„Babie lato i kropla deszczu” -16

Inga tęskniła za rodzicami jak każdy człowiek, który miał kochającą rodzinę tęskni za bliskimi. Mama zmarła prawie trzydzieści lat temu, zaś od śmierci taty minęło zaledwie dwanaście. Mieli już wtedy z Feliksem w planie kupno małego domku, wymarzonego domku na emeryturę. W wyobraźni widziała jak tata spędza u nich czas przyjeżdżając na kilka dni. Był takim cudownym, serdecznym człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru oraz dystansem do siebie i świata. Ratował córkę w każdej sytuacji, wystarczyło, że przytulił i od razu robiło się lepiej, świat stawał się jaśniejszy.

– Głowa do góry, córciu, nie dajmy się zwariować – mówił swoim ciepłym głosem.

Dopóki tata żył Inga czuła się bezpieczna. Feliks nie był w stanie zapewnić jej takiego poczucia. Gdzieś w głębi duszy miała wrażenie, że to ona musi o męża dbać, nie odwrotnie. Czas pokazał, że przeczucia należy brać pod uwagę. Stała się obecnie opiekunką Feliksa, przy czym musiała się bardzo pilnować, żeby on tego nie dostrzegł, ponieważ zirytowałby się jeszcze bardziej. Przecież to on jest mężczyzną, on ma dbać o żonę, zapewnić rodzinie spokój materialny, godziwe warunki życia i poczucie bezpieczeństwa. To on ma kosić trawę a nie żona, bo co sąsiedzi powiedzą, bo to, bo tamto…

Jeden pokój w domku miał pełnić funkcję gościnnego, chcieli go urządzić w ten sposób, by tata Ingi oraz mama Feliksa  mogli czuć się swobodnie i dobrze spędzając u nich kilka dni. Tak miało być. Dlatego osobna łazienka została zlokalizowana tuż obok pokoju, w którym duża szafa, wygodna wersalka, telewizor z dekoderem i doprowadzonym sygnałem z talerza anteny satelitarnej miały zapewnić komfort starszym członkom rodziny podczas pobytu.

Rzeczywistość okazała się różna od wyobrażeń, nie spełniły się plany. Tata zmarł na serce mając osiemdziesiąt lat, matkę Feliksa musieli zabrać do siebie na stałe. Powody tego ostatniego były dwa. Pierwszy – finansowy. Wzięli kredyt we frankach szwajcarskich, oferta banku była wyjątkowo atrakcyjna. Przy ich ówczesnych dochodach po skrupulatnym wyliczeniu przez Feliksa bez problemu stać ich było na spłatę rat.

Myśleli, że mają przed sobą szczęśliwy czas, zasłużoną cudowną jesień życia, cudowną  bez względu na czas jej trwania. Córka wyszła za mąż, była szczęśliwa, urodziła się Honoratka, zięć dobrze zarabiał, lubili go bardzo, traktowali jak syna. Młodzi mieszkali na Ursynowie w nowym budynku znajdującym się na Imielinie, w mieszkaniu  kupionym przy pomocy rodziców i teściów. Wszystko zaczęło się układać w wymarzoną całość.

Niestety, wkrótce światowe zawirowania finansowe sprawiły, że wartość kredytu zwiększyła się o sto procent. Wzięli kredyt w wysokości sześciuset tysięcy a mieli teraz do zwrotu dwa razy tyle. Postanowili wtedy zabrać panią Walentynę do siebie i sprzedać mieszkanie w Warszawie. Drugim powodem decyzji o przeprowadzce matki było dziwne zachowanie starszej pani. Najpierw zdarzało się sporadycznie, potem coraz częściej. Przejawiało się to atakami złości, agresji, posądzaniem o kradzież, o ukrywanie przed nią rozmaitych przedmiotów, zabieranie jej osobistych rzeczy, o knucie intryg skierowanych przeciwko niej, ogólnie – o całe zło świata oskarżała Ingę. Zachowanie takie przeplatało się z okresami kompletnej apatii. Wtedy z wyrazem bezmyślności w oczach siedziała albo rozglądała się wokół i nic nie było w stanie zachęcić jej do działania. No, chyba, że znów wymyśliła co też złego synowa jej zrobiła, wtedy się ożywiała ziejąc złością.

Na początku Inga była zaskoczona zachowaniem teściowej, bo naprawdę lubiła matkę Feliksa. Zawsze wydawała się osobą dobrą, zrównoważoną, spokojną. Na pewno kochała wnuczkę. Na prawnuczkę patrzyła już jednak krzywym okiem. Chwilami, nie zawsze oczywiście. Dbała o siebie, lubiła się stroić, była elegancka, lubiana kiedyś w pracy, utrzymywała kontakty telefoniczne z byłymi współpracownikami po przejściu na emeryturę. Z czasem kontakty się urywały, nie podtrzymywała znajomości. Nie chciała do żadnej z koleżanek jechać na kawę czy ploteczki, choć ją namawiali, tłumaczyli, że Feliks ją zawiezie i przywiezie z powrotem. Namawiali do spotkań w Klubie Seniora gdzie mogłaby grać w karty, co lubiła robić. Nic z tego, nie było argumentów zdolnych przekonać starszą panią do zmiany zdania. Ostatnio Inga zauważyła, że teściowa ma problem w posługiwaniu się telefonem, wciąż schodziła do syna, że „coś się stało” z komórką, bo nie działa, oczywiście patrząc przy tym znacząco na synową.

W fazie planowania domku, wybierania sprzętów czy mebli nie była niczym zainteresowana.  Ani urządzaniem domku ani nawet pokoju, swojego pokoju, w którym miała zamieszkać. W tym okresie Inga z Feliksem  przeglądali stosy czasopism wnętrzarskich, jeździli do Ikea i Agaty tudzież wszystkich innych możliwych sklepów oglądać meble w naturze, w wyobraźni meblowali wszystkie pomieszczenia, spierali się o kolor glazury, o wyższość kabiny prysznicowej nad wanną i odwrotnie, projektowali kuchnię i kształt kominka. Teściowej to nie obchodziło. Cały stos pism zaniesiony jej do oglądania oddawała po chwili mówiąc, że już obejrzała.

Zdarzało się, że wyglądała jak zupełnie nieprzytomna, jakby nadużyła alkoholu albo jakichś środków otumaniających. Wtedy Inga zorientowała się, że teściowa łyka różne pastylki, co chwilę inną. Przeraziła się, że może dojść do tragedii i przekonała Feliksa, że powinien odebrać matce leki i sam dawkować ściśle według wskazań lekarza, nie według „widzimisię”  starszej pani, bo ona myli medykamenty, które trzyma w szafce.  Udało się tego dokonać, lecz poprawa była nieznaczna. To znaczy  unormowało się ciśnienie, stało się wręcz podręcznikowe, natomiast zachowanie pozostało bez zmian, a nawet z czasem zmieniało się na gorsze.

Ingę ratowały spacery z psem. Kiedy teściowa po raz kolejny zwymyślała ją od najgorszych, kiedy zarzucała jej kradzieże albo knucie spisków mających na celu wykończenie i pozbycie się jej, teściowej – brała Zadziora na długi spacer i tak sobie szli i szli, dopóki jej nie przeszło. Kiedyś przy torach spotkała Kasię.

Do torów chodzili okoliczni mieszkańcy ze swoimi psami. Tor właściwie był jeden, ale wszyscy używali liczby mnogiej co można uznać za uzasadnione, bo szyny przecież były dwie, biegnące równolegle do siebie. Tam psy mogły poganiać bez smyczy, wybawić się, wyszaleć i nawąchać interesujących zapachów. I dzikami tam pachniało, i zającami, i lisami, i sarnami. Bażanty skrzeczały w krzakach, białe gołębie chodziły do dróżce wzbijając się w powietrze na widok nadbiegających czworonogów. Samych ludzi ignorowały, nie stanowili dla nich zagrożenia. Po obu stronach torów ciągnęły się działki. Inga lubiła tam chodzić i oglądać  domki. Najbardziej podobały jej  się trzy zupełnie nowe. Trafiła tam na wiosnę, poprzednio chodziła w zupełnie inne miejsca, niedaleko, po drugiej stronie ulicy niż działki. Ale pewnego dnia skręciła właśnie tam i się zachwyciła. Ranek powitał ją cudną mgłą snującą się nad łąką. We mgle z pewnością zniknęły jakieś zwierzaki. Może locha z młodymi, może sarenki, bo Zadzior „zawąchał” się tak bardzo, że nie mogła go odciągnąć od ciekawie pachnącego miejsca. Kiedy wreszcie ruszyli dalej, Zadzior z ciąganiem i wciąż oglądając się za siebie, w oddali zobaczyła kobiecą postać. Znad ogródków płynęła woń oszałamiająca, lecz dla czworonożnego przyjaciela Ingi obojętna. Zainteresował się natomiast biegnącym w ich stronę pobratymcem, który pędził ku nim z głośnym ujadaniem i okazał się być suczką Kasi, ona to bowiem była ową postacią widoczną z daleka. Psy po przywitaniu rozpoczęły wesołą gonitwę.

– Jeszcze do niedawna nie spacerowałam po tej stronie – powiedziała Inga. – Zawsze szłam tamtędy – pokazała ruchem głowy, – kawałek wzdłuż torów a potem obok bloków i przechodziłam do lasku, aby wrócić od tyłu naszą łąką na osiedle. Jeśli oczywiście aura na to pozwoliła.

– Ja już dawno odkryłam to miejsce – odrzekła Kasia. – Lubię tu przychodzić, jest w miarę bezpiecznie dla psów, mogę sunię spuścić ze smyczy. Lubię patrzeć na domki, na ogródki. Zobacz, na działkach widocznych z drogi po której idziemy, przybyły dwa nowe domki. Drewniane. Jeden pomalowany na zielono, drugi w kolorze drewna. Popatrz tam – wskazała  kijkiem, z którym chodziła na spacery. – Z przyjemnością się przyglądałam, kiedy rósł zielony. Przy okazji każdego spaceru mogłam obserwować postęp robót. Na początku przyjechała firma, przygotowała teren i stawiała budyneczek z surowego drewna. Podglądałam przez siatkę między liśćmi winogron.

– Nie bałaś się, że ktoś na ciebie nakrzyczy, że podglądasz? – zaśmiała się Inga.

– Jakoś bym się wytłumaczyła – machnęła kijkiem Kasia i ciągnęła dalej. – I tak wszystkiego nie udało mi się obejrzeć, bo część jest zasłonięta przez stary domek, taką altankę jakie się dawniej na działkach stawiało. Kiedy wszystkie liście opadną zerknę sobie dokładniej. Uwielbiam patrzeć na takie domki.

– To ja zgłaszam się na ochotnika, żeby podglądać z tobą – wtrąciła Inga.

– Potem na zielono pomalowano okiennice, okna, werandę. Jednym słowem domek jak z bajki.

– Kasiu, jestem zdziwiona i zachwycona. Tak blisko, a ja do tej pory nie odkryłam tego miejsca. Omijałam je wzrokiem, nie widziałam czy jak?

– Ja też nie od razu tu przyszłam, najpierw chodziłam z psicą na Okulickiego, potem stopniowo coraz dalej, ale w tamtą stronę. Dopiero za którymś razem trafiłam tutaj.

– A gdzie ten drugi domek?

– Drugi domek jest z bali. Spójrz, tam po prawej stronie, bliżej końca ogrodów. On się po prostu pojawił, nie było go i nagle… jest! Taki ładny, że mogłabym w nim zamieszkać na zawsze. Zobacz, jest całkiem spory, z pięterkiem. Bale zakonserwowano czymś, co pozostawiło naturalny wygląd drewna, przyciemniło tylko trochę. Pamiętam jak tata mojej przyjaciółki Teresy mówił, że dawniej sposobem na uzyskanie podobnego efektu wizualnego i zabezpieczenia jednocześnie było malowanie drewnianych budynków zużytym olejem samochodowym.

– Czego to człowiek może się dowiedzieć podczas spaceru z psem – pokręciła Inga głową z zadziwieniem.

– Szybko, bierz psa na smycz – powiedziała Kasia. – Pociąg jedzie, Moją muszę mocno trzymać.

Inga przypięła smycz. Kasia musiała smycz trzymać z całej siły, bo z głośnym gwizdem nadjeżdżał pociąg. Sunia bała się hałaśliwego potwora, który wagonów naprawdę miał ze czterdzieści. Ziemia drżała i dudniła, musiały stać i czekać aż przejedzie.

– Na szczęście pociągi rzadko tu jeżdżą – powiedziała Kasia. – To są tylko takie towarowe, do zakładu wożą węgiel albo nie wiem co, ale rzadko. I głośno gwiżdżą zanim wjadą na ulicę, więc jak są jeszcze daleko to wiesz, że jedzie któryś, jest czas, żeby zejść z psami na bok. I słychać charakterystyczny sygnał dźwiękowy, który jest połączony ze świetlnym, ostrzegający kierowców przed wjazdem na tory.

Podczas powrotu z owego przypadkowego spotkania Kasia opowiadała o przeżyciach związanych ze zmarłą niedawno teściową, o swoim ojcu i dała Indze namiar na przychodnię specjalistyczną zajmującą się osobami chorującymi na zaburzenia pamięci. Dlatego ten spacer Inga zapamiętała na zawsze. Poza tym niedługo po pierwszej wizycie teściowej w przychodni w domu pojawiła się Zorka.

Po powrocie z psem i wypiciu kawy Inga wstawiła na płytę garnek z zupą. Spakowała segregowane śmieci, dziś odbierają plastik i szkło. Wystawiła worki przed siatkę. W samą porę, wróciwszy do kuchni usłyszała charakterystyczny, przerywany dźwięk wydawany przez śmieciarkę. Zupa się zagotowała, trzeba wsypać kaszę. Już widziała skwaszoną minę teściowej i słyszała jej pełen obrzydzenia głos: kasza! Oczywiście nie skojarzy i nie uwierzy, że odkąd zjada  – choć nie wszystkie – posiłki przygotowane przez Ingę, rzadko ma problemy żołądkowe, wcześniej miała bardzo często. no, chyba, że się zapcha czekoladkami, cukierkami czy kupowanymi ciastkami.  Stop, Inga wróć! Nie rozpędzaj się – hamowała samą siebie. Tak było dawniej, teraz już sama nie wychodzi do sklepu. I całe szczęście, byłoby jeszcze gorzej z pieniędzmi. Przedtem kupowała bez opamiętania co tylko udało się jej włożyć do koszyka, potem psuło się to w lodówce i szło do śmieci. Potrafiła otworzyć kilka puszek jednocześnie na przykład z paprykarzem szczecińskim, albo kilka opakowań z wędliną, która szybko powlekała się obrzydliwym śluzem i nie nadawała się do jedzenia. Na początku Inga krępowała się zwrócić uwagę starszej pani, że nie można tak marnować jedzenia. Potem wstawiła do lodówki zielony plastikowy koszyczek i tam wkładała żywność kupowana przez teściową,  bo przez jej niechlujstwo psuło się całe jedzenie.  Oczywiście była obraza, nie wkładała teściowa napoczętych produktów do koszyczka, Inga to robiła po każdym otwarciu lodówki. Usiłowała pokazać jak na dnie koszyczka zbiera się pleśń, jakieś paskudztwa – nie było odzewu, Teściowa złościła się coraz bardziej, obrażała i wymyślała synowej od najgorszych. Sytuacja taka trwała długo, skończyła się dopiero gdy okazało się, że przyczyną koszmarnego zachowania jest choroba. Od tej pory Inga starała się nie przejmować zachowaniem teściowej, oczywiście różnie z tym bywało, czasem nerwy puszczały. Na przykład kiedy Inga starała się gotować zdrowe jedzenie, piec babeczki z otrębami, siemieniem lnianym i innymi zdrowymi dodatkami, żeby staruszka miała słodycze pod ręką, zaś ona wyrzucała mówiąc, że niedobre. Całe szczęście, że mąż popiera jej działania. Z teściową nie da się dojść do ładu,  ryb nie lubi, tego nie lubi, tamtego  nie lubi… A na drugi dzień nie lubi tego, co jej smakowało wczoraj. I tak w kółko…

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

9 odpowiedzi na „Babie lato i kropla deszczu” -16

  1. Urszula97 pisze:

    Cóż kochana poradzisz, takie są choroby.Spacer przesliczny, pozdrawiam cieplutko.

    • anka pisze:

      Uleńko:-) Nic nie poradzisz na pewne choroby czy doświadczenia przez jakie musimy przejść… Ważne, by się nie załamywać i iść do przodu dalej, wszak mamy dla kogo żyć i kogo kochać… Przytulam <3 <3 <3

  2. BBM pisze:

    Zawsze czytam takie teksty z dużą dozą buntu: dlaczego tak jest?! Świat idzie do przodu a ta piekielna choroba wciąż zbiera ogromne żniwo i nie daje się ujarzmić. To straszne!

    • anka pisze:

      Matyldo:-) Może to Los zsyła podobne doświadczenia byśmy się uczyli? Ja jestem o tym przekonana… Ale z innego punktu widzenia bardzo bym chciała, by medycyna poradziła sobie z tym problemem.
      Buziaki 🙂

  3. jotka pisze:

    Tez zawsze marzyłam o małym domku, ale teraz gdy widzę, ile syn z synową mają pracy, to już mi trochę mniej żal…zresztą nikt nie dałby nam kredytu 😉

    • anka pisze:

      Jotuś:-) Kredyt to koszmarna sprawa w pewnych sytuacjach.
      Z doświadczenia Ci powiem, że życie w bloku jest o wiele wygodniejsze i spokojniejsze, ale ogródeczek, nawet maleńki, ma swój urok i zmusza do poruszania całego ciała, a nie wybranych fragmentów 🙂 Kto by mnie zmusił do np. robienia przysiadów? Nikt! A w ogródku robię „padnij/powstań” z własnej i nieprzymuszonej woli bez względu na dolegliwości… 🙂
      Uściski!

  4. Krystyna 78 pisze:

    Marzenia trzeba spełniać, ale czy da praktyczne..

    .

    • anka pisze:

      Krysiu:-) Różnie bywa, czasem się spełni coś co potem wcale nie daje satysfakcji. Dlatego i do marzeń warto podchodzić z rozmysłem zadając sobie pytanie – co będzie jak się spełni? Uściski 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *