W portmonetce Ingi zostało sto złotych i jeszcze coś powinno być w kosmetyczce, do której wrzucała złotówki jeśli kasjerka wydała jej jakieś w Biedronce. Ze łzami w oczach wyjęła zeszyt, w którym zapisywała wszelkie wydatki. Jest dopiero szósty, a jej zostało sto złotych! Żeby choć jedną niepotrzebną rzecz kupiła! Nie! Kupuje tylko to, co najpotrzebniejsze i niezbędne, podstawowe środki czystości, jedzenie. I też żadnych rarytasów tylko to co najtańsze, czymś przecież trzeba zapchać żołądki bez względu na skład chemiczny produktów. Żeby nie jeść wyłącznie sztuczności, trucizn, chemii – sama robi jak najwięcej, piecze, smaży, gotuje, miesza składniki tak, żeby było więcej jedzenia. Kotlety mielone na przykład składają się głównie z namoczonej bułki (albo chleba), cebuli i przypraw, drobiowego mielonego mięsa jest odrobina. Gdyby nie było wcale to Feliks powiedziałby, że nie będzie jadł. Inga już od dawna próbuje przestawić męża na jedzenie w wersji vege, ale bez skutku. Natomiast wiele potraw bezmięsnych już jadał, tylko bez szyldu „vege”, natomiast pod hasłem „wypróbowałam nowy przepis” i udaje się. Ale jak przez dziewiętnaście dni utrzymać dom za sto złotych? Tego naprawdę nie wiedziała. Popłakała się zliczając rachunki. Zaraz zaczęła dyskretnie wycierać oczy, żeby mąż nie zobaczył i się nie zdenerwował. Nie wolno mu się denerwować… A w tym miesiącu czterysta złotych poszło na wizytę Feliksa u specjalisty. Sto czterdzieści wydała na swoją dentystkę, w związku z czym miała wyrzuty sumienia. Oczywiście wiedziała, że kompletnie bez sensu, że musiała ząb naprawić, ale wyrzuty miała i już! Podniosła się i poszła do kuchni przesmażyć cztery jabłka, które leżały w koszyczku. Zrobi z nich nadzienie do naleśników, taki będzie dzisiaj obiad. Spojrzała przez okno i zobaczyła teściową przy drewutni…
Po chwili zła jak osa trzymała w rękach kolorowe worki do segregowanych śmieci, które zostawiała firma odbierająca odpady. Potrząsała nimi i wyglądała jakby miała pęknąć na tysiąc kawałków.
– Szlag mnie zaraz trafi. Nie wytrzymam, łeb cholerze ukręcę któregoś dnia, naprawdę nie wytrzymam z wariatką. Przynajmniej mnie wsadzą i do końca życia będę miała święty spokój – miotała pod nosem takie słowa i jeszcze inne różne przekleństwa wysypując na bruk całą zawartość żółtego worka na plastik, metal i papier. Teściowa wiadro liści z ziemią i piaskiem wsypała do środka. Wszystko namokło, ubrudziło się, upaprało błotem. Każdy wrzucony tam przedmiot uprzednio przez Ingę umyty a przynajmniej wytarty, żeby mniej śmierdziało ludziom pracującym w sortowni, musiała ponownie wziąć do ręki i chociaż wytrzepać .
– A ty co? W Kopciuszka się bawisz czy skarbów szukasz? – usłyszała głos sąsiadki.
– Nie wytrzymam za chwilę. Widzisz co ona znowu zrobiła? Uduszę babę albo otruję i wreszcie będzie święty spokój.
– Jak ja cię rozumiem – powiedziała Kasia ze współczuciem. – Nikt cię tak dobrze nie zrozumie. Ja dotąd nie mogę uwierzyć, że jak coś położę to nie zginie i nie odnajdzie się na przykład w szafie teściowej. Wszystko zanosiła do siebie i chowała w różnych dziwnych miejscach, Wpadłabyś na to, żeby etui z komórką przypiąć szpilkami od środka do abażuru stojącej lampy, a potem godzinami szukać wmawiając, że jej ukradziono? Oczywiście znacząco patrząc na mnie. Chwilami już sama zaczynałam wierzyć, że mam świra.
– Oj Kasiu – westchnęła Inga. – Ty miałaś podwójne przeżycia. Najpierw z tatą, potem z panią Wacią. Jak ty to przetrwałaś to ja nie wiem, bo ja już nie wyrabiam.
– Widocznie na to zasłużyłam. A ty patrz z dystansem, musisz go w sobie wyrobić. Ona nie robi tego świadomie przeciw tobie. To tylko choroba.
– Przecież wiem. Wciąż tak mówię Feliksowi, on to gorzej znosi niż ja. Dla niego cała sytuacja jest bardziej bolesna i niebezpieczna dla zdrowia.
– Pewnie, to przecież jego matka, nie twoja. A po zawale powinien mieć spokój i unikać stresu.
– Ale tak się żyć nie da. To jest niemożliwe! Osłaniam go przed nią, staram się brać na siebie jej ataki, ale chwilami nie daję rady, wysiadam. Bo i mnie szlag trafia, nie potrafię się pohamować.
– I tak cię podziwiam, że jakoś sobie radzisz w tak trudnej sytuacji. Chodzi mi o całokształt, o mądrości, w cudzysłowie oczywiście, wielkich tego świata. Tu też cudzysłów jest niezbędny. Przecież wiem co się dzieje, nie jestem ślepa ani głucha. Znaczy całkiem, bo częściowo jestem – uśmiechnęła się do Ingi. – Dla mnie jesteś bohaterką.
– Mów mi tak jeszcze – blady uśmiech zaczął rozjaśniać zachmurzoną twarz Ingi. – Muszę ci podziękować, żeś tu przyszła, bo mi lepiej.
– Najgorzej, gdy się człowiek w tych swoich emocjach zamknie. One się w środku kłębią, gotują, wreszcie wybuchają nie wiadomo kiedy, najczęściej w sytuacji zupełnie nieadekwatnej do siły wybuchu.
– Masz rację. Miałam w tej chwili ochotę zrobić jej coś złego, chociażby ten duży kosz wsadzić na łeb.
– I oczywiście byś tego nie zrobiła.
– Oczywiście.
– Teraz przy śniadaniu słodkim głosem powiesz z troską: mamo, nie rób nic w ogródku, bo się zmęczysz i będzie cię bolało serce.
– Jakbyś we mnie siedziała.
– Przerabiałam cały mechanizm od a do zet setki razy.
– Naprawdę bozia cię tu przyprowadziła.
– Nie, psica – uśmiechnęła się Kasia.
cdn.
Podziwiam za cierpliwość i wytrzymałość, nie udała się p.Bogu starość, pozdrawiam i do następnego .❤️
Uleńko:-) Dziękuję, że czytasz 🙂 Aby zdrowie było to jakoś damy radę….
Buziaki 🙂
Dopiero co rozmawiałam ze znajoma, która opiekuje się matką, sił coraz mniej, cierpliwość na wyczerpaniu, ale co zrobić? a to już dwa lata … opieka senioralna w naszym kraju leży!
Jotuś:-) Współczuję znajomej… Dziękuję, że jesteś tutaj 🙂