„Babie lato i kropla deszczu” – 1

    Był wczesny październikowy poranek. Inga Bednarska wyszła z psami na przyosiedlową łąkę. Z dalszego spaceru zrezygnowała, zmarzły jej ręce. Wychodząc z domu zarzuciła na siebie tylko cienką kurtkę, tymczasem powietrze okazało się wręcz mroźne, szron na trawach iskrzył się w pierwszych promieniach słońca.  Wzdłuż niedalekiej linii lasku rzucały się w oczy przepiękne jesienne kolory typowe dla polskiej złotej jesieni.

Złociły się liście brzóz opadające w dół, odsłaniając smukłe, białe pnie. Brązowiły się młode dębczaki rosnące tu za przyczyną wiewiórek, dzików oraz wielu innych stworzeń, które przeniosły żołędzie pochodzące od kilku wielkich, starych dębów rosnących w pobliżu. Szeleściły pod stopami liście opadłe z orzechów zapewne również rozsianych przez leśne zwierzęta. Sporo młodych drzewek ostatnio się pojawiło i od wiosny udało im się osiągnąć niezły przyrost. Nikt ich nie złamał, nie wyciął, miały tego lata szczęście.

Łąka właściwie nie była żadną łąką, tylko rozległym nieużytkiem zarośniętym przez wysokie trawy, żółtą nawłoć występującą w ogromnej ilości, czasem pojawiała się dziewanna, koniczyna i różne inne rośliny, których nazw Inga nie znała, natomiast  pamiętała i kojarzyła ich wygląd z wakacji spędzanych w dzieciństwie u ciotki na podkrakowskiej wsi. Do spacerów z psami nadawał się jedynie fragment owego obszaru, ścieżka między dwoma osiedlami, ponieważ pozostałą część pokrywały chaszcze rosnące na podmokłym terenie. Zazwyczaj nie dawało się przebrnąć przez te naturalne zasieki i przeszkody nie grzęznąc w błocie.

Psiaki wyszalały się, wybiegały, zziajane i szczęśliwe wróciły do domu. Rano po spacerze dostawały jakiś przysmak, w miskach miały suchą karmę, którą konsumowały – albo nie –  według indywidualnych potrzeb w ciągu dnia. Po wieczornym spacerze dostawały mokrą karmę, na którą czekały z niecierpliwością. Zadzior był dużym owczarkiem niemieckim, spokojnym, dostojnym psim policjantem na rencie. Zorka wyglądem przypominała sznaucera pomieszanego z czymś trudnym do określenia, co jej zupełnie w życiu nie przeszkadzało. Była wesoła, przyjacielsko nastawiona do całego świata mimo traumy, którą przeżyła zanim trafiła do swego obecnego domu.

Wracając z łąki Inga spotkała Sabinę Turską, zaprzyjaźnioną sąsiadkę z osiedla.

– Kochana, wpadnij do mnie na chwilę, proszę – powiedziała witając się z Zadziorem, który spokojnie podszedł i machnął ogonem, oraz z Zorką obskakującą radośnie „ciotkę”, wydającą z siebie wyraźne „okrzyki” powitalne i odpychającą pyskiem Zadziora, żeby zgarnąć jak najwięcej głasków dla siebie.

– Właściwie – zastanowiła się Inga, – czemu nie? Zaprowadzę psy do domu, nakarmię i wrócę.

Niedługo potem, po wykonaniu zamierzonych czynności, pojawiła się u przyjaciółki.

– Siadaj, zrobię kawę. Mam świeżą szarlotkę, jeszcze prawie ciepła –  Sabina spojrzała na twarz Ingi zwykle uśmiechniętą, teraz powleczoną jakby mgłą smutku. – Coś mi się wydaje, że jesteś zmęczona. Mam rację? Jakbym na ciebie patrzyła przez szarą pończochę.

– To aż tak widać? Myślałam, że lepsza aktorka ze mnie.

– Ingo droga, nie mnie oceniać twoje zdolności. Nie jestem w jury Mam talent czy czegoś takiego. Jeśli już miałabym wybierać, wolałabym show z tytułem na przykład Pomóż bliźniemu dwu i czworonożnemu, albo Obudź w sobie empatię czy coś…

Inga poweselała słuchając sąsiadki.

– Wiesz co? Chodźmy na taras, akurat słoneczko świeci. To już pewnie ostatnie ciepłe dni – Sabina wzięła do ręki kubki z kawą. – Weź ciasto z łaski swojej, dobrze? Zobacz jak się temperatura szybko podniosła. Dopiero był szron, a teraz zupełnie jakby lato wróciło.

Usiadły przy drewnianym stoliku zbitym z listewek, na zielonych plastikowych krzesełkach kupionych w Biedronce, jedynym sklepie w najbliższej okolicy. Z tarasu schodziło się czterema schodkami do małego ogródeczka, gdzie na trawie stały dwa rozkładane, turystyczne foteliki, których siedzenia  uszyte były z kremowo żółtego materiału w zielone liście, współgrającego wizualnie z otoczeniem. Sabina nie lubiła wokół siebie zestawów kolorystycznych, w których barwy „gryzły się” ze sobą. Wprowadzało to dysharmonię nie tylko w jej otoczeniu, ale również we wnętrzu, w duszy, w jaźni czy jak to tam jeszcze można nazwać. Doprowadzało do niepokoju wewnętrznego mówiąc krócej. Z tego powodu zestawiała ze sobą barwy delikatne, współgrające, stonowane, nie stosując się do aktualnego trendu polecającego kolory ostre, agresywne, dominujące.

Jeśli chodzi o maleńki ogródeczek – włożyła ogromną ilość pracy i wysiłku, żeby w ogóle powstał. Przekopywała ziemię niezliczoną ilość razy, wkopywała pod powierzchnię obierki ziemniaczane, pozostałości po obróbce innych warzyw przed gotowaniem, skorupki jajek, resztki z obiadów, torebki z herbatą, fusy po kawie – słowem wszystko, co tylko się nadawało. Wreszcie jakoś ziemię udeptała, wyrównała i zasiała trawę. Była to konieczność, ponieważ po każdym deszczu tworzyły się wielkie kałuże, woda z trudnością wsiąkała w gliniaste podłoże. Dopiero gdy trawa wyrosła, mały ogródek zaczął wyglądać w miarę przyzwoicie i przestał się zamieniać w zbiornik wodny.

Przygotowując teren pod trawnik wzięła przykład z Kasi Zaremby-Wrońskiej, sąsiadki zza płotu. Do segmentu, w którym Kasia mieszkała z mężem Mikołajem, wejście było od strony wcześniejszej uliczki osiedla. Przed kilkoma miesiącami zmarła chorująca na demencję mama Mikołaja i teraz żyli sobie spokojnie we dwójkę odwiedzani często przez dzieci i wnuczki, najchętniej przez Klarę, obecnie trzynastoletnią już dziewczynkę.

Sabina  najpierw przypadkiem zobaczyła co Kasia robi. Drugi raz specjalnie zwracała uwagę na czynności sąsiadki chcąc się przekonać czy jej się przypadkiem nie zdawało, że widziała co widziała. Za trzecim razem spytała. W ten sposób nawiązały kontakt.

Z Ingą i Feliksem  poznali się – czyli Sabina oraz jej mąż Anatol – w banku podczas załatwiania formalności związanych z kredytem na domek. Potem korzystali z tej samej kancelarii adwokackiej, gdy zmuszeni byli założyć sprawę Budowlańczykowi – zwanemu tak ogólnie właścicielowi firmy budującej osiedle.  Okazało się, że był to osobnik nad wyraz niesłowny, z czystym sumieniem rzec można: kłamca, krętacz i cwaniak, który zamiast wykończyć segmenty i oddać do użytku, kombinował jak tylko się dało – co zrobić, żeby nic nie robić ale pieniądze zgarnąć. Zmuszał tym samym wielu nieszczęsnych inwestorów, by w końcu sami wykańczali domki chcąc wreszcie w nich zamieszkać. Za niedotrzymanie terminu oddania do użytku budynku,  terminu dokładnie określonego w umowie na wykonanie inwestycji budowlanej, wytoczyli mu sprawę przed sądem o wypłatę należnych kar umownych zgodnie z konkretnym punktem zawartej umowy. Sprawę w sądzie po kilku latach wygrali lecz pieniędzy się nie doczekali. Komornik jakoś nie potrafił ich odzyskać, choć od wygrania sprawy minęły już cztery lata. Adres kancelarii dostali od męża Kasi, Mikołaja. Sąsiedzi rok wcześniej wygrali sprawę z oszustem, lecz pieniędzy również nie zobaczyli do tej pory.

– No i co powiesz o mojej szarlotce? – spytała Sabina. – To nowy przepis.

– Rewelacja – odpowiedziała Inga z pełnym szarlotki ustami. – Rewelacja. Przypomina smak dzieciństwa i jabłka z ciocinego ogródka.

– Kiedy byłam mała najbardziej smakowała mi właśnie taka z pianką. Znalazłam przepis w necie na stronie wsi Regulice. To w Małopolsce, niedaleko Tenczynka. Kaśka mi kiedyś opowiadała o tamtych stronach, jej przyjaciele stamtąd pochodzą, mają tam rodową chałupę, do której jeżdżą  na urlopy.

–  Ciocia mieszkała kiedyś w Czernej, to niedaleko… Tenczynek… Tenczyn…To chodzi o ruiny zamku? Byłam tam kiedyś z ciocią w czasie wakacji. A niedawno widziałam film o zamkach polskich i wspomnienia wróciły…. Mówili o nim „brat Wawelu”. Podobno zamek złupili i spalili Szwedzi w czasie potopu. Myśleli, że znajdą tam skarby wywiezione z Krakowa, bo taką plotkę puszczono.

– Tak, to ten. Kaśka pokazywała mi kiedyś zdjęcie z wycieczki, ale ona woli zamek w Niedzicy, w Pieninach. Śmiała się, że Mikołajowi tak się podobał, że podarowała mu w prezencie.

– W Niedzicy zamek stoi cały. Wiem, bo byliśmy kilka lat temu na urlopie nad Zalewem Czorsztyńskim. Cudnie tam jest. A zamek Tęczyńskich to ruina, więc się sąsiadowi nie dziwię – uśmiechnęła się Inga.

– No, uśmiechnęłaś się – wesoło spojrzała Sabina, – czyli moja szarlotka czyni cuda jak powiedział  Tolek.

– W cuda ja już przestałam wierzyć, choć tylko cud mógłby nas uratować – powiedziała Inga, a na jej twarz powrócił smutek.

– No nie, natychmiast bierz dokładkę! Może Toluś ma rację, cud się zdarzy i znowu  się uśmiechniesz?

– Daj przepis, jeśli możesz oczywiście. Honoratka uwielbia szarlotki, upiekę dla niej.

– Pewnie, że dam. Jak ja ci zazdroszczę, że masz wnuczki. Twoja Bogna ułożyła sobie życie jak trzeba. Męża ma dobrego, teraz urodziła drugą córeczkę, jest tak jak powinno…

– Chociaż to się udało – uśmiechnęła się Inga na myśl o dzieciach. – Uwielbiam tę małą szkrabusię, już teraz widać, że to takie półdiablę weneckie. Oczywiście Honorcię też, ale ona już jest duża, na ręce jej nie wezmę, najwyżej na kolana jak nikt nie widzi, bo by mnie chyba udusiła, że jej obciach robię przed ludźmi.

– Co ja bym dała, żeby Jagna przyniosła mi do domu taką Ewelinkę – z tęsknotą stwierdziła Sabina. – Niech bym nawet na oczy jej ojca nie widziała, co tam, mamy dwudziesty pierwszy wiek. Poza tym, mąż rzecz nabyta, o czym się moja biedna córka już przekonała. Ale dziecko jest zawsze swoje.

– O wilku mowa, twoje dziecko podjechało – zauważyła Inga żółty samochód skręcający z uliczki na podwórko.

– Tylko nie zdradź, że ja tak o dziecku, bo się znowu zdenerwuje i mnie opierniczy – konspiracyjnym szeptem powiedziała Sabina.

– To ja lecę, a po przepis jutro wpadnę – zerwała się Inga z fotelika, pomachała Jagnie i poszła do siebie.

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

18 odpowiedzi na „Babie lato i kropla deszczu” – 1

  1. Magda pisze:

    Oooo, nowe opowiadanie !!! zapowiada się bardzo ciekawie ! czekam niecierpliwie na kolejne rozdziały :)*

  2. Ewa Urlik pisze:

    Ania znowu pisze powieść 🙂 Cudnie 🙂

  3. Urszula97 pisze:

    Śliczne, bardzo kojarzy mi się z Toim życiem, czekam na c.d.Pozdrawiam cieplutko.❤️

  4. Jotka pisze:

    Już tytuł mi się podoba i świetnie się czyta
    Buziaki,Aniu:)

  5. Pola pisze:

    Cudowna pierwsza część! Piszesz pięknie Anuśko, i tak budujesz nastrój i emocje…
    Dziękuję za miły deserek do kawusi i życzę miłego weekendu 🙂

  6. Lucia pisze:

    Pisz, pisz, a ja będę czytać. Buziaki

  7. Krystyna Czarne pisze:

    Fajnie, że wróciłaś do pisania. Powodzenia.

    • anka pisze:

      Krysiu:-) Skończyłam tę powieść jeszcze przed przed covidem, musiała „odleżeć swoje”. Buziaki 🙂
      ps. Kochana, nie mogę do Ciebie wchodzić w dalszym ciągu, może Duży coś poradzi.

  8. Eliza pisze:

    Cieszę się że znów piszesz, są emocje. Pozdrawiam .

  9. Już kiedyś czytałam pierwszy rozdział Aniu ale mi wywaliło komentarz, a potem zapomniałam dodać jeszcze raz. Bardzo ciekawy początek i ciepłe wspominki z sąsiadką. Pieski Ingi bym przytuliła. Buziaki ❤️❤️❤️

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *