ustąpiły, chmury się rozstąpiły tylko po to, żebyś mogła zrobić piękne zdjęcia.

– Kadzisz znowu – spojrzała z politowaniem. – I po co ci to?

Ruszyli w dół krótszą drogą, drugim zejściem będącym jednocześnie szlakiem rowerowym.

– Bardziej podobała mi się kamienna dziewczyna przy fontannie, ta jest zbyt … świecąca i nowoczesna. Chyba, że jak z czasem nabierze patyny to będzie lepiej się prezentowała – odezwała się gdy znaleźli się na placu Dietla.

Przez moment zadumana przyglądała się błyszczącej postaci zdobiącej fontannę, potem ruszyła w dół Zdrojową obok obelisku upamiętniającego profesora Dietla, wybitnego balneologa, wielbiciela Szczawnicy, propagatora jej wód leczniczych i współtwórcę, właściwie „ojca chrzestnego” uzdrowiska.

Hubert stał przez chwilę z upodobaniem obserwując energiczne ruchy Marysi. Dogonił ją gdy stanęła na drewnianym mosteczku przerzuconym nad strumyczkiem puszczonym wzdłuż ulicy po jej remoncie. Zanim doszli do cukierni Jacaka zdążyli się dwukrotnie posprzeczać i pogodzić. W wesołym nastroju opowiadali sobie różne historyjki, przewijały się wspomnienia z okresu studiów, rozmawiali o podróżach.  Wspólnym tematem okazała się fotografia. Nie bez powodu Hubert znalazł pracę w Muzeum Fotografii. Z zaciekawieniem go słuchała. Dowiedziała się, że miał w życiu okres, kiedy specjalizował się w fotografowaniu. Zobaczył na własne oczy jak wyglądają ludzkie siedziby po ustaniu działań wojennych, co zostaje z przedmiotów zbieranych przez ludzi, gromadzonych nieraz przez całe pokolenia. Od tego czasu przestał zabiegać o dobra materialne w stopniu znaczniejszym niż podstawowy. Kiedy podczas strzelaniny zginął jego  kolega dziennikarz, z którym od kilku lat tworzyli świetny tandem, rozumieli się w pół słowa, jeździli w najbardziej zapalne punkty świata,  podjął decyzję o zmianie swego życia, o zaprzestaniu wyjazdów. Jakby mu się wyczerpał akumulator albo skończyła dawka energii przeznaczona na pewną część życia. Zapragnął spokoju, w swoim kraju zupełnie inaczej niż dotąd  popatrzył na rzeczywistość. Zrozumiał, na własne oczy zobaczył i poprzez śmierć przyjaciela odczuł do czego prowadzi żądza władzy za wszelką cenę, manipulacja społeczeństwem i mowa nienawiści sączona w uszy ludzi dzień po dniu, godzina po godzinie… Podjął pracę w Muzeum, żeby ocalić utrwalone na fotografiach fragmenty przeszłego życia.

– Ot i tyle, nic ciekawego – zakończył nie zauważając pełnego uznania spojrzenia Marysi gdy usiedli przy stoliku w kawiarni.

Potem poszli promenadą wzdłuż Grajcarka. Nie było groźby powodzi, za wcześnie jeszcze, potoczek toczył swe wody w normalnym tempie, nie przyspieszał, wesoło podskakiwał na kamieniach i progach ciesząc się na bliskie spotkanie z Dunajcem.

– Pamiętam jak pewnego razu przyjechałam na długi majowy weekend i widziałam co Grajcarek  narobił. Wzburzony i rozjuszony zabrał spory kawał ścieżki rowerowej i dotarł do samej góry. Gdyby go nie zatrzymała szalałby dalej – powiedziała przystając na mosteczku by przyglądnąć się czystej wodzie, przez którą dokładnie widać było miejscami kamyki na dnie, miejscami piasek.

– Aż dziw bierze, że możliwe jest coś podobnego, prawda? Taki spokojny strumyczek a potrafi się zmienić w groźny żywioł – dodał Hubert. – Na skale nad Dunajcem jest tabliczka upamiętniająca poziom wody najwyższy odkąd ludzie pamiętają.

– Wiem, to przed wojną było, dokładnie w lipcu  1934 – przypomniała sobie Marysia. – Tata mówił, że któryś z oficerów ówczesnych akurat tu był i nie mógł wrócić do jednostki przez powódź. Potem się śmiali z niego jak mówił, że wody w butach nie lubi, a co dopiero w żołądku.

– To podczas sławnych biesiad było – dopowiedział.

– Nic dziwnego, że w trzydziestym dziewiątym skończyło się tak a nie inaczej, skoro balangi były głównym działaniem bogatych panów – skrzywiła się Marysia. – Nie znoszę wojska, mundurów, musztry, broni, żelastwa… To jest śmierć. Zamiast pieniądze wkładać w rozwój ludzkości marnuje się je na zadawanie śmierci!

– Dawniej polemizowałbym z takim zdaniem – zamyślił się. – Jednak po tym co widziałem na własne oczy, co przeżyłem, zgadzam się z tobą.

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź do „Babie lato i kropla deszczu” – 37

  1. Urszula97 pisze:

    Może to będzie para?Cudowny spacer.Pozdrawiam cieplutko ❤️

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *