Już minęła połowa listopada jak zwykle nie wiem kiedy i jak. Co zrobiłam przez ten czas? Na pewno bardzo się starałam, żeby nie przeciekał mi przez palce jak do tej pory (miałam wrażenie, że tak robi). Zaczęłam zapisywać co chcę (albo muszę) wykonać następnego dnia lub w najbliższej przyszłości. W celu ograniczenia karteczek, którymi się obkładałam poprzednio (czyli całe życie), wyciągnęłam stare – napoczęte 😉 – notesy i w jednym notuję tematy do bloga jakie mi się akurat przypomną, w drugim milion rzeczy, które powinnam wykonać. Jednocześnie likwiduję kolejne sterty papierków, zapisków, notatek i podobnych szpargałów (od dawna) co kontynuuję z coraz lepszym skutkiem 👍😀 Poza tym schowałam letnie bluzy, ogarnęłam przedpokój (wkurzał mnie niemożebnie jego wygląd) ponieważ kupiliśmy fajną szafkę na buty co pociągnęło za sobą moje ruszenie inwencją 😀 Butów w niej oczywiście nie ma, są psie akcesoria 🙂 Przy okazji poprzekładałam rzeczy z jednych pólek na inne, wykorzystałam na drobiazgi pudełeczka po chusteczkach, torebki prezentowe, opakowanie po szklankach. Świetnie się tam mieszczą apaszki, rękawiczki, opaski. Nienawidzę żadnych czapek na głowie, jedynie opaski toleruję i kaptur. Nic nie poradzę, ten typ tak ma i już 🙂 Cieszy mnie zawsze wykorzystanie różnych przedmiotów po raz kolejny, choć normalnie wylądowałyby na śmietniku, tzn. akurat te w niebieskim worku na makulaturę. Tam trafią kiedy się zniszczą i zostaną zastąpione przez następne. Używam też tych pudełeczek na foliowe woreczki w kuchni. Co jeszcze? Myślę… myślę… wprowadziłam poranne picie soku pomidorowego, kupiłam olej z czarnuszki i zmuszam MS do łykania co czyni ze wstrętem, ale nie ma wyjścia 😂 i musi. Zrobiłam własnoręcznie pizzę na obiad, upiekłam drożdżówkę pierwszy raz po powrocie ze Szczawnicy. W tym wszystkim próbuję dojść do siebie czyli odzyskać kondycję, bo wirusisko bardzo sponiewierało mnie, a raczej moją ziemską powłokę. Ja się nie daję, ale ona, ta powłoka, nie chce mnie zbytnio słuchać lecz ja – jako uparty Byk – nie ustąpię i pomału się powłoka podnosi wracając do normy. Babcia D. dostarcza wrażeń codziennych i nocnych takoż, tak już musi być, tak się kręcić musi ten kołowrotek zdarzeń. W końcu życie to nie bajka tylko splot najprzeróżniejszych sytuacji, z których mamy wyciągać wnioski, uczyć się i odrabiać swoje lekcje…
Z pozostałych ugniecionych ziemniaków zrobiłam „takie coś” dodając cebulkę usmażoną, pieczarki, jajko na twardo (też plączące się w lodówce), jajko surowe, trochę bułki tartej, przyprawiłam i usmażyłam jak krokiety. Polałam sosem czosnkowym i dało się zjeść 🙂
Był pan od naprawy balkonowego okna, które babcia D. urwała, przyszedł Franek – bo dziś Dzień Czarnego Kota, to jak miał nie przyjść 😀
Zaczął padać śnieg z deszczem, pierwsza obrzydliwa chlapa w tej jesieni, brr, zaczyna się… oby do wiosny 🍀🌞🌹
Jeszcze o gołąbkach (już w sobotę rano kończę, czyli 18 listopada). W Silver tv zobaczyłam nowy sposób na przygotowanie kapusty do gołąbków. Mianowicie Beatka prowadząca włożyła kapustę – po wycięciu głąba – w woreczek do pieczenia i upiekła w piekarniku zamiast gotować i potem mordować się z mokrymi, gorącymi liśćmi. Gołąbki lubię jeść ale nie lubię robić. Ten sposób wydał mi się atrakcyjny, a ponieważ kapustę akurat miałam w domu, niezwłocznie przystąpiłam do działania. Upiekłam, owszem, ale za chorobę jasną nie mogłam pooddzielać porządnie liści, wszystkie mi się porwały! Poszłam więc po rozum do głowy, dobrze, że jeszcze chwilami tam bywa, hi hi 😀 Wyciągnęłam szklane żaroodporne naczynie i warstwami ułożyłam te poszarpane liście na przemian z nadzieniem. Nadzieniem był ugotowany ryż, usmażone pieczarki, takież grzybki shimeji oraz cebulka usmażona w dużej ilości i przyprawy. Włożyłam do piekarnika, polałam sosem pomidorowym, nakryłam folią (którą zdjęłam pod koniec) i było to coś pysznego. Nigdy więcej nie będę się męczyć robiąc tradycyjne gołąbki 👍 Kolejna kapusta już kupiona 😀
Buro za oknem, białawo chwilami, błoto okropne i Skitusia starusia już ubrałam w płaszczyk przed wyjściem, żeby dziadunio nie zmarzł za bardzo i nie zmókł. Nie chcę takiej pogody, ale czy mam inne wyjście jak przeczekać? Staram się nie przejmować rzeczami, na które nie mam wpływu… ale zła jestem dalej 😬 Żeby sobie humor poprawić zrobię kawę z goździkami, uwielbiam ostatnio i polecam wypróbować. Pozdrawiam i mnóstwo dobrej energii na przekór pogodzie życzę 🌞🌞🌞💗
Pracuś z Ciebie, nie zawsze to co na filmach się sprawdza, jak nie spróbujesz to się nie dowiesz.I ja porządkuje jak co roku szafy i szafeczki, wczoraj robiłam tort dla Olka ,6 lat a dzisiaj przyjęcie.Pozdrawiam cieplutko z deszczowego i wietrznego Śląska.
Uleńko:-) Twój Oluś i moja Calineczka to rówieśnicy, oboje skończyli 6 lat 🙂 Swoją drogą kiedy to zleciało? U nas dziś już nie leje, jest listopad jaki lubię, bez wiatru, bez deszczu za to cudne mgły snują się wszędzie i światła przez nie przebijające się stwarzają niesamowitą atmosferę. Całuski posyłam na Śląsk, na którym przecież mieszkałam 🙂
Jak zwykle podziwiam Twoje kulinarne eksperymenta 🙂
Też uwielbiam coś w domu zmienić, wyporządkować, jest wtedy ta satysfakcja, że się ulepszyło, nie? Często się rozglądam po mieszkaniu i zastanawiam, co by tu jeszcze można zmienić, żeby nie robił się w tej ciasnocie bałagan przy byle okazji. Ale już mi pomysłów brak… Żeby tak pozbyć się niektórych fantów, to owszem – ale weź i wyrzuć…
PS. Czapek też nie noszę, no nie ma opcji, żebym coś na głowę założyła 🙂
Małgosiu:-) Tenczyńscy dziadkowie nauczyli mnie, że nie wolno niczego marnować, patrzyłam co i jak babcia robi, a potem … samo przyszło. Zaglądam do lodówki co jest i robię co mi przyjdzie do głowy. Powinnam odwrotnie, najpierw zaplanować, potem kupić i zrobić, ale ja zawsze wszystko od doopy strony… 😉 Porządki też, hi hi… niby zaplanuję, ale jak przychodzi co do czego to stwierdzam, że ojca i matki nie zabiłam, żebym się tak musiała męczyć i robię odwrotnie. W końcu zrobię co trzeba, ale sama ze sobą się wykłócę najpierw i robię od tyłu… 😉
Z wyrzucaniem mam jak Ty… Jeśli nawet czegoś chcę się pozbyć to natychmiast muszę to wynieść, bo z powrotem wniosę… przecież jeszcze się może przydać, no nie?
Masz power kobieto. Ja widziałam jak, moja znajoma, wkłada kapustę do zamrażarki, po dwu dniach wyciąga, a jak się rozmrozi to liście, są miękkie i ładnie odchodzą. Nie próbowałam, bo nie mam tyle miejsca w zamrażarce.
KZ:-) Nie słyszałam jeszcze o zamrażalniku. Brzmi ciekawie, może spróbuję kiedyś. Na razie mam dość, bo zrobiłam drugi raz, tylko kapustę tym razem pokroiłam na ćwiartki i wrzuciłam do wrzątku. Potem liście w kawałkach kładłam do żaroodpornej formy, na to farsz i znowu liście, jak poprzednio. Tamta kapusta była bardziej miękka, może dlatego, że taką na gołąbki wtedy kupiłam, a teraz zwykłą białą. Na pewno zawijać już nigdy nie będę! Pozdrawiam 🙂
Witaj, bardzo lubię gołąbki. Jednak kapusta mnie stopuje. Kiedyś, gdzieś odkryłam gołąbki meksykańskie czy podobnie. Ja przyjęłam nazwę na leniwca. Listki kapusty lekko rozdrabniam i traktuję blenderem. Wszystkie składniki na gołąbki mieszam, przyprawiam i dodaję jajko. Kształtuję gołąbki i albo do naczynia do pieczenia albo obsmażam i duszę w garnku. Sos zgodnie z upodobaniem. Opis skomplikowany ale jakie to proste 🙂 Pozdrawiam
Elu:-) Właśnie oglądałam coś podobnego na filmiku. Na jednym było tak jak mówisz, na drugim kobitka kroiła kapustę, dusiła i potem z dodatkami robiła takie kluchogołębie i piekła w piekarniku. Kto wie czy Twoich nie spróbuję jeśli mnie znowu najdzie chętka na gołąbki. Nigdy więcej zawijania – to pewnie 🙂 Pozdrawiam 🙂
Mniamuśnie, jak zwykle u Ciebie! U mnie królują jabłka, bo nie tylko dostałam niezły worek wrześniowych od Córki-Wiewiórki, ale także od Sąsiadki z naprzeciwka – szare renety! Zatem są koktajle z maślanką, jabłka w cieście, starte do płatków z owocami i jogurtem, 0 chrupaniu już nie wspomnę! :-))))
Pozdrawianki serdeczniste Anusiu!
Fusilko:-) Z jabłkami ostatnio placki robiłam. Zawsze miałam wrażenie, że jak w domu są jabłka, ziemniaki i mleko to jest co jeść i z tego można coś dobrego zrobić. Pamiętam u babci w komorze półki, na których ułożone były rządkami jabłka z ogródka – szare renety, cytrynówki, zimowe, spod studni… nie wiem co to były za jabłka, z przedwojennych jabłoni jeszcze, takich już nie ma 🙁 a takie były dobre!
Buziaki serdeczne Anusiu 🙂
Aniu, zmęczyło mnie już czytanie o twojej aktywności, a co dopiero, gdybym miała naśladować!
91 lat, co za wiek! tort godzien jubilatki, mniam!
Jotuś:-) Kochana, przecież ja nie cały czas (bom zdechła) tylko w porywach 🙂
Tort herbatnikowy to naprawdę dobry pomysł był, muszę tylko spróbować zmienić kształt na bardziej „tortowy”, choć ten prostszy do zrobienia w szklanej formie. Jeszcze się nie odważyłam użyć sprzętu do dekorowania, ale wreszcie i na to przyjdzie czas 😉 Przynajmniej taki mam plan… Jubilatka nie przyjęła do wiadomości cyfry, ale słodkości jadła 🙂 Buziaki!
Proponuję podawać czarnuszkę w kapsułkach. Oleju za żadne skarby nie mogłam przełknąć, w kapsułkach łykam bez problemu/ choć są dość duże/.
Babciowy tort- cudo! Doceniła chociaż Twój wysiłek? Ciepłe i Puchate na przeziębienie!
Matyldo:-) Spokojnie łykam, bez problemu, nawet mi smakuje 🙂 Obrzydliwy był lniany i nie dałam rady, pokonał mnie 😉 Tort pycha, po najmniejszej linii oporu, bo na herbatnikach. często taki deser robię. Urodzinowy był po prostu z kremem na wierzchu, udekorowany płatkami czekoladowymi. Zresztą Calineczka wymyśliła dekorację wcześniej, na imieniny swojego taty 🙂 Gdzie tam doceniła! Niczego już nie doceni, ważne, że smakował i jadła.
Ciepłe z Puchatym bardzo potrzebne, dziękuję i odsyłam 🙂 🙂 🙂
O, ten sposób z gołąbkami muszę wypróbować koniecznie.
Mnie dla odmiany listopad wyhamował. Miałam tan intensywny październik, że choroba nas usadziła w domu na tydzień. I chyba tak naprawdę tego potrzebowałam.
Karo:-) Zaraz po wyborach dopadł nas jakiś wirus i mnie trzymał prawie miesiąc. Teraz odpuścił, ale co mnie namordował to moje 🙁 Ale się nie dam i ratuję się teraz „złotem faraonów” czyli olejkiem z czarnuszki, żeby formę odzyskać.
Sposób na kapustę wypróbuj koniecznie, mniej roboty i wygoda, gdy obiad sam się robi w piekarniku. Pozdrawiam 🙂
Sprawdziłam sposób na kapustę znaleziony w internecie. Gotuję ja w kuchence mikrofalowej, bez wody, i rzeczywiście wychodzi miękka, a liście dobrze się oddzielają. Jeśli środek pozostaje twardy, to ponownie wkładam go do mikrofali na kilka minut.
Marianna
Marianno:-) Miło Cię widzieć 🙂 Nie mam mikrofali, na pewno szybciej niż w zwykłym piekarniku się rzecz cała odbywa, ale efekt podobny. Wygoda prawdziwa, nawet gdy drugi raz robiłam (dziś zjedliśmy na obiad) i kapustę pokroiłam na ćwiartki, wrzuciłam do wrzątku a dalej jak poprzednio, czyli liście w kawałkach przełożone farszem – było szybko i bez zbędnego bałaganu. Zawijać już nigdy nie będę! Pozdrawiam 🙂
A ja próbuję się zorganizować po miesiecznym niemal pobycie w Krakowie, trzeba się przestawić na tryb domowy, gotowanie, sprzątanie, aparat w kąt… 😉
Czy dobrze zrozumiałam, że Tenczynek nie jest Ci miejscem obcym?
Ikroopko:-) Kochana, Tenczynek tkwi najgłębiej w duszy mej 🙂 Stamtąd mój ród z dziada pradziada, dopiero rodzice wyjechali w świat i dzieci rodziły się poza Tenczynkiem ( my z siostrą w Chrzanowie). Ale dzieciństwo u dziadków spędziłam, nawet zaczęłam do szkoły chodzić – całe dwa tygodnie 😉 – i wszystkie wakacje. Kocham Tenczynek taki jaki był dawniej i wracam myślami baaardzo często, właściwie nie ma dnia, żebym o babci czy dziadku nie pomyślała. Zupełnie jakby byli ze mną cały czas… Tutaj na blogu w kategorii Tenczynek są zdjęcia i wspomnienia jeśli chcesz zerknąć. A Ty znasz Tenczynek? Bo skoro zapytałaś to tak sobie pomyślałam 🙂
Pozdrawiam 🙂
Znam, to za dużo powiedziane, no ale jestem przecież z Krakowa, więc okolice jako tako kojarzę:) A ostatnio zrobiłam sobie wypad na zamek, żeby niego zobaczyć Tatry i na cmentarz, na grob B. Kobieli, a przy okazji nabyłam agaty w muzeum i wzbogaciłam się o wiedzę w temacie;) idę ogladac zdjecia.
Chlapa, błoto i ciemno…..to widoki polskiej jesieni. Ja się tylko zastanawiam jak czas szybko leci. Przecież niedawno było lato.
Krysiu:-) No właśnie ja też nie wiem jak to się stało, że nagle tak szaro, mokro, ciemno, ślisko, brrr… Ale wiosna szybciej nadejdzie, jeszcze tylko grudzień, styczeń i luty, a marzec to już wiosna 🙂 🙂 🙂
Pozdrowienia dla Mroweczki od leniwej Stokrotki…
Jestem pełna uznania dla Ciebie.
Stokrotka
Stokrotko:-) Dziękuję za uznanie, zawsze miło usłyszeć 😉 ale spieszę sprostować -ja też jestem leniwa i najchętniej przespałabym cały czas do wiosny… Buziaki 🙂
Aaaaah jakie papu mniam mniam. Aż mi ślinka pociekła Aniu. Fantastyczne.
Ściskam mocno
Kasiu:-) Szkoda, że z pysznościami trzeba się ograniczać ;( Kiedyś nie musiałam, a teraz to obowiązek, buuu… Buziaki 🙂